Zobacz na IMDB:
O co chodzi?
Ma Jo-goo jest znanym
iluzjonistą, który podczas jednego ze swych pokazów sztuczek magicznych
dostrzega w tłumie widzów ładną dziewczynę, choć sprawiającą wrażenie wyjątkowo
smutnej. Ubrana na czarno wydała się Jo-goo postacią z zaświatów, ale podsunęła
mu pomysł na nowy pokazowy numer iluzjonistyczny. Magik zaproponował Yeo-ri, bo
tak miała na imię tajemnicza nieznajoma, udział w pokazie w roli… ducha. Dziewczyna
przyjmuję propozycję iluzjonisty, ale wydaje się dziwna. Po skończonym występie
szybko ucieka do domu i nie nadaje się namówić na wspólne spotkanie z członkami
zespołu Jo-goo. Pewnego razu jednak ulega a spotkanie kończy się katastrofą.
Pijana Yeo-ri drze koszule magika i powoduje spore zamieszanie. Niemniej od
tego wydarzenia Jo-goo zaczyna coraz bardziej interesować się tajemniczą
dziewczyną. W końcu odkrywa powód jej dziwnego zachowania i samotniczego trybu
życia. Yeo-ri… widzi duchy, które zamieniają jej życie w piekło. Szczególnie
uparty jest jeden duch, byłej przyjaciółki, Chu-hee. Okazuje się jednak, że z
chwilą poznania iluzjonisty dziewczyna przestaje być sama w swoim cierpieniu.
Jo-goo również widzi duchy.
Z okazji urodzin Son Ye-jin
To nie jest zwykła recenzja, bo
powód, który skłonił mnie do jej napisania nie jest zwykły. Jak co roku, od trzech lat 11 stycznia obchodzę na
moim blogu URODZINY SON YE-JIN
(trzydzieste pierwsze w tym roku), wielkiej gwiazdy koreańskiego kina,
wspaniałej aktorki i pięknej kobiety. Stali czytelnicy doskonale wiedzą jaką
estymą darzę Son, więc nie będę się w tym temacie specjalnie rozpisywał. Ye-jin
to po prostu bogini ekranu, a sukcesy jej kolejnych filmów, potwierdzają, że
nie jest zwyczajną odtwórczynią filmowych ról. Tę prawdę można odnieść także,
do pochodzącego z 2011 r. obrazu, „Chilling Romance” (znany także jako "Spellbound") w reżyserii Hwang In-ho,
znanego do tej pory głównie ze scenariuszy do m.in. „Sisily 2 km ” i „Love Phobia”.
Recenzowany film to jego debiut reżyserski. Debiut, który niejeden by mu pozazdrościł:
„Chilling Romance” obejrzało prawie trzy miliony Koreańczyków. I chociaż nie
sposób pominąć wkładu reżysera w ten sukces, to nie sposób nie zauważyć, że
jego ojcem (a raczej matką) jest także Son Ye-jin. Ja przynajmniej nie mam co
do tego wątpliwości.
Przez wiele lat Son była dla mnie
przede wszystkim zjawiskowo piękną kobietą, ale od kilku już filmów coraz
wyraźniej dostrzegam w niej aktorkę, i to naprawdę znakomitą. „Chilling
Romance” dostarcza kolejnych argumentów na rzecz niesłychanego talentu
artystki. Son, która przed występem w obrazie Hwanga zagrała w niezwykle
mrocznym i aktorsko bardzo trudnym thrillerze zemsty, „White Nights” z godną
podziwu łatwością i typową dla niej naturalnością odnajduje się w roli
diametralnie odmiennej. W poprzednim obrazie zagrała naznaczoną traumatyczną
przeszłością femme fatale, której
serce zamieniło się w zimny głaz a uczucia w chorobliwą obsesję zemsty, a
tymczasem w„Chilling Romance” gra przeuroczą, wzruszającą i zabawną Yeo-ri. I
odtwarza ją z taką lekkością, jak gdyby role nieco zwariowanych komediowych
bohaterek były jej aktorskim chlebem powszednim. Co prawda Son ma na koncie
kilka występów w tego rodzaju repertuarze, ale to nie one uczyniły z niej
gwiazdę, lecz role melodramatycznych heroin. A jednak aktorka bez trudu
odnajduje się w nietypowej konwencji, łączącej komedię romantyczną z …
horrorem. Ale to nie wszystko.
Mimo iż obraz Hwanga należy całym
sobą do kina rozrywkowego, aktorce udaje się wykreować postać bynajmniej nie
jednowymiarową ( o co przecież byśmy nie obrazili w tzw mainstreamowym kinie).
Yeo-ri jest bowiem postacią komediową, ale nie żartobliwą. W gruncie rzeczy
postać grana przez aktorkę niesie ze sobą spory bagaż dramatyczny. W wyniku tragicznego
wypadku (szkolny autobus wypadł z mostu) dziewczyna była bliska śmierci, lecz z
zrządzeniem losu ratownik, tą ją a nie jej przyjaciółkę, uratował (czego
koleżanka nawet po śmierci nie wybaczyła Yeo-ri). Uratowane życie okazało się
jednak nie darem, a przekleństwem. Bohaterka zyskała bowiem niechciane
zdolności widzenia tego, czego śmiertelnicy zwykle nie widzą: zmarłych. Ów dar,
okazuje się być swoistym piętnem, który naznacza bohaterkę innością, ta zaś
skazuje na niezrozumienie i samotność. Gdzieś na głębszym poziomie „Chilling
Romance” jest zatem opowieścią o społecznym wyobcowaniu, na które społeczeństwo
skazuje wszystkich „innych”, „odmiennych”, „niedopasowanych”. Ale to także
komedia romantyczna, więc samotna, nieszczęśliwa bohaterka odnajdzie niespodziewaną
miłość, która wyzwoli ją ze społecznego getta.
Rola w obrazie Hwanga pozwala
błysnąć Son przede wszystkim talentem komediowym. Aktorka daje popis swych
umiejętności w całym filmie, grając na równym wysokim poziomie, jednak
najlepsza jest w kilku scenach. Zabójczo zabawna jest w tych fragmentach obrazu,
w których gra pijaną: nie jest łatwo zagrać osobę w stanie wskazującym, bo „udając”
pijanego o przesadę i sztuczność nietrudno. Son jest stuprocentowo wiarygodna
jako niezbyt trzeźwa Yeo-ri. Jest również wiarygodna w scenie, w której dostaje
nagłego ataku śmiech, po tym jak Jo-goo polega w squash ani razu nie trafiając
w piłeczkę wyrzucaną przez automat. Do moich ulubionych scen należy również ta,
w której bohaterka Son demonstruje różne metody całowania. Ale powiedzmy sobie
wprost każda scena to dowód niezwykłego komediowego talentu Son Ye-jin.
…i coś nieco o filmie
Rzecz jasna aktorska kreacja
mojej idolki – jakkolwiek ważna a może nawet najważniejsza - jest jedynie
jednym z elementów filmu Hwanga. Przede wszystkim trzeba pochwalić reżysera i
zarazem scenarzystę za stworzenie niezwykle wdzięcznej opowiastki, idealnie
wpisującej się w konwencję komedii romantycznej, ale zarazem całkiem zgrabnie,
łączącej się z pozornie obcą komedii konwencją horroru. Z premedytacją używam
słowa „konwencja”, ponieważ Hwang z nie mniejszą premedytacją wykorzystuje
wszystkie najbardziej zgrane i utarte chwyty typowe dla formuły obu gatunków, z
których „Chilling Romance” jest przyrządzony. Bohaterowie zatem, jak nakazuje
schemat komedii romantycznej, na początku za sobą nie przepadają, ale splot
różnych nieprzewidzianych okoliczności rzuca ich w końcu sobie w ramiona, by
odkryli, że są dla siebie stworzeni. Gdy wszystko zmierza ku kościelnemu
ołtarzowi, los wystawia miłość bohaterów na ciężką próbę (rozstanie, zdrada,
choroba itp.). Wydaje się, iż wspólne szczęście protagonistów nie jest możliwe,
ale naraz zdarza się nadzwyczajny zwrot opowieści i bohaterowie, jeśli nawet
nie trafiają przed ołtarz, to znów są razem. I Hwang skroił swój film dokładnie
według powyższego schematu.
Podobnie rzecz ma się z horrorem.
Zaczyna się wszystko od „niezwykłego” daru Yeo–rim czyli zdolności widzenia
duchów. W azjatyckim kinie grozy dar ten wcale jednak nie jest niezwykły, wręcz
przeciwnie jest tak powszechni, jak inny kanoniczny element, czyli długowłosa
zjawa, nękająca bohaterów. Skoro jest zjawa ponurej niewiasty, to nie może
również zabraknąć chłopczyka-ducha. I nie brakuje. I nie brakuje wielu innych
klisz i zapożyczeń. Niektórzy widzowie mogą nawet zżymać się na twórców, że
raczą ich porcją odgrzewanych, gatunkowych kotletów. Ale nie powinni. Hwang
bowiem nie jest wtórny, bo brakuje mu inwencji, lecz jest wtórny, ponieważ
dokładnie tego chce.
Nie będę się specjalnie wymądrzał
na temat komedii romantycznej, bo robię dla niej wyjątek, tylko wtedy, gdy
występuje w niej Son Ye-jin. Natomiast jeśli chodzi o horror, to znajdziemy w
„Chilling Romance” całe mnóstwo odniesień do popularnych przedstawicieli nie
tylko azjatyckiego kina grozy. Dar widzenia duchów i namiot, w który chowa się
przed nieproszonymi gośćmi z zaświatów Yeo-ri to elementy pożyczone z „Szóstego
zmysłu” M. Nighta Shyamalana,
długowłosa zjawa to przywłaszczone przez reżysera dziedzictwo J-horroru,
Toshiopodobny chłopczyk to z kolei „Klątwa Ju-on”, podobnie zresztą jak ujęcie,
w którym upiór zwisa w powietrzu nad leżącą w łożku Yeo-ri. Fani horroru dostrzegą
również wyraźne nawiązania do „The Shutter-Widmo” a nawet… serii „Oszukać
przeznaczenie”. „Chilling Romance” jest bowiem świadomą grą z konwencją komedii
romantycznej i horroru, której celem jest dostarczenie nie mniej i nie więcej jak
przyzwoitej rozrywki. Nie miejmy bowiem złudzeń. Obraz Hwanga to filmowa
konfekcja, ale przyrządzona rzetelnie, gustownie i z szacunkiem dla widza. Niby
nic, ale we współczesnym kinie rozrywkowym jednak coś.
MOJA OCENA: 7 /10
PS.
A
tak świętowałem urodziny Son Ye-jin w latach poprzednich:
2010
2010
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Filmowa konfekcja wysokiej próby. Bo o porządne kino rozrywkowe wcale
nie jest dziś tak łatwo.
|
Ona jest dziwna a on robi dziwne rzeczy, ale połączą ich… duchy.
Czyli „Szósty zmysł” w wersji komedioromantycznej.
|
Kto by się przejmował drugi dnem, gdy w filmie główną rolę
(znakomicie) gra Son Ye-jin. Ale na upartego można doszukać się opowieści o
inności, która wyobcowuje ze społeczeństwa.
|
I jeszcze coś EXTRA dla fanów! SON JE-JIN w całej swej boskiej krasie :)
Oglądałam film i byłam zachwycona! Zachwycona nie tylko Son Ye Jin, która po kilku produkcjach szybko awansowała do rangi moich ulubionych koreańskich aktorek, ale również wykonaniem filmu. Trzeba przyznać, że scenografia była niesamowita, a same sztuczki magiczne wywoływały dreszczyk emocji. Z ogromną chęcią wybrałabym się na taki spektakl, jaki w początkowych scenach pokazali nam główni bohaterowie. Szczególnie, że od zawsze lubiłam słuchać niestworzone historię o duchach. Son Ye Jin była naprawdę niesamowita i tak urocza, kiedy się upiła i dostawała nadludzkiej siły, że trudno się w niej nie zakochać i mówię to ja, kobieta. Warto zauważyć, że film był nieco przerysowany i groteskowy, lecz od początku do końca utrzymywał napięcie. A zakończenie było tak zwariowane, że nie mogłam się nie uśmiechnąć, szczególnie kiedy przyjaciel głównego bohatera próbował poderwać zjawę. Wielkie brawa dla twórców filmu, ponieważ odwalili naprawdę kawał dobrej roboty !
OdpowiedzUsuń