Singapur to niewielkie
państewko-miasto, słynące w świecie z nowoczesnej, wielokultorowej stolicy oraz
z wręcz sterylnych ulic, lecz jest ono mało znane z produkcji filmowych. Lata
50. i 60. odznaczały się wprawdzie sporym ożywieniem lokalnego przemysłu
filmowego, lecz przez następne dwie dekady singapurska kinematografia znalazła
się w stanie głębokiej zapaści. Dopiero lata 90. wyrwały produkcje filmową z
produkcyjnego marazmu. Wsparcie państwa, entuzjazm młodych filmowców oraz pieniądze
prywatnych inwestorów postawiły miejscową kinematografię na nogi.
Choć egzotyczny kraj często udostępnia plenery filmowcom (m.in. The Tatooist” Petera Burgera z 2007 r.) oraz kooperuje przy produkcji głośnych azjatyckich obrazów - m.in. „Sprawy piekielne” („Inffernal Affairs”) czy „Oko” ("The Eye") braci Pang, pierwszy film, który został w całości zrealizowany przez singapurskich twórców pochodzi z 1991 r.. „Medium Rare” Arthura Smitha, bo o nim mowa, opowiadał prawdziwą historię mordercy i wyznawcy czarnej magii, Adriana Limy, który zabił dwoje dzieci. Wprawdzie film ten nie był horrorem, ale znamienne, że historia singapurskiego kina rozpoczęła się od obrazu pełnego grozy. Horror w późniejszych latach, co prawda nie stał się gatunkiem dominującym, lecz na jego tematyczną różnorodność nie można narzekać. Singapurczycy kręcą bowiem zarówno filmy w rodzaju „God Or Dog” („Dabayao shatongan”, 1997) Hugo Ng, kolejną opowieść o Adrianie Limie i jego zbrodniach; „The Tree” („Haizi shu” Daisy Chan z 2001 r.) - mroczny dramat mystery, „Return to Pontianak” Djinna z 2001 r. - opowieści o miejscowej legendzie, pontianaku, czy też „Zombie Dogs”(2005) Toh Hai Leonga - obraz stylizowany na dokument z kulis realizacji filmu, którego tematem jest drastyczne morderstwo. Na osobną uwagę zasługują filmy singapurskiego specjalisty od filmowej grozy, Kelvina Tonga, które również charakteryzuje spora rozpiętość gatunkowo-tematyczna. Singapurski twórca nakręcił bowiem opowieść o duchach, rozgrywającą się podczas II wojny światowej („1942”, 2006); komediowy horror („Ghost, Ghost”, „Gui a! Gui a!”, 2007 r.); nadnaturalny thriller („Rule #1”, „Dai yat gaai”, 2008) czy wielki przebój singapurskich kin z 2005 r. - „Służącą”(„The Maid”), który w kinach zarobił ponad dwa miliony singapurskich dolarów.
Przyjrzyjmy się uważnie niektórym
z singapurskich przedstawicieli kina grozy. „God or Dog” Hugo Ng`a nie można uznać za typowy horror, choć
eksploruje ulubione obszary tego gatunku: śmierć, zbrodnie, szaleństwo,
fanatyzm i mroczną seksualność. Obraz Ng jest filmem znacznie wierniejszy faktom
i bardziej realistycznym niż słynny „Medium Rare”(1992) Arthura Smitha.
Reżyser pierwszego singapurskiego filmu
pozwalał bohaterowi uciec z więzienia ( w rzeczywistości Lim został stracony w
1988 r.), tylko po to by pokazać, że spotka go wieczne potępienie. Sprawa
zabójstwa dwojga dzieci (chłopca i dziewczynki) znana także jako Toa Payoh ritual murders zaszokowała
Singapur. Reżyser filmu miał poważne problemy ze znalezieniem aktora, który
zechciałbym zagrać zabójcę. W końcu zmuszony został sam grać tę przerażającą
postać. Film Ng`a pokazuje Lima (w filmie Sina) jako osobę podatną na urok
czarnej magii. Postanawia zgłębić jej tajniki. Kiedy Sin odkrywa, że jego
mistrz wykorzystuje magię do molestowanie kobiet, z pomocą kilku sztuczek
przekonuje łatwowierne klientki, że posiada nadprzyrodzone zdolności. W zamian
za zrzucanie uroków, przepowiadanie przyszłości i kontakty ze zmarłymi kobiety
oferują mężczyźnie pieniądze i…ciało. Kiedy jednak lokalna sława Sina zaczyna
przygasać, decyduje się na zabójstwo dzieci. Film Ng`a trudno uznać za wybitny
obraz. Krytycy zarzucali filmowi epatowanie przemocą i nagością (choć nie
zobaczymy żadnej rozebranej aktorki).Niemniej postać głównego zabójcy, jak też
specyficzna tematyka, obracająca się wokół czarnej magii, klątw i duchów są
raczej rzadkością w zachodnim kinie grozy.
Nietypowym filmem grozy, łączącym
horror z thrillerem, rodzinnym dramatem i romansem jest „The Three” Daisy Chan. Urodziwa Zoe Tay, gwiazda telewizyjnych
seriali, gra młodą matkę chłopca o imieniu Popiah. Ojciec chłopca w tajemniczych
okolicznościach zniknął pięć lat temu, lecz chłopiec wciąż czeka na niego.
Tymczasem matka ponownie wychodzi za mąż. Ojczym Popiaha ukrywa mroczny sekret
– jest pedofilem. Gdy umiera w niejasnych okolicznościach, kobieta staje się
podejrzaną o zabójstwo męża. Jedynym świadkiem tego zdarzenia jest jej syn.
Tymczasem sądowy patolog, Wu Chongzhe przekonany jest o niewinności kobiety.
Zaprzyjaźnia się z jej synem oraz zakochuje się w jego matce. Im lepiej jednak
poznaje młodą wdowę, tym coraz bardziej zaczyna wątpić w jej niewinność. Gdy
zostaje znalezione ciało pierwszego męża, matka Popiaha ponownie zostaje
zaaresztowana Ten obraz miał spory potencjał, ale ostatecznie niezdecydowanie
twórców, jaką historię chcą przedstawić widzom sprawił, że jedynie Zoe Tay w
roli Mei Feng, matki i wdowy, otrzymała pochwały.
O wiele więcej wspólnego z
tradycyjną grozą ma horror Kelvina Tonga „1942”.
Jest on przedstawicielem rzadkiego w kinie azjatyckim horroru „wojennego”, choć
w rzeczywistości wojna jest w obrazie reżysera z Singapuru jedynie tłem i to
dość odległym Obok obrazu Tonga, ze znanych azjatyckich horrorów, których akcja
dzieje się podczas wojny, wymienić wypada koreański „R-Point” (2004) Kong Su-changa.
Z tego filmu Singapurczyk „pożyczył” kilka fabularnych elementów: zagubiony
oddział żołnierzy, dżunglę i prześladujące bohaterów zjawy. Ale scenariuszowych
inspiracji należy szukać jeszcze gdzie indziej: z „Blair Witch Project”
pochodzi pomysł na „film w filmie”, a z „Innych” (2001) Alejandro Amenbara (ale
także z „Szóstego zmysłu” M.Night Shyamalana z 1999 r.) jest patent na końcową
puentę. Tak, rzeczywiście horror Tonga poza scenerią dżungli i sprawnie
zrealizowaną i przyzwoicie zagraną historią niewiele ma do zaoferowania
oryginalnych rozwiązań. Wyróżnia go jednak próba stworzeniach psychologicznego
portretu osób, znajdujących się w ekstremalnej sytuacji i czas akcji.
Z pewnością jednak najlepszym
horrorem Tonga (a być może singapurskiego kiina grozy) jest „Służąca” („The Maid”). Główna bohaterka filmu,
Rosa jest Filipinką, która przybywa do Singapuru, by podjąć pracę służącej u
państwa Teo, bogatych Chińczyków. Jej nowi pracodawcy prowadzą miejscową trupę
teatralną i traktują z życzliwością nową służącą. Wszystko ulega zmienia, gdy
Rosa nieświadomie łamie jeden ze zwyczajów, odbywającego się właśnie chińskiego
święta duchów. Od tej pory staje się ofiarą ze strony prześladowań zmarłych a
szczególnie jednej z nich. Okazuje się, że poprzednia pokojówka państwa Teo
zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i że to jej duch nęka Rosę. Nie chce
skrzywdzić dziewczyny, chce ją ostrzec. Przed sympatycznymi państwem Teo, którzy szykują dla Rosy tragiczny los. Taki sam, który spotkał jej poprzedniczkę, Esther.
Brzmi banalnie, ale reżyser w konwencję typowej ghost
story wpisał, interesujący komentarz do wielokulturowości Singapuru i
zawarł szereg egzotycznych, ale przez to intrygujących dla zachodniego widza,
odniesień do miejscowego folkloru. Nie zaszkodziły, a raczej pomogły wyraźne
zapożyczenia z „Oka” braci Pang czy z „Klątwy Ju-on” Shimizu, ponieważ zacne to wzorce
a widzowie lubią oglądać to, co już znają.
Pojawiają się jednak, bynajmniej
nie odosobnione głosy, że najbardziej udanym obrazem grozy Tonga jest, „Rule Number One” („Dai yat gaai”, 2008).
Film jest mieszanką thrillera, kryminału, kina akcji i ghost story, co brzmi średnio zachęcająco, ale jednocześnie jest
typowe dla postmodernistycznego kina z Azji. Oficer Lee zostaje przeniesiony do
tajnego oddziału policji, zajmującego się sprawami osób, którzy twierdzą, że
zetknęły się z niewytłumaczalnymi zjawiskami. Tytułowa „zasada numer jeden”,
którą kieruje się oddział brzmi: „nie istnieje coś takiego jak duchy”. Szybko
okazuje się, że zasada, zasadą a siły nadprzyrodzone naprawdę istnieją. Film
Tong został nagrodzony Srebrnym Ekranem na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w
Singapurze (2008) za najlepszy film. Wydaje się, że zaważyły nie tylko względy
patriotyczne, lecz rzeczywista wartość filmu. Bo choć niewątpliwie scenariusz
jest nieco dziurawy a podobieństwa do wielu innych filmów uderzające, to nie
ulega wątpliwości, że otrzymujemy sprawnie zrealizowany, trzymający w napięciu
obraz, oferujący coś innego niż kolejną
opowieść o długowłosym klonie Sadako.
Nie wszystkim singapurskim
produkcjom grozy udaje się zainteresować widzów. „Haunted Changi” (2010) w reżyserii Tony`ego Kerna jest
przedstawicielem subgatunku horroru, który w ostatnich latach przeżywa
prawdziwy rozkwit. Chodzi o mockcumentary, czyli fałszywy dokument o
kimś lub o czymś co nie miało miejsca w rzeczywistości. Najsłynniejszym
horrorem wykorzystującym formułę mockcumentary
jest „The Blair Witch Project” (1999) Daniela Myrcik`a i Eduardo Sáncheza,
opowiadający o zaginionej w tajemniczych okolicznościach grupie studentów,
pragnących zweryfikować lokalną legendę o wiedźmie Blair. W singapurskim filmie
nie ma nawiedzonego lasu, a nawiedzony kompleks szpitalny zwany Changi. Budynki
wciąż istnieją i kuszą ruinami, po których rzekomo błąkają się duchy
zamordowanych w tym miejscu ofiar Japończyków, którzy w czasie II wojny
światowej uczynili sobie w kompleksie budynków kwaterę armii cesarskiej i
więzienie. Niestety „Haunted Changi” zawiera wszystko to, co najgorsze w
formule paradokumentalnego horroru. A zatem gadanie, oglądanie ruin,
zdewastowanych pomieszczeń oraz błąkający się z kamerą bohaterowie. Dwie, trzy udane sceny grozy i wątek tajemniczej kobiety, którą ekipa "łowców duchów" odnajdują w ruinach i o której nie wiadomo, czy jest postacią z krwi i kości, czy zabłąkaną duszą, nie są w stanie uratować tego przeciętnego filmu.
Znacznie ciekawiej prezentuje się
„Blood Ties” („Huan hun”, 2009) wyreżyserowany
przez Chai Yee-Wei. Jest to klasyczna opowieść o zemście zza grobu, wzbogacona
o wątek opętania, zemsty i zaskakujące zwroty akcji. Policyjny detektyw Shun
oraz jego ukochana żona zostają brutalnie zamordowani przez miejscowych
gangsterów. Zgodnie z chińskimi wierzeniami dusza zmarłego po siedmiu dniach
powraca do ziemskiego świata, jednakże Shun nie zjawia się pod swoją postacią, lecz ducha, który opętuje
trzynastoletnią siostrę zamordowanego policjanta, Quing. Debiutująca w filmie Joey Leong w potarganych włosach i z nożem w ręku jest niczym anioł zagłady w okrutny sposób biorąc odwet na oprawcach. Intrygująco rozwijająca się fabuła pełna
flashback`ów, poszerzających stopniowo wiedzę odbiorcy o filmowych wydarzeniach i charakterach postaci oraz nieoczekiwany
finał sprawiają, że film Chaia jest z pewnością jednym z najlepszych
singapurskich horrorów ostatnich lat.
Dobrą passe horror made in
Singapur kontynuują także najnowsze filmy, które choć wykorzystują zgrany do
cna schemat ghost story potrafią i
przerazić i zainteresować opowiadaną fabułą. „23.59” (2011) Gilberta Chana rozgrywa się wśród rekrutów
singapurskiej armii, których nawiedza, pojawiający się w tytułowej „godzinie
duchów” upiór pewnej mściwej dziewczyny. Jeden z żołnierzy Tan wierzy w
opowieść o duchu, mszczącym się za własną śmierć na rekrutach, lecz dopiero
jego tajemniczy zgon, skłania przyjaciela zmarłego do przeprowadzenia własnego
śledztwa, które zapobiegnie kolejnym tragicznym wydarzeniom. Z kolei „Ghost on Air” (reż. Chen Ding An,
2012) w udany sposób miesza fikcję z rzeczywistością, opowiadając o prezenterze
radiowym, który w swoim programie przedstawia historie o duchach. Zmyślone –
jak mu się wydaje, dopóki to, co uważał za fikcję nie stanie się rzeczywistością.
Warto dodać, że w Singapurze
bardzo wiele dzieje się na niwie filmu niezależnego, w tym także horroru. „A Wicked Tale” (2005) Tzang Merwyn Tonga to
czterdziestopięciominutowy eksperyment, reinterpretujący słynną bajkę braci
Grimm o Czerwonym Kapturku. Beth, mała, lecz niezmiernie ciekawa świata
dziewczynka spotyka w lesie nieznajomego. Dziewczynka uświadamia sobie
niespodziewanie wagę swej seksualności. Beth zaczyna flirtować z mężczyzną i
pozwalać mu sobą manipulować. Nie zdaje sobie sprawy, ze pod pozorami
nieśmiałości, nieznajomy skrywa zwierzęce instynkty. Film Tonga (ale nie
Kelvina), paradoksalnie jest o wiele lepiej znany na świecie niż pełnometrażowe
horrory z tego kraju. Zdobył też uznanie na wielu prestiżowych festiwalach kina
niezależnego i fantastycznego: w Rotterdamie,
Melbourne, Montrealu, czy też w Houston. O klasie „A Wicked Tale”
świadczy także fakt, że jest porównywany do obrazów Takshiego Miike i kanadyjskiego
niezależnego filmowca Guya Madina. Zaś najoryginalniejszą rekomendacją obrazu
Tonga jest opinia wyrażona przez Phillipa
Cheah`a, dyrektora festiwalu filmowego w Singapurze, który nazwał „A Wicked
Tale”:
„the most fucked-up Singapore film ever made”. Tłumaczenie tych
angielskich słów wydaje się zbędne.
Być może to właśnie wśród twórców
kina niezależnego należy upatrywać kandydatów na osobistości singapurskiego
kina grozy, które będą na tyle silne, by przeciwstawić się presji komercji i na
tyle, twórcze by zaskoczyć widzów horrorem na miarę najlepszych japońskich czy
koreańskich produkcji. Jest to z pewnością poziom osiągalny przez twórców z
Singapuru.
TRAILER DO BLOOD TIES
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz