O co chodzi?
Kunhide
Kiyomaru staje się głównym podejrzanym, gdy policyjny patrol
odnajduje zwłoki bestialsko zgwałconej i zamordowanej dziewczynki,
Chiki Ninagawy. Policja bezskutecznie próbuje namierzyć mordercę,
dopiero gdy do sprawy włącza się dziadek ofiary, pan Ninagawa, w
śledztwie dokonuje się przełom. Kiyomaru oddaje się dobrowolnie w
ręce policji. Ninagawa jest bowiem jednym z najbogatszych ludzi w
Japonii i wyznacza nagrodę miliarda jenów za zabicie mordercy jej
wnuczki. Morderca zdaje sobie sprawę, że nigdzie nie jest
bezpieczny i jedynie policja może zapewnić mu ochronę. Wkrótce z
Komendy Głównej przybywa rozkaz, aby przetransportować
podejrzanego do Tokio. Do tego zadania zostaje wyznaczonych pięciu,
cieszących się opinią najlepszych, oficerów policji,
odpowiedzialnych za osobiste bezpieczeństwo Kiyomaru. A te jest
poważnie zagrożone, ponieważ Ninagawa nie odwołał nagrody za
zabicie mordercy jej wnuczki. Już w areszcie Kiyoamru zostaje
zaatakowany przez strażnika, ale prawdziwe wyzwanie dla
ochraniających go agentów rozpoczyna się wraz z podróżą do
Tokio. Oficerom i eskortowanemu więźniowi zagraża dosłownie
każdy. Na dodatek okazuje się, że także wśród nich jest ktoś,
kto informuje Ninagawe o tym, gdzie znajduje się przewożony
więzień.
Prawo statystyki
Jak
każdy fan twórczości Takashiego Miike doskonale wie, japoński
reżyser najlepiej odpoczywa... kręcąc kolejne filmy. Wprawdzie w
roku 2013 wyreżyserował raptem dwa filmy: recenzowany „Shield of
Straw” (pol. tytuł „Słomiana tarcza”) oraz komedię
gangsterską „The Mole Song: Undercover Agent Reiji”, lecz
zdarzały się lata, gdy Miike realizował po kilka filmów rocznie
(w 2001 r. wyreżyserował ich aż dziewięć!). Co więcej Japończyk
kończy pracę nad dwoma kolejnymi obrazami (m.in. nową wersją
legendarnego „The Ghost of Yotsuya”), które zobaczymy w
najbliższych dwóch latach. Dlaczego jednak wspominam o niebywałej
pracowitości twórcy „Gry wstępnej”? Ponieważ implikuje ona
dwa istotne dla omawianego „Shield of Straw” fakty.
Po pierwsze, gdy ogląda
się najnowsze filmy Miike jedno uderza z całą mocą i mocą, tym
większą, gdy pamięta się jego pierwsze realizowane w ramach
Cinema Direct obrazy. Ten facet jest wirtuozem reżyserii. Biegłość
w opowiadaniu obrazem, sprawność w maksymalnym wykorzystywaniu
środków filmowego przekazu i to w sposób absolutnie optymalny,
zdolność do operowania niemal w każdej konwencji i stylistyce, a
także - jakże ważna - dla każdego reżysera umiejętność
współpracy z aktorami i ekipą – to wszystko sprawia, że filmy
takie jak „13 Assasins”, „Crows Zero”, „Ace Attonery”,
„Lesson of The Evil” czy właśnie „Shield of Straw” są
obrazami niemal wzorcowymi pod względem realizacyjnym. Miałem
okazję zobaczyć materiał zza kulis realizacji ubiegłorocznego
filmu Miike, „Lesson of The Evil” i zdumiewające było to, że
Japończyk prawie w ogóle nie powtarzał ujęć. Nie musiał. U
Miike wszyscy zaangażowani w realizację dokładnie wiedzą co mają
robić a sam reżyser zjawia się na planie z gotowym filmem w
głowie. To dlatego może kręcić tak dużo filmów rocznie, nie
czując przy tym znużenia.
Oczywiście Miike, który
poszedł na studia filmowe tylko dlatego, że można było się na
nie dostać bez egzaminów wstępnych, jest artystą z naturalnym
talentem. Ale ten talent nie objawia się w jakimś Bożym palcu,
który go dotknął i ukierunkował, lecz w niezwykłej inteligencji
i zdolności uczenia się. Miike w jednym z wywiadów przyznał, że
wszystkiego o realizacji filmu nauczył się od swego mentora,
Shoheia Imamury, którego podpatrywał, gdy był jego asystentem.
Zdobytą wiedzę praktyczną zaś doskonalił, realizując
nieprzerwanie kolejne, fabularnie dość błahe i powtarzające
schematy, filmy gangsterskie, które okazały się jednak
najpożyteczniejszą szkołą reżyserskiego rzemiosła. To dlatego
dziś, gdy Miike kręci zdjęcia do filmu nie musi korzystać z
dubli, a jego ekipa działa jak dobrze naoliwiony mechanizm.
Ale jest też drugi
powód, dla którego wspomniałem o wręcz stachanowskiej
pracowitości japońskiego reżysera. I jest to powód jeszcze
bardziej prozaiczny niż poprzedni. Bowiem przy tak dużym tempie
pracy narzuconym przez Miike jest niemożliwym zachować równy
poziom artystyczny. Zwyczajne prawo statystyki. I to prawo daje o
sobie znać w przypadku „Shield of Straw” - jednym z najsłabszych
filmów Japończyka z ostatnich lat.
Kij w szprychy
A „Shield of Straw”
miał wszystkie atuty by być jednym z najlepszych obrazów Miike.
Scenariusz powstał na podstawie bestsellerowej powieści Kazuhiro
Kiuchiego, mangaki, pisarza i reżysera filmowego, znanego
najbardziej z serii komiksowej oraz telewizyjnej, „Be-Pop High
School”. W głównych rolach wystąpili popularni i lubiani
aktorzy: Takao Osakawa (drama „Stars Coins”) oraz Tatsuya
Fujiwara („Death Note”) a ekipę stanowili stali współpracownicy
Miike: autor zdjęć, Nobuyasu Kita (m.in. „13 Asassinss”,
„Lesson of The Evil”) oraz Kôji Endô, który skomponował
muzykę do wszystkich najważniejszych filmów reżysera łącznie z
„Grą wstępną” (1999). A jednak tym razem mechanizm nie
zadziałał tak sprawnie jak zazwyczaj.
Kijem, który został
włożony w szprychy, okazał się scenariusz autorstwa Tamio
Hayashiego, autora skryptów do wielu różnorodnych gatunkowo filmów
(m.in. „Route 225”, „Gene Waltz”). Nie chciałbym winić
jedynie scenarzysty, bo ten przecież jest tylko jednym z naczyń
połączonych, ale jest faktem, że bez precyzyjnego scenariusza nie
można nakręcić błyskotliwego thrillera, którym w założeniu
miał być „Shield of Straw”. Punktem wyjścia jest niezwykle
chwytliwy, dający wiele możliwości koncept zasadzający się na
motywie: sam przeciw wszystkim. Być może Kunihide Kiyomaru nie jest
zupełnie sam - bezpieczeństwo zapewnia mu pięciu gliniarzy, ale
istota tego motywu pozostaje niezmieniona. Kiedy wszyscy lub prawie
wszyscy dybią na nasze życie, to jest to już znakomity początek
opowieści o wszechobecnym zagrożeniu, o niemożności zaufania
nikomu, o zaszczuciu i nienawiści innych. A przecież w „Shield of
Straw” pojawia się także wyraźnie zarysowany kontekst społeczny.
Przeciw Kiyomaru jest praktycznie całe społeczeństwo, które
motywuje astronomiczna nagroda w wysokości miliarda jenów. Fabuła
podrzuca zatem kolejne interpretacyjne tropy: na głębszym poziomie
można ją odczytać jako opowieść o władzy pieniądza i o
ludzkiej chciwości a także o japońskim społeczeństwie jako
takim, wystawiając mu niezbyt pochlebną opinię. Ale motyw „sam
przeciw wszystkim” ulega dalszej modyfikacji. Ten sam los co
mordercy staje się udziałem eskortujących go policjantów, którzy
choć prywatnie pogardzają psychopatycznym zabójcą dzieci,
zobowiązani są z racji wykonywanego zawodu chronić zbrodniarza. „
Shield of Straw” jest więc również opowieścią o uwikłaniu w
rolę społeczną a także opowieścią o paradoksie pracy stróżów
prawa, którym przychodzi stawać po stronie najgorszych przestępców
w imię abstrakcyjnego porządku prawnego i społecznego. W filmie
Miike pojawia się także wątek lojalności, wierności zasadom,
przebaczenia i oczywiście zemsty. A jednak oglądając film twórcy
„Ichiego-zabójcy” zastanawiałem się nad czymś zupełnie innym
i w ogóle nie wzniosłym. Dlaczego prokurator nie mógł przyjechać
do Fukuoki, aby przesłuchać podejrzanego, tylko policja przy
zaangażowaniu ogromnych sił, narażając życie policjantów i
Kiyomaru przewozi go przez całą Japonię?
Niestety scenariusz
„Shield of Straw” jest dziurawy jak szwajcarski ser. Co chwila
zaskakuje nas nielogiczne lub po prostu głupie zachowanie bohaterów
(np. policjanci pozwalają prowadzić samochód przypadkowej osobie, choć cała Japonia wie o nagrodzie Ninagawy)
i z czasem w ogóle zaczynamy wątpić w sensowność całej intrygi,
opartej na założeniu, że każdy chce zabić Kiyomaru. Jeśli
rzeczywiście tak jest, to prawdopodobnie już po wyjściu z
komisariatu zostałby zabity i to wcale bez konieczności zbliżania
się do niego. Ninagawa, sypiący miliardem jenów, nie miałby
problemu z wynajęciem np. snajpera, który zastrzeliłby Kiyomaru.
Możliwości jest zresztą bez liku, dlatego też oglądałem podróż
mordercy i eskortujących go detektywów bez większych emocji, bo
cały ten wątek wydał mi się nieprawdopodobny. Rzecz jasna, zdaje
sobie sprawę, że „Shield of Straw” to kino rozrywkowe, które
może sobie nieco ponaginać rzeczywistość, ale jeśli widz jest
mądrzejszy od scenarzysty i reżysera razem wziętych i na dodatek
co chwila natyka się na przykłady drażniącej niedorzeczności, to
znaczy, że coś jest nie tak.
Nie-ironiczny Miike
Irytowało mnie w tym
filmie coś jeszcze. „Shield of Straw” jest filmem zaskakująco
poważnym, właściwie pozbawionym ironii (chyba, że niezamierzonej)
i pod względem przekazywanych treść wręcz topornym. Recenzowany
obraz mówi o ważnych rzeczach, ale czyni to w sposób nudny,
schematyczny i mało atrakcyjny. Pogawędki bohaterów o zemście,
przebaczeniu, winie czy wierności zasadom są drętwe jak ciało
truposza, nie wnoszą niczego, czego widz nie mógłby się domyślić
i na dodatek spowalniają akcję. Może Miike chciał być ambitny?
Ale to nie jest jego żywioł. Żywiołem Japończyka jest ironia,
pastisz, szalony postmodernizm, kreacja i kino samo w sobie. W
„Shield of Straw” porusza się po zupełnie obcym gruncie i nic
dziwnego, że się na nim potyka. W jednym z wywiadów reżyser
powiedział, że filmy są atrakcyjne, gdy mają trochę trucizny.
Recenzowany obraz nie ma niczego poza znakomitą warstwą
realizacyjną i fantastyczną fabułą, którą nie sposób się
przejąć. Szkoda.
MOJA OCENA:
5/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Takashi Miike i wszystko jasne. Kolejny dowód
reżyserskiej wirtuozerii twórcy „Gry wstępnej”.
|
Dotrzeć z punktu A do punktu B, gdy po drodze
wszystko i wszyscy nam w tym przeszkadzają. Prawie jak w „Mario
Bross”, nieprawdaż?
|
Drugie dno jest aż zamulone od ważkich i
jeszcze bardziej ważkich refleksji na temat ludzkiej natury,
społeczeństwa i porządku prawnego. Ale co z tego skoro ich
brzmienie zagłusza dziurawy jak sito scenariusz i intryga, w
którą trudno uwierzyć.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz