Tajlandia to piękny egzotyczny
kraj. Oszałamia zachodnich turystów bujną tropikalną przyrodą, bogactwem i
różnorodnością wiekowej kultury, wyrażającej się w zachwycających buddyjskich świątyniach wat czy też przepychem królewskich pałaców. A
jednak zdecydowana większość obcokrajowców ceni sobie Tajlandię nie z powodu kulturowego
bogactwa i dostarczania duchowych przeżyć, lecz ze znacznie mniej wzniosłych,
bardziej przyziemnych atrakcji. Tajlandia, a konkretnie największe miasto
kraju, Bangkok oraz coraz liczniejsze nadmorskie kurorty, m.in. Patpong, Pataja
czy Puket to raje erotycznej seksturystki. Za śmiesznie małe pieniądze ( za ok.
20 euro) można spełnić każdą, najbardziej wyuzdaną fantazję niezależnie czy jest
się mężczyzną, kobietą czy hermafrodytą. Prostytucja w Tajlandii oficjalnie jest
zakazana, ale władza interweniuje tylko w sytuacjach najbardziej ewidentnych,
gdy ktoś zostanie poszkodowany albo dojdzie do rażących zachowań. Nic dziwnego. Wpływy ze seksturystyki wynoszą ponad 3% tajskiej gospodarki, zapewniając
zatrudnienie ok. dwustu tysiącom osób (niektórzy sądzą, że jest to liczba
sięgająca nawet jednego miliona). W Tajlandii właściwie nie ma stręczycielstwa,
a prostytucja jest powszechnie akceptowana. Niejednokrotnie biedne wiejskie
rodziny wysyłają młode dziewczęta do miast i kurortów, by zarabiały swym
ciałem, ponieważ mogą one przynieść dochód nierzadko równowarty miesięcznym
zarobkom całej familii. Ale czy rzeczywiście wszystko przebiega tak gładko?
Państwo zarabia, biedna prowincja zarabia, dziewczyny zarabiają a klienci z
całego świata są wniebowzięci, otrzymując możliwość spełniania swych najdzikszych erotycznych
fantazji za tanie pieniądze. Czyżby więc wszyscy byli zadowoleni? Otóż jednak
nie wszyscy. Licząca ledwie sto siedemdziesiąt stron książka niejakiej Bua
Boonmee, „Miss Bangkok. Wyznania tajskiej prostytutki” jest próbą przybliżenia
polskiemu czytelnikowi żałosnego losu tajlandzkich dziewczyn, które zazwyczaj
uciekając przed biedą, godzą się sprzedawać to, co mają najcenniejsze: swe młode,
świeże ciała, stanowiące nie tylko ich osobisty, lecz także narodowy kapitał. Bo
to dzięki tym anonimowym dziewczynom (ale i chłopcom) tajlandzki seks-biznes
wciąż miewa się dobrze, przynosząc ok. czterech miliardów dolarów zysku.
Ukrywająca się pod pseudonimem autorka a zarazem główna bohaterka, której smutną historię spisała tajlandzka dziennikarka Pornchai Sereemonkonpol zatrudniona w azjatyckim oddziale wydawnictwa Maverick House Publisheres, wydaje się być typową przedstawicielką tajlandzkich prostytutek, a może w ogóle młodych kobiet zmuszanych trudną sytuacją materialną do zarabiania swym ciałem. Ta typowość jest zarazem największą wadą, jak też zaletą omawianej książki. Wadą, ponieważ próżna szukać w „Miss Bangkok” pogłębionej analizy uwarunkowań społeczno-kulturowych, decydujących o wyborze tego szczególnego, ale często jedynego sposobu na życie. Nie dowiemy się również z tej quasi-biografii także niczego, czego posiadający wyobraźnię i wrażliwość czytelnik, nie mógłby sobie uzmysłowić na temat sytuacji kobiet, trudniących się najstarszym zawodem świata. Ale wspomniana „typowość” jest także zaletą. Opisywane w książce losy Bua mają bowiem charakter uniwersalny. Takich kobiet jak bohaterka „Miss Bangkok” jest na świecie miliony i to nie tylko w Tajlandii, ale właściwie – poza obszarami niedostępnymi dla człowieka – wszędzie na świecie. Oczywiście lokalny koloryt ma znaczenie i nota bene ten koloryt jest w książce najciekawszy, choć tej biografii daleko do wyczerpującego studium kulturoznawczego. Niemniej możemy nieco lepiej zrozumieć mentalność tajskich mężczyzn i kobiet, a także co nieco dowiedzieć się o zasadach panujących w miejscowym seks-biznesie.
Bua, jak tysiące, setki tysięcy tajlandzkich dziewczyn
lekkich obyczajów urodziła się w cierpiącej materialny niedostatek rodzinie.
Choć rodzice kochali Bue oraz dwojga jej rodzeństwa, chroniczny brak pieniędzy
niemal zniszczył niegdyś kochającą się rodzinę. Dziewczyna przeżyła rozwód
rodziców i wraz z matką i siostrą zmuszone zostały do migracji do stolicy
Tajlandii. Bua wpierw pomagała matce przy jej interesie – budce z jedzeniem,
następnie pracowała w fabryce a w końcu wyswatana przez matkę wyszła za mąż za
niejakiego Chaia. W Tajlandii romantycznych kochanków można zobaczyć co
najwyżej w licznych telenowelach, ponieważ w życiu Tajki są znacznie bardziej
pragmatyczne i na mężów wybierają mężczyzn, kierując się ich zdolnością do
finansowego utrzymania małżonki i jej rodziny. Chai okazał się pod tym względem
pomyłką. Nie tylko nie był tak zamożny jak się wydawało, ale nadto nadużywał
alkoholu i pod jego wpływem stawał się agresywny wobec Buy. Gdy dziewczyna
urodziła mu syna, okazał się kompletnie niezdolny do pełnienia funkcji ojca i
męża. Następny mężczyzna, z którym związała się Bua, Yuth okazał się co prawda
troskliwym ojcem dla kolejnych dwojga dzieci Buy, ale partnerem życiowym
jeszcze gorszym niż Chai. Regularnie upijał się i wszczynała sceny zazdrości,
które kończyły się ciężkim pobiciem matki jego dzieci. Na dodatek nie zamierzał
podjąć żadnej pracy, a głodne dzieci domagały się posiłków. Czy w takiej
sytuacji Bua miała wyjście? Nie od razu została prostytutką, ale od barmanki
przez hostessę a w końcu tancerkę go-go, czyli kobietę sprzedającą swe ciało, droga była
krótka.
Historia brzmi banalnie, ale
prawdziwie. W życiu bowiem zaskakujące odmiany losów zdarzają się rzadko i
niechętnie, za to większą jego część wypełnia nużąca powtarzalność losów ludzi,
znajdujących się w podobnych życiowych sytuacjach. Zwłaszcza, gdy mamy na myśli
nędzę – tę najgorszą ze społecznych plag, ponieważ to z nędzy rodzą się
wszelkie niegodziwości: głód, prostytucja, handel ludźmi, wykorzystywania dzieci,
gwałty i zbrodnie. Bua, co jest często podkreślane w jej opowieści, nie była
ani bardzo biedna ani też nie znalazła się w szczególnie dramatycznej sytuacji,
a jeśli nawet, to zawsze ktoś wyciągał do niej pomocną dłoń. Jako zatrudniona w barze go-go tancerka mogła
liczyć zarówno i na opiekę jak i na lekarską kontrolę, ale na świecie jest
mnóstwo kobiet, które sprzedając swe wdzięki, mogą pomarzyć o takim luksusie jak
kontrolne badania lekarskie czy koleżeńska samopomoc. A jednak – i szkoda, że
ten wątek nie znalazł obszerniejszego miejsca w książce – tylko co poniektórzy
pozbawieni wrażliwości macho mogą sądzić, że kobiety „lubią to robić” albo, że
przychodzi im to bez trudu. Bua opowiada
o koleżankach, które nie mogąc pogodzić się z upokorzeniem a także koniecznością
milczenia przed najbliższymi ( zgodnie z azjatycką mentalnością, że sprawy
wstydliwe się przemilcza) sięgały po alkohol, narkotyki albo wpadały w ciężką
depresję. Bohaterka sama zauważa, że coraz trudniej jej jest okazywać uczucia,
i to nawet własnym dzieciom. Ponieważ ceną za uprawianie najstarszego zawodu
świata jest wyzbycie się uczuć, zarówno wobec siebie jak też wobec innych. Bo
ten, kto czuje, cierpi.
Podtytuł książki: „Wyznania
tajskiej prostytutki” kojarzy się z „wyznaniami seksalkoholoczki’, „wyznaniami
nimfomanki” i podobnymi erotycznymi konotacjami, ale ci, którzy sięgną po
lekturę „Miss Bangkok” z nadzieją na pikantne szczegóły, poczują się
rozczarowani. Co prawda pod koniec opowieści Buy pojawia się kilka anegdot o
dziwacznych klientach i dziwacznych wymaganiach z ich strony, lecz na całe
szczęście nie opisy seksualnych ekscesów bohaterki i jej koleżanek stanowią
najobszerniejszą i najważniejszą część „Miss Bangkok”. To, co jest
najistotniejsze to prosta opowieść o tym, że świat jest wciąż miejscem, na którym
ludzie rodzą się chyba za karę. Przynajmniej w ten sposób stara się, z buddyjską
pokorą i w buddyjskim duchu, tłumaczyć swój los Bua Boonmee – co po tajsku
znaczy ‘lotos’ i ‘ mający szczęście, szczęśliwy los’.
Miss Bangkok. Wyznania tajskiej prostytutki, Bua Boonmee, Wydawnictwo Wideograf II, 2011
Miss Bangkok. Wyznania tajskiej prostytutki, Bua Boonmee, Wydawnictwo Wideograf II, 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz