czwartek, 29 kwietnia 2010

GALERIA SMSO 5

Dawno nieobecna na stronie Galeria SMSO. Tym razem garść fotografii przedstawiająca architektoniczne ciekawostki - dom z klocków w Havre (Francja), opuszczone miasto niemal jak z horroru  oraz ruiny, nad którymi krążą myśliwce Imperium z "Gwiezdnych wojen".






poniedziałek, 26 kwietnia 2010

TOP 10: The Most Weird Things in Asian Horror Movies


HOUSE 
(Japonia, 1977)


Krwiożerczy fortepian 

Kategoria: tworzywo i twórca. Fortepian. Piękny instrument kojarzący się ze sztuką przez duże “S”, muzyką poważną, konkursem Chopinowskim, wytworną salą koncertową i elegancko ubraną, elitarną publicznością. Ale nie w horrorze. I to w tak szalonym jak obraz Nobuhiko Obayashi, „The House” („Hausu”) – istnej psychodelicznej orgii, w której malowane w pstrokatych kolorach niebo i animowany pociąg są na porządku dziennym. Ostentacyjna sztuczność świata przedstawionego jest świadomą strategią reżysera, a jednym z najbardziej niezwykłych jej wyrazów jest scena z krwiożerczym fortepianem. Kto wie może jesteśmy okłamywani i nasz narodowy geniusz Fryderyk Chopin wcale nie zmarł na gruźlicę, lecz spotkało go, to co bohaterkę filmu Obayashiego? Wersja o gruźlicy jest znacznie łatwiejsza do przyjęcia niż o makabrycznej śmierci we wnętrznościach żarłocznego fortepianu.





UNDEAD POOL
(Japonia, 2007)


Laserowe łono 



Kategoria: parytety. Jeśli ktoś na oglądał się japońskiego kina grozy, a zwłaszcza erotycznego może dojść, do skądinąd słusznego wniosku, że Japończycy panicznie boją się kobiet. Żeby oswoić swoje lęki w niezliczonej ilości filmów poniżają panie, biją, gwałcą i mordują na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby. Jest też druga metoda egzorcyzmowania kobiecości, czyli prezentowanie przedstawicielek płci pięknej jako bestii z piekła rodem. Nawet Bogu ducha winny wdowiec nie może czuć się bezpieczny umawiając się z nieśmiałą, uległą dziewczyną, bo może się okazać, że trzyma w domu, w worku jakiegoś nieszczęśnika („Gra wstępna”)? A już o japońskich uczennicach w kusych spódniczkach nawet nie ma w co wspominać. Bo albo bywają są żywymi trupami („Stacy”) albo w najlepszym razie zamiast ramienia mają karabin maszynowy („The Machine Girl”). Ale nie są to bynajmniej wszystkie niebezpieczeństwa czyhające ze strony pań. Okazać się bowiem może, że niewinnie wyglądając nastolatka jest wyszkolonym w zabijaniu tajnym agentem i że jej najskuteczniejszą bronią jest…laserowe łono! Nie wierzycie? To polecam japoński horror Kôji Kawano, „Undead Pool” („Joshikyôei hanrangun”)





THE ETERNAL EVIL OF ASIA 
(Hongkong, 1995)


Człowiek-penis 

Kategoria: dosłowność. “Dickhead” to angielski wulgaryzm oznaczający “fiuta”, “kutasa” itp.. Ale czy to tylko słowo? Twórcy hongkońskiego filmu z nurtu Cat. III, czyli kina eksploatacji, „The Eternal Evil of Asia” („Nan yang shi da xie shu”) postanowili udowodnić, że jeśli kogoś określamy mianem „dickhead”, to nie powinniśmy rzucać słów na wiatr. Ten ktoś po prostu musi być „fiutem”. I to dosłownie! Niewiarygodne? To spróbujcie obrazić tajlandzkiego czarownika takim epitetem, a przekonacie się co jest niewiarygodne a co nie. W każdym razie bohater filmu Chin Man Keia przekonał się o tym na własnej skórze, a raczej własnej głowie. Poniższa scena z filmu jest tego dowodem.

OK. 2.55 min.





TOKYO GORE POLICE
(Japonia, 2008)


Kobieta-fotel 



Kategoria: meble. Jesteście może młodym małżeństwem i zamierzacie się wprowadzić do nowego przestronnego mieszkania? Szukacie gustownych a przy tym niebanalnych mebli? Być może Yoshihiro Nishimura, reżyser i specjalista od efektów specjalnych mógłby wam pomóc. Myślę, że za rozsądną cenę mógłby wam odsprzedać jeden z rekwizytów z planu zdjęciowego jego groteskowo-makabrycznego splattera, „Tokyo Gore Police”. Co byście powiedzieli na kobietę-fotel (przy czym słowo „kobieta” może być nieco kłopotliwe w odniesieniu do tego nietypowego przedmiotu (osoby?)). Zresztą sami zobaczcie.


Poniżej zamiast kobiety-krzesła, dziewczyna-aligator 




ROBO-GEISHA
(Japonia, 2009)


Gejsze androidy 

Kategoria: wizytówka kulturalna. Japonia to ciekawy kraj, zwłaszcza jeśli zapragnęlibyśmy zamieszkać w nim w nieodległej przyszłości. Jeśli akurat nie nawiedziłaby go epidemia samobójstw („sucide Club”), uczennic-zombie („Stacy”), tudzież mutantów (‘Mutant Girls Squad”), to moglibyśmy trafić w sam środek wojny. I to wojny między gejszami. Przynajmniej taką wizję roztacza przed nami Noburo Iguchi, w „Robo-Geisha”. Przy czym w jego filmie gejsze, tylko z pozoru przypominają miłe panie w bogato zdobionych kimonach, z wachlarzami w dłoniach. W rzeczywistości są to bojowe androidy wyposażone w ostrza wyskakujące z pośladków, piły tarczowe z ust oraz lasery z oczu. Co więcej owe „gejsze” potrafią przeobrazić się w opancerzone pojazdy bojowe. Na serio? W „Robo- Geisha” (przy którym maczał place także Yoshihiro Nishimura) nic nie jest na serio, ale ten niezwykły wynalazek w postaci zrobotyzowanych, śmiertelnie niebezpiecznych gejsz dopisuje do listy najbardziej zwariowanych azjatyckich rzeczy.





ROBO-VAMPIRE 
(Hongkong, 1988)


Wampir-goryl i Robot-wampir 

Kategoria: chińska podróbka. „Robo-Vampire” Godfreya Ho zdradza wyraźną tęsknotę jego twórców za rodzimą, swojską wersją Robocopa, a nawet King Kongiem. Swojską, czyli tanią, głupią i tandetną do potęgi. W Hongkongu nie jest o to trudno, skoro kręci się w nim filmy o tak znaczących tytułach dla kinematografii światowej, jak „Holy Virgin vs. the Evil Dead”. Co więcej w Hongkongu kręci się również jedyne na świecie horrory, w których wampiry z bliżej nieznanych powodów podskakują z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Wyobraźmy sobie, albo lepiej, pogódźmy się z faktem, że Godfrey Ho i jego ekipa przyszykował widzom obraz wręcz szokujący. Ubrany w posrebrzany uniform z ortalionu Robocop ściga podskakującego wampira z maską goryla (kupioną na festynie odpustowym), a ów „wampir” w stroju mandaryna strzela laserami z dłoni. To nie żart, to „Robo- Vampire”!






DEMONIC BEAUTY 
(Tajlandia, 2002)


Latająca głowa z wnętrznościami 

Kategoria: atrakcje turystyczne. Tajlandia, jak wiadomo, kraj egzotyczny, toteż nie powinniśmy się szczególnie dziwić, że na prowincji dzieją się tam zastanawiające rzeczy. Jesteśmy sobie na przykład na romantycznej randce, przy świetle księżyca, w powietrzu latają malaryczne komary, w trawie syczą jadowite węże i nagle coś się porusza miedzy gałęziami drzew. Wiewiórka? Sowa? Nasz przodek sprzed kilku milionów lat? O nie! To latająca głowa, z której zwisa kawałek kręgosłupa i wnętrzności. Ohyda! A pomyśleć, że owa makabryczna głowa to miejscowy rodzaj wampira zwany kraseu i jedna z atrakcji turystycznych tajlandzkiej prowincji. Mimo wszystko wolimy nasze swojskie rusałki, wiedźmy, ewentualnie gargulce.





SHAKE, RATTLE & ROLL 
(Filipiny, 1984)



Nawiedzona lodówka 

Kategoria: nawiedzone AGD. W biednych krajach, takich jak choćby Filipiny, trzeba uważać na to, co się kupuję. A nuż natrafimy na przykład na nawiedzoną lodówkę. Niby zwykła lodówka, a tu tymczasem okazuje się, że ów przedmiot jest niezwykle żarłoczną bestią połykającą każdego, kto na swe nieszczęście otworzy jej drzwi. Zamiast przychodzić gospodynią domowym z pomocną dłonią, owa zdradziecka lodówka te dłonie pożera. A mówią, że największe buble produkują w Chinach.

Filmik z tą sceną został usunięty z You Tube, a zatem coś zastępczego



ANAK NI ZUMA
(Filipiny, 1987)


Czarodziej z gumowym wężem

Kategoria: reklama przemysłu gumowego. We filipińskiej dżungli, gdyby zdarzyło się nam do niej trafić, można natknąć się na wyjątkowo egzotyczne istoty. Ot, choćby na łysego czarodzieja błąkającego się po okolicy z dwugłowym wężem wokół szyi (zamiast szala). Nie wpadajmy w panikę ani nie wpadajmy w osłupienie. To tylko reklama przemysłu gumowego, z którego ów wąż jest wykonany. ( Całkiem możliwe, ze napotkamy także człowieka w gumowej masce jaszczurki i z gumowym ogonem – to tylko reklama konkurencyjnej firmy zajmującej się produktami gumowymi.).




THE OILY MANIAC 
(Hongkong, 1976)


Olejowy człowiek 

Kategoria: sposób na problemy dnia codziennego. Rzuciła cię dziewczyna, komornik zajął ci łóżko, szef pominął przy awansie, pies sąsiada nasikał na wycieraczkę? Twórcy hongkońskiego horroru „The Oily Maniac” („Sou gui zi”) znaleźli sposób na te i inne dolegliwości życia codziennego. Wystarczy wykopać sobie po środku domu dziurę w podłodze i wypowiedzieć kilka zaklęć, a pochłonie nas wrzący olej, z którego wyłonimy się całkowicie odmienieni. Staniemy się olejowym człowiekiem, który rozwiąże wszystkie nasze problemy. Odbije dziewczynę z rąk bufonowatego konkurenta, przepędzi komornika, przerazi szefa i zamieni pieska w plamę oleju, a i jeszcze dotankuje sobie zupełnie gratis paliwa. Tylko dlaczego olejowy człowiek wygląda jak uczestnik zapasów w błocie?

piątek, 23 kwietnia 2010

Kino boli: PLASTIC TREE (Korea Płd, 2003)


MORZE MARZEŃ

She looks like the real thing
She tastes like the real thing
My fake plastic love.
Fragment tekstu piosenki, “Fake Plastic Tree”Radiohead

Być kobietą to strasznie trudne zajęcie,
bo polega głównie na zadawaniu się z mężczyznami.
Joseph Conrad

W małym parterowym, budynku na granicy lądu i morza, mieszkają Su oraz jego dziewczyna Won-young. Su odziedziczył po matce zakład fryzjerski a Won-young pracuje w firmie kurierskiej. Żyją skromnie, lecz są szczęśliwi ze sobą. Niespodziewane pojawienie się dawnego kolegi z dzieciństwa Su, Byong-ho ukaże parze bohaterów jak kruche było ich szczęście. „Plastic Tree” w reżyserii Eo Il-seona jest bowiem opowieścią o iluzoryczności uczuć i o marzeniach, które przegrywają z okrutnym, bezwzględnym światem. Nie bez powodu tytuł filmu nawiązuje do piosenki brytyjskiego zespołu Radiohead, „Fake Plastic Trees”. Nie bez powodu również fabuła filmu zostaje ujęta w ramy, które wyznacza obraz drzewka, obserwowanego przez bohaterów z dachu własnego domu. Zastanawiają się jak to możliwe, że w zimie, na betonowym parkanie, kwitnie drzewo. W finale wiatr ułamie gałęzie drzewa i Su przekona się, że roślina jest zrobiona z drutu i plastiku. Fragment piosenki Radiohead, który cytuje na wstępie tego tekstu, mówi zaś:

Ona wygląda jak prawdziwa rzecz
Ona smakuje jak prawdziwa rzecz
Moja sztuczna, plastikowa miłość.

Film Eo nie jest jednak jedynie opowieścią o mirażach miłości, która pojawia się nagle i nagle odchodzi, pozostawiając nas ze złamanym sercem. „Plastic Tree” opowiada o bohaterach, którzy uciekają przed prozą życia, niemożliwą do zniesienia, w świat marzeń. Su nie może się uporać z traumatycznymi wspomnieniami z przeszłości i samobójczą śmiercią matki. Nie potrafi się też odnaleźć w narzuconym przez społeczne stereotypy obrazie mężczyzny. Won-young egzystuję w męskim otoczeniu, co dla azjatyckiej kobiety, w konfucjańskim społeczeństwie, jest już nie lada wyzwaniem. W pracy jest nieustannie poniewierana i upokarzana przez kolegów. Klienci wyżywają się na niej, bo jest tylko kobietą. Nie jest ani ładna, ani wykształcona, a jedyne co potrafi dobrze robić, to jeździć na motorze. Bohaterowie uciekają więc w świat marzeń. Ale tak jak drzewo, które obserwują z dachu, jest jedynie imitacją prawdziwej rośliny, tak też  życie marzeniami może być tylko imitacją rzeczywistości, która często bywa bolesna i przykra  Iluzja trwa jednak, dopóki Won-young nie zapragnie więcej niż ma do tej pory, a przecież dach nad głową i troskliwy, oddany Su to być może wszystko, czego może oczekiwać od życia.

środa, 21 kwietnia 2010

MÓJ NOWY BLOG - ORIENTEXPRESSNEWS


Ruszył mój nowy blog Orientexpress News, w którym zamierzam zamieszczać najnowsze wieści ze świata azjatyckiej grozy. Tym samym ze Strachu ...stopniowo będą znikać newsy a blog ten w całości poświęcę na publikację recenzji i artykułów.

Zapraszam do odwiedzania mojego nowego blogu http://ornietexpressnews.blogspot.com/

wtorek, 20 kwietnia 2010

WHITE NIGHT (Korea Płd., 2009)


Zdumiewająca jest odwaga azjatyckich twórców kina mainstreamowego. Porywają się oni bowiem na tematy, z którymi nawet artyści niezależni niechętnie się mierzą. Zbrodnie, prostytucja, narkotyki, handel żywym towarem, molestowanie seksualne dzieci – tego rodzaju tematów w hollywoodzkim, wysoko budżetowym kinie nie zobaczymy. Wszak Hollywood to fabryka snów, a nie koszmarów. Azjaci natomiast nie mają takich oporów, być może dlatego, że kino azjatyckie zdążyło obalić już wszelkie możliwe tabu. Niemniej, gdy warty wiele milionów dolarów obraz, z gwiazdorską obsadą, pokazuje pedofila fotografującego nagą dziewczynkę oraz chłopca mordującego ojca, nie sposób poczuć się nieporuszonym. „White Night” („Baekyahaeng”), bo o nim mowa, nie jest jednak przedstawicielem kina eksploatacji, toteż żadnego epatowania patologiami nie obejrzymy. Zobaczymy natomiast niemal wzorcowy thriller melodramatyczny – taktowanie prezentujący moralną zgniliznę bohaterów i patologiczną miłość, która nie może się obyć bez ofiar.

Wielowątkowa, skomplikowana fabuła układa się w historię trojga osób: detektywa Dong-soo, pięknej Mi-ho oraz tajemniczego, młodego mężczyzny Yo-hana. Wszystkich łączy sprawa popełnionej czternaście lat temu zbrodni na właścicielu miejscowego lombardu, Kim Si-hoo. Detektyw jest stróżem prawa, który prowadził w tej sprawie śledztwo. Mi-ho (pod innym imieniem) była córką głównej podejrzanej, kochanki zamordowanego mężczyzny. Yo-han zaś był synem ofiary. Mi-ho i Yo-hana łączyło także coś jeszcze: młodzieńcza miłość oraz mroczny sekret, który sprawił, że na czternaście lat ich losy musiały się rozejść. Mimo to ich dusze nigdy się nie rozdzieliły. Mi-ho jest teraz narzeczoną bogatego biznesmena. Zamierza otworzyć dom mody i projektować ubrania. Yo-han jest barmanem a schorowany detektyw, przedwcześnie postarzałym mężczyzną, który nie może pozbierać się po tragicznej śmierci ukochanego syna. Tymczasem dochodzi do kolejnych morderstw i zapomniani bohaterowie sprzed czternastu lat znów wracają do gry. Do gry, w której stawką są marzenia, kosztujące życie.

piątek, 16 kwietnia 2010

Azjatyckie opowieści o śmierci




„Czas teraz na nas: mnie czas umierać, wam czas wrócić do życia. Kogo z nas jednak spotka lepszy los?”
Sokrates.


1.
Nacziketas zauważył pewnego razu, że jego ojciec Wadżaśrawasa składa ofiarę bogu ognia, Agnemu tylko ze schorowanych, starych krów, które nie dają już mleka. Ponieważ był pełnym wiary i żarliwości Hindusem poczuł się głęboko oburzony postępowaniem ojca. Zaproponował Wadżaśrawasowi, żeby złożył w ofierze to, co ma najlepsze, czyli własnego syna. Sfrustrowany ojciec krzyknął: „Oddaję cię na śmierć!”  Nacziketas nie lękał się śmierci, zamierzał jednak poznać jej sens. Opuścił dom ojca i po wyczerpującej podróży dotarł do domu boga Jamy – władcy świata zmarłych, z nadzieją, że bóg zdradzi mu tajemnicę śmierci. Na miejscu poinformowano Nacziketasa, że Jama wyjechał i wróci dopiero za trzy dni. Cierpliwie czekał więc przez trzy dni, nie jedząc, nie pijąc ani w żaden inny sposób nie zakłócając swoją obecnością życia domowników. Gdy Jama wrócił, był pod wrażeniem wytrwałości Nacziketasa. Postanowił go wynagrodzić, proponując spełnienie trzech życzeń dzielnego młodzieńca.

Już  pierwszym życzeniem Nacziketas zjednał sobie jeszcze bardziej Jamę. Zażyczył sobie bowiem, by po powrocie do rodzinnego domu ojciec przyjął go bez gniewu i urazy. Jama obiecał, że tak też się stanie. Drugie życzenie wiązało się nauką ofiary ognia, której opanowanie pozwalało osiągnąć nieśmiertelności.  Jama nauczył Nacziketasa, w jaki sposób należy wznieść ołtarz, z czego ma być zrobiony i jakiej ma być wysokości. W końcu  młodzieniec wypowiedział trzecie życzenie – by zdradził mu tajemnicę życia i śmierci. Poruszony Jama odpowiedział: „Inne życzenie wybierz, Naczekito! Nie dręcz mnie, tego pytania się wyrzec!” Naczekitas był jednak nieustępliwy i Jama w końcu uległ jego namowom. Przekazał młodzieńcowi mistyczny dźwięk Om (oznaczający Bhramana, czyli Absolut), a następnie rzekł:

Ani umiera, ni rodzi się mędrzec,
Niczym się nie stał, z niczego nie powstał,
Nie urodzony, odwieczny, prastary,
Nie do zabicia, choć ciało zabite!

Kiedy zabójca mniema, że zabija,
Kiedy zabity mniema, że umiera,
Obydwaj wiedzy nie mają prawdziwej,
- On nie zabija ani nie umiera .

Od najmniejszego mniejszy, większy niż największe,
W głębi tych stworzeń zamieszkuje Atman!
*
- Kto od żądz wolny, swobodny od troski ,
Ten, zmysły uśpiwszy, wielkość ogląda Atmana .
*(atman- nieśmiertelna jaźń)




2.
Budda opowiedział niegdyś swym uczniom piękną, pouczającą przypowieść. Żyła sobie kiedyś prosta, skromna kobieta, którą nazywano Kisa Gotami. Zgodnie z rozpowszechnioną tradycją wraz zamążpójściem, małżonka stawała się członkinią rodziny męża. Krewni traktowali ją dobrze. Zyskała jeszcze większy szacunek, gdy urodziła zdrowego syna. Niespodziewanie śmierć zabrała Gotami ukochane dziecko. Kobieta popadała w rozpacz, czuła ogromny żal i lękała się, że straci szacunek krewnych. Przerzuciła ciało zmarłego synka i chodziła po  miasteczku; „Dajcie mi lekarstwo dla syna!” Sąsiedzi wyśmiewali ją: „A kto kiedy widział lekarstwo na śmierć?!”  Pewien mędrzec posłyszał jej błagania i ulitował się nad zrozpaczoną matką. Poradził jej by udała się do buddyjskiego klasztoru - spotka tam człowieka, który jej pomoże. Gotami posłuchała rady mędrca i stanęła przed obliczem owego człowieka, którym okazał się Budda. Budda polecił kobiecie aby wróciła do miasteczka i przemierzające je całe wyzbierała ziarenka gorczycy z domów, w których nikt nigdy nie umarł. Pełna nadziei Gotami wyruszyła do miasta, lecz nie znalazła ani jednego w domu, którego nie naznaczyłoby piętno śmierci. I wtedy zdała sobie sprawę, że ogarnia ją wszechobejmujące współczucie Buddy nie tylko dla jej syna, lecz dla wszystkich mieszkańców miasta. Przebudzona nową świadomością Gotami zaniosła ciało syna na miejsce kremacji i wrzuciła do ognia. I zawołała:

Nie jest to prawo tego miasta ani tego rynku,
Nie tyczy się tylko tego czy tamtego domu.
Na całym świecie i we wszystkich światach Bogów
Jest tylko jedno prawo: nietrwałość wszystkich rzeczy.


3.
Pewien perski bogacz spacerował po swym pięknym ogrodzie, gdy podszedł do niego jeden ze służących. Sługa sprawiał wrażenie przerażonego. Okazało się, że przed chwilą spotkał śmierć. Służący poprosił swego pana by się nad nim ulitował i użyczył mu najbardziej rączego konia ze swego stada, gdyż pragnął uciec do Teheranu. Bogacz zdjęty żalem polecił osiodłać wierzchowca dla swego sługi.  Pełen wdzięczności służący dosiadł konia i galopem popędził do miasta. Po drodze do domu pan spotkał śmierć. Rozgniewany pyta: „Czemu tak przeraziłaś mojego sługę?!” Śmierć spokojnie odpowiedziała: „Nie groziłam mu, dziwiłam się tylko , dlaczego wciąż jest  tutaj, skoro zamierzałam spotkać się z nim dziś wieczorem w Teheranie”. 


4.
Gilgamesz był sumeryjskim królem Uruk, w dwóch trzecich bogiem, w jednej trzeciej śmiertelnikiem. Enkidu zaś, stworzonym z mieszaniny błota i wody przez boginię Aruru olbrzymem, który miał powstrzymać słynące z tyrani  rządy Gilgamesza. Między herosami wywiązała się tytaniczna walka, która pozostała nierozstrzygnięta. Od tej pory dwaj niedawni rywale stali się przyjaciółmi. Wspólnie pokonali złego demona lasu, Humbabę, a także niebiańskiego byka, którego odtrącana przez Gilgamesza bogini Isztar (bogini miłości, płodności, nieba) wysłała by zgładził mocarza. Bogowie zaniepokojeni rosnącą siłą Gilgamesza i jego przyjaciela, postanowili zgładzić Enkidu. Wkrótce  wierny druh  władcy Uruk zmarł. Przez siedem dni i nocy Gilgamesz rozpaczał po stracie przyjaciela. W końcu, gdy ciało Enkidu zaczęło gnić, władca zdecydował się pochować zmarłego i uczcić jego pamięć imponującym posągiem.

Gilgamesz zdał jednak sobie sprawę z własnej śmiertelności. ”Jeśli tak kończy się życie, to po co ono w ogóle jest? Czemu trudziłem się, by wznieść Uruk, skoro nie będę więcej mieszkać w jego murach?” – począł rozmyślać zaniepokojony. Postanawił odnaleźć tajemnicę życia i śmierci i wyruszył w podróż, by spotkać się z Utnapisztimem – jedynym śmiertelnikiem, który osiągnął wieczność. Przemierzając stepy, pola, lasy i górskie przełęcze natknął się w końcu troje ludzi, którzy starali się odwieść go od celu jego podróży. Człowiek-skorpion, bóg Szamasz  (bóg słońca) oraz winiarka Siduri przekonywali Gilgamesza, że podąża za niemożliwym. Ten jednak nie zamierzał odstąpić od swych zamiarów. Siduri zdradziła mu miejsce, gdzie może znaleźć Urszanabiego – przewoźnika Utnapisztima. Wspólnie przez Morze Śmierci, którego nie można dotknąć,  przedostają się na drugi brzeg i osiągają cel swej podróży. Utnapisztim rozwiał jednak wszelkie nadzieje Gilgamesza na życie wieczne. „Jak udało ci się wejść do grona bogów i posiąść nieśmiertelność?” – zapytał król Uruk. Utnapisztim opowiedział mu historię wielkiego potopu, z którego wraz z żoną ocalał, bowiem wybudował wielki statek. W uznaniu odwagi i umiejętności Utnapisztima bogowie nagrodzili go nieśmiertelnością. Żona Utnapisztima ulitowała się nad Gilgameszem i  przekonała męża, by zdradził miejsce, gdzie rośnie cudowna, odmładzająca roślina. Heros natychmiast zanurkował po roślinę i wydobył ją na łódź. Gdy zażywał kąpieli, wąż zwietrzył zapach i porwał ją ze sobą. Gilgamesz pogrążył się w rozpaczy: „Czyż po to cierpiałem? Nic nie osiągnąłem. Odnalazłem znak, lecz go zgubiłem.”  Z pustymi rękoma i niepocieszony władca Uruk wrócił do swego królestwa. Wkrótce zmarł, pogodzony ze swą śmiertelnością..

Wszystkie przytoczone opowieści oraz cytaty pochodzą z książki Kennetha Paula Kramera, Śmierć w różnych religiach świata, Wydawnictwo WAM, Kraków 2007

sobota, 10 kwietnia 2010

TRAGEDIA W SMOLEŃSKU


Śpieszmy się

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego

Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dzwięk troche niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widziec naprawde zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzec
kochamy wciąż za mało i stale za późno

Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a bedziesz tak jak delfin łagodny i mocny

Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiac o miłosci
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą

ks. Jan Twardowski


LISTA tych, których nie ma już wśród nas.

piątek, 9 kwietnia 2010

Kino boli: REQUIEM FOR A DREAM (USA, 2000)


PĘKNIĘTA RZECZYWISTOŚĆ


Były to piękne sny – ani słowa – ale były to tylko sny, i jak wszystkie sny nie mogły naprawdę nasycić duszy.
Patrick Süskind, „Historia pana Sommera”

(…) nie sen jest najgorszy, najgorsze jest przebudzenie...
Julio Cortázar, „Gra w klasy”


„Requiem dla snu” Darrena Aronofsky`ego to kolejny, słynny przedstawiciel „kina, które boli”. W słowie „boli” nie ma bynajmniej przesady, skoro sam reżyser w następujący sposób wypowiada się o fabule swego dzieła: „To opowieść o ludziach, którzy skaczą z samolotu i nagle - pomiędzy niebem a ziemią uświadamiają sobie, że nie mają spadochronów. Film opowiada o ich drodze w dół - do momentu kiedy ich ciała uderzają o ziemię.” (1) Trudno o trafniejsze, dosadniejsze określenie istoty losów filmowych bohaterów „Requiem dla snu”. Obraz Aronofsky`ego opowiada bowiem o upadku Człowieka. O upadku totalnym, bez żadnego znieczulenia, bez cienia nadziei. Reżyser czyni wszystko by widz poczuł, oglądając film, nie mniejszy ból niż bohaterowie zderzający się z okrutną, bezlitosną rzeczywistością. Uciekając się do szalonej, teledyskowej formy, wykorzystując przejmującą muzykę Clinta Mansella i Quartetu Kronos oraz powierzając role aktorom, którzy grają na granicy masochistycznej pasji, stworzył porażający swą mocą obraz uzależnienia – najgroźniejszego potwora pożerającego współczesne społeczeństwa.

Na początku było jednak słowo. W 1964 r. Hubert Selby Jr. wydał powieść „Last Exit to Brooklyn”, która wywołała spory skandal zawartą w niej dawką przemocy i seksu. Szybko zyskała tez status „kultowej”, choć na jej ekranizację trzeba było czekać aż do 1989 r.. Co więcej „Piekielny Brooklyn” wyreżyserował niemiecki reżyser Uli Edel, gdyż żaden z amerykańskich filmowców nie miał odwagi zająć się adaptacją głośnej powieści Selby`ego (pisarz zagrał nawet epizod taksówkarza). Do „Last Exit to Brooklyn” powrócił zachwycony nią Darren Aronofsky, który swe dzieciństwo spędził w brooklyn`skiej dzielnicy, w której rozgrywa się akcja książki. Uwspółcześnił historię i – jak sam przyznaje – podczas pisania scenariusza wpadł na pomysł, by głównym bohaterem adaptacji wielowątkowej powieści Selby`ego uczynić…nałóg.

czwartek, 8 kwietnia 2010

NEWS: Oficjalny teaser tajlandzkiego horroru „Secret Sunday”


Jest już dostępny w sieci oficjalny teaser do najnowszego tajlandzkiego horroru, “Secret Sunday” (“9wat”). Będzie on opowiadał historię młodego architekta, Nata, który pragnąc odwrócić złą karmę, postanawia odbyć niezwykła podróż. Razem ze swoją dziewczyną Poon oraz z buddyjskim mnichem Sujitto, udaje się do dziewięciu różnych buddyjskich świątyń. Jak się okazuje każdy z uczestników ma swoje powody, by wziąć udział w tej niecodziennej podróży. Tymczasem wokół bohaterów zaczyna dziać się coraz więcej niewytłumaczalnych rzeczy..
  
„Secret Sudany” będzie pełnometrażowym debiutem Saranyo Jiralaka, filmowca który miał już styczność z produkcją grozy, pracując na planie „Nang Nak” Nonzee Nimibutra jako drugi asystent reżysera. W rolach głównych zobaczymy  James Mackie oraz Siraphan „Noon” Wattanajinde znaną z występu w znakomitym „The Unseeable” Wisita Sasanatienga. Aktorka zaskoczyła wszystkich godząc się na ufarbowanie włosów na jasny blond. Podobno matka dziewczyny nie odzywała się do niej przez cały dzień a profesorowie ze szkoły jej nie rozpoznali.

Film pojawi się na ekranach Tajlandii 13 kwietnia.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Kino boli: COME AND SEE (Idi i smotri, ZSRR, 1985)



 CZAS APOKALIPSY

„A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: idź i patrz!

I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby
jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki. …

A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: idź i patrz!

I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było śmierć, a piekło szło za
nim; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i
głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.”
/ Apokalipsa św. Jana Roz.6 /

 Trudno o bardziej stosowny film na rozpoczęcie cyklu „Kino boli”. Tadeusz Szczepański w „Słowniku filmu”, w haśle poświęconym obrazowi Elema Klimova, „Idź i patrz „(„Idi i smotri”) napisał: „Porażająca wizja wojny jako niewyobrażalnego pandemonium zagłady i nieludzkiego okrucieństwa. Jeden z najbardziej szokujących i bezkompromisowych filmów antywojennych w kinie światowym o trudnym do zniesienia oddziaływaniu.” (1) Widziałem film kilka razy i mogę poświadczyć, że te podniosłe słowa autora cytatu, które uderzają w najwyższe tony, nie kłamią. „Idź i patrz” to kino totalne. To kino, które kopie po twarzy i którego nigdy się nie zapomina.

Jest rok 1943. Białoruś. Kilkunastoletni Flora (w tej roli fenomenalny, grający na granicy transu, debiutant, Aleksander Krawczenko) znajduje karabin i postanawia, wbrew matce, wstąpić do miejscowego oddziału partyzantów. Jest pełen zapału, woli walki i naiwności. To dzieciak, który chciałby zostać bohaterem. A tymczasem nawet nie zostaje zabrany na swą pierwszą akcję. Wszystkie kolejne wydarzenia, których stanie się uczestnikiem, okażą się dla niego brutalną formą inicjacji w dorosłe życie. Chłopak przeżyje bombardowanie obozu partyzanckiego, śmierć rodzinny i mieszkańców rodzinnej wioski zamordowanych przez hitlerowców, ostrzał z karabinów maszynowych, a przede wszystkim masakrę mieszkańców wioski Pierchody, których esesmani podpalają w opuszczonej, przerobionej na spichlerz cerkwi. Stanie się świadkiem akcji odwetowej partyzantów i egzekucji niemieckich jeńców. W finale filmu będzie już podstarzałym i bliskim szaleństwa wrakiem człowieka.

Elem Klimov scenariusz do „Idź i patrz” napisał wraz białoruskim pisarzem Aleśem Adamowiczem, który w swej twórczości często powracał do koszmaru własnej, wojennej przeszłości. Podstawą scenariusza stały się przede wszystkim dwa jego opowiadania: „Partyzanci” (bohaterem jest chłopiec walczący w oddziale partyzanckim) oraz „Chatyńskie opowieści” (historia zagłady wsi Chatyń). (2) Skrypt czekał na realizację aż siedem lat, wzbudzał bowiem ogromne kontrowersje. Klimov wyjaśniał "Wszyscy mówili o tym filmie, że jest przykry, odpychający. Niektórzy protestowali.” – mówił reżyser i dodawał - Ale rzeczywistość była o wiele okrutniejsza. Nie powiedziałem całej prawdy, ażeby film dał się w ogóle oglądać". (3)

„Idź i patrz” jest filmem o piekle wojny. Brzmi banalnie i nieprzekonujące, bo niemal każdy film wojenny pokazuje, że wojna jest złem, że w okrutny i bezsensowny sposób, dla jakichś obłąkańczych idei szaleńców u sterów władzy, posła ludzi na śmierć. Wiele wybitnych filmów antywojennych, począwszy od „Na zachodzie bez zmian” Levisa Milestone`a , przez „Ścieżki chwały” Stanleya Kubricka, „Czas Apokalipsy” F.F. Coppoli, „Pluton” Oliviera Stone czy „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga w mniej lub bardziej dobitny sposób wyrażały tę prawdę, lecz żaden z nich nie dorównuje siłą przekazu radzieckiemu filmowi. „Wszędzie tam, gdzie inne dzieła zatrzymują się na pewnej bezpiecznej granicy i nie pokazują niczego „do końca”,  „Idź i patrz” każe oglądać i uczestniczyć. Aż do granic bólu i szoku” (4) – pisał jeden z autorów „Panoramy kina najnowszego 1980-1995”.        



To prawda. Siła obrazu Klimova tkwi nie tylko w podjęciu wyjątkowego drastycznego tematu – masowego mordu dokonanego na cywilach (głównie kobiety, dzieci i starcy) z jednej z białoruskich wiosek, lecz na naturalistycznym, bezkompromisowym przedstawieniu wojny jako spełnionej Apokalipsy (tytuł nawiązuje do tej księgi Nowego Testamentu). Ale nie tylko. Klimov wciąga widza w najgłębszą piekielną czeluść, na samo dno człowieczeństwa, bólu, poniżenia i szaleństwa. I czyni to w sposób mistrzowski i ...perfidny. Reżyser wykorzystuje przede wszystkim długie, kilkuminutowe ujęcia. Kamera nie jest w nich biernym, nieruchomym świadkiem, obserwującym z bezpiecznego dystansu gehennę młodego bohatera, lecz aktywnym uczestnikiem filmowych wydarzeń (zdjęcia kręcono steadycamem). Porusza się za bohaterami, krąży między mieszkańcami, zagląda w śmiertelnie przerażone twarze spędzanych niczym owce na rzeź wieśniaków, przygląda się wykrzywionym w obłąkańczym uśmiechu twarzom oprawców i zatrzymuje się na chwilę by pokontemplować ostentacyjne piękno przyrody. Jakby na przekór szaleństwu ludzi niezłomnie pięknemu. Kamera z pełną premedytacją utożsamiona zostaje ze wzrokiem widza. Tytuł filmu zobowiązuje, przynajmniej w tej części, gdy woła do nas „patrz!”. Nieoceniony polski krytyki i entuzjasta kina, Zygmunt Kałużyński pisał: „Tytuł wygląda na prowokację, bo patrzeć jest trudno i emocje widza skaczą jak sinusoida, a jednak nie odrywa się oczu.”  (5) To dopiero perwersja, nieprawdaż?

„Idź i patrz” jest bowiem obrazem szokującym i przerażającym, ale jednocześnie niepokojąco hipnotyzującym. Płynny montaż, niemal nieustannie znajdująca się w ruchu kamera, sprawiają, że obraz przemienia się w przeraźliwy koszmar śniony przez widza. Koszmar, z którego jednak nie tylko nie możemy, ale nie chcemy się przebudzić. Paradoks? A może absolutne mistrzostwo w panowaniu nad emocjami widza? Klimov tej sztuki dokonuje przede wszystkim za sprawą umiejętnego balansowania między różnego rodzaju estetykami ( impresjonizm, ekspresjonizm, symbolizm) i poprzez nasycenie obrazu atmosferą rodem z onirycznego horroru. Przyjrzyjmy się najważniejszemu fragmentowi jego dzieła - sekwencji masakry mieszkańców Pierechodów. Jest ona zarazem realistyczna a nawet naturalistyczna – ścierają się w niej przecież najpierwotniejsze instynkty przetrwania i destrukcji. A jednak nie do końca wydaje się ona realna (choć realistyczna). Wrażenie tego rodzaju wywołuje zarówno niewiarygodne okrucieństwa oprawców: nigdy nie pokazywane jednak anatomicznie, lecz tym bardziej szokujące. Nie widzimy zmasakrowanych ciał mieszkańców w wewnątrz  cerkwi, lecz widzimy całe mnóstwo wrzucanych do środka grantów i słyszymy rozpaczliwe próby sforsowania drzwi przez uwiezionych, słyszymy ich przeraźliwe krzyki, jęki i zawodzenia. To wystarczy, by uruchomić wyobraźnię widza – najpotężniejsze źródło leków.



Ale to nie wszystko. Klimov z pełną premedytacją wplata w sekwencje elementy groteski. Pacyfikacja wioski przypomina bardziej  relację z makabrycznego festynu, a nie z ludobójstwa. Seria krótkich ujęć ukazuje obrazy pijanych esesmanów błąkających się między wojskowymi ciężarówkami, część z nich pstryka sobie fotki na tle płonącej cerkwi, krążący wokół własnej osi wojskowy motocykl z ciałem postrzelonego partyzanta i wbitą w jego pierś tabliczką: „Za to, że obraziłem niemieckiego oficera”, oglądamy niemiecką sanitariuszkę lubieżnie oblizującą się i białoruską dziewczyną ciągniętą za włosy niczym worek kartofli przez żołnierza. Główną atrakcją jest jednak „występ” zapędzonych do cerkwi mieszkańców – obrzucanych granatami i podpalonych miotaczami ogania. Gdy drewniany budynek płonie a z wnętrza dobiegają jęki i krzyki konających ofiar nazistów, ci w pewnym momencie zaczynają bić brawo. Z głośników rozbrzmiewa radosne tyrolskie jodłowanie jako makabryczny podkład do bestialskiego mordu. Efekt jest jednak piorunujący. Niemieccy oprawcy wydają się być w tej scenie wcielonymi diabłami, widmowymi upiorami, ucieleśnieniem zła w czystej postaci. Dzięki elementom groteski reżyser uzyskuje wrażenie kompletnej paranoi, zezwierzęcenia i nieopisanego bestialstwa.

Z tym sposobem przedstawienia niemieckich żołnierzy jako istot nadludzkich, demonicznych kontrastuje scena pojmania ich przez partyzantów. Grupka przerażonych, bezradnych, zdanych na łaskę Białorusinów esesmanów okazuje się być zbiorowiskiem tchórzy, gotowych nawzajem się pozabijać, byleby uratować własny tyłek. Oba portrety Niemców są jednak skrajnie niepomyślne, zwłaszcza w porównaniu z wizerunkiem partyzantów. Uczyniono z tego zarzut reżyserowi. W RFN „Idź i patrz” określono mianem filmu „antyniemieckiego”, zaś w Polsce pojawiały się zarzuty o uproszczenia i o uleganie sowieckiej propagandzie (dobrzy Rosjanie, źli Niemcy). Ale czy rzeczywiście?



Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że bohaterem filmu jest nastolatek, którego oczami oglądamy wojenną apokalipsę. Nie może to być zatem obraz obiektywny, oddający prawdę historyczną (np. o zbrodniach Armii Czerwonej). Jest to wizja, którą tworzy umysł nadwrażliwego chłopca, na dodatek poddanego niesłychanej dawce traumatycznych przeżyć i to w krótkich odstępach czasu. Co więcej Klimov nie stworzył filmu o dobrych czy złych Niemcach i Sowietach, bo na wojnie zabijają wszyscy.  Radzieckiego (a właściwie ukraińskiego) reżysera interesowało zło, które w sprzyjających okolicznościach (np. wojny) wypełza z ludzi bez żadnych moralnych zahamowań. W centrum zainteresowania Klimova znajduje się również ogrom cierpień, jakie niesie ze sobą wojną i to jak bardzo niszczy ona młodych ludzi.

Ale nawet jeśli te argumenty nie przekonują tych, którzy uważają, że „Idź i patrz” trąci radziecką propagandą, to odwaga twórców, ich bezkompromisowość i siła przekazu rozgrzeszają ich zupełnie.

PAMIĘTNA SCENA:  Wbrew pozorom nie będzie to żadna z przedstawiających pacyfikację wioski. Wybieram scenę, podczas której Flora i jeden z mieszkańców jego rodzinnej osady zostają zaatakowani przez samolot. Zamiast spodziewanego bombardowania czy ostrzału z broni maszynowej, do pobliskiego bajorka wpada pusta butelka po alkoholu wyrzucona przez załogę. Towarzyszący Florze mężczyzna komentuje: „Oni tam sobie piją, a nam zrzucają puste butelki”. I oboje wybuchają śmiechem. Groza śmierci zostaje zneutralizowana przez śmiech. Perełka!  



PRZYPISY:
(1) Rafał Syska (pod red), Słownik filmu,  Kraków 2005, s.496. 
(2) Recenzja, „I widziałem” 
(4) Barbara Kosecka i inni, Panorama kina najnowszego 1980-1995. Leksykon, Kraków 1998, s. 67.
(5)  Jacek Szczerba, Idź i patrz
 
BONUS:
 

czwartek, 1 kwietnia 2010

PSYCHOPATH (Korea Płd, 2010)



W SIECI 

Psychopatia [gr. psych ‘dusza’, páthos ‘cierpienie’], stała i wyraźna nieprawidłowość osobowości w zakresie pewnych jej cech; gł. dotyczy zaburzeń sfery uczuciowo-popędowej, nieprzystosowania społ., naruszonego systemu wartości.
/Encyklopedia PWN Online/

Jun-oh jest młodą dziewczyną, która zatrudniła się w firmie ubezpieczeniowej. Już pierwszego dnia udaje się na spotkanie z tajemniczym klientem. Z tego spotkania bohaterka już nie wraca – wszelki ślad po niej ginie. Śledztwo policji zostaje zamknięte, akta odłożone do archiwum z adnotacją – „sprawa umorzona”, ale starsza siostra Jun-oh, Ye-jin nie zamierza się poddać. Z pomocą swego narzeczonego Hye-soo rozpoczyna prywatne śledztwo, które odkrywa coraz bardziej niepokojące fakty dotyczące ostatnich chwil życia Jun-oh przed jej zaginięciem. Bohaterka dociera bowiem do sprawy nigdy nie wykrytego seryjnego zabójcy sprzed lat. Morderca porywał młode kobiety, więził, torturował i zabijał…Czy to on uwięził i być może zamordował Ye-jin? Pewnego dnia bohaterka otrzymuje smsa od …Jun-oh. To ważny ślad w dotarciu do sadystycznego porywacza-mordercy. Ślad czy przynęta? 


Mocnym uderzeniem rozpoczęli Koreańczycy 2010 r.! „Psychopath” bowiem to udane dziecko mrocznych thrillerów o seryjnych zabójcach w rodzaju „Milczenia owiec” oraz krwawych brutalnych horrorów spod znaku „Bladego strachu” czy „Hostelu”. Choć inspiracji tymi (a także pozostałymi nie wymienionymi obrazami) debiutujący na dużym ekranie Park Kwang-chun nie da się wyprzeć, to wzorce w swej kategorii zacne, a i z wielkim wyczuciem wykorzystane. Nie ma wątpliwości, że „Psychopath” to nie kino moralnego niepokoju (choć ulubionych motywów koreańskiego kina grozy -  traumatycznego dzieciństwa i poczucia winy nie mogło zabraknąć), lecz filmowe rzemiosło, ale za to najwyższej próby.