sobota, 19 stycznia 2013

100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES 100-80



Początek Nowego Roku to tradycyjny okres wszelkiego rodzaju zestawień i podsumowań, przeważnie dotyczących poprzednich dwunastu miesięcy. Wpisuję się w tę powszechną tendencję, lecz na swój sposób. Zamiast listy najlepszych i najgorszych filmów 2012 r. proponuję ranking na o wiele większą skalę, być może jedyny taki w polskim Internecie, obejmujący nie tylko ubiegłoroczne produkcje, ale z lat wcześniejszych. Obejmujących nie tylko tak znane kraje Japonia czy Korea Płd 100 najlepszych azjatyckich horrorów wszech czasów. Inna sprawa, że nie udało mi się obejrzeć najbardziej oczekiwanego przez mnie horroru minionego roku, „Modus Anomali” Yoko Anwara a o pozostałych filmach nie warto wspominać chyba, że w kontekście kuriozów takich jak „Sadako 3D”

Od dawna zastanawiałem się nad tego rodzaju zestawieniem, ale zniechęcał mnie ogrom pracy i trudność w ułożeniu obejrzanych przez mnie filmów w odpowiedniej kolejności. O ile pierwsza dziesiątka nie nastręczała problemów, to w przypadku dalszych miejsc – już tak. Bo czy „Ichi–The Killer” jest lepszy od „The Host” a „The Host” lepszy od „13 Beloved” a może na odwrót? Trzy różne filmy, trzy znakomite, w jakiej więc kolejności porozmieszczać je na liście? Tego rodzaju dylematów miałem mnóstwo, ale ostatecznie zdałem się na całkowity subiektywizm, więc sądzę, że niektórzy będą zaskoczeni, odnajdując swoich pupili na niskim lub wysokim miejscu. Sorry, to moja lista i ja tu rządzę. Pomocne okazały się także oceny wystawione większości filmom z TOP 100 na stronie Horror Online. Na tej stronie znajdziecie kilkaset recenzji mojego autorstwa, do których pod komentarzami zamieszczam linki. Nie wszystkie horrory z listy udało mi się zrecenzować (choć wszystkie obejrzałem, czasem po kilka razy), więc te pozostają bez odesłania. Za to wszystkie filmy z zestawienia opatrzone są moim komentarzem, w którym staram się zawrzeć krótkie streszczenie oraz wskazanie na zalety i danej produkcji. Jak w dobrym thrillerze będę dawkowała napięcie, wrzucając na blog TOP 10 w pięciu odsłonach po dwadzieścia tytułów.    

No i cóż… nie ma co przeciągać. Zapraszam na 100 Greatest Asian Horror Movies, mając nadzieję, że znajdziecie na niej swoich ulubieńców, ale też filmy, których nie widzieliście, a które warto zobaczyć.



100.

1920
(reż. Vikram Bhatt, Indie, 2008)

Listę „100 najlepszych horrorów” otwiera indyjska wersja słynnego „Egzorcysty”. Dlaczego? Bo to jeden z nielicznych filmów grozy z Indii, który ani nie jest nafaszerowany typowymi dla rodzimego horroru numerami wokalno-tanecznymi, ani też nie jest żenującą podróbą zachodniego hitu. Co prawda pojawiają się podobieństwa do wspomnianego obrazu W. Friedkina, ale nie przeszkadzają zbytnio w odbiorze. Bowiem „1920” to klasyczna i bardzo stylowa opowieść o nawiedzonym domu i o opętaniu z romansem w tle. Kino nieco staroświeckie, ale paradoksalnie w dobie współczesnego mało wyrafinowanego straszenia widzów, skrzypiące okiennice i cienie przebiegające po ścianach stają się zaskakującym powiewem świeżości. Plus zjawiskowo piękna Adaha Sharma.



99.


MACABRE
(Rumah Darah, reż. Mo Brothers, Indonezja, 2009)

“Teksańska  masakra piłą łańcuchowa” po indonezyjsku. Jest naprawdę brutalnie i krwawo a tytuł nie kłamie: niemal przez cały czas trwania filmu jesteśmy świadkami istnej orgii gore. Co jest już powodem do wyróżnienia tego obrazu, albowiem horror z Indonezji to w zdecydowanej mierze opowieści o miejscowym wampirze kuntilanaku. Tymczasem młodzi twórcy proponują inspirowaną najlepszymi zachodnimi wzorcami opowieść o szaleństwie, które ogarnia bohaterów obrazu; zarówno napastników, jak i ofiary. Bowiem Bracia Mo chcą nam powiedzieć, że ludzie postawieni w skrajnych sytuacjach zachowują się jak wściekłe zwierzęta i że człowieczeństwo w takich sytuacjach bywa pojęciem bardzo kruchym. Plus Shareefa Daanish jako obłąkana matka psychopatycznej rodzinki morderców.



98.


 RAHTREE: FLOWER OF THE NIGHT
(Buppha Rathree, reż. Yuthlert Sippapak, Tajlandia, 2003)

Jeden z nielicznych horrorów komediowych na mojej liście. Fabułę da się streścić w jednym krótkim zdaniu: porzucona dziewczyna powraca z zaświatów jako żądny zemsty duch, by nękać swego byłego chłopaka i… mieszkańców bloku, w którym niegdyś mieszkała. Reżyser wyciąga z tej prościutkiej historyjki maksimum dzięki prostym, ale skutecznym zabiegom. A zatem bohaterowie są sympatyczni, historia tytułowej bohaterki wzrusza i mimo specyfiki tajlandzkiego humoru momentami bawi. Komediowy charakter obrazu, w przeciwieństwie do wielu horrorów z domieszką humoru, nie wpływa negatywnie na poziom scen grozy, które autentycznie straszą. Nawet miejsce na porządną scenę gore się znalazło. Warto również zwrócić uwagę, że film iskrzy od zabawnych i inteligentnych aluzji i cytatów (m.in. do „Egzorcysty”) a reżyser – widać – ma w małym paluszku współczesne kino grozy. Plus piękną i utalentowana Laila Boonyasak w roli, która uczyniła ją gwiazdą.


97.


HYPNOSIS 
(Saimin, reż. Masayuki Ochiai, Japonia, 1999)

Z wyraźnej inspiracji „Cure” Kiyoshiego Kurosawy. Oto bowiem Tokio wstrząsa seria zdumiewających swą niezwykłością samobójstw wywołanych, jak się zdaje, hipnozą wykorzystywaną w zbrodniczych celach. Kim jest hipnotyzer-morderca? Śledztwo prowadzone przez parę: detektyw i psycholog prowadzi do nieoczekiwanej, zaskakującej puenty. W drugim w karierze obrazie twórcy „Infekcji” odnajdziemy ulubione elementy świata przedstawionego reżysera: okołomedyczną problematykę, mroki ludzkiej podświadomości, sensacyjnie ujmowaną psychopatologię, niespodziewane zwroty akcji oraz złowrogi zielony kolor (w „Hypnosis” pojawia się tajemnicza i nie oznaczająca niczego dobrego, Zielona Małpa). Ich nagromadzenie w filmie sprawia, że mimo pewnej wtórności i kilku nielogiczności, obraz Ochiaiego intryguje i niepokoi. Plus kilka najbardziej dziwacznych sposobów na pozbawienie życia (np. uduszenie przez własny krawat).



96.


BEDEVILLED
(Sal-in-sa-eui Jeon-mal, reż. Jang Cheol-so, Kim-bok-nam, Korea Płd, 2010)

„Horror moralnego niepokoju” a zarazem krwawe kino zemsty. Gdy młoda, ładna kobieta rodzi pozamałżeńskie dziecko a przychodzi jej żyć w zamkniętej, odizolowanej od cywilizacji wiejskiej społeczności, to może ją czekać tylko okrutny los poniżanej, bitej i wykorzystywanej seksualnie niewolnicy. Przypadkowa śmierć dziecko bohaterki sprawia, że granica wytrzymałości na cierpienie pęka. Zmaltretowana kobieta bierze sprawy w swoje ręce a trup ściele się naprawdę gęsto. Klasyczne rape & revenge? Niekoniecznie, bowiem losy traktowanej gorzej niż zwierze bohaterki obserwuje jej daleka „miastowa” krewna, hołdująca zasadzie „niewtrącania się w nie swoje sprawy”. Przejmujący dramat ofiary przemocy domowej, przejmujący, niepokojący portret koreańskiej prowincji i jeszcze bardziej przerażający obraz ludzkiej znieczulicy. Plus rewelacyjna Song So-hie w roli wyklętej matki-mścicielki.



95.


SOMEONE BEHIND YOU
(Du Saram Yida, reż. Oh Ki-hwan, Korea Płd, 2007)

Co by było, gdyby pękły wszelkie kulturowo-społeczne kagańce, prawa i normy współżycia? Czy skoczylibyśmy sobie do gardeł i wyrżnęli siebie nawzajem? Reżyser „Someone Behind You” postanowił swoim filmem odpowiedzieć na zadane pytania. I rzeczywiście pewnego dnia najbliżsi bohaterki bez żadnego wyraźnego powodu obracają się przeciwko niej i zaczynają na nią polować, jakby z kochanej córki i miłej koleżanki stała się ich najbardziej znienawidzonym wrogiem. Najlepsze pomysły to najprostsze pomysły – z tego założenia wyszedł zapewne reżyser filmu, Oh Ki-hwan i nakręcił jeden z najbardziej energetycznych i krwawych horrorów made in Korea. Akcja mknie na złamanie karku, krew leje się litrami a opowieść o klątwie, niczym w kalejdoskopie, zmienia się wpierw w bardzo specyficzny slasher, by finałowej puencie przeobrazić się w historię… satanistyczną. Trochę może i monotonne, ale nie sposób zgodzić się z tym, że cokolwiek byś nie zrobił „ktoś za tobą” wciąż podąża.



94.


MEN BEHIND THE SUN

(Hei tai yang 731, reż. Tun Fei Mou, Hongkong, 1988)


I shocker prawdę Ci powie. Wszystko (lub prawie) co widzimy na ekranie zdarzyło się w rzeczywistości. Naprawdę istniał w pobliżu chińskiego miasta Habrin, badawczy ośrodek Unit 731, a badania, które w nim przeprowadzano nie miały nic wspólnego z nauką. Pracowano w nim bowiem nad bronią biologiczną, która miała odmienić losy II wojny światowej i uratować Japonię przed klęską. Broń testowano głównie na chińskich i radzieckich jeńcach, co w praktyce oznaczało bestialskie mordy zarówno na mężczyznach, jak kobietach i dzieciach. Twórcy w bezkompromisowy, anatomiczny sposób ukazują: autopsję na żyjącym chłopcu (za zgodą rodziców posłużono się prawdziwymi zwłokami), roztrzaskiwanie zamarzniętych na kość rąk czy scenę pożarcia kota przez tysiące wygłodniałych szczurów. Jednak to nie te makabryczne atrakcje są najbardziej przerażające lecz fakt, że to, co oglądamy to nie zmyślenie filmowców, ale wstrząsająca prawda historyczna. Szkoda, że jej wymowę osłabia słaba… fabuła, składająca się właściwie z kolejnych, coraz bardziej nużących scen bestialstwa Japończyków wobec jeńców.


93.


 4 HORROR TALES: ROOMMATES (D-DAY)
(D-day - Eoneunnal kabjagi cheotbeonjjae iyagi, reż. Kim Eun-kyung, Korea Płd, 2006)

Szkoła jako koszmar. W Korei Południowej, która może poszczycić się jednym z najbardziej wymagających systemów edukacji na świecie a zarazem jednym z najwyższych współczynników samobójstw wśród szkolnej młodzieży szkoła NAPRAWDĘ jawi się jako piekło nie ziemi. A gdzie horrorowi mogłoby być lepiej jak nie w piekle? Koreańska specjalność czyli „kuei-dam” (szkolna ghost story) zaprawiona gęstym sosem zaskakująco celnych, jak na horror, psychologicznych i społecznych spostrzeżeń na temat szkolnego oraz porządna porcja krwistego befsztyku (zwłaszcza w finale) sprawiają, że nad wyraz to smakowite danie. A że nie pierwszej świeżości (długowłose upiory, zdolność widzenia duchów itp.), toteż miejsce w rankingu nie najwyższe. Ale i tak to najlepsza koreańska ghost story rozgrywająca się w szkole.



92.


NIGHTMARE DETECTIVE 2
(Akumu Tantei 2, reż. Shin`ya Tsukamoto, Japonia, 2008)

Rzadki przypadek, gdy sequel okazuje się być lepszy od pierwszego filmu. Shin`yi Tsukamoto nie trzeba szerzej przedstawiać, tym bardziej zaskakiwała in minus pierwsza część „Nightmare Detective”, bo był to film gładki i wtórny, nie kryjący swego komercyjnego charakteru. Kontynuacja (choć pozostała jedynie tytułowa postać) to obraz znacznie bardziej w stylu dawnego Tsukamoto. Dziwny, niepokojący, zachwycający surrealistycznymi rozwiązaniami a momentami autentycznie przerażający. Ale nic dziwnego. Wszak jego bohaterem jest Kyoichi Kagenuma, mężczyzna obdarzony zdolnością wnikania i poruszania się po snach. Tym razem pomaga pewnej uczennicy, nękanej przez prorocze sny, ale zarazem pomaga sobie, bo i jego nie oszczędzają koszmary. Kyoichi był bowiem świadkiem samobójczej śmierci matki, która cierpiała na dziwne schorzenie: panicznie bała się… życia. Sceny, gdy bohater wnika do snów uczennicy i swoich to mistrzowski popis surrealistycznej, szalonej wyobraźni Tsukamoto (np. ludzie z wielką dziurą zamiast twarzy). Psychoanalityczna interpretacja narzuca się sama, ale można odnieść wrażenie, że momentami forma bierze górę nad treścią. 



91.


 LOVE TO KILL
(Yeuk ji luen, reż. Billy Chung, Hongkong, 1993)

Pierwszy, ale niejedyny przedstawiciel hongkońskiej eksploatacji – Category 3. Niezawodny w rolach wszelkiej maści psychopatów, Anthony Wong Chau-Sang gra w tym filmie prawnika z traumatyczną przeszłością, który agresję wyładowuje na swojej pięknej żonie. Przypadek sprawia, że zmaltretowaną kobietą zaczyna interesować się detektyw Lee, co ostatecznie ma fatalne konsekwencje nie tylko dla tych dwojga, ale także dla dziewczyny policjanta. Bardzo ciekawie przedstawiony motyw zemsty, wiele niesłychanie intensywnych, brutalnych i perwersyjnych scen oraz pogłębione psychologicznie portrety antagonistów sprawiają, że ogląda się ten film w wielkim emocjonalnym napięciu (zwłaszcza finał). Tym bardziej szkoda, że w „Love To Kill” pojawiają się też sceny komediowe, które zamiast rozładowywać napięcie, jedynie irytują żałosnym poziomem humoru. Ale co zrobić: taki jest wymóg konwencji filmów z nurtu Kategorii III.




90.


DIARY
(Mon seung, reż. Oxide Pang Chun, Hongkong, 2006)

Horror psychopatologiczny w reżyserii połówki słynnego duetu reżyserów, braci Pang. Obraz Oxide Chuna jest historią, która da się streścić w kilku prostych słowach. Leung Wing-na jest samotną, młodą kobietą, która rozpacza po odejściu narzeczonego. Przypadkiem spotyka mężczyznę, będącego niemal dokładną kopią chłopaka Leung. Para zamieszkuje razem, ale coś jest nie tak… z Leung. „Diary” to wizualnie wysmakowana, zakręcona niczym bawoli róg podróż w głąb ogarniętego chorobą psychiczną umysłu głównej bohaterki. Niesamowita atmosfera paranoi gęstnieje powoli, ale gdy osiągnie apogeum, robi się naprawdę duszno i nieprzyjemnie. Wrażenie osłabia nieco przekombinowane zakończenie, w którym aż nadto da się wyczuć pragnienie twórców zaszokowania widzów za wszelką cenę. Nawet kosztem logiki i prawdopodobieństwa. Ale i tak warto zwrócić uwagę na rolę Charlene Choi.



89.


SPIRITS
(Oan hon, reż. Victor Vu, Wietnam, 2004)

Jedyny w zestawieniu przedstawiciel kina grozy z Wietnamu (aczkolwiek zdjęcia kręcono w Południowej Kalifornii). Trzy opowieści powiązane ze sobą osobą głównego bohatera i miejscem akcji. Pierwsza z nich opowiada o pisarzu, który zamieszkuje w tajemniczym domu, który okazuje się być nawiedzonym. Druga to historia małżeństwa pisarza z pierwszej noweli z pielęgniarką Lin, która ma za sobą mroczną przeszłość, nie pozwalającą o sobie zapomnieć. Bohaterem trzeciej opowieści jest oszustka podająca się za medium, która odwiedza dom z pierwszego epizodu. Uderzający jest ascetyzm i minimalizm filmu Victora Vu, ale to dzięki nim ta niezwykła mieszanka atmosfery mistycyzmu, melancholii, zadumy, tajemniczości i niesamowitości wyróżnia ten film spośród niezliczonej ilości filmów o duchach. Ten film właściwie nie ogląda się, a raczej kontempluje. Chociaż jest kilka momentów grozy, które mogą nas z tej kontemplacji niespodziewanie wyrwać. Specyfika „Spirits”, jego wolne tempo, zamierzona nieatrakcyjność czynią ten film obrazem raczej dla wąskiego grona odbiorcy.



88.

 SUICIDE CLUB

(Jisatsu sâkuru, reż. Sion Sono, Japonia, 2001)


Kultowy horror kultowego reżysera, Siona Sono, w którym przygląda się japońskiemu społeczeństwu. A jest to społeczeństwo, w którym samobójstwa, nawet jeśli nie zdarzają się najczęściej, to zdecydowanie za często. Film rozpoczyna jedna z najbardziej pamiętnych scen w dziejach japońskiego kina grozy: 54 uczennic, trzymając się za dłonie, rzuca się pod nadjeżdżający pociąg metra. Wkrótce okazuje się, że zbiorowe samobójstwa, niczym fale tsunami ogarniają całą Japonię. Jednak Sono z premedytacją dokłada kolejne coraz dziwniejsze wątki, z których tworzy wieloznaczne dzieło. Może nawet nazbyt wieloznaczne. Temu filmowi brakuje twórczej dyscypliny, która pojawi się w późniejszych filmach i uczyni z nie dzieła wybitne. „Suicide Club” staje się pierwszą częścią trylogii, w której Sono z wnikliwością dociekliwego badacza, przygląda się pod mikroskopem swoich filmów miejscu jednostki w społeczeństwie. Wnioski, które wyciąga nie są budujące, ale ich sugestywne wyłożenie nastąpi w kolejnych filmach: „Noriko`s Dinner Table” a zwłaszcza w „Strange Circus” 


87.


SACRED
(Keramat, reż. Tiwa Monty, Indonezja, 2009)

Na pozór jedynie indonezyjska wersja „The Blair Witch Project”, a w istocie o wiele więcej. Ten „pozór” jest realizowany poprzez odwołanie do popularnej konwencji mockumentary, czyli fałszywego dokumentu, rzekomo przedstawiającego zdarzenia, które miały miejsce naprawdę. W praktyce sprowadza się do roztrzęsionej kamery i grupy bohaterów błąkających się po ruinach. W indonezyjskim horrorze jest inaczej: jesteśmy świadkami kręcenia filmu na dalekiej prowincji. W pewnym momencie jedna z aktorek wpierw zostaje opętana przez złego ducha a w końcu znika. Pozostali członkowie ekipy… również. Potężna porcja mistycyzmu, tajemniczego, niepokojącego nastroju, umiejętne omijanie wszelkich pułapek konwencji oraz ascetyzm użytych środków do budowania atmosfery nieustannego, niewidzialnego zagrożenia - w konsekwencji otrzymujemy jeden z najbardziej intrygujących azjatyckich mockumentary. Mimo tego niektórzy mogą poczuć się rozczarowani brakiem mocniejszych horrorowych akcentów.



86.


EXTE: HAIR EXTENSIONS
(Ekusute, reż. Sion Sono, Japonia, 2007)

Horror o włosach. To nie żart! Obraz Siona Sono, jednego z najwybitniejszych twórców współczesnego japońskiego kina, jest filmem o włosach i to w ilościach niespotykanych w dziejach kina. Włosy szczelnie wypełniają pomieszczenia, mieszkania, wyrastają z ust, z oczu, z ran na ciele, włosy są po prostu wszędzie! I oczywiście zabijają, bo mamy wszak do czynienia z horrorem. Film Sono to niewątpliwie pastisz a momentami nawet makabryczna parodia J-horroru i jednego z atrybutów, który ten nurt i filmy takie jak „The Ring-Krąg” wypromował. Ale Sono, bezkompromisowy mistrz niezwykle krytycznej obserwacji japońskiej rodziny także i w tym filmie umieszcza wątek patologicznych relacji matki i córki. Groteska bez hamulców i poważny dramat rodzinny średnią chcą się ze sobą zgodzić, więc nie jest to z pewnością najlepszy obraz Sono. Ale i tak warto zobaczyć efekty szalonej wyobraźni reżysera.



85.


GOZU

(Gokudô kyôfu dai-gekijô: Gozu, reż. Takashi Miike, Japonia, 2003)


Pierwszy i nieostatni przedstawiciel szalonego kina Takashiego Miike. Dwaj gangsterzy i zarazem bracia podróżują samochodem, gdy przypadkowe gwałtowne hamowanie powoduje kuriozalny wypadek. Jeden z nich uderzając głową o tapicerkę traci przytomność i – wszystko na to wskazuje – życie. Ale to dopiero początek coraz dziwaczniejszych i coraz bardziej niepokojących zdarzeń, które przyjdzie przeżyć drugiemu z braci. „Gozu” bowiem to podróż do piekła własnej podświadomości, surrealistyczny koszmar śniony na jawie i kilka głębokich ukłonów w stronę Davida Lyncha, Davida Croneberga i… japońskiego folkloru – pełnego groteskowych stworów. Krótko mówiąc rasowy Miike z czasów, gdy był jeszcze mało znanym szaleńcem z kamerą. Plus finałowa scena makabrycznie-groteskowego porodu. Jednakże miejsce dość odległe, bo trudno się oprzeć wrażeniu, że historia nie do końca serio a ukryty za kamera Miike głośno rechocze, z tych wszystkich, którzy próbują brać jego upiorną fantasmagorię na poważnie.  


84.


SHUTTER-WIDMO
(Shutter, reż. Banjong Pisanthanakun & Parkpoom Wongpoom, Tajlandia, 2004)

Najsłynniejszy tajlandzki straszak i wzorcowa ghost story. Bohaterowie wracając samochodem potrącają przypadkiem nieznajomą dziewczynę. Wkrótce po tym wydarzeniu zaczynają umierać w tajemniczych i w bardzo nietypowych okolicznościach.  Twórcy filmu przechwalili się, że wypróbowali w swym horrorze sześćdziesiąt dziewięć sposobów straszenia widzów i coś w tym jest. Bowiem tylko w jednej, trwającej cztery minuty i dziesięć sekund sekwencji w hotelu otrzymujemy serię scen grozy i każda jest inaczej zainscenizowana (nastrojowo, surrealistycznie, z puentą itp.). Ten film powstał po to by nastraszyć widzów i cel ten osiąga, choć groza, którą proponuje jest raczej jednorazowa i przy ponownym seansie przekonujemy, że poza „strasznymi momentami” niewiele zostaje. To znaczy konwencjonalna opowieść o zemście zza grobu, kilka powierzchownych nawiązań do  buddyzmu i do klasycznych filmów grozy (np. do „Psychozy”). Niemniej prawie całe pokolenie współczesnych twórców z Azji Wschodnio-Południowej wychowało się na tym filmie wielokrotnie, podkradając różnego pomysły i rozwiązania inscenizacyjne.


83.


THE CHANTING 2
(Kuntilanak, reż. Rizal Mantovani, Indonezja, 2007)

Kuntilanak to znana w folklorze Indonezji lokalna odmiana kobiecego wampira. Pojawia się ona również w trylogii Rizala Mantovaniego znanej pod angielskim tytułem, „The Chanting” (2006-2008). Dwie pierwsze jego części zasługują jednak na uwagę i na miejsce na liście TOP 100, ponieważ reżyser wykorzystuję tę zgraną do cna postać w nieszablonowy, interesujący sposób. Kuntilanak jest bowiem przekleństwem, które ciąży na młodej dziewczynie, Sam. Relacja, która łączy bohaterkę z upiorem jest jednak nietypowa, opiera się bowiem na układzie pan i sługa (i możemy w niej dostrzec echa relacji hrabia Frankenstein i jego Monstrum). Kuntilanak przybywa zawsze, gdy Sam znajduje się w tarapatach – sęk w tym, że dziewczyna nie kontroluje swego „pomocnika”. W drugiej części zgrabnie, łączącej wątki z pierwszej części z okultyzmem, ghost story i horrorem gore jeszcze bardziej niż w poprzednim filmie, uwypuklone zostają tropy psychoanalityczne na czym zyskuje horror. Niestety, mimo niegłupiej historii i solidnej realizacji reżyser nie potrafi wyzbyć się psującej atmosferę i odbiór dosłowności i taniego efekciarstwa. 



82.


THE CHANTING
(Kuntilanak, reż. Rizal Mantovani, Indonezja, 2006)

Pierwsza część historii o niezwykłej relacji, łączącej młodą dziewczynę Sam i straszliwego upiora kuntilanaka. Bohaterka zamieszkuje w akademiku położonym w ponurej okolicy na peryferiach Dżakarty. Aura mrocznego miejsca zaczyna niekorzystnie wpływać na Sam. Dziewczyna zaczyna widzieć upiorną postać. Wkrótce okazuje się, że Sam posiada niezwykły dar przywoływania kuntilanka. Rzecz w tym, że bohaterka nie jest świadoma momentu przywołania upiora i zupełnie nie kontroluje jego  poczynań. W akademiku dochodzi niebawem do serii makabrycznych zbrodni. Obraz Mantovaniego ma przewagę nad częścią drugą przede wszystkim w oszczędniejszym, subtelniejszym korzystaniu z postaci kuntilanaka. Upiór jest w nim bardziej ulotnym widmem, mrocznym fantomem niż bytem fizycznym. Warto również zwrócić uwagę na solidną realizację, sprawnie prowadzoną intrygę i umiejętnie dawkowane napięcie. Plus urodziwa Julie Estelle w gwiazdorskiej roli.



81.


PREMONITION
(Yogen, reż. Norio Tsuruta, Japonia, 2004)

Czy życiem rządzi ślepy traf, nieprzewidywalny przypadek czy jednak jest w nim jakiś ukryty plan? Czy nasze starania mogą uchronić nas przed nieszczęściem, czy też jest to zupełnie bez znaczenia, bo nasz los został z góry przesądzony? Tego rodzaju pytania nieczęsto pojawiają się w filmach grozy, więc obraz weterana J-horroru, Norio Tsuruty punktuje już na wstępie. A przecież reżyser ma w zanadrzu jeszcze kilka atutów. Intrygujący, inteligentny scenariusz z inwencją wykorzystujący motyw alternatywnych rzeczywistości, kilka solidnie zrealizowanych i całkiem straszących scen grozy oraz intro, którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock, autor słynnej maksymy, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi a potem napięcie rośnie. Tsuruta jednak to nie Hitchcock, więc różnie bywa z tym napięciem a i też kilka nie do końca fortunnych pomysłów (np. komputerowo animowana gazeta, przepowiadająca przyszłość) sprawiają, że miejsce w rankingu takie a nie inne.

80.


 DR. LAMB
(Gou yeung yi sang, reż.Danny Lee & Billy Tang, Honkong, 1992)

Historia na faktach. W Hongkongu, w sierpniu 1982 r. w deszczowe dni nieznany sprawca napadał na kobiety, dusząc je a następnie kalecząc martwe ciała, ćwiartując a nawet dopuszczając się nekrofilii. Mordercą okazał się taksówkarz Lam Kor-wan, któremu udowodniono zabójstwa czterech kobiet i skazano na dożywocie. Film, który stara się w miarę wiernie odtworzyć zbrodniczą działalność Lama (w filmie Lama Gor-yu) nie może być innym obrazem, jak tylko ponurym, pesymistycznym i niezwykle brutalnym. Dlatego nic dziwnego, że zaliczono go do osławionej Kategorii III. „Dr Lamb” przebiega zgodnie z typowym schematem filmów tego rodzaju: pojmanie zabójcy, jego niezwykle brutalne przesłuchanie oraz obszerna retrospekcja, będąca przyznaniem się sprawcy do winy, prezentująca przebieg zbrodni. Ten film to solidnie zrealizowany shocker, z rzetelnie zaznaczonym tłem psychologicznym i społecznym, który w bezkompromisowy sposób ukazuje zwyrodniałe poczynania Lama, takie jak ćwiartowanie, odcinanie piersi, nekrofilię itp. Mimo swej szokującej dla wielu treści, w porównaniu do innych niesławnych filmów Category 3, obraz ten mniej szokuje, a za to dość poważnie uwiera fabularny schemat, nie pozwalający na wybicie się poza solidną przeciętność. Ale jako plus Simon Yam w roli przerażającego tytułowego Dr Lamba.

RECENZJA: http://www.horror.com.pl/filmy/recka.php?id=1945


Już za tydzień następna porcja azjatyckich horrorów wszechczasów!

1 komentarz :

  1. Fajnie, że jest sporo filmów z HongKongu - i to najwyższej półki CAT III (oprócz paru powalających filmów z Anthonym Wongiem, ale liczę, że one znajdą się w pierwszej 20 !!!). Czekam z niecierpliwością na kolejne 20 pozyji!

    OdpowiedzUsuń