Początek Nowego Roku to
tradycyjny okres wszelkiego rodzaju zestawień i podsumowań, przeważnie dotyczących
poprzednich dwunastu miesięcy. Wpisuję się w tę powszechną tendencję, lecz na
swój sposób. Zamiast listy najlepszych i najgorszych filmów 2012 r. proponuję
ranking na o wiele większą skalę, być może jedyny taki w polskim Internecie,
obejmujący nie tylko ubiegłoroczne produkcje, ale z lat wcześniejszych. Obejmujących
nie tylko tak znane kraje Japonia czy Korea Płd 100 najlepszych azjatyckich
horrorów wszech czasów. Inna sprawa, że nie udało mi się obejrzeć najbardziej
oczekiwanego przez mnie horroru minionego roku, „Modus Anomali” Yoko Anwara a o
pozostałych filmach nie warto wspominać chyba, że w kontekście kuriozów takich
jak „Sadako 3D”
Od dawna zastanawiałem się nad
tego rodzaju zestawieniem, ale zniechęcał mnie ogrom pracy i trudność w
ułożeniu obejrzanych przez mnie filmów w odpowiedniej kolejności. O ile
pierwsza dziesiątka nie nastręczała problemów, to w przypadku dalszych miejsc –
już tak. Bo czy „Ichi–The Killer” jest lepszy od „The Host” a „The Host” lepszy
od „13 Beloved” a może na odwrót? Trzy różne filmy, trzy znakomite, w jakiej
więc kolejności porozmieszczać je na liście? Tego rodzaju dylematów miałem
mnóstwo, ale ostatecznie zdałem się na całkowity subiektywizm, więc sądzę, że niektórzy będą zaskoczeni, odnajdując swoich pupili na niskim lub wysokim miejscu. Sorry, to moja lista i ja tu rządzę. Pomocne okazały się także oceny wystawione większości filmom z TOP
100 na stronie Horror Online. Na tej stronie znajdziecie kilkaset recenzji
mojego autorstwa, do których pod komentarzami zamieszczam linki. Nie wszystkie horrory z listy
udało mi się zrecenzować (choć wszystkie obejrzałem, czasem po kilka razy),
więc te pozostają bez odesłania. Za to wszystkie filmy z zestawienia opatrzone
są moim komentarzem, w którym staram się zawrzeć krótkie streszczenie oraz
wskazanie na zalety i danej produkcji. Jak w dobrym thrillerze będę dawkowała
napięcie, wrzucając na blog TOP 10 w pięciu odsłonach po dwadzieścia tytułów.
No i cóż… nie ma co przeciągać. Zapraszam
na 100
Greatest Asian Horror Movies, mając nadzieję, że znajdziecie na niej
swoich ulubieńców, ale też filmy, których nie widzieliście, a które warto
zobaczyć.
1920
(reż. Vikram Bhatt,
Indie, 2008)
Listę „100 najlepszych horrorów”
otwiera indyjska wersja słynnego „Egzorcysty”. Dlaczego? Bo to jeden z
nielicznych filmów grozy z Indii, który ani nie jest nafaszerowany typowymi dla
rodzimego horroru numerami wokalno-tanecznymi, ani też nie jest żenującą podróbą
zachodniego hitu. Co prawda pojawiają się podobieństwa do wspomnianego obrazu
W. Friedkina, ale nie przeszkadzają zbytnio w odbiorze. Bowiem „1920” to klasyczna
i bardzo stylowa opowieść o nawiedzonym domu i o opętaniu z romansem w tle.
Kino nieco staroświeckie, ale paradoksalnie w dobie współczesnego mało
wyrafinowanego straszenia widzów, skrzypiące okiennice i cienie przebiegające
po ścianach stają się zaskakującym powiewem świeżości. Plus zjawiskowo piękna
Adaha Sharma.
99.
MACABRE
(Rumah Darah, reż. Mo Brothers,
Indonezja, 2009)
“Teksańska masakra piłą łańcuchowa” po indonezyjsku. Jest
naprawdę brutalnie i krwawo a tytuł nie kłamie: niemal przez cały czas trwania
filmu jesteśmy świadkami istnej orgii gore.
Co jest już powodem do wyróżnienia tego obrazu, albowiem horror z Indonezji to
w zdecydowanej mierze opowieści o miejscowym wampirze kuntilanaku. Tymczasem młodzi twórcy proponują inspirowaną
najlepszymi zachodnimi wzorcami opowieść o szaleństwie, które ogarnia bohaterów
obrazu; zarówno napastników, jak i ofiary. Bowiem Bracia Mo chcą nam powiedzieć,
że ludzie postawieni w skrajnych sytuacjach zachowują się jak wściekłe
zwierzęta i że człowieczeństwo w takich sytuacjach bywa pojęciem bardzo
kruchym. Plus Shareefa Daanish jako obłąkana matka psychopatycznej rodzinki
morderców.
98.
RAHTREE: FLOWER OF THE NIGHT
(Buppha Rathree, reż. Yuthlert Sippapak, Tajlandia,
2003)
Jeden z nielicznych horrorów
komediowych na mojej liście. Fabułę da się streścić w jednym krótkim zdaniu:
porzucona dziewczyna powraca z zaświatów jako żądny zemsty duch, by nękać swego
byłego chłopaka i… mieszkańców bloku, w którym niegdyś mieszkała. Reżyser
wyciąga z tej prościutkiej historyjki maksimum dzięki prostym, ale skutecznym
zabiegom. A zatem bohaterowie są sympatyczni, historia tytułowej bohaterki
wzrusza i mimo specyfiki tajlandzkiego humoru momentami bawi. Komediowy
charakter obrazu, w przeciwieństwie do wielu horrorów z domieszką humoru, nie
wpływa negatywnie na poziom scen grozy, które autentycznie straszą. Nawet miejsce
na porządną scenę gore się znalazło. Warto
również zwrócić uwagę, że film iskrzy od zabawnych i inteligentnych aluzji
i cytatów (m.in. do „Egzorcysty”) a reżyser – widać – ma w małym paluszku
współczesne kino grozy. Plus piękną i utalentowana Laila Boonyasak w roli,
która uczyniła ją gwiazdą.
97.
HYPNOSIS
(Saimin, reż.
Masayuki Ochiai, Japonia, 1999)
Z wyraźnej inspiracji „Cure”
Kiyoshiego Kurosawy. Oto bowiem Tokio wstrząsa seria zdumiewających swą
niezwykłością samobójstw wywołanych, jak się zdaje, hipnozą wykorzystywaną w
zbrodniczych celach. Kim jest hipnotyzer-morderca? Śledztwo prowadzone przez
parę: detektyw i psycholog prowadzi do nieoczekiwanej, zaskakującej puenty. W drugim
w karierze obrazie twórcy „Infekcji” odnajdziemy ulubione elementy świata przedstawionego
reżysera: okołomedyczną problematykę, mroki ludzkiej podświadomości,
sensacyjnie ujmowaną psychopatologię, niespodziewane zwroty akcji oraz złowrogi
zielony kolor (w „Hypnosis” pojawia się tajemnicza i nie oznaczająca niczego
dobrego, Zielona Małpa). Ich nagromadzenie w filmie sprawia, że mimo pewnej
wtórności i kilku nielogiczności, obraz Ochiaiego intryguje i niepokoi. Plus
kilka najbardziej dziwacznych sposobów na pozbawienie życia (np. uduszenie
przez własny krawat).
96.
BEDEVILLED
(Sal-in-sa-eui Jeon-mal, reż. Jang
Cheol-so, Kim-bok-nam, Korea Płd, 2010)
„Horror moralnego niepokoju” a
zarazem krwawe kino zemsty. Gdy młoda, ładna kobieta rodzi pozamałżeńskie
dziecko a przychodzi jej żyć w zamkniętej, odizolowanej od cywilizacji
wiejskiej społeczności, to może ją czekać tylko okrutny los poniżanej, bitej i
wykorzystywanej seksualnie niewolnicy. Przypadkowa śmierć dziecko bohaterki
sprawia, że granica wytrzymałości na cierpienie pęka. Zmaltretowana kobieta bierze
sprawy w swoje ręce a trup ściele się naprawdę gęsto. Klasyczne rape & revenge? Niekoniecznie,
bowiem losy traktowanej gorzej niż zwierze bohaterki obserwuje jej daleka
„miastowa” krewna, hołdująca zasadzie „niewtrącania się w nie swoje sprawy”. Przejmujący
dramat ofiary przemocy domowej, przejmujący, niepokojący portret koreańskiej
prowincji i jeszcze bardziej przerażający obraz ludzkiej znieczulicy. Plus
rewelacyjna Song So-hie w roli wyklętej matki-mścicielki.
95.
SOMEONE BEHIND YOU
(Du Saram Yida, reż.
Oh Ki-hwan, Korea Płd, 2007)
Co by było, gdyby pękły wszelkie
kulturowo-społeczne kagańce, prawa i normy współżycia? Czy skoczylibyśmy sobie
do gardeł i wyrżnęli siebie nawzajem? Reżyser „Someone Behind You” postanowił
swoim filmem odpowiedzieć na zadane pytania. I rzeczywiście pewnego dnia
najbliżsi bohaterki bez żadnego wyraźnego powodu obracają się przeciwko niej i
zaczynają na nią polować, jakby z kochanej córki i miłej koleżanki stała się
ich najbardziej znienawidzonym wrogiem. Najlepsze pomysły to najprostsze
pomysły – z tego założenia wyszedł zapewne reżyser filmu, Oh Ki-hwan i nakręcił
jeden z najbardziej energetycznych i krwawych horrorów made in Korea. Akcja mknie na złamanie karku, krew leje się litrami
a opowieść o klątwie, niczym w kalejdoskopie, zmienia się wpierw w bardzo
specyficzny slasher, by finałowej
puencie przeobrazić się w historię… satanistyczną. Trochę może i monotonne, ale
nie sposób zgodzić się z tym, że cokolwiek byś nie zrobił „ktoś za tobą” wciąż
podąża.
94.
MEN BEHIND THE SUN
(Hei tai yang 731, reż. Tun Fei Mou, Hongkong, 1988)
I shocker prawdę Ci powie. Wszystko (lub prawie) co widzimy na
ekranie zdarzyło się w rzeczywistości. Naprawdę istniał w pobliżu chińskiego
miasta Habrin, badawczy ośrodek Unit 731, a badania, które w nim przeprowadzano nie
miały nic wspólnego z nauką. Pracowano w nim bowiem nad bronią biologiczną,
która miała odmienić losy II wojny światowej i uratować Japonię przed klęską.
Broń testowano głównie na chińskich i radzieckich jeńcach, co w praktyce
oznaczało bestialskie mordy zarówno na mężczyznach, jak kobietach i dzieciach.
Twórcy w bezkompromisowy, anatomiczny sposób ukazują: autopsję na żyjącym
chłopcu (za zgodą rodziców posłużono się prawdziwymi zwłokami), roztrzaskiwanie
zamarzniętych na kość rąk czy scenę pożarcia kota przez tysiące wygłodniałych
szczurów. Jednak to nie te makabryczne atrakcje są najbardziej przerażające
lecz fakt, że to, co oglądamy to nie zmyślenie filmowców, ale wstrząsająca
prawda historyczna. Szkoda, że jej wymowę osłabia słaba… fabuła, składająca się
właściwie z kolejnych, coraz bardziej nużących scen bestialstwa Japończyków
wobec jeńców.
93.
4 HORROR TALES: ROOMMATES (D-DAY)
(D-day - Eoneunnal kabjagi
cheotbeonjjae iyagi, reż. Kim Eun-kyung, Korea Płd, 2006)
Szkoła jako koszmar. W Korei
Południowej, która może poszczycić się jednym z najbardziej wymagających
systemów edukacji na świecie a zarazem jednym z najwyższych współczynników
samobójstw wśród szkolnej młodzieży szkoła NAPRAWDĘ jawi się jako piekło nie
ziemi. A gdzie horrorowi mogłoby być lepiej jak nie w piekle? Koreańska
specjalność czyli „kuei-dam” (szkolna
ghost story) zaprawiona gęstym sosem
zaskakująco celnych, jak na horror, psychologicznych i społecznych spostrzeżeń
na temat szkolnego oraz porządna porcja krwistego befsztyku (zwłaszcza w
finale) sprawiają, że nad wyraz to smakowite danie. A że nie pierwszej
świeżości (długowłose upiory, zdolność widzenia duchów itp.), toteż miejsce w
rankingu nie najwyższe. Ale i tak to najlepsza koreańska ghost story rozgrywająca się w szkole.
92.
NIGHTMARE DETECTIVE 2
(Akumu Tantei 2, reż.
Shin`ya Tsukamoto, Japonia, 2008)
Rzadki
przypadek, gdy sequel okazuje się być
lepszy od pierwszego filmu. Shin`yi Tsukamoto nie trzeba szerzej przedstawiać,
tym bardziej zaskakiwała in minus
pierwsza część „Nightmare Detective”, bo był to film gładki i wtórny, nie
kryjący swego komercyjnego charakteru. Kontynuacja (choć pozostała jedynie
tytułowa postać) to obraz znacznie bardziej w stylu dawnego Tsukamoto. Dziwny,
niepokojący, zachwycający surrealistycznymi rozwiązaniami a momentami
autentycznie przerażający. Ale nic dziwnego. Wszak jego bohaterem jest Kyoichi
Kagenuma, mężczyzna obdarzony zdolnością wnikania i poruszania się po snach.
Tym razem pomaga pewnej uczennicy, nękanej przez prorocze sny, ale zarazem pomaga
sobie, bo i jego nie oszczędzają koszmary. Kyoichi był bowiem świadkiem
samobójczej śmierci matki, która cierpiała na dziwne schorzenie: panicznie bała
się… życia. Sceny, gdy bohater wnika do snów uczennicy i swoich to mistrzowski
popis surrealistycznej, szalonej wyobraźni Tsukamoto (np. ludzie z wielką
dziurą zamiast twarzy). Psychoanalityczna interpretacja narzuca się sama, ale
można odnieść wrażenie, że momentami forma bierze górę nad treścią.
91.
LOVE TO KILL
(Yeuk ji luen, reż. Billy Chung, Hongkong, 1993)
Pierwszy, ale niejedyny
przedstawiciel hongkońskiej eksploatacji – Category
3. Niezawodny w rolach wszelkiej maści psychopatów, Anthony Wong Chau-Sang
gra w tym filmie prawnika z traumatyczną przeszłością, który agresję wyładowuje
na swojej pięknej żonie. Przypadek sprawia, że zmaltretowaną kobietą zaczyna interesować
się detektyw Lee, co ostatecznie ma fatalne konsekwencje nie tylko dla tych
dwojga, ale także dla dziewczyny policjanta. Bardzo ciekawie przedstawiony
motyw zemsty, wiele niesłychanie intensywnych, brutalnych i perwersyjnych scen
oraz pogłębione psychologicznie portrety antagonistów sprawiają, że ogląda się
ten film w wielkim emocjonalnym napięciu (zwłaszcza finał). Tym bardziej
szkoda, że w „Love To Kill” pojawiają się też sceny komediowe, które zamiast
rozładowywać napięcie, jedynie irytują żałosnym poziomem humoru. Ale co zrobić:
taki jest wymóg konwencji filmów z nurtu Kategorii III.
90.
DIARY
(Mon seung, reż. Oxide Pang Chun, Hongkong, 2006)
(Mon seung, reż. Oxide Pang Chun, Hongkong, 2006)
Horror psychopatologiczny w
reżyserii połówki słynnego duetu reżyserów, braci Pang. Obraz Oxide Chuna jest
historią, która da się streścić w kilku prostych słowach. Leung Wing-na jest samotną, młodą kobietą, która rozpacza po
odejściu narzeczonego. Przypadkiem spotyka mężczyznę, będącego niemal dokładną
kopią chłopaka Leung. Para zamieszkuje razem, ale coś jest nie tak… z Leung.
„Diary” to wizualnie wysmakowana, zakręcona niczym bawoli róg podróż w głąb
ogarniętego chorobą psychiczną umysłu głównej bohaterki. Niesamowita atmosfera
paranoi gęstnieje powoli, ale gdy osiągnie apogeum, robi się naprawdę duszno i
nieprzyjemnie. Wrażenie osłabia nieco przekombinowane zakończenie, w którym aż
nadto da się wyczuć pragnienie twórców zaszokowania widzów za wszelką cenę.
Nawet kosztem logiki i prawdopodobieństwa. Ale i tak warto zwrócić uwagę na
rolę Charlene Choi.
89.
SPIRITS
(Oan hon, reż. Victor Vu, Wietnam, 2004)
Jedyny w zestawieniu
przedstawiciel kina grozy z Wietnamu (aczkolwiek zdjęcia kręcono w Południowej
Kalifornii). Trzy opowieści powiązane ze sobą osobą głównego bohatera i
miejscem akcji. Pierwsza z nich opowiada o pisarzu, który zamieszkuje w
tajemniczym domu, który okazuje się być nawiedzonym. Druga to historia
małżeństwa pisarza z pierwszej noweli z pielęgniarką Lin, która ma za sobą
mroczną przeszłość, nie pozwalającą o sobie zapomnieć. Bohaterem trzeciej
opowieści jest oszustka podająca się za medium, która odwiedza dom z pierwszego
epizodu. Uderzający jest ascetyzm i minimalizm filmu Victora Vu, ale to dzięki
nim ta niezwykła mieszanka atmosfery mistycyzmu, melancholii, zadumy,
tajemniczości i niesamowitości wyróżnia ten film spośród niezliczonej ilości
filmów o duchach. Ten film właściwie nie ogląda się, a raczej kontempluje.
Chociaż jest kilka momentów grozy, które mogą nas z tej kontemplacji niespodziewanie
wyrwać. Specyfika „Spirits”, jego wolne tempo, zamierzona nieatrakcyjność
czynią ten film obrazem raczej dla wąskiego grona odbiorcy.
88.
SUICIDE CLUB
(Jisatsu sâkuru, reż. Sion Sono, Japonia, 2001)
Kultowy horror kultowego
reżysera, Siona Sono, w którym przygląda się japońskiemu społeczeństwu. A jest
to społeczeństwo, w którym samobójstwa, nawet jeśli nie zdarzają się najczęściej,
to zdecydowanie za często. Film rozpoczyna jedna z najbardziej pamiętnych scen
w dziejach japońskiego kina grozy: 54 uczennic, trzymając się za dłonie, rzuca
się pod nadjeżdżający pociąg metra. Wkrótce okazuje się, że zbiorowe
samobójstwa, niczym fale tsunami
ogarniają całą Japonię. Jednak Sono z premedytacją dokłada kolejne coraz
dziwniejsze wątki, z których tworzy wieloznaczne dzieło. Może nawet nazbyt
wieloznaczne. Temu filmowi brakuje twórczej dyscypliny, która pojawi się w
późniejszych filmach i uczyni z nie dzieła wybitne. „Suicide Club” staje się pierwszą
częścią trylogii, w której Sono z wnikliwością dociekliwego badacza, przygląda
się pod mikroskopem swoich filmów miejscu jednostki w społeczeństwie. Wnioski,
które wyciąga nie są budujące, ale ich sugestywne wyłożenie nastąpi w kolejnych
filmach: „Noriko`s Dinner Table” a zwłaszcza w „Strange Circus”
87.
(Keramat, reż. Tiwa Monty, Indonezja, 2009)
Na pozór jedynie indonezyjska
wersja „The Blair Witch Project”, a w istocie o wiele więcej. Ten „pozór” jest
realizowany poprzez odwołanie do popularnej konwencji mockumentary, czyli fałszywego dokumentu, rzekomo przedstawiającego
zdarzenia, które miały miejsce naprawdę. W praktyce sprowadza się do
roztrzęsionej kamery i grupy bohaterów błąkających się po ruinach. W
indonezyjskim horrorze jest inaczej: jesteśmy świadkami kręcenia filmu na
dalekiej prowincji. W pewnym momencie jedna z aktorek wpierw zostaje opętana
przez złego ducha a w końcu znika. Pozostali członkowie ekipy… również. Potężna
porcja mistycyzmu, tajemniczego, niepokojącego nastroju, umiejętne omijanie
wszelkich pułapek konwencji oraz ascetyzm użytych środków do budowania
atmosfery nieustannego, niewidzialnego zagrożenia - w konsekwencji otrzymujemy
jeden z najbardziej intrygujących azjatyckich mockumentary. Mimo tego niektórzy mogą poczuć się rozczarowani
brakiem mocniejszych horrorowych akcentów.
86.
EXTE: HAIR EXTENSIONS
(Ekusute, reż. Sion
Sono, Japonia, 2007)
Horror o włosach. To nie żart! Obraz
Siona Sono, jednego z najwybitniejszych twórców współczesnego japońskiego kina,
jest filmem o włosach i to w ilościach niespotykanych w dziejach kina. Włosy
szczelnie wypełniają pomieszczenia, mieszkania, wyrastają z ust, z oczu, z ran
na ciele, włosy są po prostu wszędzie! I oczywiście zabijają, bo mamy wszak do
czynienia z horrorem. Film Sono to niewątpliwie pastisz a momentami nawet
makabryczna parodia J-horroru i jednego z atrybutów, który ten nurt i filmy
takie jak „The Ring-Krąg” wypromował. Ale Sono, bezkompromisowy mistrz
niezwykle krytycznej obserwacji japońskiej rodziny także i w tym filmie
umieszcza wątek patologicznych relacji matki i córki. Groteska bez hamulców i
poważny dramat rodzinny średnią chcą się ze sobą zgodzić, więc nie jest to z
pewnością najlepszy obraz Sono. Ale i tak warto zobaczyć efekty szalonej
wyobraźni reżysera.
85.
GOZU
(Gokudô kyôfu dai-gekijô: Gozu, reż. Takashi Miike,
Japonia, 2003)
Pierwszy i nieostatni
przedstawiciel szalonego kina Takashiego Miike. Dwaj gangsterzy i zarazem
bracia podróżują samochodem, gdy przypadkowe gwałtowne hamowanie powoduje
kuriozalny wypadek. Jeden z nich uderzając głową o tapicerkę traci przytomność
i – wszystko na to wskazuje – życie. Ale to dopiero początek coraz
dziwaczniejszych i coraz bardziej niepokojących zdarzeń, które przyjdzie przeżyć
drugiemu z braci. „Gozu” bowiem to podróż do piekła własnej podświadomości,
surrealistyczny koszmar śniony na jawie i kilka głębokich ukłonów w stronę
Davida Lyncha, Davida Croneberga i… japońskiego folkloru – pełnego groteskowych
stworów. Krótko mówiąc rasowy Miike z czasów, gdy był jeszcze mało znanym
szaleńcem z kamerą. Plus finałowa scena makabrycznie-groteskowego porodu.
Jednakże miejsce dość odległe, bo trudno się oprzeć wrażeniu, że historia nie
do końca serio a ukryty za kamera Miike głośno rechocze, z tych wszystkich,
którzy próbują brać jego upiorną fantasmagorię na poważnie.
84.
SHUTTER-WIDMO
(Shutter, reż. Banjong Pisanthanakun & Parkpoom Wongpoom, Tajlandia, 2004)
Najsłynniejszy tajlandzki
straszak i wzorcowa ghost story.
Bohaterowie wracając samochodem potrącają przypadkiem nieznajomą dziewczynę.
Wkrótce po tym wydarzeniu zaczynają umierać w tajemniczych i w bardzo nietypowych
okolicznościach. Twórcy filmu
przechwalili się, że wypróbowali w swym horrorze sześćdziesiąt dziewięć
sposobów straszenia widzów i coś w tym jest. Bowiem tylko w jednej, trwającej
cztery minuty i dziesięć sekund sekwencji w hotelu otrzymujemy serię scen grozy
i każda jest inaczej zainscenizowana (nastrojowo, surrealistycznie, z puentą
itp.). Ten film powstał po to by nastraszyć widzów i cel ten osiąga, choć
groza, którą proponuje jest raczej jednorazowa i przy ponownym seansie
przekonujemy, że poza „strasznymi momentami” niewiele zostaje. To znaczy
konwencjonalna opowieść o zemście zza grobu, kilka powierzchownych nawiązań do buddyzmu i do klasycznych filmów grozy (np. do
„Psychozy”). Niemniej prawie całe pokolenie współczesnych twórców z Azji
Wschodnio-Południowej wychowało się na tym filmie wielokrotnie, podkradając różnego
pomysły i rozwiązania inscenizacyjne.
83.
THE CHANTING 2
(Kuntilanak, reż.
Rizal Mantovani, Indonezja, 2007)
Kuntilanak to znana w folklorze Indonezji lokalna odmiana kobiecego
wampira. Pojawia się ona również w trylogii Rizala Mantovaniego znanej pod angielskim
tytułem, „The Chanting” (2006-2008). Dwie pierwsze jego części zasługują jednak
na uwagę i na miejsce na liście TOP 100, ponieważ reżyser wykorzystuję tę
zgraną do cna postać w nieszablonowy, interesujący sposób. Kuntilanak jest bowiem przekleństwem, które ciąży na młodej
dziewczynie, Sam. Relacja, która łączy bohaterkę z upiorem jest jednak
nietypowa, opiera się bowiem na układzie pan i sługa (i możemy w niej dostrzec
echa relacji hrabia Frankenstein i jego Monstrum). Kuntilanak przybywa zawsze, gdy Sam znajduje się w tarapatach – sęk
w tym, że dziewczyna nie kontroluje swego „pomocnika”. W drugiej części
zgrabnie, łączącej wątki z pierwszej części z okultyzmem, ghost story i horrorem gore
jeszcze bardziej niż w poprzednim filmie, uwypuklone zostają tropy
psychoanalityczne na czym zyskuje horror. Niestety, mimo niegłupiej historii i
solidnej realizacji reżyser nie potrafi wyzbyć się psującej atmosferę i odbiór
dosłowności i taniego efekciarstwa.
82.
THE CHANTING
(Kuntilanak, reż.
Rizal Mantovani, Indonezja, 2006)
Pierwsza część historii o
niezwykłej relacji, łączącej młodą dziewczynę Sam i straszliwego upiora kuntilanaka. Bohaterka zamieszkuje w
akademiku położonym w ponurej okolicy na peryferiach Dżakarty. Aura mrocznego
miejsca zaczyna niekorzystnie wpływać na Sam. Dziewczyna zaczyna widzieć
upiorną postać. Wkrótce okazuje się, że Sam posiada niezwykły dar przywoływania
kuntilanka. Rzecz w tym, że bohaterka
nie jest świadoma momentu przywołania upiora i zupełnie nie kontroluje
jego poczynań. W akademiku dochodzi
niebawem do serii makabrycznych zbrodni. Obraz Mantovaniego ma przewagę nad
częścią drugą przede wszystkim w oszczędniejszym, subtelniejszym korzystaniu z
postaci kuntilanaka. Upiór jest w nim
bardziej ulotnym widmem, mrocznym fantomem niż bytem fizycznym. Warto również
zwrócić uwagę na solidną realizację, sprawnie prowadzoną intrygę i umiejętnie
dawkowane napięcie. Plus urodziwa Julie Estelle w gwiazdorskiej roli.
81.
PREMONITION
(Yogen, reż. Norio
Tsuruta, Japonia, 2004)
Czy życiem rządzi ślepy traf,
nieprzewidywalny przypadek czy jednak jest w nim jakiś ukryty plan? Czy nasze
starania mogą uchronić nas przed nieszczęściem, czy też jest to zupełnie bez
znaczenia, bo nasz los został z góry przesądzony? Tego rodzaju pytania
nieczęsto pojawiają się w filmach grozy, więc obraz weterana J-horroru, Norio
Tsuruty punktuje już na wstępie. A przecież reżyser ma w zanadrzu jeszcze kilka
atutów. Intrygujący, inteligentny scenariusz z inwencją wykorzystujący motyw
alternatywnych rzeczywistości, kilka solidnie zrealizowanych i całkiem
straszących scen grozy oraz intro,
którego nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock, autor słynnej maksymy, że
film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi a potem napięcie rośnie. Tsuruta
jednak to nie Hitchcock, więc różnie bywa z tym napięciem a i też kilka nie do
końca fortunnych pomysłów (np. komputerowo animowana gazeta, przepowiadająca
przyszłość) sprawiają, że miejsce w rankingu takie a nie inne.
80.
DR. LAMB
(Gou yeung yi
sang, reż.Danny Lee & Billy Tang, Honkong, 1992)
Historia na faktach. W Hongkongu,
w sierpniu 1982 r. w deszczowe dni nieznany sprawca napadał na kobiety, dusząc
je a następnie kalecząc martwe ciała, ćwiartując a nawet dopuszczając się
nekrofilii. Mordercą okazał się taksówkarz Lam Kor-wan, któremu udowodniono
zabójstwa czterech kobiet i skazano na dożywocie. Film, który stara się w miarę
wiernie odtworzyć zbrodniczą działalność Lama (w filmie Lama Gor-yu) nie może
być innym obrazem, jak tylko ponurym, pesymistycznym i niezwykle brutalnym.
Dlatego nic dziwnego, że zaliczono go do osławionej Kategorii III. „Dr Lamb”
przebiega zgodnie z typowym schematem filmów tego rodzaju: pojmanie zabójcy, jego
niezwykle brutalne przesłuchanie oraz obszerna retrospekcja, będąca przyznaniem
się sprawcy do winy, prezentująca przebieg zbrodni. Ten film to solidnie
zrealizowany shocker, z rzetelnie
zaznaczonym tłem psychologicznym i społecznym, który w bezkompromisowy sposób
ukazuje zwyrodniałe poczynania Lama, takie jak ćwiartowanie, odcinanie piersi,
nekrofilię itp. Mimo swej szokującej dla wielu treści, w porównaniu do innych
niesławnych filmów Category 3, obraz ten mniej szokuje, a za to dość poważnie
uwiera fabularny schemat, nie pozwalający na wybicie się poza solidną
przeciętność. Ale jako plus Simon Yam w roli przerażającego tytułowego Dr
Lamba.
RECENZJA: http://www.horror.com.pl/filmy/recka.php?id=1945
Już za tydzień następna porcja azjatyckich horrorów wszechczasów!
Już za tydzień następna porcja azjatyckich horrorów wszechczasów!
Fajnie, że jest sporo filmów z HongKongu - i to najwyższej półki CAT III (oprócz paru powalających filmów z Anthonym Wongiem, ale liczę, że one znajdą się w pierwszej 20 !!!). Czekam z niecierpliwością na kolejne 20 pozyji!
OdpowiedzUsuń