Wo ai ni (kocham cię)
/cytat
z filmu/
O co chodzi?
Hana i Alice są
przyjaciółkami. Pewnego razu zauważają na peronie dwóch
chłopaków, wyglądających na braci. Dziewczyny spotykają ich
każdego dnia, gdy udają się do szkoły i zaczynają się nimi
coraz bardziej interesować. Zwłaszcza Hana, która zaczyna z
ukrycia fotografować jednego z nich i ulega fascynacji osobą
nieznajomego. Zapisuje się do kółka teatralnego tylko dlatego, że
„chłopak z peronu” również uczęszcza na zajęcia tego kółka.
Któregoś dnia Hana, śledząc nieznajomego spostrzega, że zajęty
czytaniem książki chłopak uderza głową o bramę garażu i na
krótką chwilę traci przytomność. Hana wykorzystuje okazję.
Wmawia mu, że cierpi na amnezję, że nazywa się Masashi Miyashita
i że jest w niej zakochany. Chłopak, rzeczywiście wszystkiego nie
może sobie przypomnieć, więc daję wiarę słowom dziewczyny.
Sytuacja się jednak komplikuje, gdy Masashi przez przypadek odkrywa
swoje zdjęcia na komputerze Hany. Dziewczyna jest zmuszona wplątać
w intrygę Alice, która ma udawać byłą dziewczynę chłopaka.
Masashi coraz częściej zaczyna spotykac się z Alice, a ta
niespodziewanie zakochuje się w chłopaku.
Artystyczna komedia
romantyczna
Kiedy artysta tej klasy
co Shunji Iwai zabiera się za tak niemiłosiernie wyeksploatowany
gatunek, jakim jest komedia romantyczna, można być pewnym jednego:
że nie będzie to film taki jak wszystkie. I rzeczywiście tak
jest. Zrealizowany w 2004 r. obraz „Hana and Alice” bowiem już
na etapie swej genezy wyróżnia się spośród innych. Początkowo
Iwai nie myślał o historii dwojga przyjaciółek zakochanych w
jednym chłopaku. Japońska filia firmy cukierniczej Kit Kat, znanej
na świecie z czekoladowych wafli, chciała uczcić trzydziestą
rocznicę swego istnienia, toteż zamówiła u japońskiego reżysera
serię krótkometrażowych filmów. Widocznie Iwai dostrzegł
potencjał w tychże krótkometrażówkach, bo połączył je i
rozszerzył, do trwającego 135 min. obrazu. Na szczęście –
możemy dodać.
Na pozór „Hana and
Alice” to jeszcze jedna historia, jakie kino zna setki. W rękach
filmowego wyrobnika taki pomysł, przyznajmy z pewnym elementem
skomplikowania, przemieniłby się w banalną miłosną komedyjkę
pomyłek, której fabułę zapomniałoby się wkrótce po opuszczeniu
kina. Ale Shunji Iwai nie jest filmowym rzemieślnikiem, lecz
artystą. Przede wszystkim prowadzi intrygę w sposób inteligentny,
umiejętnie omija wszelkie scenariuszowe mielizny i utarte schematy.
W komediach romatycznych, a zwłaszcza w jej amerykańskiej wersji,
para zaantagonizowanych bohaterów toczy ze sobą „wojnę płci”
(„Żebro Adama”, „Masz wiadomość” a z azjatyckiego podwórka
wypada wspomnieć o koreąnskim „Art of Seduction”). U Iwaia nie
ma „wojny”, bo bohaterki są tej samej płci, aczkolwiek gdy,
wychodzi na jaw, że Alice zaczyna wypadać z „roli” byłej
dziewczyny Masashiego i zakochuje się w chłopaku, dochodzi między
nimi do rywalizacji. Ale jest ona potraktowana z ironią. Jedna z
koleżanek bohaterek, Fu, przez cały film dopytuje się, czy
przyjaciółki się pokłóciły, a nawet stara je pogodzić, mimo iż
do takiej kłótni nie doszło. Obie bowiem okłamały Masashiego.
Inny motywem fabularnym
niezwykle popularnym w komediach romantycznych jest motyw „odkrywania
miłości”. Pamiętamy doskonale Julię Roberts i Richarda Gere,
których w „Pretty Woman” połaczyły dość nietpowe interesy
(ona była call girl, a on jej klientem). Pamiętamy Hugh Granta
zakochującego się z wzajemnością w Andie MacDowell w „Czterech
weslach i pogrzebie”, czy też Billa Murray`a uwięzionego w
powtarzającym się dniu tak długo, dopóki nie odkryje, że
miłoscią jego życia, ponownie jest Andie MacDowell. Przykładów,
także z azjatyckiego kina (np. „Chilling Romance”), można by
mnożyć bez liku, a wśród nich bez wątpienia znalazłby się
recenzowany „Hana and Alice”. Lecz sposób w jaki Iwai rozgrywa
ten motyw sprawia, że nabiera on nowego, głębokiego sensu.
Odkrywając siebie
Film twórcy „Wszystko
o Lily Chou Chou” jest opowieścią o odkrywaniu prawdziwej
miłości, którą bohaterowie odnajdują tak naprawdę nie w
posiadaniu kogoś na wyłączność, ale w szczerym bezinteresownym
dzieleniu się swym uczuciem. Motyw „odkrywania miłości” czy w
ogóle „odkrywania” ma u Iwaia szerszy kontekst. Choć z punktu
filmowej akcji najważniejszy wydaje się miłosny trójkąt między
bohaterami i wiele wzruszająco zabawnych perypetii związanych z
relacjami pomiedzy nimi, to „Hana and Alice” chyba jeszcze
bardziej jest filmem o odkrywaniu prawdziwej wartości przyjaźni. Ta
wartość wykuwa się w zazdrości, zaborczości, egoizmie, a nawet w
instrumentalnie rozumianej miłości. Wykuwa się w różnicy
charakterów i celów bohaterek, ale tak jak stal hartuje się w
ogniu, tak przyjaźń trzeba hartować w konfliktach, bo tylko
poprzez nie staje się ona rzeczywiście silna.
Ale film japońskiego
reżysera jest obrazem o odkrywaniu czegoś jeszcze: tożsamości,
własnego miejsca w świecie. To odnajdywanie siebie i prawdy o sobie
dotyczy w pierwszej kolejności Masashiego, którego nawet imię nie
jest jego własnym, a imieniem postaci, którą chłopak miał zagrać
w szkolnym przedstawieniu wystawianym przez kółko teatralne. Imię
Masashi i nazwisko Miyamto, nawiazujące do postaci legendarnego
wojownika, zostało nadane przez Hane pod wpływem chwili. Podobnie
nadanym imieniem jest imię Mark, które wymyśliła Alice, bez
większego zastanowienia, aby wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.
Różne imiona Masashiego symbolizują płynność ludzkiej
tożsamości. Wątek chłopaka, choć w cieniu losów Hany i Alice,
jest niezwykle interesujący, skłania bowiem do refleksji
wykraczającej poza diegezę filmu. Właściwie Masashi reprezentuje
typowe dla buddyzmu rozumienie ludzkiej istoty zwartej w doktrynie
anatta („braku-ja”) wedle, której nie istnieje nic
trwałego i esencjolanego; żadna jaźń, dusza, tożsamość.
Masashi co prawda w końcu odkrywa kłamstwo przyjaciółek i to, że
był obiektem ich manipulacji, co zawdzięcza swej pamięci, której
bynajmniej nie utracił, ale czy rzeczywiście można na niej
polegać? Bo przecież pamieć bywa zawodna, człowiek ulega wpływom
innych ludzi, a miłość jest złudzeniem. A może wszystko jest
złudzeniem, grą tylko i odgrywaniem ról, a poza nim, jak chce
nauka buddzymu, jest tylko pustka?
Drugą osoba, która
odkrywa swoje miejce na ziemi jest Alice. Iwai poświęca jej
najwięcej uwagi, pozwalając widzom poznać życie prywatne
bohaterki. Przyglądamy się zatem jej relacjom z rozwiedzioną
matką, wdającą się w kolejne romanse bez perspektyw, a także
relacjom bohaterki z ojcem, który tylko przejazdem odwiedza Alice w
Japonii zajęty pracą w Chinach. Reżyser pozwala nam również
poznać wątek początków aktorskiej kariery bohaterki, polegający
głównie na uczestniczeniu w kolejnych castingach i odgrywanych
scenkach. Sekwencja wizty ojca, i wątek „kariery” akorskiej
Alice, wydają się dość lużno powiązane z wątkiem „romansowym”,
ale w istocie się dopełniają. Dopełniają się w opowieści o
poszukiwaniu tożsamości i własnego miejsca na świecie. Każdy
zastanawia się kim zostanie w przyszłości, czy ma dość talentu,
aby spełnić swe marzenia i wreszcie, czy jest ktoś obok, kto nas
kocha i wspiera. To właśnie przez sprawdzanie się, samorealizację,
przez wzloty i upadki kształtujemy swój charakter i rzeźbimy swoją
niszę w świecie.
Film z duszą
Największa wartość
„Hany and Alice” nie tkwi jednak w głębi przemyśleń, do
których obraz ten skłania, choć jak na komedię romantyczną,
trudno mu zarzucić powierzchowność. Shunji Iwai to mistrz
poetyckiej atmosfery, nieuchwytnego piękna, emanującego z jego
prostych, ale głęboko przejmujących historii. Iwai jest filmowym
czarodziejem, który z filmowej codzienności bohaterów, z
prozaiczności ich losów potrafi wyczarowywać obrazy i dźwięki
wypełnione czystą poezją. Nie jest maniakalnym estetą ani mistrzem
formy, bo wie, że nadmierna estetyzacja czy rozbudowana ornamentyka
zabija autentyczność, toteż filmuje swych bohaterów bardzo często
kamerą z ręki, nie dba szczególnie o kompozycje kadrów, nie
dopieszcza szczegółów, ani nie stara się być perfekcjonistą. A mimo
to jego filmy mają coś, czego nie udaje się osiągnąć wielu
innym artystom. One mają dusze.
Owa „dusza”, owe
nieuchuwytne piękno pojawia się także w „Hana and Alice”. Tym
razem jednak reżyser wywołuje te niezwykłe uczucia
wykorzystując... humor. Humor w filmie Iwaia połączony jest z
liryzmem najwyższej próby, który ostateczny, zniewalający efekt
osiąga w wyniku idealnego zgrania obrazu, muzyki (autorstwa
reżysera) oraz fenomenalnej gry odtwórczyń głównych ról: Anne
Suzuki i Yu Aoi. Ale bez reżyserskiego geniuszu Iwaia nie udałoby
się nakręcić tak kapitalanych scen, jak scenę w resturacji, do
której Alice przyprowadza Masashiego by przypomnieć mu miejsce ich
rzekomo pierwszej radnki; scenę, gdy przebierająca się matka Hany
odkrywa lężacego na kanapie Masashiego; sekewncję na plaży,
scenę, gdy Hana ze łzami w oczach przyznaje się do kłamstwa i
prosi go przebaczenie, czy też scenę, która jest jedną z
najpiękniejszych scen miłosnych, jakie było mi dane zobaczyć: gdy
Alice wyznaje Masashiemu miłość, używając do wypowiedzenia slów
„kocham cię”, chińskiej frazy oznaczającej to samo: wo ai
ni. Ale właściwie można by cytować scenę po scenie (a co z
genialnymi scenkami z castingu?) - „Hana and Alice” to jeden
wielki reżyserki i aktorski majstersztyk. Anne Suzuki, rewelacyjna w
roli przebiegłej, ale w istocie wrażliwej i samotnej dziewczyny, a
Yu Aoi jest tak pełna wdzięku i naturalności, że po prostu nie
można się w niej nie zakochać.
„Hana and Alice”
pozostaje w cieniu kultowego „Wszystko o Lily Chou Chou”,
niektórzy zarzucają temu fimowu dygresyjność (dziwne, że nie
przeszkadzała im w „Lily Chou Chou”), powolone tempo, nieco
drewnianą rolę Tomohiro Kaku (ale właśnie taki miał być
bohater) i fakt, że to tylko komedia; raczej błaha i mało istotna
w dorobku Iwaia. Nie wierzcie im. Oni wszyscy kłamią. „Hana and
Alice” to skromny-wielki film, piękny w swej autentyczności,
dowodzący, że nawet coś tak pośledniego jak komedia romantyczna w
rękach prawdziwego artysty może stać się Sztuką.
MOJA OCENA: 10/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
To chyba tylko Shunji Iwai potrafi: z lekkiej,
błahej i w istocie banalej historii wyczarować piękno w czystej
postaci i moc wzruszeń, które złamią serce każdego
twardziela.
|
Artystyczna komedia romantyczna, czyli jak z pośledniego, wyeksploatowanego gatunku uczynić wielkim film. Prosto: trzeba mieć tylko talent i umieć pokazywać emocje.
|
O odkrywaniu prawdziwej wartości miłości,
przyjaźni i własnego miejsca w świecie pozorów i gry. Ale nie
drugie czy pierwsze dno jest w tym filmie najważniejsze, lecz
emocje: szczere, autentyczne, rozdzierające serce.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz