/zdj. z "Kwaidan", 1964/
Kontynuuje prezentację mojej listy 100 najlepszych azjatyckich horrorów wszech czasów.
Poniżej zamieszczam odnośniki do dwóch poprzednich część zestawienia:
CZEŚĆ PIERWSZA
59.
SINNERS FROM HELL
(Jigoku, reż. Nobu
Nakagawa, Japonia, 1960)
Jeden z najsłynniejszych
filmów, “ojca chrzestnego japońskiego kina grozy”, Nobuo
Nakagawy. Dlaczego zatem tak nisko na mojej liście? Sławę
zawdzięcza w głównej mierze trwającej 47 minut sekwencji,
ukazującej po raz pierwszy w historii kina, z taką sugestywnością,
wizji buddyjskiego piekła. W serii zachwycających,
surrealistycznych obrazów Nakagawa: umierających z pragnienia
ludzi, czołgających się ku małej, kurczącej się kałuży czy
też bezkresnego pola ze sterczącymi ostrzami. Wszystkie te
niezwykle spektakularne, urzekające swą niepokojącą urodą sceny
znajdują głębokie uzasadnienie w buddyjskich naukach i japońskim
folklorze, podnosząc wartość „Piekła”. Miłośnicy horroru
zwracają jednak uwagę na prekursorski charakter filmu Nakagawy w
innym aspekcie. Jego dzieło jest pierwszym pełnometrażowym filmem
ze scenami gore (m.in. ujęcia obdzierania ze skóry).
Niestety pierwsza część „Piekła”, którego akcja toczy się w
świecie żywych jest zbyt dydaktyczna i wydaje się być jedynie
dodatkiem do scen piekielnych.
58.
ONE MISSED
CALL
(Chakushin ari, reż.
Takashi Miike, Japonia, 2003)
Telefon komórkowy jako narzędzie realizacji straszliwej klątwy? W kinie azjatyckim każdy, nawet najbardziej zwyczajny i banalny przedmiot może stać się rekwizytem z piekła rodem. A telefon w horrorze azjatyckim ma swoje zasłużone miejsce, dzięki słynnemu “The Ring-Krąg”. I z tym właśnie filmem jest porównywany obraz Takashiego Miike. Podobieństwa są jednak jak najbardziej zamierzone a nie przypadkowe, bowiem “Nieodebrane połączenie” to znakomity pastisz odmiany ghost story wylansowanej przez J-horror. Ponieważ celem pastiszu nie jest ośmieszanie oryginału, a jedynie intertekstualna gra z jego konwencjami i oczekiwaniami widzów, film Miike pełen jest doskonale znanych elementów i motywów z klasyków J-horroru. Wiele osób obraziło się na Miike za taki bezczelnie wtórny i komercyjny film, nie dostrzegając wyrafinowanego, inteligentnego pastiszu „ringopodobnych” horrorów. Ale nawet bez wdawania się w stylistyczne niuanse ten film ma wiele do zaoferowania: interesującą fabułę, zwroty akcji, kilka autentycznie przerażających scen grozy i niegłupie, krytyczne nawiązania do nadmiernej technologizacji współczesnego życia.
57.
KOTOKO
(reż. Shin`ya Tsukamoto, Japonia, 2011)
Shinya
Tsukamoto to twórca mający odwagę sięgać tam, gdzie inni boją
się nawet pomyśleć. Cielesne mutacje, brutalna przemoc, śmiała
erotyka, ból, śmierć i destrukcja - Tsukamoto nie zna granic swej
artystycznej bezkompromisowości. W najnowszym dziele znów dowodzi
twórczej odwagi. Sięga bezpośrednio do wnętrza umysłu
ogarniętego chorobą psychiczną, aby ukazać przerażająco
zdeformowany świat zaludniony zduplikowanymi osobami i fikcyjnymi
postaciami, przenikającymi do rzeczywistości. I choć nie sposób
nie dostrzec, że podobną drogą zmierzał wiele lat wcześniej
Roman Polański we Wstręcie, cel Tsukamoto jest inny. Pokazuje
widzom nie tylko grozę choroby, ale przede wszystkim horror
macierzyństwa. Ukazując zmagania samotnej kobiety (fenomenalna rola
debiutującej na ekranie Cocco) z chorobą i codziennością, reżyser
odsyła do archetypicznej Wielkiej Matki, Stwórczyni i
Niszczycielki, troskliwej i niebezpiecznej, normalnej i szalonej.
Bycie matką jeszcze nigdy na ekranie tak nie bolało.
56.
THIRST
(Bakjwi, reż. Park Chan-wook, Korea Płd, 2009)
Jeden
z najbardziej oryginalnych azjatyckich horrorów wampirycznych. Może
dlatego, że jego twórcą jest Mr. Oldboy, Park Chan-wook a może
dlatego, że fabuła to inteligentnie przetworzone wątki ze słynnej,
naturalistycznej powieści Emilii Zoli, “Teresa Raquin”? Ona jest
młoda, piękna i wiedzie nędzne życie małżeńskie u boku chorego
męża i wścibskiej teściowej. On jest księdzem z kryzysem wiary
i... wampirem. Przeznaczenie rzuca ich w ramiona a miłość podrzuca
pomysł pozbycia się, będącego ciężarem męża, Tae-ju.
Zasadniczy konflikt, który staje się motorem wszystkich
filmowych zdarzeń, polega na sprzeczności powstającej na styku
prawa do wolności jednostki (także seksualnej) oraz prawa do
osobistego szczęścia z ograniczeniami narzucanymi przez religię,
normy społeczne i moralność. Dlatego konfliktu Park znajduje
niebywale efektowną, mistrzowsko zrealizowaną oprawę formalną,
pełną niezwykłych zabiegów inscenizacyjnych i filmowych. Na
osobne wyróżnienie zasługuje poziom gry aktorskiej, zwłaszcza
magnetyzująca, młodziutka Kim Ok-bin. Tym bardziej szkoda, że Park
niepotrzebnie przedłuża film, który grzęźnie w mało
interesujących wątkach, zmierzających donikąd.
55.
DEAD TIME:
KALA
(reż. Joko Anwar, Indonezja, 2007)
Jeden
z najbardziej oryginalnych przedstawicieli indonezyjskiego kina
grozy. O jego oryginalności decyduje udana mieszanka
gatunkowo-stylistyczna. W historii niezwykłego
śledztwa prowadzonego przez dziennikarza i detektywa odnajdziemy
elementy thrillera, czarnego kryminału, fantasy, ghost story,
dramatu politycznego, a także filmu sztuk walki. W filmie młodego i
zdolnego Joko Anwara film noir spotyka się z niemieckim
ekspresjonizmem, on zaś z poetyką komiksów, Franka Millera, twórcy
m.in. serii „Sin City”. Jakby tego było mało reżyser filmu bez
skrupułów wrzuca do jednego kotła upiora, łażącego po ścianach,
femme fatale, masowy mord, polityczną dystopię, legendę o
Skarbie Pierwszego Prezydenta, mit mesjański i
detektywa-homoseksualistę. I chociaż trudno w to uwierzyć, ale to
naprawdę działa! Ogląda się z przyjemnością i zainteresowaniem.
Miejsce jednak niewysokie, ponieważ w tej wielowątkowej i
różnorodnej stylistycznie opowieści, horror jest sprowadzony do
jednego z dodatków.
54.
BLOODY
ARIA
(Guta-yubalja-deul, Won Shin-yeon, Korea Płd, 2006)
Koreańska
wariacja na temat subgatunku filmu grozy zwanego survival
horror.
Wycieczka słynnego śpiewaka operowego z młodą i atrakcyjną
studentką na łono natury przemienia się w koszmar, gdy para wpada
w ręce tubylców. Brzmi niezbyt zachęcająco, bo cóż w temacie
„piekielnej prowincji” można powiedzieć więcej, ostrzej i
bardziej przerażająco niż powiedziane to zostało w kultowej
„Teksańskiej masakrze piłą łańcuchową”? A jednak. „Bloody
Aria” to na przemian groteskowa, ponura, liryczna, przerażająca
opowieść o przemocy jako immanentnej części
ludzkiej natury i jako formy załatwiania wszelkich spraw. Jej dawka
jest filmie iście przytłaczająca, choć ma ona przede wszystkim
charakter psychiczny. Realizm i naturalizm historii, brak pozytywnych
bohaterów i wszechobecna atmosfera szaleństwa i beznadziei czyni
ten obraz nieprzyjemnym w odbiorze, ale niepokojąco prawdziwym. Plus
Lee Moon-sik w roli „swojskiego” psychopaty.
53.
THREE...
(Saam gaang, reż. Kim Ji-woon, Nonzee Mimibutr, Peter Chan, Korea
Płd/Tajlandia/hongkong, 2002)
Nie
mylić z „Three... extremes”. Chociaż formuła tego nowelowego
filmu jest taka sama: trzech różnych reżyserów z trzech różnych
krajów opowiadających trzy różne historie. Zdecydowanie najlepiej
wypada pierwsza nowela, „Memories” Kim Ji-woon, swoista wprawka
do słynnej „A Tale of Two Sisters”. Tak bowiem jak w swym
pełnometrażowym arcydziele Kim eksperymentuje z narracją
przyczynowo-skutkową, kreuje narastającą atmosferę niesamowitości
i paranoi, nastrojowe sceny grozy przeplata makabrą a w finale
popisuje się zaskakującą woltą. A wszystko to na tle upiornej
scenerii wyludnionego miasta. Plus niesamowita rola Kim Hye-soo z
noweli „Memeories”. Inną w nastroju, ale niewiele gorszą jest
nowela trzecia, „Going Home” Petera Chana z Hongkongu. Jego
opowieść jest klasyczna w tym sensie, że opowiada o nawiedzonym
apartamentowcu zamieszkanym przez dziwnych lokatorów. W tej historii
dominuje nastrój nostalgii, smutku, przeczucia wszechobecnej
śmierci. Momentami piękny, poetycki film, ale horror raczej
chłodny. Najsłabszy jest epizod drugi „Wheel”
Tajlandczyka, Nonzee Nimibutra („Nang Nak”). Intryga jest cienka
jak włos a liczne nawiązania do tajskiego teatru cieni, folkloru i
buddyzmu, choć czynią ten obraz niebywale egzotycznym, dodatkowo
obciążają wątłą fabułę.
W kategorii najbardziej dziwny azjatycki film grozy, “Vortex”
Higuchinsky`ego chyba nie ma sobie równych. Oto miasteczko na
dalekiej japońskiej prowincji. Para licealistów. I kilkoro dziwnie
zachowujących się ludzi, którzy z fascynacją na granicy obłędu
tropią w otaczającej rzeczywistości spiralne wzory. Czy z takiego
fabularnego materiału można zrobić horror? I to jeszcze jaki!
Reżyser o ukraińskich korzeniach z wielkim talentem przenosi na
ekran słynną mangę, „Uzumaki. Spirala” rysunkowego mistrza
horroru, Junji Ito. Manga to kilkanaście tomów, skróty są więc
nieuniknione, a jednak Higuchinsky zdołał zachować ducha komiksu.
A jest to duch narastającego szaleństwa, paranoi, która niczym
tytułowa spirala wciąga ludzi w otchłań przerażającej
apokalipsy... spiral. Spirale na muszlach ślimaków, na opuszkach
palców w postaci linii papilarnych, wiru na tafli jeziora, czy
trąby powietrznej – nie można przed nimi uciec a ich obecność
doprowadza do zagłady mieszkańców. Wizyjne, surrealistyczne i
nomen omen – zakręcone kino, pozostawiające obszerne pole
do interpretacji. Ale powtarzam: bardziej to dziwne i niepokojące
niż klasycznie straszne.
51.
GUILTY OF
ROMANCE
(Koi no tumi, reż. Sion Sono, Japonia, 2011)
Miłość jest piekłem – głosił tagline filmu Siona Sono.
Może to nie miłość, ale jej cielesna forma – seks, ale
niewątpliwie może zamienić on życie w piekło. Izumi Kikuchi to
znudzona małżeńską rutyną żona słynnego pisarza, która za
sprawą nowo poznanej przyjaciółki, Mitsuko (na co dzień
wykładowczyni szanowanego uniwersytetu) odkrywa mroczny przedmiot
pożądania: własną seksualność. A seks, zwłaszcza
niekontrolowany, jest jak narkotyk, który ostatecznie prowadzi tylko
w jedną stronę: na dno. Oj, Sono potrafi pokazać ludzkie dno jak
rzadko, który. Przypadkowy seks za pieniądze, poniżanie,
upodlenie, perwersje, seksualne patologie, obłęd i makabryczne
zbrodnie – świat „Guilty of Romance” tonie w dosłowny i
moralnym brudzie. Przytłaczająca atmosfera i garść niewesołych
refleksji na temat ludzkiej seksualności w mistrzowskiej realizacji
– to tylko u Sono. Wartość obniża niestety niepokojące
odkrycie, którego dokona każdy miłośnik japońskiego reżysera:
są powtórki. Mimo to niewątpliwy wielki plus: dwie główne role
żeńskie (Megumi Kagurazaki i Makoto Togashi).
50.
THE
SPIRITUAL WORLD
(reż.
Tharatap Thewsomboon, Tajlandia, 2008)
Jeden z
najlepszych horrorów tajlandzkich. Ale uczciwie ostrzegam: może
wymagać dwukrotnego seansu i pozytywnego nastawienia. Ming posiada
zdolność widzenia duchów. Budd stracił ojca w tajemniczych
okolicznościach. Ming i Budd łączy ta sama traumatyczna
przeszłość, o której pragną zapomnieć. Ale nie mogą.
„Spiritual World” - niedoceniony nawet przez rodzimą publiczność
horror zachwyca przede wszystkim oszałamiającą stroną wizualną.
Momentami nie wiadomo czy kontemplować piękno poszczególnych scen
czy raczej skoncentrować się na fabule. A fabuła na pozór to
jeszcze jedna wariacja na temat: jak to niefajnie jest natykać się
na każdym kroku na duchy zmarłych. Na głębszym poziomie to jednak
przejmująca opowieść o przekleństwie pamięci; o bolesnej
prawdzie z przeszłości, którą bohaterowie rozpaczliwie wypierają
ze świadomości i pragną wymazać z pamięci, ale okazuje się to
niemożliwe. Ming, tak jak bohaterka „A Tale of Two Sisters”,
chciałaby zapomnieć, ale nie potrafi. Nie można uciec przed
poczuciem winy i udręką duszy.
49.
DARK WATER
(reż. Hideo Nakata, Japonia, 2002)
Pozostający w cieniu słynnego “The Ring-Krąg” obraz Hideo
Nakaty. Rozwodząca się i starająca się o opiekę nad kilkuletnią
córeczką, Yoshimi Matsubara wprowadza się do obskurnego
apartamentowca. Wkrótce matkę i córkę zaczynają nawiedzać wizję
dziewczynki, która zginęła w tajemniczych okolicznościach dwa lat
wcześniej. Typowa ghost story? Niezupełnie. Nakata
rozbudowuje wątki obyczajowe i w subtelny sposób podsuwa widzom
możliwość racjonalnej interpretacji nadprzyrodzonych zdarzeń,
przytrafiających się bohaterom. W ostatecznym rozrachunku to nie
horror i straszenie jest najważniejsze, ale pogłębiony portret
psychologiczny Yoshie, która jako dziecko nie zaznała miłości i
która jako dorosła zaczyna niepostrzeżenie powtarzać wszystkie
błędy swoich rodziców. Nastrojowy, ascetyczny, opowiedziany w
niespiesznym tempie może co poniektórych wynudzić, a jednak nie
sposób odmówić filmowi uroku i mistrzowsko zainscenizowanych scen
grozy.
48.
NEIGHBOUR
NO. 13
(Rinjin 13-gô, reż.
Yasou Inoue, Japonia, 2005)
Jeden
z najbardziej interesujących horrorów wpisujących się w tematykę
konsekwencji traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. W przypadku
bohatera filmu, Jûzô
Murasakiego trauma nazywa się Tôru
Akai - szkolny prześladowca, który zamienił życie chłopaka w
koszmar i uczynił psychicznym wrakiem. Ponowne spotkanie z dawnym
oprawcom przywołuje przykre wspomnienia z czasów szkolnych i...
sobowtóra Jûzô.
Alter
ego
bohatera chociaż z wyglądu jest identyczne z oryginałem, różni
się charakterem. Sobowtór jest stanowczy, brutalny, agresywny i w
końcu zaczyna zabijać osoby z otoczenia Jûzô. Jednak jego celem
ostatecznym jest krwawa zemsta na Tôru. Niewątpliwą zaletą tego
solidnie zrealizowanego obrazu jest pełna inwencji fabuła, w
inteligentny sposób łącząca efektowne wątki psychoanalityczne
(czy nawet psychopatologiczne) w trzymającą w napięciu,
nieprzewidywalną opowieść. Co więcej debiutujący tym filmem
Yasou Inoue w końcowych partiach filmu dokonuje zaskakującego
zwrotu akcji, który zmienia perspektywę wcześniejszych filmowych
zdarzeń, zarazem skłaniając do refleksji nad naturą ludzkiego
losu kształtowanego przez nasze wybory. Plus Takashi Miike w
epizodzie.
47.
EBOLA SYNDROME
(Yi
boh lai beng duk, reż. Herman Yau, Hongkong, 1996)
Jeden z
kultowych shockerów osławionej hongkońskiej Category III.
Sławę zawdzięcza centralnej postaci „Ebola Syndrome”
niejakiemu Kai Sanowi (w rewelacyjnej interpretacji Anthony`ego Wong
Chau-Sanga). Kai jest obleśnym prymitywem, maniakiem seksualnym oraz
mordercą. Nic dziwnego, że przez otoczenie traktowany jest jak
śmieć. A gdy społeczeństwo traktuję cię w ten sposób, nie
pozostaje nic innego jak odpłacić mu gwałceniem, mordowaniem i …
rozpętaniem epidemiologicznej apokalipsy. Na status kultowego
zapracował sobie przede wszystkim potężną dawką perwersyjnej
przemocy i wynaturzonego seksu (np. zdzieranie skóry z twarzy
zmarłego, gwałt na umierającej kobiecie, wyrwanie głowy,
kopulacja... ochłapu mięsa), chociaż równie istotny jest
makabryczny humor i czarna groteska, towarzysząca wyczynom szalonego
bohatera. Dla niektórych ów humor może być wadą, dla innych
doskonałym sposobem na wyrażenie obłędu głównego antagonisty.
Film raczej nie dla przypadkowego widza.
46.
COMING
SOON
(Programme na winyarn
arkhad, reż. Sopon Sukdapisit, Tajlandia, 2008)
Bodaj najinteligentniejszy a na pewno najstraszniejszy azjatycki
horror autotematyczny. Ale jeśli dodam, że jego twórcą jest Sopon
Sukdapisit, scenarzysta “The Shutter-Widmo” i “Alone”
wszystko, albo prawie wszystko, stanie się jasne. Podczas
nielegalnego kopiowania w kinie horroru “Evil Spirit” bohaterka
tego filmu, morderczyni dzieci, wiedźma Shomba... wychodzi z ekranu.
Było? Ale nie w kinie grozy. “Coming Soon” bowiem to popis
inteligencji reżysera, bawiącego się nie tylko konwencją ghost
story, ale kinem jako takim. Autotematyzm to nie brzmi dobrze,
ale nie u Sukdapisita, który proponuje nam interesującą,
nieoczywistą fabułę, pełną intertekstualnych odniesień,
zaskakujących zwrotów akcji, niezwykłych pomysłów narracyjnych i
– mimo, że to taki horror na niby – zupełnie nie na niby,
solidnie zainscenizowanych, naprawdę straszących scen grozy. Kto
powiedział, że rozrywka musi być płytka i głupia z całą
pewnością nie widział “Coming Soon”. W swojej kategorii obraz
– nie bójmy się tego słowa - doskonały.
45.
THE BLACK
CAT
(Yabu no naka no kuroneko,
reż. Kaneto Shindô, Japonia, 1968)
Jeden z najznakomitszych
przedstawicieli klasycznego japońskiego kina grozy. Ale czy możemy
czuć się zaskoczeni, jeśli za kamerą stoi Kaneto Shindô, twórca
„Nagiej wyspy” i „Kobiety-diabła”? „The Black Cat” to
film późniejszy o cztery lata od ostatniego z wymienionych tytułów,
którego fabuła jest znacznie bliższa konwencji tradycyjnej
opowieści o duchach. Shindô wykorzystuje dramaturgiczny schemat
zemsty zza grobu oraz obecne w japońskim folklorze wierzenia
dotyczące kotów, zwanych bakeneko (dosłownie: "koci
potwór"), by jak przystało na prawdziwego artystę jedynie,
jako pretekst to nakreślenia ponurej wizji świata ogarniętego
wojną (akcja toczy się w okresie Sengoku jidai, krwawej
wojny domowej z przełomu XV i XVI). „The Black Cat” to także
piękna opowieść o klasycznym konflikcie między giri
(obowiązkiem) i ninjo (uczuciami), wzbogacana o stylowe,
momentami poetyckie sceny grozy. Wystraszyć się raczej nie można,
ale film wciąż zachwyca swoim nastrojem i elegancją.
44.
THREE...
EXTREMES
(Saam gaang yi, reż. Takashi Miike, Fruit Chan, Park Chan-wook,
Japonia/Hongkong/Korea Płd, 2004)
Jeden z najlepszych azjatyckich filmów
nowelowych. Ale nie ma się czemu dziwić, jeśli zza kamerą stają
m.in. Park Chan-wook i Takashi Miike. Ten ostatni jest reżyserem
pierwszego epizodu, “Box”, opowiadającego historię pisarki
imieniem Kyoko, którą prześladują traumatyczne przeżycia z
dzieciństwa. Twórca “Oldboya” wyreżyserował natomiast nowelę
trzecią, “Cut”, której bohaterem jest pewien Reżyser filmowy,
uwięziony wraz z żoną przez żądnego zemsty statystę. „Środkowa”
nowela, „Dumplings” to z kolei dzieło pochodzącego z Hongkongu,
Fruit Chana. Fabuła jego epizodu jest historią starzejącej się
aktorki, która pragnie zachować urodę żywiąc się tajemniczymi
pierożkami. Zdanie są podzielone co do tego, która z nowel jest
najlepsza; dla mnie prawdziwą perłą krótkiego metrażu jest
zaskakująco poetycki, malarski i autentycznie niepokojący epizod
Miike, który można interpretować na wiele sposobów. Drugie
miejsce ex
equo przyznałbym filmikom Parka
i Chan. Ten pierwszy, wykorzystując poetykę postmodernizmu,
opowiada o fałszu ról społecznych,
maskach i personach. Obraz Chana stawia natomiast na realizm,
odwołując się do rzekomo praktykowanego w Chinach, makabrycznego
zwyczaju zjadania ludzkich płodów w celu poprawienia urody. Nie
jest to może składanka szczególnie przerażająca, ale wysoki
poziom realizacyjny i niegłupie refleksje, do których skłania,
czynią ją pozycją wyjątkowo godną uznania.
43.
THE
MANSION OF THE GHOST CAT
(Borei kaibyo yashiki,
reż. Nobuo Nakagawa, Japonia, 1958)
Jeden z najefektowniej zrealizowanych filmów Nobuo Nakagawy, mistrza
japońskiego horroru klasycznego. „The Mansion of The Ghost Cat”
zaskakuje również o wiele bardziej skomplikowaną narracją niż w
innych kaidan-eiga Nakagawy. Akcja filmu rozgrywa się bowiem
na dwóch płaszczyznach czasowych połączonych klątwą rzuconą na
pewną wiekową rezydencję i jej mieszkańców. Prolog i epilog to
historia współczesna, cześć środkowa opisuje natomiast losy
pewnego porywczego i brutalnego samuraja, właściciela tytułowej
rezydencji oraz zbrodni, których się dopuścił i klątwy pewnej
zhańbionej kobiety. W ostatnim tchnieniu kobieta poprzysięga zemstę
na mordercy i wszystkich jego potomkach a świadkiem tych słów jest
kot. Duch tragicznie zmarłej kobiety wstępuje w ciało zwierzęcia.
Historia na pozór klasyczna i standardowa, ale maestria reżyserii
(szczególnie w scenach grozy, które naśladowane są po dziś
dzień) oraz mistrzowskie wykorzystanie elementów poetyki
ekspresjonizmu, stylistyki wytwórni Hammer oraz nawiązań
estetycznych do tradycyjnego japońskiego teatru tworzą znakomitą,
momentami wybitną całość.
42.
THE GHOST
OF YOTSUYA
(Tokaido Yotsuya kaidan,
reż. Nobuo Nakagawa, Japonia, 1959)
Najsłyniejsza
klasyczna ghost story od maestro Nakagawy. Na swą
sławę film ten zapracował przede wszystkim realizacyjną inwencją,
formalną doskonałością, wizualnym pięknem, łączącym w typowy
dla japońskiej kultury sposób estetyzm, groteskę i makabrę.
Oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że fabuła jest adaptacją
jednej z najpopularniejszych legend o zdradziecko zamordowanej żonie
pewnego samuraja Oiwie-san. Do sławy “The Ghost of Yotsuya”
dołożył swoje trzy grosze Hideo Nakata, który w licznych
wywiadach, wspominał o horrorze Nakagawy jako jednej z
najważniejszych inspiracji “The Ring-Krąg”. Ale powiedzmy
wprost: obraz mistrza japońskich kaidan-eiga jest
tak znakomity, że sam świetnie się broni. Niekoniecznie fabułą,
która w filmach Nakagawy, nigdy nie była szczególnie wyrafinowana,
lecz formą, realizacją, umiejętnością spójnego kreowania świata
przedstawionego zarówno o wpływy zachodnie, jak i rodzime. Dodajmy
jeszcze jedną istotną rzecz: chociaż obraz pochodzi z
zamierzchłych dla współczesnego widza czasów, to warto go
uświadomić, że większość patentów na straszenie
wykorzystywanych przez asian ghost story
po raz pierwszy pojawiła się w filmie Nakagawy.
41.
LADDALAND
(Soilatdaalaen,
reż. Sopon Sukdapisit, Tajlandia,
2011)
Jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy, horror tajlandzki. Oto
nowoprzybyła rodzina wprowadza się do pięknego domu z nadzieją,
że spędzi w nim najszczęśliwsze dni swego życia. To
charakterystyczny motyw niemal każdego horroru o nawiedzonym
domostwie. Lecz w filmie Sukdapisita ów narracyjny punkt wyjścia
prowadzi w nieoczekiwanym kierunku. To nie dom jest nawiedzony, lecz
cała dzielnica ekskluzywnych domków jednorodzinnych, to nie
wszechobecne duchy budzą największe przerażenie, a pozostawieni w
obliczu skrajnych wyborów ludzie - i to nie straszenie widzów jest
najważniejsze, choć doświadczenie zdobyte przez Sukdapisita przy
pracy nad „Shutter-Widmo” i „Alone” procentuje. Najbardziej
istotna w filmie jest namacalna, znana każdemu Tajowi ponura
rzeczywistość, z ratami pożyczki, którą trzeba spłacić, z
firmami-krzakami, bezrobociem, domową przemocą, na którą nikt nie
reaguje i ze zmarłymi, którzy swą przerażającą obecnością nie
pozwalają zapomnieć o niegodziwości świata żywych. „Laddaland”
to horror, który tak naprawdę straszy grozą realnego świata,
problemami codzienności i brakiem zrozumienia między ludźmi.
40.
KWAIDAN
(Kaidan, reż. Masaki Kobayashi, Japonia, 1964)
Najsłynniejszy japoński horror klasyczny, nagrodzony Srebrną Palmą
na festiwalu w Cannes i wyróżniony nominacją do Oscara. “Kwaidan”
to adaptacja zbioru japońskich legend zebranych przez Lafcadio
Hearn`a (chociaż nie wszystkie historie pochodzą z tej książki).
Pierwsza historia to opowieść o wiarołomnym mężu, który
skuszony mirażem wspaniałej kariery, powraca skruszony do wciąż
oczekującej go żony. Nowela druga to historia groźnej Pani Śniegu,
Yuki-onna, trzecia opowiada legendę o Hoichim bez uszu, a czwarta to
opowiastka o mściwym duchu pewnego samuraja. Mistrzostwo, w którym
obraz Masaki Kobayashiego pozostaje niedościgłym wzorem, to
niezwykłe, esencjonalne połączenie mistyki, nastrojowej grozy,
ważkich tematów życia, śmierci, miłości z imponującą formą
wizualną, nawiązującą do tradycyjnego malarstwa i teatru
japońskiego. Świat mrocznych, ale zarazem urzekających japońskich
legend nigdy wcześniej a nigdy później nie doczekał się tak
doskonałego, perfekcyjnego przełożenia na język filmu.
Robi sie coraz ciekawiej, ale Kwaidan dopiero na 40tym? To teraz chyba Onibaba znajdzie sie na podium ;)
OdpowiedzUsuńI troche szkoda ze Dead Sushi sie nie zalapalo...
Między 40 a 1 miejscem tak naprawdę różnica jest niewielka, ale jakoś musiałem porozmieszczać te filmy. Inna sprawa, że mimo wielu prób, "Kwaidan" jakoś mi nie podszedł. Chyba czuć, że reżyser zapuścił się w rejony grozy jedynie incydentalnie.
OdpowiedzUsuńNatomiast "Onibaba" w ogóle nie powinna się znaleźć na tej liści, bo to horror jedynie symbolicznie. Ale jest. Choć też nisko.