O co chodzi?
Sophie jest nieśmiałą, śliczną osiemnastolatką, która zamiast spędzać czas na randkach, pomaga w sklepie z kapeluszami, należącym do jej zmarłego ojca. Pewnego razu w drodze do pracującej w karczmie siostry, Lettie, Sophie zostaje zaczepiona przez dwóch żołdaków. Z pomocą przychodzi jej tajemniczy młodzian imieniem Hauru, który okazuje się czarodziejem. Niestety, przypadkiem wciąga dziewczynę także w niebezpieczną intrygę. Hauru jest bowiem ścigany przez sługusów złej Wiedźmy z Pustkowia. Czarownica dowiedziawszy się o związku Hauru z Sophie, pewnego wieczoru składa dziewczynie wizytę w sklepie. Wiedźma rzuca na osiemnastolatkę klątwę starości, przemieniając ją w dziewięćdziesięcioletnią staruszkę. Sophie opuszcza rodzinne miasto i udaje się na Pustkowia z nadzieją, że odnajdzie tam Wiedźmę i pozbędzie się klątwy. Po drodze spotyka zaczarowanego stracha na wróble zwanego Rzepią Głową. W końcu dociera do Ruchomego Zamku, który jest siedzibą czarodzieja Hauru. Ten magicznym dom, w który drzwi stanowią bramę do różnych alternatywnych światów, zamieszkuje także demonem ognia Calcifer oraz chłopiec-sierota, Markl. Sophie zostaje przyjęta na posadę sprzątaczki. Z czasem jednak coraz bardziej angażuje się w życie mieszkańców Zamku i zakochuje się Hauru. Tymczasem w jednym ze światów toczy się krwawa wojna, która coraz częściej zaczyna przenikać także do pozostałych rzeczywistości.
Strącona poprzeczka?
„Ruchomy Zamek Hauru”, obok „Spirtied Away: W krainie bogów”, to najsłynniejszy film mistrza japońskiej animacji, Hayao Miyazakiego. Sławę swą film zawdzięcza nie tylko rozlicznym prestiżowym wyróżnieniom i nagrodom (m.in. nominacja do Oscara), ale przede wszystkim publiczności na całym świecie, która tłumnie ściągała do kin, by podziwiać niezwykłe dzieło Miyazakiego. To dzięki nim „Ruchomy Zamek Hauru” z wynikiem ponad dwustu trzydziestu dwóch milionów dolarów zysku jest jednym z najbardziej dochodowych filmów w dziejach japońskiego kina (i światowej animacji). A jednak po seansie dzieła Miyazkiego jestem raczej skłonny przyznać rację znanemu amerykańskiemu krytykowi, Rogerowi Ebertowi niż recenzentom, którzy piszą peany na cześć tego filmu. Ebert napisał bowiem w „Chicago Times”, że to „najsłabszy film” Miyazakiego. Trudno nie przyznać mu racji, choć pod jego stwierdzeniem na pewno nie podpisałbym się dwiema rękoma, z tej prostej przyczyny, że miałem okazję zobaczyć jedynie dwa filmy mistrza japońskiej animacji. Zdecydowanie jednak na tle „Księżniczki Mononoke” i „Spirited Away: W Krainie bogów” obraz Miyazakiego z 2004 r. wypada słabiej. Rzecz jasna, konieczne jest poczynienie zastrzeżenia. Bo nawet „słabiej” w przypadku twórcy „Ponyo” oznacza dla większości twórców filmowych (nie tylko animacji) poziom nieosiągalny. Miyazaki swoimi wcześniejszymi dokonaniami podniósł sobie poprzeczkę oczekiwań widzów tak wysoko, że…w końcu ją strącił. Cóż miliony ludzi na świecie uważa zapewne inaczej, ale w żaden sposób nie czuję się przez to lepiej z moim rozczarowaniem, które towarzyszyło mi po seansie „Zamku…”