niedziela, 16 października 2011

SHOGUN ASSASIN (Japonia/USA, 1980)


O co chodzi?

Ogami Ito zwany Samotnym Wilkiem był jednym z najbardziej lojalnych poddanych Szoguna. Na jego rozkaz ścinał głowy niewiernych lordów, ale władza zatruła umysł monarchy. Szogun popadł w paranoję wszędzie dostrzegając spiskujących przeciw niemu wrogów. Nawet wśród tych, których niegdyś darzył zaufaniem. Tak jak Ito. Nasłał na niego zabójców ninja, lecz ci nie zdołali zgładzić samuraja, za to ich ofiarą padła ukochana żona bohatera. Zrozpaczony Ito poprzysiągł zemstę Szogunowi i jego ludziom, stając się Samotnym Wilkiem. Wraz ze swym kilkuletnim synem Daigo, przemierzają średniowieczną Japonią i brutalnie rozprawiają się z tymi, którzy naiwnie wierzą, że są w stanie powstrzymać Samotnego Wilka i Szczenię.

Zróbmy sobie film

„Shogun Assasin” (polski tytuł „Kat Szoguna”) w reżyserii Roberta Houstona to wyjątkowy obraz w dziejach kina. Wyjątkowy nie tyle za sprawą artystycznej wartości, fabularnej głębi, technicznej innowacyjności, ale przede wszystkim z powodu niecodziennej genezy jego powstania. A geneza ta sięga początków lat siedemdziesiątych, gdy olbrzymią popularność wśród rodzimych czytelników zaczęła zdobywać manga autorstwa Kazuo Koike i Goseki Kojimi zatytułowana „Samotny Wilk i Szczenię” („Kozure Ōkami”). Doczekała się ona aż dwudziestu ośmiu tomów, sprzedając się w liczbie ponad ośmiu milionów egzemplarzy. Imponujące osiągnięcie. Na tyle imponujące, że natychmiast zainteresowali się dziełem Koike i Kojimiego filmowcy. Od 1972 r. do 1974 r. zrealizowano aż sześć obrazów nawiązujących do mangowego pierwowzoru, które przyniosły sławę Tomisabaru Wakayamie, odtwórcy roli Samotnego Wilka.  W 1980 r. filmowa seria doczekała się niespodziewanego epilogu w postaci anglojęzycznej wersji tytułem „Shogun Assasin” („Kat Szoguna”). Wersja ta powstała w wyniku zmontowania materiału pochodzącego z dwóch pierwszych obrazów z cyklu (ok. dziesięć minut z „Miecza zemsty” i siedemdziesiąt minut z „Drogi do piekła” – oba w reżyserii Kenji Misumiego). Film wyreżyserował Robert Houston, którego miłośnicy twórczość Wesa Cravena powinni pamiętać z dwóch części „Wzgórza mają oczy”, zaś producentem został David Weisman. Obraz został zddubingowany, zmieniono dialogi, dodano głos z offu, oryginalną ściekę dźwiękową zastąpiono elektronicznymi kompozycjami Marka Lindsya oraz pogrzebano nieco w fabule (w oryginalne np. Ito nie był mścicielem a jedynie płatnym zabójcą). I tak przyrządzona przez Amerykanów potrawa z japońskiego Samotnego Wilka i jego przygód zawitała pod amerykańską strzechę.

„Kat Szoguna” cieszy się dziś statusem dzieła kultowego. Wciąż wywiera wpływ na współczesną (głównie amerykańską) pop kulturę: muzykę, komiks, czy film („Kill Bill” Tarantino). Niewątpliwie na „kultowość” obrazu pracowały nie tylko nietypowe kulisy jego realizacji (czy raczej drastycznej modyfikacji), lecz również… cenzura i niesławna brytyjska lista Video Nasties. Obraz Houstona znalazł się w zestawieniu najgorszych z najgorszych ze względu na potężną dawkę przemocy. Dziś ta przemoc nieco zwietrzała, choć nadal pozostaje największą – jakkolwiek by to brzmiało – atrakcją filmu.  

Szogun jak Woody Allen?

Oglądając japoński film Amerykanów (dziwnie brzmi, ale kino to w ogóle dziwne zjawisko) przyszedł mi na myśl debiutancki film …Woody Allena, „Jak się masz, koteczku?” z 1966. Dlaczego tak odległa analogia? Bo może analogia nie jest wcale tak odległa. Allen zainteresował się mało znanym japońskim filmem akcji „International Secret Police: Key of Keys”. Przy czym słowo „zainteresował” oznacza w tym przypadku przemontowanie, całkowitą zmianę ścieżki dźwiękowej, wszystkich dialogów, a nawet fabuły i gatunku. Zamiast obrazu akcji o rywalizujących ze sobą o tajemniczy mikrofilm gangsterach powstała absurdalna komedia o poszukiwaniu przepisu na sałatkę jajeczną. Krótko mówiąc Allen dokonał brutalnego gwałtu na japońskim oryginale. Houston okazał się bardziej delikatny w stosunku do serii o Samotnym Wilku, ale w obu przypadkach mamy do czynienia z przykładem kina żywiącego się sobą samym, z podobnym postmodernistycznym recyclingiem. Intertekstualizm – jeden ze sztandarowych postulatów postmodernizmu w przypadku obu filmów znajduje niemal swe dosłowne spełnienie. W tym miejscu można by zacząć snuć mądre dygresje o wyczerpaniu się autonomiczności filmu jako sztuki czy też o kryzysie kina gatunków, czy nawet o zaniku pojęcia oryginalności i autorstwa, ale daruję sobie i czytelnikom tego rodzaju rozważania. Ponieważ nie one są tematem recenzji. 

Styl jest treścią

Jest nim za to film, „Kat Szoguna”. Z tym obrazem jest problem tego rodzaju, że o jego wartości nie decyduje jego wartość artystyczna (aczkolwiek znajdziemy tutaj kilka z dużym wyczuciem filmowej materii zaaranżowanych scen czy ujęć). O jego wartości nie decyduje także doniosłość poruszanej problematyki, wspaniałe aktorskie kreacje czy techniczne nowinki, lecz specyficzny styl. Styl ów z jednej strony określa estetyka eksploatacji, której głównym i w istocie jedynym celem jest szokowanie widza (wszystkim czym się da, więc na przykład przemocą) przy braku lub jedynie pozorach głębszego kontekstu, z drugiej zaś świat przedstawiony filmu wydaje się być bliski poetce campu. Nie sposób też nie zwrócić uwagę na mangowy rodowód japońskich filmów, które posłużyły za budulec dla serii o Samotnym Wilku a tym samym dla „Kata Szoguna”. Swoją drogą istnieje interesująca zbieżność między konwencją japońskiego komiksu a campem. Wspólnym mianownikiem mogłaby być sztuczność, przesada, stylizacja. I taka jest też filmowa rzeczywistość, w której realizm zastąpiony zostaje stylizacją na realizm, psychologia sprowadzona zostaje do „plusominusowych’ motywacji,  zaś historyczny kostium potraktowany zostaje z ostentacyjną pretekstowością. Nie należy jednak traktować tej wyliczanki w kategorii zarzutów. Filmy bowiem dzielą się zasadniczo na dwa rodzaje: filmy treści i filmy stylu. Te pierwsze nie dbają o formę, dbają o treść, o przekaz i jego głębię, te drugie natomiast traktują treść pretekstowo, jako dodatek do zaprezentowania efektownej formy albo często do zabawy nią.

Elementy zabawą konwencją kina jidai geki i filmów zemsty (choćby słynnej „Lady Snowblood”) można dostrzec także w „Kacie Szoguna”.  Choćby niezwykły jak na mściciela i płatnego zabójcę towarzyszy krwawej krucjaty Samotnego Wilka – jego kilkuletni synek (echa tego niezwykłego duetu może odnaleźć m.in. w „Leonie Zawodowcu”). Najwięcej jednak argumentów przemawiających za ironicznym, a w każdym razie zdystansowanym potraktowaniem formuły jidai geki i revenge movies dostarczają sceny pojedynków i uśmiercenia kolejnych przeciwników. Przede wszystkim ciosy zadawane kataną przez Wilka w przeciwieństwie do klasycznych filmów samurajskich skąpane są w strumieniach jasnoczerwonej, świadomie sztucznej krwi. Sceny przemocy wydają się z jednej strony naturalistyczne (przepołowiona głowa, odcięte kończyny itp.) a z drugiej strony ich tandetność stwarza ironiczny komentarz dla bezkrwawego przedstawienia tego rodzaju scen w klasycznych obrazach kina samurajskiego. Podobną rolę odgrywają też wymyślne narzędzia pozbawianie życia: szpony, kastet, maczuga, dziecięcy wózek z ostrzami zamontowanymi na kołach, wachlarze z ostrzami itp.

A propo wyrafinowanych narzędzi śmierci, jak też licznych sceny gore z charakterystycznym ujęciem sikającej z ran krwi, to oglądając je w filmie z 1980 r. , ci którzy obeznani są z „nową falą gore” i obrazami w rodzaju „The Machine Girl” czy „Tokyo Gore Police”, ci wszyscy muszą doznać silnego uczucia deja vu. Ponieważ tryskająca z odciętych aort krew, latające w powietrzu kończyny, przepołowione głowy to podstawowy wizualny leit motiv „nowego gore”. Okazuje się zatem, że mistrz krwawych efektów, Yoshihiro Nishimura nie stworzył niczego oryginalnego, lecz rozbudował to, co jego poprzednik (albo poprzednicy) zademonstrował już w 1980 r. (a właściwie już na początku lat siedemdziesiątych). Na marginesie można by się dopatrzyć wielu analogii pomiędzy filmem Houstona a obrazami Noburo Iguchiego i Nishimury, i to nie tylko dotyczących efektów gore. Wszak większość filmów z tego nurtu również odznacza się nieprzyzwoicie prosta, liniową fabułą a motyw zemsty stanowi główny motor napędzający akcję. Zmiany są jedynie ilościowe: w „Kacie Szoguna” jest scena, gdy Ito popycha drewniany wózek z ostrzami w kołach w tłum ninja – w „Helldriver” (2010) Nishimury zamiast wózka jest samochód z ostrymi jak brzytwa mieczami po bokach, który wjeżdża w tłum zombie.

  
MOJA OCENA:6/10


Film “Kat Szoguna” obejrzałem dzięki firmie 9TH PLAN



REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Czego się spodziewać po B-klasowym filmie eksploatacji? Może uroczo tandetnej, prymitywnej, acz momentami stylowej zabawy konwencją?
Fabuła przywodzi na myśl prymitywnego shootera, w którym liniowo rozwijająca się intryga powadzi nas od jednego ukatrupionego bad guya do następnego.
Jedyne drugie dno, jakie pojawia się w tym filmie, to brak drugiego dna ( chyba, że uznamy za nie niezwykłe kulisy powstania filmu i potraktujemy je jako pretekst do rozważań nad istota autorstwa w kinie popularnym).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz