Najsłynniejszy na świecie klasztor, klasztor Szaolin przeżywa trudne chwile. Duch walczy w nim z materią, a konkretnie z pieniędzmi. Kolebka chińskich sztuk walki wu shu (niesłusznie zwanych na zachodzie kung fu), jedno z najważniejszych miejsc buddyzmu chán (japoński odpowiednik to buddyzm zen) z miejsca świętego i mistycznego niepostrzeżenie staje się turystyczną atrakcją i komercyjnym przedsiębiorstwem.
Nieco historii
Początki klasztoru Szaolin (Shaolin si – „świątynia w młodym lesie”, „świątynia w lesie góry Shaoshi”) sięgają V w. n.e (ok. 495 r., choć spotkałem się także z datą 377 r.). W tamtym czasie obszar gór Song (obecnie prowincja Henan) znajdował się we władaniu cesarzy z północnej dynastii Wei. Został wybudowany dla świątobliwego mistrza buddyjskiego Ba Tuo, lecz jego duchowym ojcem stał się indyjski mnich, Da Mo (Bodhidharma) zaproszony przez cesarza Lianga ok. 525 r. Bodhidharma był dwudziestym ósmym patriarchą buddyzmu indyjskiego w prostej linii od Buddy i pierwszym patriarchą buddyzmu chán. Początkowo nie został wpuszczony za bramy klasztoru, zamieszkał więc w pobliżu jaskini (którą dziś można zwiedzać), gdzie przez dziewięć lat medytował. Jak głosi legenda, mnisi praktykujący w Shaolin, docenili godną uznania postawę Bodhidharmy i pozwolili mu w końcu przekroczyć bramę klasztoru. Mnich zauważył, że mnisi są senni i postanowił wprowadzić jakieś ćwiczenia ruchowe, żeby ich nieco ożywić. Zaproponowany przez Bodhidharmę trening wzmacniający ciało i duszę stał się czasem zaczynem sztuk walki – wushu. Podobno nieocenione w formowaniu przyszłego kung-fu były doświadczenia jakie Bodhidharma zdobył podczas swych wędrówek, gdy napotykał rzezimieszków i dzikie zwierzęta, którym musiał sam stawić czoła.
Shaolin. S.A.
Dziś klasztorowi Szaolin nie zagrażają już watażkowie i tyranii, lecz ….współczesna cywilizacja. W okolicy kompleksu klasztornych budynków zlokalizowano dwadzieścia czynnych kamieniołomów, których funkcjonowanie zagraża unikalnym skalnym formom w Narodowym Parku Geologicznym na terenie otaczających klasztor gór Song
.
Istnieją jeszcze inne, kto wie, czy nie poważniejsze zagrożenia. Zmieniają się całe Chiny – jest coraz bardziej bogato, nowocześnie i ucywilizowanie, więc dlaczego nie słynny klasztor? Do Szaolin każdego dnia ciągną tłumy turystów z Chin i zagranicy: żołnierze na przepustkach, emeryci w zorganizowanych wycieczkach, młode pary z dziećmi, turyści z Europy i Ameryki. Wszyscy chcą zobaczyć miejsce, gdzie narodziło się wushu (kung fu). Czy w skomercjalizowanych Chinach można przepuścić taką okazję? Zarządzający od dziesięciu lat klasztorem, czterdziestopięcioletni opat Shi Yongxin uczynił z Szaolin świetnie prosperujące imperium biznesowe. Mnisi jeżdżą na tourne z pokazami walki, klasztor uczestniczy w projektach filmowych i telewizyjnych, działa sklep internetowy, w którym można kupić herbatę z gatunku Shaolin i mydło. Mnisi szeroko działają także na polu medycyny – przyrządzają na zamówienie lekarstwa według sekretnych, wiekowych receptur. Szaolin nie ogranicza się tylko do Chin. Za granicą na zasadzie franszyzy działają rozliczne filie klasztoru. W Australii na przykład obok miejsca dla mnichów wybudowano pole golfowe. Wielu osób obsługujących kasy, choć ma ogolone głowy i charakterystyczne stroje, to zwykli pracownicy opłacani za to, że udają mnichów. Opat wyjaśnia ze spokojem: „Dzięki temu, że rejestrujemy markę Szaolin w innych krajach promujemy jego tradycję, kulturę, w tym kung-fu, coraz więcej ludzi lepiej poznaje i wyznaje buddyzm zen.”
Trudno odmówić racji opatowi. W położonym 10 km od bram klasztoru ponad półmilionowym mieście Dengfeng w ciągu dwudziestu lat założono ok. sześćdziesięciu szkół walki, w których trenuje ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Chętni rekrutują się z całych Chin (i nie tylko): chłopcy w wieku od pięciu do dwudziestu kilku lat i coraz częściej dziewczęta. Motywuję ich marzenie o przyszłej karierze filmowej w stylu Jeta Li albo pragnienie osiągnięcia sukcesu w kick-boxingu. Inni przybywają z nadzieją, że nabyte w szkołach wushu umiejętności pozwolą im zdobyć pracę w wojsku, policji albo prywatnej agencji ochronny. Są też tacy, których przysłali rodzice, by nauczyli się dyscypliny i ciężkiej pracy.
Rzeczywiście, treningi w szkołach walki wymagają często sporego samozaparcia. W nocy uczniowie śpią w nieogrzewanych pokojach, trenują na powietrzu niezależnie od pogody, wstają przed wschodem słońca. Ćwiczą ciosy rękami uderzając w drewniane kłody, by wzmocnić ręce, by wzmocnić nogi wykonują przysiady z kolegami siedzącymi im na ramionach. Po miesiącu treningu oczekuje się od adepta sztuk walki, że będzie w stanie zrobić pełen szpagat. Jeśli któryś z uczniów w ocenie nauczycieli nie przykład się do ćwiczeń, jest bity bambusowym kije pod kolonami. Adepci traktowani są surowo, ale jak mówią nauczyciele kung-fu, uczą się w ten sposób „pić gorycz”. Współcześnie, gdy zagrożenie ze strony wroga nie jest realne, wushu uczy przede wszystkim walki z samym sobą. Słabość własnego ciała i umysłu staje się przeciwnikiem ćwiczącego. Zostanie ona pokona, gdy trenujący nauczy się całkowicie panować nad swoim ciałem. Jak wyjaśnia jeden z nauczycieli kung-fu, Hu Zhengsheng: „(…) trzeba poruszać się instynktownie i każdy cios wyprowadzać precyzyjnie, z maksymalną siłą, ale nie kosztem równowagi.”
Mnich z You Tube
A propo równowagi. Na You Tube można natknąć się na filmiki z czterdziestosiedmioletnim mnichem, Shi Dejian. Dzięki potędze Internetu stał się on najpopularniejszym współczesnym mnichem z klasztoru Szaolin. Nieco wbrew jego woli, gdyż zrażony tłumami turystów, szukał odosobnionego miejsca, gdzie mógłby w spokoju doskonalić swe umiejętności. Dejian praktykujący zasadę Chan Wu Yi (medytacja zen, sztuki walki i zielarstwo) – podstawę mnichów z Szaolin, doszedł w jej praktykowaniu do perfekcji. Na jednym z filmików na You Tube możemy zobaczyć jak wykonuje na spadzistym, wąskim dachu, znajdującym się nad przepaścią, serię ciosów, kopnięć, wypadów i obrotów. Dejian wyjaśnia: „Nie możesz pokonać śmierci. Ale możesz pokonać strach przed nią.” Filmik można zobaczyć TUTAJ
.
W ciągu piętnastu lat słynny mnich zbudował samotnie, dosłownie przyklejoną do ściany stromej góry. Wspierali go starsi mnichowie zaniepokojeni komercjalizacją klasztoru i jego szkół walki. Upatrywali w nim jednego z ostatnich spadkobierców tradycji, przedkładającej ducha nad materię. Niestety, nawet w trudnodostępnym miejscu, w którym ukrył się Dejian, odnalazła go w końcu cywilizacja. Zwłaszcza, że mnich z górskiej samotni jest człowiekiem niezwykle otwartym i życzliwym. I ciągle jest w ruchu, nawet kiedy mówi. Nic dziwnego, że do Dejiana przybywają ludzie z całych Chin, szukając rady na różne dolegliwości. Ale nie tylko z tego powodu jest człowiekiem szalenie zajętym. Odpowiada na prośby o wykłady, zbiera pieniądze na dokończenie budowy, trenuje uczniów, przyjmuje przyjezdnych i przed kolejnymi ekipami telewizyjnymi prezentuje swe niebywałe umiejętności.
Niegdyś Dejian spędzał po sześć godzin dziennie na ćwiczeniu tradycyjnych form wushu, ale w końcu i on uległ duchowi czasu, coraz częściej sięga po nowe style walki. Wszystko bowiem się zmienia: Chiny, klasztor, sztuki walki. I wydaje się, że nic nie jest w stanie zatrzymać tych zmian.
Na podstawie artykułu Petera Gwina, Walka o ducha kung-fu, National Geographic, Nr 11(134)/ 2010
oraz:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Klasztor_Szaolin
Mariusz Barański - chłopak który zawstydził mnicha podczas pokazu
OdpowiedzUsuńhttp://www.globtroter.pl/zdjecia/145436,chiny,henan,shaolin,shaolin.html
Znaczy nie trzeba do Shaolin jechać by się wytrenować w sztukach walki. Gratulacje!
OdpowiedzUsuń