(kadr z "Missing", Korea Płd, 2009)
Druga
część mojego zestawienia 100 najlepszych azjatyckich horrorów
wszechczasów: tym razem filmy z miejsc 79-60.
Ci,
którzy przegapili pierwszą część rankingu mogą zobaczyć ją
TUTAJ
A
zatem zapraszam na kolejną porcję zupełnie subiektywnej, ale mam
nadzieję, że inspirującej do własnych poszukiwań, listy
azjatyckich horrorów ever.
79.
HOUSEMAID, THE
(Hanyo, reż. Kim Ki-yong,
Korea Płd, 1960)
Klasyka koreańskiego
kina, nie tylko grozy. Tak jest to intensywny, pasjonujący,
klaustrofobiczny film znany ledwie zagorzałym miłośnikom kina, a
przecież jest to jedno z największych wydarzeń w historii filmu”-
oto słowa samego Martina Scorsese. Lepszej rekomendacji nie trzeba.
Film opowiada historię pewnej, wywodzącej się z klasy średniej
rodziny, która zatrudnia tytułową pokojówkę. Szybko okazuje się,
że dziewczyna to z piekła rodem. Dziś co prawda wyczyny służącej
z tego filmu mogą budzić tylko uśmiech politowania, ale w 1960 r.
w konserwatywnej Korei Płd kobieta, która paliła papierosy,
sypiała z żonatym mężczyzną, na oczach żony oraz dzieci
zaciągała go do łóżka, rozbierała się przed nim było nie do
pomyślenia. Jedyne co nawet dziś mogłoby wzbudzić oburzenie, to
podtruwanie dzieci. Wartość filmu nie tkwi jednak w szokowaniu, ale
w mistrzowskiej reżyserii, kilku nowatorskich, jak na lata 60.,
rozwiązaniach filmowych i wreszcie na grze aktorskiej najwyższych
lotów. Samej historii również wiele nie można zarzucić, a znając
jej kontekst społeczny, należy pochwalić reżysera i odtwarzającą
tytułową postać Lee Eun-shim za odwagę i bezkompromisowość.
Największą wadą tego filmu jest to, że nie ma on prawie nic
wspólnego z horrorem. Dla mnie „prawie” robi różnicę, ale dla
większości widzów pewnie nie.
78.
PHOBIA
(See
prang, reż. Parkpoom
Wongpoom i inni, Tajlandia, 2008)
Pierwsza, ale nie
ostatnia na liście składanka grozy. Cztery historie: 1)
unieruchomiona w mieszkaniu przez złamaną nogę dziewczyna wymienia
smsy z ...duchem, 2) zrozpaczony chłopiec mści się z pomocą
czarnej magii w okrutny sposób na swych dręczycielach, 3) spływ
kajakami czworga przyjaciół kończy się tragicznie: jeden z nich
tonie i jako duch przybywa by straszyć kumpli, 4) stewardesa odbywa
samotną podróż samolotem, przewożącym zwłoki pewnej
arystokratki, która – wszystko na to wskazuje – nie ma zamiaru
udać się na wieczny odpoczynek. Nowela pierwsza – znakomite
wykorzystanie ograniczonej przestrzeni do budowania narastającego
zagrożenia. Nowela druga – najsłabsza; pretensjonalny,
efekciarski styl, kiepskie efekty CGI i cienka historyjka. Nowela
trzecia – umiejętne połączenie grozy z komedią i sporo
intertekstualnych nawiązań. Nowela czwarta – perełka filmowa,
którą wyreżyserował Parkpoom
Wongpoom, jeden z duetu twórców „The Shuter-Widmo” i „Alone”.
Jak całość „Phobia”, mimo słabości epizodu drugiego i
niewykorzystanego do końca potencjału noweli pierwszej, wypada
bardzo solidnie. Najlepsza tajlandzka antologia grozy plus Laila
Boonyasak w roli pechowej stewardesy.
77.
INFECTION
(Kansen, reż. Masayuki
Ochiai, Japonia, 2004)
Najlepszy (jak dotąd )
horror w reżyserii Masayukiego Ochiaiego („Hipnosis”). Ambulans
przywodzi do szpitala, który ma być niebawem zamknięty, pacjenta z
nieznaną chorobą, objawiającą się niemal błyskawicznym
rozkładem ciała w kałużę ohydnej, zielonej mazi. Tajemnicza
choroba okazuje się być niezwykle zaraźliwa, na dodatek wywołuje
przerażające halucynacje. Personel szpitala stopniowo pogrąża się
w zbiorowym szaleństwie. Bo właśnie szaleństwo jest tematem tego
niezwykle mrocznego, makabrycznego horroru, który kilkoma scenami
grozy zdecydowanie wybija się ponad przeciętność (np. rozmowa
lekarki z pacjentką, która – co pokazuje odbicie w lustrze –
pozbawiona jest głowy). Największe wrażenie robi niemal namacalna
atmosfera totalnego rozkładu: szpital tonie w długach i wymaga
kapitalnego remontu, zarażeni tajemniczą chorobą rozpływają się
w zieloną maź w końcu „topnieje” także psychika i morale
personelu. Szkoda, że ten film z ogromnym potencjałem kończy się
serią coraz bardziej nieprawdopodobnych fabularnych twistów, które
pozostawiają po sobie konsternacje i nic więcej.
76.
TO SIR WITH LOVE
(Seuseung-ui eunhye, reż. Lim Dae-wung, Korea Płd, 2006)
Interesująca i całkiem
udana próba połączenia konwencji slashera z dramatem
zemsty. Emerytowana nauczycielka organizuje spotkanie dla swoich
byłych uczniów, podczas którego zaproszeni gościa niespodziewanie
stają się celem zamaskowanego mordercy. Gdy wydaje się, że nic
nas nie zaskoczy, debiutujący tym obrazem Lim Dae-wung, wykonuje
salto i wywraca fabułę do góry nogami. Nieco chaotyczny i powolny
początek „To Sir With Love” szybko odchodzi w zapomnienie w
drugiej części, gdy naraz rozsypane fabularne puzzle zaczynają
układać się w przejmującą opowieść o zemście, która nie
przynosi katharsis. Zyskują także postaci początkowo,
sprawiające wrażenie papierowymi figurkami, którymi nie ma się za
bardzo co przejmować, gdyż i tak wkrótce zostaną wyrżnięci
przez zamaskowanego mordercę. A trzeba dodać, że zabójca jest
wyjątkowo okrutny co ucieszy fanów krwawego kina. Niestety
debiutant nie zapanował nad wszystkimi wątkami i kilka dość
znaczących dziur scenariuszowych nie jest w stanie ukryć
nieszablonowo obmyślana fabuła. Niemniej jako dodatkowy plus –
Seo Yeong-hie („Bedeville”)
75.
THE UNSEEABLE
(Pen
Chup Kap Phi, reż. Visit Sasanatieng, Tajlandia, 2006)
Ghost story w
stylu retro. Ciężarna Nualjan przemierza Tajlandię lat
trzydziestych w poszukiwaniu swego zaginionego męża. Dociera do
rezydencji madame Ranjuan, by zatrzymać się w niej na dłużej.
Wkrótce przekonuje się, że posiadłość jest nawiedzona i skrywa
wiele mrocznych tajemnic. Nie brzmi zachęcająco, ale „The
Unseeable” to przepięknie sfilmowany, niezwykle nastrojowy filmy
grozy opowiadający o okrutnych wyrokach nieubłaganego
przeznaczenia, przed którym nawet w zaświatach nie ma ucieczki.
Jest kilka stylowo zainscenizowanych scen grozy, ale bardziej niż
straszny jest ten obraz smutny, melancholijny, jesienny w nastroju.
Chociaż reżyser sięga po znane rozwiązania dramaturgiczne choćby
z „Szóstego zmysłu”, wykorzystuje je w sposób twórczy w
nostalgiczną opowieść o miłości, zdradzie i śmierci. Niemniej
czasem wydaje się, że autorzy filmu za bardzo przywiązują się do
powszechnie znanych schematów asian ghost story, dlatego miejsce na
liście nie za wysokie.
74.
THE CALLING
(Seru, reż. Woo Ming Jin
& Pierre Andre, Malezja, 2011)
Oto film zaskakujący z
wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że reprezentuje odmianę
horroru zupełnie nieobecną w malezyjskim kinie grozy do cna
przesiąkniętym, najczęściej komediowymi opowieściami o
miejscowym wampirze pontianaku. „The Calling” bowiem to
splatter w konwencji paradokumentalnego horroru, mockumentary.
W tej historii o ekipie filmowej realizującej w sercu dżungli
horror, którego realizacja zostaje przerwana przez opętanie
aktorki, krew leje się strumieniami, trup ściele gęsto i
generalnie dominuje atmosfera narastającego szaleństwa. Po drugie
jego współreżyserem jest Woo Ming Jin, jeden z czołowych twórców
malezyjskiego kina artystycznego. Nietypowy jest również powód,
który skłonił reżysera kontemplacyjnych obrazów do wycieczki w
rejony grozy. Podobno znajomi Woo nudzili się na jego artystycznych
filmach, więc specjalnie dla nich nakręcił obraz, w którym o nudę
raczej trudno. Po trzecie wreszcie „The Calling” jest rzadkim
przypadkiem w malezyjskim kinie horroru postmodernistycznego i
autotematycznego. Zaliczam to jako plus, ponieważ świadczy o
ukrytym wyrafinowaniu tego filmu. Szkoda, że „The Calling” pod
koniec filmowej akcji grzęźnie w mało interesujących
okultystycznych dyrdymałach i najwyraźniej nie może się skończyć,
bo zabrakło pomysłu.
73.
SUSUK
(Susuk, reż. Amir
Muhammad & Naeim Ghalili, Malezja, 2008)
Susuk to rodzaj
popularnego w Malezji oraz Indonezji talizmanu, który według
wierzeń, ma moc zwiększenia urody i zmysłowości. Podobno
nagminnie stosują go celebryci i politycy. Film, którego jednym ze
współreżyserów jest Amir Muhammad, guru malezyjskiego kina
artystycznego, opowiada o cenie, którą płaci się za poprawianie
swego losu z pomocą czarnej magii. W malezyjskim kinie grozy to
żadna nowość: prawie każdy horror ostrzega przed tragicznymi
skutkami korzystania z czarnej magii, która choć w muzułmańskiej
Malezji jest zakazana, jest powszechnie stosowana. Jednak „Susuk”
to coś więcej niż film z tezą. To przejmująca opowieść o
cenie, którą płaci się za sławę, ale także o tym, że sława –
im więcej się jej doświadcza – staje się jak narkotyk,
prowadząc do tragedii. Malezyjski horror umiejętnie łączy lokalny
koloryt z uniwersalnym przesłaniem i uniwersalnymi elementami
solidnego horroru okultystycznego. Najmocniejszym atutem jest
scenariusz, który prowadzi intrygę bez większych przestojów do
znakomitego, zaskakującego zakończenia. Jednak kto oczekiwałby
rasowego horroru, może się srogo zawieść.
72.
GUINEA PIG: MERMAID IN THE MANHOLE
(Ginî piggu: Manhôru no
naka no ningyo, reż. Hideshi Hino, Japonia, 1988)
Najlepsza historia z niesławnej japońskiej serii “Królik doświadczalny”. Fabułę da się streści jednym zdaniem: artysta malarz znajduję w kanale ściekowym ranną syrenę, którą postanawia namalować, istota jednak na oczach mężczyzny zaczyna się jak najdosłowniej rozkładać. Wyjątkowo obrzydliwy film (ropiejące wrzody, pełzające robactwo itp), ale jednocześnie na swój sposób… piękny. „Syrena w kanale” bowiem to perwersyjna baśń o umieraniu potraktowana z trudnym do zniesienia naturalizmem. To także opowieść o poświęceniu i miłości, która staje się obsesją; o artyście i jego „tworzywie”. Plus zaskakujące zakończenie.
71.
MEMORY
(Rak Lorn,
reż. Torpong Tunkamhang, Tajlandia, 2008)
tTaj Tajlandzki dramat grozy albo dramat psychologiczny z elementami horroru. Młody psychiatra dr Krit zajmuje się przypadkiem kilkuletniej dziewczynki, którą rzekomo prześladuje zły duch. Matka małej pacjentki uważa, jednak że córka jest chora i konfabuluje. Sprawa jest skomplikowana i staje się jeszcze bardziej, gdy Krit wdaje się w romans z matką dziewczynki. Interesujący, choć raczej nie dla mniej cierpliwych widzów, obraz o niedoskonałości ludzkiego postrzegania, o zmiennej tożsamości człowieka, która pod wpływem traumatycznych okoliczności, może być dowolnie formowana. Mroczny, wyrafinowany, niezwykle nastrojowy obraz, w którym od litrów wylanej sztucznej krwi i oszałamiającej akcji ważniejsze jest subtelne napięcie w relacji między psychiatrą a piękną kobietą, skrywającą wiele ponurych sekretów. Plus Maia Charoenpura jako posągowa femme fatale.
70.
ANGKERBATU
(reż.
Jose Poernomo, Indonezja, 2007)
Jeden z najciekawszych
azjatyckich horrorów ekologicznych. Film opowiada o telewizyjnej
ekipie, która dociera do opustoszałego miasteczka w okolicy lasów
Angkerbatu. Odbywa się tam masowa wycinka drzew pod tereny, które
mają posłużyć za największe pola golfowe w Azji. Niepomni
ostrzeżeń mieszkańców, przestrzegających przed mściwymi duchami
lasów, pracownicy koreańskiej korporacji kontynuują dewastacje
okolicy. Az nagle wszyscy znikają. „Angkerbatu” to niezwykle
zgrabne połączenie ghost story z ekologicznym przesłaniem,
który jednak nie drażni dydaktyką. Jose Poernomo, reżyser filmu
całkiem dobrze panuje nad niezbyt skomplikowaną fabułą, udanie
kreuje atmosferę niewidzialnego zagrożenia, szczęśliwie omija
tanie sposoby na straszenie widzów i nie zamęcza ich nieustanną
obecnością straszydeł. No i udaje mu się wyreżyserować jedną z
najbardziej przerażających scen w dziejach azjatyckiego kina (scena
na hotelowym korytarzu). Przyzwoita, solidna rozrywka.
69.
SAY YES
(Sae-yi yaeseu, reż. Kim Sung-hong, Korea Płd, 2001)
Z inspiracji
“Autostopowiczem” z Rutgerem Hauerem. Sielankowa atmosfera
wycieczki nad morze młodego małżeństwa zamienia się w koszmar,
gdy nieopatrznie zabierają ze sobą tajemniczego autostopowicza.
Fabuła filmu opiera się na prostym schemacie śmiertelnie
niebezpiecznej zabawy w „kotka i myszkę”, lecz dzięki
mistrzowskiej reżyserii Kim Sung-honga oraz bohaterom, z którym
utożsamia się widz, ogląda się to siedząc na krawędzi krzesła.
A poza tym jest dynamicznie, emocjonalnie i krwawo (zwłaszcza w
wyłamującym się z hollywoodzkich konwencji finale) a na dokładkę
kilka smutnych refleksji o ludzkiej naturze. Miejsce na liście
niewysokie, bo dla niektórych może mieć znaczenie, że czarny
charakter jest niezniszczalny a całość za bardzo przypomina
amerykański oryginał.
RECENZJA:
http://www.horror.com.pl/filmy/recka.php?id=1858
68.
BLOOD TIES
(Huan hun, reż. Chai Yee-Wei, Singapur,
2009)
Jedyny przedstawiciel
egzotycznego Singapuru na liście. Shun, policjant z wydziału
narkotykowego śmiertelnie rani brata bossa gangu. Wkrótce
gangsterzy składają wizytę detektywowi, mordując mężczyznę i
jego żonę. Świadkiem zbrodni jest trzynastoletnia siostra Shuna,
Ah Mei. Zgodnie z miejscowymi wierzeniami duch zmarłego powraca po
siedmiu dniach i zamordowany stróż prawa, rzeczywiście, powraca.
Wstępuje w ciało Ah Mei i mści się w okrutny sposób. Fabuła
jest nieco karkołomna, ale reżyser nie popada w niebezpieczną
groteskę, ponieważ klasyczną opowieść o zemście zza grobu,
umiejętnie wzbogaca o inne elementy: wątek opętania, zemsty i
zaskakujące zwroty akcji. Ale zalet jest więcej: intrygująco
rozwijająca się fabuła pełna flashback`ów, poszerzających
stopniowo wiedzę odbiorcy o filmowych wydarzeniach i charakterach
postaci oraz nieoczekiwany finał. Warto również wspomnieć o
debiutującej w filmie Joey Leong, która w potarganych włosach i z
nożem w ręku prezentuje się iście demonicznie, na długo
zapadając w pamięć.
67.
HOUSE
(Hausu, reż. Nobuhiko
Obayashi, Japonia, 1977)
Bodaj najbardziej
zwariowany, szalony i kiczowaty film na liście TOP 100. Fabuła jest
nieprzyzwoicie prosta: sześcioro uczennic pod przewodnictwem pięknej
Oshare wyrusza do domu ciotki dziewczyny, która – mimo ludzkiej
postaci – jest w istocie „głodnym duchem”, żywiącym się
ciałami dziewic. Wartość obrazu Nobuhiko Obayashiego nie tkwi
jednak w skomplikowanej, zaskakującej i głębokiej fabule, lecz w
formie, w której prosta jak konstrukcja pewnego rolniczego narzędzia
historia jest osadzona. „House” bowiem to iście zabójcza dawka
kiczu, surrealizmu, absurdu, czarnego humoru, złego smaku i campu w
najczystszej postaci. Fantasmagoria kiczu, psychodeliczna orgia, w
której malowane w pstrokatych kolorach niebo i animowany pociąg są
na porządku dziennym. Ostentacyjna sztuczność świata
przedstawionego jest świadomą strategią reżysera, a świadomy
kicz staje się niemal sztuką. W landrynkowej, złośliwie
nienaturalnej rzeczywistości filmu groza jest grozą tylko z nazwy,
dlatego jest to baaaaardzo nietypowy „horror”. Plus scena z
żarłocznym fortepianem i wiele innych podobnych.
66.
BLACKOUT
(reż. Ato Bautista,
Filipiny, 2007)
Horror
psychologiczny z egzotycznych Filipin. Zaskakująca formalną
ascezą i prostotą opowiadania historia alkoholika i bezrobotnego
Gila, który samotnie wychowuje kilkuletniego syna. Pewnego razu w
stanie nietrzeźwości wycofując samochód, mężczyzna śmiertelnie
potrąca córkę, sąsiadki, małą Isabel. Postanawia ukryć ciało
dziewczynki w opuszczonym pobliskim budynku i zapomnieć o
nieszczęśliwym wypadku. Ale wkrótce w okolicy zaczyna słychać
przejmujący płacz dziecka... Co jednak jest prawdą a co wytworem
pogrążającego się w alkoholowej psychozie umysłu, skoro Gil już
dawno zatracił kontakt z rzeczywistością? Zaletą tej niezależnej,
skromnej produkcji jest niezwykle intensywny i przygnębiający
nastrój, a także odwaga reżysera, ukazującego bez żadnych
upiększeń, beznadzieję wegetacji wyrzuconych na margines
społeczeństwa bohaterów. Sensacyjna intryga przywodząca na myśl
typową ghost story o zemście zza grobu oraz zaskakująca
(może nie dla wszystkich) finałowa puenta nie są najważniejsze w
tym smutnym filmie. Bo „Blackout” to przejmujące studium
alkoholizmu i choroby psychicznej, które na długo pozostaje w
pamięci.
65.
THE RED SHOES
(Bunhongsin, reż. Kim
Yong-gyun, Korea Płd, 2005)
Krwawa
i ponura wariacja na temat mało znanej, krwawej i ponurej bajki H.
Ch. Andersena. Para przypadkowo znalezionych eleganckich, czerwonych
butów przez bohaterkę filmu, Sun-jae zmienia ją z typowej kury
domowej w wyzywającego wampa. Jednocześnie dochodzi do serii
tajemniczych i okrutnych zbrodni w niejasny sposób, łączących się
z bohaterką i jej nowymi seksownymi „szpilkami”. Sytuacja staje
się niebezpieczna, gdy tytułowe, „czerwone pantofelki” (polski
tytuł filmu) przyciągają uwagę kilkuletniej córki Sun-jae. Buty
jako „czarny charakter”? Brzmi tyleż oryginalnie, co
kuriozalnie. A jednak „The Red Shoes” to solidny horror
psychologiczny, w którym ghost story zgrabnie łączy się w
krwawy dramat psychopatologiczny. W umywalce wypełnionej krwią
biały gołąb bezradnie trzepocze skrzydłami, krwiście czerwone
płatki śniegu wirują w powietrzu – to tylko niektóry przykłady
scen, które zachwycają wizualną maestrią i niepokojącym,
poetyckim wydźwiękiem. Plus mnóstwo tropów psychoanalitycznych
rozsianych po cały filmie oraz wielki plus – kreacja Kim Hye-soo w
roli popadającej w obłęd matki, w której obudziła się
„przeklęta kobiecość”.
64.
YOGA
(Yoga
Hakwon, reż. Yun Jae-yeon, Korea Płd, 2009)
Bycie
pięknym na wieki – która z kobiet nie marzyła o wiecznej
młodości? „Yoga” w reżyserii jedynej na tej liście
przedstawicielki pań-reżyserek, Yun Jae-yeon (znana m.in. z
„Wishing Stairs” z serii „Whispering Corridors”), to historia
prezenterki telewizyjnej, Hyo-jeong, która traci pracę, ponieważ
okazuje się starsza i mniej ładniejsza od swej młodszej rywalki.
Przypadkiem dowiaduje się o pewnym tajemniczym instytucie yogi, w
którym dokonują istnych cudów odmładzania duszy i ciała. Dalej
intryga dotyczy się utartym szlakiem: instytut oferujący wieczną
młodość i urodę okazuje się przerażającym miejscem a na życie
bohaterki dybią istoty zza światów. „Yoga” jest bowiem
zgrabnym melanżem ghost story z horrorem okultystycznym
okraszonym licznymi efektami gore. O wartości filmu decyduje
intrygująca, mozaikowa narracja oraz pani reżyser kreowanie
niepokojącej atmosfery, stanowiącej mariaż groteski, surrealizmu,
makabry i zaskakującej poezji. Plus Kim Yu-jin w roli głównej.
63.
SILK
(Gui
si, reż. Su Chao-Bin, Tajwan, 2006)
Jedyny
na liście przedstawiciel tajwańskiego kina grozy. Jego obecność,
i to na całkiem wysokiej pozycji, jest jak najbardziej zasłużona,
bowiem „Silk” to wybijający się ponad przeciętność horror
udanie, scalający w spójną całość elementy ghost story,
kina akcji, science-fiction i dramatu obyczajowego. Jednak to,
co zyskuje temu filmowi szczególną sympatię widzów, to oryginalny
pomysł na przedstawienie ducha. Dzięki specjalnemu urządzeniu
zwanemu kostką Mengera udaje się pochwycić... istotę z zaświatów.
Niebanalne i pomysłowe potraktowanie tematyki obecności w naszym
świecie bytów nadprzyrodzonych to wielka wartość „Silk”. Ale
jeszcze większą jest umiejętne połączenie tragicznej historii
chłopczyka-ducha i wątku umierającej matki głównego bohatera,
detektywa Tunga w opowieść o ważkim problemie społecznym i
moralnym, jakim jest eutanazja. Kino rozrywkowe rzadko ma odwagę
podejmować tak skomplikowane i trudne tematy.
62.
ALL NIGHT LONG
(Ooru naito rongu,
reż.
Katsuya Matsumura, Japonia,1992)
Pierwszy
ze skrajnie mizantropijnej serii sześciu filmów w reżyserii Katsuyi
Matsumury. Idea
tego wyjątkowo nihilistycznego i przygnębiającego cyklu da się
sprowadzić do prostej, brutalnej konstatacji: ludzie to plugawe
robactwo (zwłaszcza trzy pierwsze filmy z serii). W „All Night
Long”, który jako jedyny dopuszczony został do ograniczonej
dystrybucji kinowej (pozostałe okazałe się zbyt szokujące do
powszechnego prezentowania), Matsumura dostrzega nikły promień
nadziei w czystej miłości dwojga młodych ludzi (i chyba dlatego
niemal natychmiast w okrutny sposób to uczucie unicestwia): w
pozostałych zaś – nie ma już żadnej nadziei. Oto troje młodych,
wyalienowanych bohaterów jest świadkiem odrażającej zbrodni
popełnionej przez szaleńca. To traumatyczne przeżycie zmienia raz
na zawsze bohaterów. Gdy dziewczyna jednego z nich zostaje
bestialsko zamordowana, ten wraz z pozostałymi dwojgiem, dokonuje
krwawego odwetu. Nikt nie otrzymuje rozgrzeszenia: ani oprawcy, ani
ofiary a przede wszystkim – społeczeństwo. Mocne, bezkompromisowe
i skrajnie pesymistyczne kino.
61.
ALL NIGHT LONG. THE FINAL CHAPTER 3
(Ooru naito rongu 3:
Saishuu-shô, reż. Katsuya Matsumura, Japonia, 1996)
Trzecia część serii
„All Night Long”. Umieszczam ją oczko wyżej na liście, mim iż
to swoisty sequel (fabularnie niepowiązany) obrazu z 1992,
ponieważ teza, że ludzie nie różnią się wiele od robactwa a ich
miejsce jest na śmietnisku zostaje ukazana w sposób szczególnie
dobitny i trudny do zniesienia. Wyjątkowo to nieprzyjemny, zimny jak
bryła lodu, okrutny i wręcz przerażający w ukazywaniu brzydoty
świata i ludzi film. Bohaterem jest wyalienowany młodzieniec z
poważnymi zaburzeniami emocjonalnymi, który ma obsesję na punkcie
wszelkiego rodzaju odpadów oraz pewnej ekspedientki, w której się
„zakochuje”. W świecie jednak do cna przesiąkniętym
sadystyczną przemocą miłość może być tylko perwersją i
zboczeniem. W kategorii filmów ukazujących mroczną, brzydką i
ponurą stronę człowieczeństwa „All Night Long. The Final
Chapter” ma niewielu konkurentów. Jego skrajność skazuje go
jednak na wąskie grono „szokoodpornych” widzów.
60.
MISSING
(Sil
Jong, reż. Kim Sung-hong, Korea Płd, 2009)
Welcome
To Hell! Piekło
rozpętuje się dla młodej dziewczyny, Hyeong-ah, gdy
niespodziewanie wpada w ręce psychopatycznego mordercy. Upokarzana,
codziennie w brutalny sposób gwałcona, bita oraz karana za
nieposłuszeństwo wyrwaniem zębów obcęgami marzy tylko tym, żeby
przeżyć. I żeby odnalazła ją starsza siostra, Hyeong-jeong.
Tymczasem kobieta zaniepokojona nagłym zniknięciem młodszej
siostry wyrusza na poszukiwania i dociera do Pan-gona, samotnego,
starszego mężczyzny sprawiającego wrażenie nad wyraz
sympatycznego. Bohaterka nie zdaje sobie sprawy, że Pan-gon to
oprawca poszukiwanej siostry. Kolejna po „Bedeville” wycieczka na
koreańską prowincję, która okazuje się być istną wylęgarnią
najpotworniejszych zbrodniarzy, psychopatów i dewiantów. Dla widzów
zwłaszcza tych, którzy lubią ostrą jazdę, jest to jednak
wycieczka niezwykle atrakcyjna. Potężna dawka przemocy, napięcie,
groza, zgrabnie i zaskakująca prowadzona intryga oraz budzący
trwogę szaleniec pod maską poczciwego koreańskiego rednecka. A
wszystko z inspiracji faktami.
Za tydzień kolejna porcja najlepszych z najlepszych. Bądźcie czujni!
Bardzo się cieszę z obecności Infekcji - filmu, który ogólnie został dość przeciętnie przyjęty. Pewnie to kwestia osobistych preferencji, ale Infekcja jest dla mnie typem dobrze zrobionego horroru, jest w zasadzie wszystko co trzeba, na czele z tajemniczym klimatem.
OdpowiedzUsuńz wyjątkiem sensownego finału ;)
OdpowiedzUsuńA ja sie ciesze z obecnosci House, choc szkoda ze tak nisko ;)
OdpowiedzUsuńPatrzac na liste, to troche zaleglosci mam do nadrobienia (zwlaszcza te tytuly z mniej popularnych filmowo panstw jak Singapur czy Filipiny).
Aha All Night Long jest 6 czesci - tez musze sie za to kiedys zabrac...
Poprawione!
OdpowiedzUsuń@Krzysztof
OdpowiedzUsuńZgadza się, co najmniej jeden twist fabularny za dużo :)