czwartek, 28 czerwca 2012

SINGAPURSKIE KINO GROZY


Singapur to niewielkie państewko-miasto, słynące w świecie z nowoczesnej, wielokultorowej stolicy oraz z wręcz sterylnych ulic, lecz jest ono mało znane z produkcji filmowych. Lata 50. i 60. odznaczały się wprawdzie sporym ożywieniem lokalnego przemysłu filmowego, lecz przez następne dwie dekady singapurska kinematografia znalazła się w stanie głębokiej zapaści. Dopiero lata 90. wyrwały produkcje filmową z produkcyjnego marazmu. Wsparcie państwa, entuzjazm młodych filmowców oraz pieniądze prywatnych inwestorów postawiły miejscową kinematografię na nogi.

Choć egzotyczny kraj często udostępnia plenery filmowcom (m.in. The Tatooist” Petera Burgera z 2007 r.) oraz kooperuje przy produkcji głośnych azjatyckich obrazów - m.in. „Sprawy piekielne” („Inffernal Affairs”) czy „Oko” ("The Eye") braci Pang, pierwszy film, który został w całości zrealizowany przez singapurskich twórców pochodzi z 1991 r.. „Medium Rare” Arthura Smitha, bo o nim mowa, opowiadał prawdziwą historię mordercy i wyznawcy czarnej magii, Adriana Limy, który zabił dwoje dzieci. Wprawdzie film ten nie był horrorem, ale znamienne, że historia singapurskiego kina rozpoczęła się od obrazu pełnego grozy. Horror w późniejszych latach, co prawda nie stał się gatunkiem dominującym, lecz na jego tematyczną różnorodność nie można narzekać. Singapurczycy kręcą bowiem zarówno filmy w rodzaju „God Or Dog” („Dabayao shatongan”, 1997) Hugo Ng, kolejną opowieść o Adrianie Limie i jego zbrodniach; „The Tree” („Haizi shu” Daisy Chan z 2001 r.) - mroczny dramat mystery,  „Return to Pontianak” Djinna z 2001 r. - opowieści o miejscowej legendzie, pontianaku, czy też „Zombie Dogs”(2005) Toh Hai Leonga - obraz stylizowany na dokument z kulis realizacji filmu, którego tematem jest drastyczne morderstwo. Na osobną uwagę zasługują filmy singapurskiego specjalisty od filmowej grozy, Kelvina Tonga, które również charakteryzuje spora rozpiętość gatunkowo-tematyczna. Singapurski twórca nakręcił bowiem opowieść o duchach, rozgrywającą się podczas II wojny światowej („1942”, 2006); komediowy horror („Ghost, Ghost”, „Gui a! Gui a!”, 2007 r.); nadnaturalny thriller („Rule #1”, „Dai yat gaai”, 2008) czy wielki przebój singapurskich kin z 2005 r. - „Służącą”(„The Maid”), który w kinach zarobił ponad dwa miliony singapurskich dolarów.


Przyjrzyjmy się uważnie niektórym z singapurskich przedstawicieli kina grozy. „God or Dog” Hugo Ng`a nie można uznać za typowy horror, choć eksploruje ulubione obszary tego gatunku: śmierć, zbrodnie, szaleństwo, fanatyzm i mroczną seksualność. Obraz Ng jest filmem znacznie wierniejszy faktom i bardziej realistycznym niż słynny „Medium Rare”(1992) Arthura Smitha. Reżyser  pierwszego singapurskiego filmu pozwalał bohaterowi uciec z więzienia ( w rzeczywistości Lim został stracony w 1988 r.), tylko po to by pokazać, że spotka go wieczne potępienie. Sprawa zabójstwa dwojga dzieci (chłopca i dziewczynki) znana także jako Toa Payoh ritual murders zaszokowała Singapur. Reżyser filmu miał poważne problemy ze znalezieniem aktora, który zechciałbym zagrać zabójcę. W końcu zmuszony został sam grać tę przerażającą postać. Film Ng`a pokazuje Lima (w filmie Sina) jako osobę podatną na urok czarnej magii. Postanawia zgłębić jej tajniki. Kiedy Sin odkrywa, że jego mistrz wykorzystuje magię do molestowanie kobiet, z pomocą kilku sztuczek przekonuje łatwowierne klientki, że posiada nadprzyrodzone zdolności. W zamian za zrzucanie uroków, przepowiadanie przyszłości i kontakty ze zmarłymi kobiety oferują mężczyźnie pieniądze i…ciało. Kiedy jednak lokalna sława Sina zaczyna przygasać, decyduje się na zabójstwo dzieci. Film Ng`a trudno uznać za wybitny obraz. Krytycy zarzucali filmowi epatowanie przemocą i nagością (choć nie zobaczymy żadnej rozebranej aktorki).Niemniej postać głównego zabójcy, jak też specyficzna tematyka, obracająca się wokół czarnej magii, klątw i duchów są raczej rzadkością w zachodnim kinie grozy.


Nietypowym filmem grozy, łączącym horror z thrillerem, rodzinnym dramatem i romansem jest „The Three” Daisy Chan. Urodziwa Zoe Tay, gwiazda telewizyjnych seriali, gra młodą matkę chłopca o imieniu Popiah. Ojciec chłopca w tajemniczych okolicznościach zniknął pięć lat temu, lecz chłopiec wciąż czeka na niego. Tymczasem matka ponownie wychodzi za mąż. Ojczym Popiaha ukrywa mroczny sekret – jest pedofilem. Gdy umiera w niejasnych okolicznościach, kobieta staje się podejrzaną o zabójstwo męża. Jedynym świadkiem tego zdarzenia jest jej syn. Tymczasem sądowy patolog, Wu Chongzhe przekonany jest o niewinności kobiety. Zaprzyjaźnia się z jej synem oraz zakochuje się w jego matce. Im lepiej jednak poznaje młodą wdowę, tym coraz bardziej zaczyna wątpić w jej niewinność. Gdy zostaje znalezione ciało pierwszego męża, matka Popiaha ponownie zostaje zaaresztowana Ten obraz miał spory potencjał, ale ostatecznie niezdecydowanie twórców, jaką historię chcą przedstawić widzom sprawił, że jedynie Zoe Tay w roli Mei Feng, matki i wdowy, otrzymała pochwały.


O wiele więcej wspólnego z tradycyjną grozą ma horror Kelvina Tonga „1942”. Jest on przedstawicielem rzadkiego w kinie azjatyckim horroru „wojennego”, choć w rzeczywistości wojna jest w obrazie reżysera z Singapuru jedynie tłem i to dość odległym Obok obrazu Tonga, ze znanych azjatyckich horrorów, których akcja dzieje się podczas wojny, wymienić wypada koreański „R-Point” (2004) Kong Su-changa. Z tego filmu Singapurczyk „pożyczył” kilka fabularnych elementów: zagubiony oddział żołnierzy, dżunglę i prześladujące bohaterów zjawy. Ale scenariuszowych inspiracji należy szukać jeszcze gdzie indziej: z „Blair Witch Project” pochodzi pomysł na „film w filmie”, a z „Innych” (2001) Alejandro Amenbara (ale także z „Szóstego zmysłu” M.Night Shyamalana z 1999 r.) jest patent na końcową puentę. Tak, rzeczywiście horror Tonga poza scenerią dżungli i sprawnie zrealizowaną i przyzwoicie zagraną historią niewiele ma do zaoferowania oryginalnych rozwiązań. Wyróżnia go jednak próba stworzeniach psychologicznego portretu osób, znajdujących się w ekstremalnej sytuacji i czas akcji.


Z pewnością jednak najlepszym horrorem Tonga (a być może singapurskiego kiina grozy) jest „Służąca” („The Maid”). Główna bohaterka filmu, Rosa jest Filipinką, która przybywa do Singapuru, by podjąć pracę służącej u państwa Teo, bogatych Chińczyków. Jej nowi pracodawcy prowadzą miejscową trupę teatralną i traktują z życzliwością nową służącą. Wszystko ulega zmienia, gdy Rosa nieświadomie łamie jeden ze zwyczajów, odbywającego się właśnie chińskiego święta duchów. Od tej pory staje się ofiarą ze strony prześladowań zmarłych a szczególnie jednej z nich. Okazuje się, że poprzednia pokojówka państwa Teo zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i że to jej duch nęka Rosę. Nie chce skrzywdzić dziewczyny, chce ją ostrzec. Przed sympatycznymi państwem Teo, którzy szykują dla Rosy tragiczny los. Taki sam, który  spotkał jej poprzedniczkę, Esther. Brzmi banalnie, ale reżyser w konwencję typowej ghost story wpisał, interesujący komentarz do wielokulturowości Singapuru i zawarł szereg egzotycznych, ale przez to intrygujących dla zachodniego widza, odniesień do miejscowego folkloru. Nie zaszkodziły, a raczej pomogły wyraźne zapożyczenia z „Oka” braci Pang czy z „Klątwy Ju-on” Shimizu, ponieważ zacne to wzorce a widzowie lubią oglądać to, co już znają.    


Pojawiają się jednak, bynajmniej nie odosobnione głosy, że najbardziej udanym obrazem grozy Tonga jest, „Rule Number One” („Dai yat gaai”, 2008). Film jest mieszanką thrillera, kryminału, kina akcji i ghost story, co brzmi średnio zachęcająco, ale jednocześnie jest typowe dla postmodernistycznego kina z Azji. Oficer Lee zostaje przeniesiony do tajnego oddziału policji, zajmującego się sprawami osób, którzy twierdzą, że zetknęły się z niewytłumaczalnymi zjawiskami. Tytułowa „zasada numer jeden”, którą kieruje się oddział brzmi: „nie istnieje coś takiego jak duchy”. Szybko okazuje się, że zasada, zasadą a siły nadprzyrodzone naprawdę istnieją. Film Tong został nagrodzony Srebrnym Ekranem na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Singapurze (2008) za najlepszy film. Wydaje się, że zaważyły nie tylko względy patriotyczne, lecz rzeczywista wartość filmu. Bo choć niewątpliwie scenariusz jest nieco dziurawy a podobieństwa do wielu innych filmów uderzające, to nie ulega wątpliwości, że otrzymujemy sprawnie zrealizowany, trzymający w napięciu obraz, oferujący coś innego niż kolejną opowieść o długowłosym klonie Sadako.  


Nie wszystkim singapurskim produkcjom grozy udaje się zainteresować widzów. „Haunted Changi” (2010) w reżyserii Tony`ego Kerna jest przedstawicielem subgatunku horroru, który w ostatnich latach przeżywa prawdziwy rozkwit. Chodzi o mockcumentary, czyli fałszywy dokument o kimś lub o czymś co nie miało miejsca w rzeczywistości. Najsłynniejszym horrorem wykorzystującym formułę mockcumentary jest „The Blair Witch Project” (1999) Daniela Myrcik`a i Eduardo Sáncheza, opowiadający o zaginionej w tajemniczych okolicznościach grupie studentów, pragnących zweryfikować lokalną legendę o wiedźmie Blair. W singapurskim filmie nie ma nawiedzonego lasu, a nawiedzony kompleks szpitalny zwany Changi. Budynki wciąż istnieją i kuszą ruinami, po których rzekomo błąkają się duchy zamordowanych w tym miejscu ofiar Japończyków, którzy w czasie II wojny światowej uczynili sobie w kompleksie budynków kwaterę armii cesarskiej i więzienie. Niestety „Haunted Changi” zawiera wszystko to, co najgorsze w formule paradokumentalnego horroru. A zatem gadanie, oglądanie ruin, zdewastowanych pomieszczeń oraz błąkający się z kamerą bohaterowie. Dwie, trzy udane sceny grozy i wątek tajemniczej kobiety, którą ekipa "łowców duchów" odnajdują w ruinach i o której nie wiadomo, czy jest postacią z krwi i kości, czy zabłąkaną duszą, nie są w stanie uratować tego przeciętnego filmu.


Znacznie ciekawiej prezentuje się „Blood Ties” („Huan hun”, 2009) wyreżyserowany przez Chai Yee-Wei. Jest to klasyczna opowieść o zemście zza grobu, wzbogacona o wątek opętania, zemsty i zaskakujące zwroty akcji. Policyjny detektyw Shun oraz jego ukochana żona zostają brutalnie zamordowani przez miejscowych gangsterów. Zgodnie z chińskimi wierzeniami dusza zmarłego po siedmiu dniach powraca do ziemskiego świata, jednakże Shun nie zjawia się pod swoją postacią, lecz ducha, który opętuje trzynastoletnią siostrę zamordowanego policjanta, Quing. Debiutująca w filmie Joey Leong w potarganych włosach i z nożem w ręku jest niczym anioł zagłady w okrutny sposób biorąc odwet na oprawcach. Intrygująco rozwijająca się fabuła pełna flashback`ów, poszerzających stopniowo wiedzę odbiorcy o filmowych wydarzeniach  i charakterach postaci oraz nieoczekiwany finał sprawiają, że film Chaia jest z pewnością jednym z najlepszych singapurskich horrorów ostatnich lat.


Dobrą passe horror made in Singapur kontynuują także najnowsze filmy, które choć wykorzystują zgrany do cna schemat ghost story potrafią i przerazić i zainteresować opowiadaną fabułą. „23.59” (2011) Gilberta Chana rozgrywa się wśród rekrutów singapurskiej armii, których nawiedza, pojawiający się w tytułowej „godzinie duchów” upiór pewnej mściwej dziewczyny. Jeden z żołnierzy Tan wierzy w opowieść o duchu, mszczącym się za własną śmierć na rekrutach, lecz dopiero jego tajemniczy zgon, skłania przyjaciela zmarłego do przeprowadzenia własnego śledztwa, które zapobiegnie kolejnym tragicznym wydarzeniom. Z kolei „Ghost on Air” (reż. Chen Ding An, 2012) w udany sposób miesza fikcję z rzeczywistością, opowiadając o prezenterze radiowym, który w swoim programie przedstawia historie o duchach. Zmyślone – jak mu się wydaje, dopóki to, co uważał za fikcję nie stanie się rzeczywistością.         


Warto dodać, że w Singapurze bardzo wiele dzieje się na niwie filmu niezależnego, w tym także horroru. „A Wicked Tale” (2005)  Tzang Merwyn Tonga to czterdziestopięciominutowy eksperyment, reinterpretujący słynną bajkę braci Grimm o Czerwonym Kapturku. Beth, mała, lecz niezmiernie ciekawa świata dziewczynka spotyka w lesie nieznajomego. Dziewczynka uświadamia sobie niespodziewanie wagę swej seksualności. Beth zaczyna flirtować z mężczyzną i pozwalać mu sobą manipulować. Nie zdaje sobie sprawy, ze pod pozorami nieśmiałości, nieznajomy skrywa zwierzęce instynkty. Film Tonga (ale nie Kelvina), paradoksalnie jest o wiele lepiej znany na świecie niż pełnometrażowe horrory z tego kraju. Zdobył też uznanie na wielu prestiżowych festiwalach kina niezależnego i fantastycznego: w Rotterdamie,  Melbourne, Montrealu, czy też w Houston. O klasie „A Wicked Tale” świadczy także fakt, że jest porównywany do obrazów Takshiego Miike i kanadyjskiego niezależnego filmowca Guya Madina. Zaś najoryginalniejszą rekomendacją obrazu Tonga jest opinia wyrażona przez  Phillipa Cheah`a, dyrektora festiwalu filmowego w Singapurze, który nazwał „A Wicked Tale”:  „the most fucked-up Singapore film ever made”. Tłumaczenie tych angielskich słów wydaje się zbędne.

Być może to właśnie wśród twórców kina niezależnego należy upatrywać kandydatów na osobistości singapurskiego kina grozy, które będą na tyle silne, by przeciwstawić się presji komercji i na tyle, twórcze by zaskoczyć widzów horrorem na miarę najlepszych japońskich czy koreańskich produkcji. Jest to z pewnością poziom osiągalny przez twórców z Singapuru.

TRAILER DO BLOOD TIES

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz