O co chodzi?
Na fabułę składają się dwie przeplatające się historie. Akcja filmu rozgrywa się nad tytułową rzeką, która przepływa przez Szanghaj. Głównym bohaterem i narratorem jest filmowiec-amator (jego twarzy nigdy nie zobaczymy), który nie rozstaje się z kamerą. Podczas wykonywania reklamy dla podrzędnego baru poznaje młodą dziewczynę Meimei, która zarabia na życie pływając w przebraniu syreny w wielkim akwarium. Bohater zakochuje się w Meimei, która nie jest zwyczajną dziewczyną. Zdarza się jej się bez słowa znikać na kilka dni, mimo to mężczyzna wciąż ją kocha. Meimei ma jednak wątpliwości. Pyta się go wówczas: „ Jeśli kiedyś zniknę, czy będziesz mnie szukał, tak jak Mardar? Będziesz mnie szukał bez końca? Przez całe życie?” Pewnego razu Meimei opowiada zakochanemu mężczyźnie niezwykła historię Mardara i Moudan. Mardar pracował jako kurier, ale nie wszystkie jego zajęcia polegały na przewozie paczek. Pewien biznesmen, który dorobił się na przemycie polskiej Żubrówki miał dla Mardara nietypowe zlecenie. Miał on zawozić jego córkę Moudan do ciotki, podczas gdy on spotykał się z kolejnymi kochankami. Z czasem Mardar i Moudan zbliżyli się do siebie i zakochali. Jednak gdy w życiu mężczyzny pojawiła się jego dawana kochanka i dawny znajomy gangster Lao B., sprawy przybrały zły obrót. Mardar został wciągnięty w porwanie Moudan dla okupu. Ta historia nie miała happy endu – Moudan uciekając przed Mardarem wskoczyła do rzeki Suzhou, zapowiadając, że odrodzi się jako syrena. Jej ciała nigdy nie znaleziona, więc ukochany wciąż jej szukał. W końcu dotarł do Meimei , wyglądającej identycznie jak jego miłość życia, Moudan.
6 vs 5
Reżyser „Suzhou River”, Lou Ye kojarzony jest z grupą młodych chińskich filmowców określaną mianem Szóstej Generacji. Jego najbardziej znany film, omawiany w tej recenzji, jest natomiast uważany za standardowy przykład estetyki Szóstej Generacji. Nieopatrzeni aktorzy, naturalne plenery i wnętrza, ruchoma, wszędobylska kamera, życie ulicy łapane na gorąco – to wszystko możemy zobaczyć w filmie Ye. Możemy zobaczyć także w „Suzhou River” (i innych filmach tego ruchu) Chiny w czasach gospodarczej transformacji odarte z pocztówkowego, propagandowego zakłamania. Nic dziwnego, że niepokorny film młodego reżysera był w niesmak komunistycznej władzy. Pod pretekstem prezentacji „Suzhou River” na festiwalu w Rotterdamie bez urzędowego pozwolenia, reżyser otrzymał dwuletni zakaz filmowania. Ye stał się ofiarą represji, co w paradoksalny sposób zbliżyło go do twórców Piątej Generacji – Zhanga Yimou, Chena Kaige, Tian Zhuangzhuang i Zhang Junzhao. Niegdyś ich filmy były zakazywane a oni sami represjonowani, dziś są uważani za najważniejszy produkt eksportowy „nowych” Chin (zwłaszcza dwaj pierwsi), więc w roli męczenników systemu zastąpili ich twórcy Szóstego Pokolenia.
Ten wtręt o reżyserach tworzących w latach osiemdziesiątych i należących do poprzedniego pokolenia (tzw. piątego) pojawił się nie bez przyczyny. Odniosłem bowiem wrażenie, że jednym z najbardziej motywujących Ye czynników, była chęć zrealizowania filmu wbrew ideologii i estetyce filmów Yimou czy Kaige. Wyjaśnijmy, że filmowcy ci tworzyli kino rozrachunkowe, opisywali losy jednostki na tle okrutnej, bezlitosnej historii Chin rządzonych przez komunistycznego despotę Mao Ze Donga. To były proste, głęboko poruszające, pełen humanizmu historie. Dodajmy koniecznie, że to właśnie te historie ( oraz ostra surowa reakcja władzy na nie) zwróciły uwagę Zachodu na chińskie kino. Czasy się jednak zmieniły, martyrologia przestała być modna, niegdysiejsi bojownicy o wolność kręcą filmy za przyzwoleniem i na zamówienie komunistycznego reżimu, ale artystyczna spuścizna Zhanga Yimou i Chena Kaige wciąż ciąży młodym filmowcom. Naturalne zatem, że w filmowcach Szóstej Generacji zrodziła się przemożna chęć odcięcia się od dziedzictwa starszych kolegów i robienia „swojego kina”.
O zgubnych skutkach pozorów głębi
Dlatego też „Suzhou River” jest opowieścią ostentacyjnie niedbałą, jeśli chodzi o formę (filmowanie ręczną kamerą, bez należytego oświetlenia, bez dbałości o kompozycję kadrów, bez starannego montażu itp.) i ostentacyjnie pozbawioną „wielkiej historii”. Ye bierze się w swoim filmie za najbanalniejszy z tematów – miłość. Temat może i banalny, ale zawsze aktualny i zawsze zawierający w sobie olbrzymi potencjał. Ye postanowił go opowiedzieć po swojemu, co spotkało się z niezwykle przechylną reakcją zarówno krytyków i widzów. Uczciwie trzeba przyznać, że Ye (przynajmniej na papierze) stworzył całkiem nieoczekiwaną historię miłosną. Z jednej strony nic szczególnego: bohaterowie spotykają się, zakochują się w sobie, potem ich uczcie zostaję wystawione na próbę, nadal jednak się kochają. Z drugiej strony historie miłosne są dwie, zachodzą na siebie, krzyżują, rozdzielają. Ye komplikuje narrację nie tylko plącząc dwa różne wątki, grając przestrzenią, zmienną tożsamością postaci, ale także eksperymentując z identyfikacją. Narratorem jest bowiem „człowiek z kamerą”. Nie widzimy jego twarzy, słyszymy jego głos, z jego perspektywy oglądamy wszystkie filmowe zdarzenia. Ye wymusza w ten sposób na widzach identyfikację z postacią filmowca, sprawiając, że widz staje się w istocie jednym z bohaterów filmu. Być może to i sprytny sposób na bezpośrednie włączenie widza w filmowy świat, ale trzeba czegoś jeszcze: emocji i sensu.
Wiele dobrego słyszałem o „Suzhou River”, ale po jego seansie, nie rozumiem, skąd wzięły się te wszystkie zachwyty nad nim. Być może Ye nie trafił swym obrazem w moja gusta, a być może ten film naprawdę nie jest tak dobry, jakby się chciało. Pierwsza wątpliwość: czemu ma służyć duplikowanie historii miłosnej, duplikowanie postaci Meimei/Moudan? Czemu ma służyć przenikanie się tych historii? W obu przypadkach odpowiedź brzmi: niczemu. Albo raczej: pozorom stwarzania głębi. Idźmy dalej: po co reżyser umieszcza w filmie motywY baśniowe/poetyckie (wątek syreny). Odpowiedź: niewiadomo, chyba że znów, chodzi o stwarzanie pozorów. Po co reżyser gmatwa narracje, wymusza identyfikację, eksperymentuje z fabułą – tak naprawdę niewiadomo. Wiadomo natomiast, że pod pozorami oryginalności i głębi skrywa się porażająca pustka. Na dodatek podana w irytującej pseudonowatorskiej, paradokumentalnej formie i zmieszana w nieprzyswajalnym koktajlu gatunkowo-stylistycznym. Kłania się twórczość Godarda, Wong Kar-Waia, nawet Hitchcocka. Film noir miesza się z romansem, romans z filmem gangsterskim, film gangsterski z realizmem magicznym a realizm magiczny z poetyką ciemna verite. Ale jak mawiał mój znajomy – po nieumiejętnym mieszaniu, kac tylko. Na dodatek bohaterowie są jednie bezwolnymi marionetkami, niby interesującymi a w rzeczywistości pretensjonalnymi (po kiego ta dziewczyna znikała z domu na kilka dni? Żeby było bardziej tajemniczo i romantycznie?!). Nie ma w „Suzhou River” ani prawdziwych emocji, ani prawdziwej głębi, a metafora (rzeka jako życie) nie wychodzi poza banał.
Może i jestem zbyt surowy dla „Suzhou River”, ale czasem zły film, który nie wstydzi się tego, ze jest zły wzbudza większy szacunek niż obraz, który tylko udaje lepszego niż jest w rzeczywistości. Lou Ye zapomniał, że o sile przekazu decyduje prostota i jego szczerość. Niestety, w przypadku jego filmu zabrakło obu tych elementów.
Więcej o SUZHOU RIVER
MOJA OCENA: 4/10
REALIZACJA | FABUŁA | DRUGIE DNO |
Bohater nie rozstaje się z kamerą nawet, gdy całuje dziewczynę. Sztuczne, pretensjonalne. A jako metoda przytrzymania widza przy ekranie mało skuteczne. No i to już wszystko było, i to w znacznie lepszym wydaniu. | Przerost formy nad treścią. Opowieść o miłości, która ma większe ambicje, niż wywołuje emocje. Więcej w recenzji | Tu byłby problem nawet z pierwszym dnem, a co dopiero z drugim. |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz