/kadr ze zwycięskiego filmu/
Nareszcie! Po czterech kolejnych częściach listy 100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES nadeszła pora na jej zwieńczenie - Wielki Finał. Finał, który przynosi kilka niespodzianek, aczkolwiek tworząc to zestawienie nie kierowałem się pragnieniem zaskoczenia czytelnika, a przede wszystkimi subiektywną sympatią do poszczególnych filmów. Niby to oczywiste, ale zawsze pojawiają się głosy rozczarowania, że ten a ten film jest za wysoko a tamten za nisko a inny w ogóle nie znalazł się w rankingu. Na mojej liście są moje filmy. I jeśli wciąż mam wątpliwości co do pozycji filmów od miejsca 20 i wyżej, to w pierwszej 19 nie zmieniłbym niczego, a na pewno nie w pierwszej 10. Preferowałem i chyba zawsze będę preferował bardziej obrazy o emocjonalnym niż intelektualnym charakterze, dlatego w czołówce wiele filmów serwujących potężne dawki emocji. Zawsze uważałem też i nadal tak uważam, że najlepszy horror, to ten który ma jak najmniej z horroru, ponieważ tego rodzaju obrazy świadczą o przezwyciężeniu ograniczających konwencji, od których horror się ugina.
Ale dosyć ględzenia, niech przemówią TYTUŁY!
Enjoy!
19.
RED TO
KILL
(Yeuk saat, reż. Hing Sing “Billy” Tang, Hongkong, 1994)
Jeden z najznakomitszych przedstawicieli filmów Kategorii III.
Fabuła oparta jest na sprawie Lama Kwok-waia, gwałciciela i
mordercy z Tuen Mun, dzielnicy Hongkongu, który w latach 1992-1993
zgwałcił 10 kobiet trzy z nich zamordował. W “Red To Kill”
morderca jest sympatycznym opiekunem pracującym z niepełnosprawnymi
umysłowo podopiecznymi, który po godzinach gwałci i zabija kobiety
noszące się na czerwono. Gdy opóźniona emocjonalnie Ming Ming
zakłada na siebie czerwono suknie, mężczyzna wpada w szał. Siła
film Tanga tkwi w bezkompromisowym połączeniu niewinności, ufności
i dobroci ofiar z brutalną przemocą, ukrywającą się za pozorami
szlachetności i kultury. Efekt jest taki, że “Red To Kill” w
równym stopniu szokuje, co wzbudza autentyczne wzruszenie,
zapewniając widzom emocjonalny rollercoaster na najwyższych
obrotach. Sugestywny jest również przekaz tego niezwykle mocnego
filmu: człowiek (a zwłaszcza mężczyzna) jest bestią. Ale też
jego bestialstwo nie jest do końca zawinione: to choroba, wywołana
przez traumę z dzieciństwa. Plus Beng Ng jako zwierzę w ludzkiej
skórze i Lilly Chung jako jego ofiara.
18.
SAVE THE
GREEN PLANET
(Jigureul jikyeora!, reż.
Jang Joon-hwan, Korea Płd, 2003)
Wszystko co najlepsze w koreańskim kinie (grozy)
w jednym filmie. Dramat, horror, science-fiction, emocje, przemoc,
zemsta, humor, paranoja, ironia, kosmici – i choć trudno w to
uwierzyć, ten melanż naprawdę działa. Historia niejakiego
Byeong-gu, który porywa prezesa koncernu chemicznego w
przeświadczeniu, że jest przywódcą... kosmitów, kipi od emocji,
od zmiennych nastrojów, od zaskakujących zwrotów akcji i
odkrywanych kolejnych tajemnic, które co chwila zmieniają nasz
stosunek do bohaterów i opowiadanej historii. Całość ogląda się
z zapartym tchem jakby za kamerą stał sam Alfred Hitchock albo
Michael Bay. Ale debiutant Jang Joon-hwan jest nawet lepszy
(zwłaszcza od Mr Transformers), bo ani na moment nie gubi głębszego
kontekstu: opowieści o samotności, alienacji, nietolerancji,
straconych marzeniach i o przemocy, która w sposób najpełniejszy
definiuje człowieczeństwo, sprowadzając na człowieka zgubę. Plus
rewelacyjne, gorzko-ironiczne zakończenie.
17.
13 BELOVED
(13 game sayawng, reż. Chukiat Sakvrakul, Tajladnia, 2006)
Może
i “13 Beloved” bardziej jest thrillerem niż klasycznym horrorem,
jednak umieszczam go na liście i to na wysokiej pozycji (choć nie
na tak wysokiej, gdyby to nie było zestawienie horrorów), ponieważ
uwielbiam ten film. Za co? Za potężną dawkę emocji, za genialny
finał, przy którym serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej, za
trzymającą w napięciu, interesującą fabułę, a także za –
mimo pozornej prostoty intrygi – wieloznaczność. W tej skrojonej
na miarę najlepszych filmów Hitchcocka historii Chita, który
zostaje wciągnięty w tajemniczą grę o pokaźną sumę pieniężną,
można dopatrzeć się metafory współczesnego wyścigu szczurów,
można dostrzec również moralitet o człowieczeństwie, przypowieść
o cierpieniu czy wreszcie odczytać fabułę jako wielką alegorię
życia jako gry. Bogaty w znaczenia, rewelacyjnie zrealizowany,
świetnie zagrany (brawa dla Krissaday Terrence`a, odtwórcy głównej
roli) a nade wszystko kipiący od emocji pozostaje filmem, do którego
zawsze chętnie wracam.
16.
SPIDER
FOREST
(Geomi sup, reż. Song Il-gon, Korea Płd, 2004)
Jeden z najbardziej niezwykłych (i zawiłych)
azjatyckich filmów grozy. Aczkolwiek dość daleko mu do klasycznego
horroru mimo zasugerowania wątków nadprzyrodzonych i mrocznej
atmosfery. Ta opowieść o pewnym dźwiękowcu, który odkrywa w
swoim letniskowym domku bestialsko zamordowanych: szefa i kochankę,
posiada niezwykłą, hipnotyczną moc. Przypominająca labirynt
fabuła, mozaikowa narracja, kreacyjne, zachwycające obrazy, liczne
retrospekcje i introspekcje - reżyser “Spider Forest” nie
ułatwia widzom odbioru, ale zarazem tworzy film oryginalny,
niepokojący i wyjątkowy. Niemniej przy całej swej wieloznaczności
na pierwszy plan wysuwa się opowieść o samopoznaniu, o odkryciu
brutalnej prawdy o sobie, które jednak przynosi katharsis.
Mimo swej niewątpliwej oryginalności trudno uciec przed
skojarzeniami z filmami Davida Lyncha (ale bez postmodernistycznej
ironii) czy Kiyoshiego Kurosawy (podobny nieprzyjemny niepokój, aura
tajemnicy, niedopowiedzenia). Choć reżyser, Song Il-gon, absolwent
łódzkiej filmówki chętniej przyznaje się do wpływów polskich
twórców: Polańskiego, Wajdy, Kieślowskiego. Miłego z jego
strony, nieprawdaż?
15.
THE HOST
(Gwoemul, reż. Bong Joon-ho, Korea Płd, 2006)
Największy sukces komercyjny i artystyczny wśród azjatyckich
filmów grozy. Sukces jak najbardziej zasłużony bowiem rzadko
zdarza się obraz tak spełniony jak ten. Rekord frekwencyjny (ponad
13 mln widzów), deszcz prestiżowych nagród przemysłu filmowego
(pięć wyróżnień), kupione na pniu prawa do amerykańskiego
remake`u (wygląda na to, że prędzej zobaczymy koreański
sequel) – to nie zdarza się nieczęsto. Ale w przypadku
jednego z najzdolniejszych koreańskich reżyserów epoki Hallyu
(”koreańskiej fali”), Bong
Joon-ho to żadna niespodzianka. Bong ma bowiem w małym paluszku
realizacyjne mistrzostwo, naturalność w tworzeniu z
gatunkowo-stylistycznych mieszanek spójne, zajmujące i wolne od
banałów i schematów historie i wreszcie inteligencję. Wszystkie
te cechy talentu reżysera ujawniają się ze szczególną
intensywnością w “The Host” - niezwykłym dramacie rodzinnym z
kinem akcji, science-fiction, komedią i monster movie w tle. Jest
tempo, jest humor, jest akcja, jest groza i jest nad wyraz udany
komputerowy potwór, który pewnego dnia wypełza z rzeki Han,
przepływającej przez Seul. Plus Song Kang-ho w roli antybohatera.
14.
HORROR
HOTLINE... THE BIG HEAD
(Hung bou yit sin ji Dai
tao gwai ying, reż. Cheang Pou-soi, Hongkong, 2001)
Mało znany hongkoński
horror z nie najwyższą oceną na IMDB, a ja nie mam pojęcia
dlaczego?. Bo „Horror Hotline…” to wzorcowy popis nastrojowej,
inteligentnej grozy. Gdyby ktoś mnie zapytał, jak powinien wyglądać
idealny horror, straszący atmosferą i niedopowiedzeniami,
wskazałbym bez wahania na film Cheanga Pou-Soia. Opowieść bowiem o
tajemniczym wielkogłowym dziecku (którego nie zobaczymy w filmie -
brawo!) w rewelacyjny sposób podsyca nastrój narastającej grozy,
niepewności i grozy, aż do zdumiewającego finału, w którym mniej
odporni mogą dostać zawału. Nie przesadzam! Zakończenie
porównuje się końcówki do „The Blair Witch Project”, ale tak
naprawdę nie ma czego porównywać. Amerykański horror co najwyżej
zasiewa niepokój w sercach widzów, podczas gdy finał „Horror
Hotline…” dosłownie wgniata w fotel. I można: bez jednej
rozlanej kropli krwi!
13.
THE
BUTCHER
(reż. Kim Jin-won, Korea Płd, 2007)
Jeden z
najbrutalniejszych azjatyckich horrorów, jeśli nie najbrutalniejszy
(przede wszystkim za wrażenie bezpośredniego uczestnictwa w
odrażających wydarzeniach). Kino niezależne, undergroundowe, ale
profesjonalnie wykonane. Filmowy eksperyment (oglądamy filmowe
wydarzenia bezpośrednio z perspektywy ofiar i oprawców), ale nie
pozbawiony głębszego dna. Niewyobrażalna dawka okrucieństwa, ale
nie dla bezmyślnego epatowania przemocą. I nieoczekiwana porcja
specyficznej, ożywczej, gryzącej ironii. Krótko mówiąc „The
Butcher” to coś więcej niż prymitywny shocker! A poza tym żaden
film taką mną nie sponiewierał jak obraz Kima, co oczywiście –
gdyby ktoś miał wątpliwości – jest wielkim komplementem.
12.
TELL ME
SOMETHING
(Telmisseomding,
reż. Chang Yoon-hyun, Korea Płd, 1999)
Bodaj
najciekawszy azjatycki film o seryjnym mordercy. Nawiązujący do
wybitnego thrillera Davida Finchera, “Siedem” a także do klasyki
amerykańskiego kina noir (“Podwójne ubezpieczenie”,
“Wielki sen”) film Chang Yoon-hyuna to krwawa historia śledztwa
w sprawie seryjnego mordercy. Zabójca rozsyła po całym Seulu
paczki z makabryczną zawartością: fragmentami ludzkich ciał. Nie
brzmi szczególnie zachęcająco? Reżyser Chang Yoon-hyun ma w
zanadrzu kilka niespodzianek. Wszystkie ofiary były związane z
piękną panią kurator Su-yeon, która wkrótce wyrasta na
najważniejszą postać filmu. Czy też jest ofiarą czy raczej
sprawczynią? Zakochany w niej detektyw ma trudny orzech do
zgryzienia a widz ma niewiele lepiej. “Tell Me Something” bowiem
to mistrzostwo w myleniu tropów, w podsuwaniu fałszywych tożsamości
mordercy i zaskakujących (ale za każdym razem wiarygodnych) zwrotów
akcji. Inteligentny thriller punktowany na przemian scenami
lirycznymi i makabrycznymi – to rzecz bezcenna. Plus Shin Eum-ha w
roli zjawiskowej femme fatale. I plus „Boadicea” Enyi jak
muzyczny leit motiv.
11.
EPITAPH
(Gidam,
reż. The Jeong Brothers, 2007, Korea Płd)
Najpiękniej sfilmowany horror dekady (aczkolwiek tylko o milimetry
wyprzedził „A Tale Of Two Sisters”). Bracia Jeong wykreowali
odchodzący w zapomnienie świat szpitala Anseong w sposób tak
dalece malarski, poetycki, zachwycający, że można go podziwiać w
nieskończoność. Nie jest to jednak kino pustego efektu – cała
warstwa wizualna i skomplikowana narracja podporządkowana jest
naczelnej tematyce filmu – przemijaniu i pragnieniu
unieśmiertelnienia przepływającego świata. Ale to nie wszystko.
„Epitaph” to również, wprawdzie niezbyt liczne, ale za to
rewelacyjnie zainscenizowane sceny grozy (wątek dziewczynki Asako i
nawiedzających ją sennych koszmarów). Obok „A Tale Of Two
Sisters” najlepszy koreański horror wszech czasów.
FINAŁOWA
10
10.
COLD
FISH
(Tsumetai
nettaigyo, reż. Sion Sono, Japonia, 2010)
Jeden z
najlepszych azjatyckich serial killer movie, a tak naprawdę coś
znacznie więcej. Ta historia “niebezpiecznych związków”
między zwyczajnym, człowiekiem bez właściwości, Shamoto a
charyzmatycznym właścicielem sklepu z rybkami, Yukio Muratą (po
godzinach seryjnym zabójcą) ma moc równą niemal małej bombie
atomowej. Ale za kamerą Sion Son, a on jak nikt inny, potrafi
opowiadać historie, od których topi się celuloidowa taśma. A na
pewno nasze emocje, bo tego osiągają temperaturę wrzenia. Jak
to robi? Bierze na warsztat konwencjonalną historię, nasącza ją
potężną dawką przemocy, makabry, perwersyjnego seksu, doprawia
groteską, gorzką ironią, surrealizmem a także koniecznie
starannie dobraną muzyką klasyczną i dorzuca do tego tematykę
zła, alienacji, uzależnienia, degradacji człowieka i finalnym
produktem staje się obraz taki jak “Cold Fish”. Plus Dendem
jako przerażający Yukio Murata. I jeszcze: plus za okrutne,
bezlitosne zakończenie. To lubię!
9.
BATTLE
ROYALE
(reż. Kinji Fukasaku, Japonia, 2000)
Kult nad kulty. Nie bez przyczyny. Rozgrywająca się w Japonii
przyszłości opowieść o makabrycznej grze o przetrwanie jest
reżyserskim popisem mistrza popularnego kina, Kinji Fukasaku, dla
którego “Battle Royale” był ostatnim zrealizowanym filmem,
godnie kończącym jego wspaniałą, reżyserską karierę.
Scenariusz oparty na powieści Koshuna Takamiego nie zabrzmiał
zbyt zachęcająco: fabuła opowiadająca o grupie bohaterów
zmuszonych do walki na śmierć i życie niczym szczególnym nie
zaskakiwała, poza tym, że grupę te tworzyli licealiści.
Dopiero za sprawą Fukasaku i znakomitego zespołu aktorskiego
młodych aktorów i aktorek udało się tchnąć w tę nieco
schematyczną historię niewiarygodnie intensywne emocje,
pogłębioną psychologię niemal wszystkich postaci, brutalną
przemoc, paraliżujące napięcie i bezkompromisowe pacyfistyczne
przesłanie. W te ostatnie Fukasaku włączył swoje osobiste
przeżycia z czasów II wojny światowej, gdy jako nastolatek
okłamywany przez rząd, zmuszony był uczestniczyć w wojnie
dorosłych. Mimo, że reżyser był już starszym panem, „Battle
Royale” to manifest buntowniczej młodości, która ma dosyć
kłamstw dorosłych.
8.
EMPIRE
OF PASSION
(Ai no borei, reż. Nagisa Oshima, Japonia, 1978)
Jeden z najbardziej niedocenionych filmów szeroko pojętej grozy.
W 1976 r. Nagisa Oshima pokazał światu “Imperium zmysłów”
- pierwszy pornograficzny obraz artystyczny (jak go określano).
Zapanowało powszechne oburzenie, ale film zyskał rozgłos i
sławę zakazanego owocu. Zrealizowane dwa lata później
“Imperium namiętności” (ja wciąż gubię się w tych dwóch
podobnych, polskich tytułach) obraz spotkał się z niewielkim
odzewem publiczności i przyjęty został z rozczarowaniem.
Publika liczyła na sequel skandalizującego obrazu z 1976 r., a
tymczasem otrzymała zupełnie inną historię z niewspółmiernie
mniejszą dawką seksu. A jednak to nie historia pogrążających
się w otchłani seksu kochanków („Imperium zmysłów”), ale
opowieść o kochankach, którzy po zamordowaniu męża kobiety,
nie mogą się opędzić od: ducha zmarłego, wyrzutów sumienia i
pewnego wścibskiego policjanta, zasługuje na miano małego
arcydzieła. Film Oshimy jest bowiem dziełem skończonym.
Wszystkiego jego składniki: mistrzowska realizacja (szczególnie
zdjęcia i muzyka), pełna fatalizmu historia miłosna, buddyjska
symbolika, nastrojowe, rewelacyjne sceny grozy a nade wszystko
uniwersalne przesłanie – wszystkie te elementy składają się
na perfekcyjną, doskonałą całość. Najbardziej jednak
zachwyca niesamowita atmosfera, którą Oshima wyczarowuje z tej
posępnej historii. Prawdziwa magia kina!
7.
CURE
(Kyua, reż. Kiyoshi Kurosawa, Japonia, 1997)
Najbardziej niezwykły serial killer movie, nie tylko w
kinie azjatyckim, ale światowym. Jeśli jednak zza kamerą staje
Kiyoshi Kurosawa, to możemy się spodziewać, że nic nie będzie
“takie jak zawsze”. Już zarys fabuły sygnalizuje, że tylko
pozornie to historia jakich wiele. Tokio wstrząsa seria
brutalnych morderstw popełnionych przez przypadkowych,
zwyczajnych obywateli, działających w stanie dziwnego transu.
Wkrótce udaje się ustalić, że sprawcy pozostawali pod wpływem
hipnozy, w którą wprowadził ich niejaki Mamiya. Mężczyzna
zostaje pojmany, ale historia się na tym nie kończy; więcej –
jeszcze bardziej się komplikuje. Podejrzany cierpi na ciężką
amnezję, ale w niepokojący sposób oddziałuje na innych.
Detektyw Takabe, prowadzący sprawę wyczuwa ten nieprzyjemny
wpływ, ale ma zamiar doprowadzić do skazania Mamiyi. To pobieżne
streszczenie w żaden sposób nie oddaje jakim niezwykłym obrazem
jest “Cure”. Film, podobnie jak Mamiya, w trudny do pojęcia
sposób wpływa także na widza. Przeczucie wszechobecnej
tajemnicy, niepokoju, lęku i niepewności subtelnie wdziera się
do naszej podświadomości. Absolutnie niezwykłe doświadczenie,
która Kurosawa z jeszcze większą mocą zafunduje widzom w
“Pulse”. Plus całe mnóstwo tropów interpretacyjnych
pozostawionych przez reżysera.
6.
AUDITION
(Ōdishon, reż.
Takashi Miike, Japonia, 1999)
Najlepszy
a na pewno jeden z najlepszych filmów Takashiego Miike. W tej
opowieści o kobiecie-modliszce, która zamienia w piekło życie
pewnego wdowca, japoński reżyser znany z szalonych,
postmodernistycznych shockerów, pokazuje się z innej strony.
Refleksyjnej, poetyckiej, onirycznej i.... przerażającej. I
mówiąc szczerze uwielbiam to mniej znane oblicze Miike, ponieważ
Japończyk udawania, że traktowanie go jak twórcy jedynie „kina
śmietnikowego” jest wielkim błędem. „Audition” bowiem to
klasa sama w sobie. Reżyserki majstersztyk, narracyjne
mistrzostwo i popis nielicznych, ale za to najwyższej jakość
scen grozy. Niemniej ponurą sławę film ten zyskał ze względu
na szokujący, krwawy finał – scenę okrutnych tortur, którym
poddany zostaje bohater. Scena ta, reżysersko i aktorsko
znakomita, jest nieco krzywdząca dla filmu, ponieważ większość
widzów poprzez nią ocenia film Miike. Tymczasem jest ona
rozpaczliwym, przejmującym finałem historii, którą reżyser
snuje na głębszym poziomie. To historia porażającej
samotności, cierpienia i krzywdy - tym dotkliwszej i bolesnej,
że wyrządzonej dziecku. „Audition” to film tak naprawdę
bardzo smutny, a zarazem w tym smutku... piękny. Nawet Amerykanie
się nie ważyli go przerobić. Plus Eihi Shiina jak wzruszająca,
przerażająca kobieta-mścicielka.
5.
STRANGE CIRCUS
(Kimyô
na sâkasu, reż. Sion Sono, Japonia, 2005)
Film grozy o
tragicznych skutkach molestowania w dzieciństwie. Temat jak z
działu publicystyki interwencyjnej. Śliski jak cholera!
Dziecinnie łatwo jest epatować patologią, wzbudzać emocjonalny
szantaż, popadać w ckliwość i banał. Ale nie w sytuacji, gdy
za tę „interwencyjną tematykę” zabiera się artysta tej
klasy co Sion Sono. Dla mnie „Strange Circus” to najlepszy
film Sono. Wyrywa serce, hipnotyzuje, doprowadza do szaleństwa,
jest porażająco depresyjny i boli jakby przypiekano nas żywcem.
Emocjonalnej siły rażenia nie osłabia, jak chcą niektórzy,
kreacyjny charakter filmu. Przerażające, groteskowe wizje,
wyjęte niczym z najgorszych koszmarów wspaniale odzwierciedlają
piekło (w filmie ukazane w formie dziwacznego cyrku), seksualnego
molestowania młodziutkiej bohaterki filmu. Sono nie ogranicza się
jednak tylko do ukazania straszliwego spustoszenia dokonującego
się w psychice dziewczynki, ale także okazuje portret matki
bezradnej wobec przemocy męża i ojca jej dziecka. Przejmujące
do bólu, mądre, niebywale wiarygodne psychologicznie kino, które
osiąga poziom autentycznego filmowego arcydzieła
4.
JU–ON
THE GRUDGE 1 & 2
(Ju-on & Ju-on 2, reż. Takashi Shimizu, Japonia, 2002, 2003)
Najlepsza
azjatycka ghost story dekady. Na trzecim miejscu dwa filmy,
ponieważ dla mnie prezentują niemal identyczną wartość –
dwie kinowe wersje „Ju-on The Grudge”. Zaletą obydwu filmów
Takashiego Shimizu jest przede wszystkim różnorodność w
sposobach straszenia widzów. Mamy tutaj dosłownie wszystko: od
straszenia nastrojowego, przez jump scene`s aż po gore. W dodatku
każda z tych metod prezentuje najwyższy z najwyższych poziomów.
Jest też sporo ożywczej dawki surrealizmu i groteski (zwłaszcza
w drugiej części kinowej „Ju-on”) oraz wiele autentycznie
przerażających, „klasycznych” momentów grozy (scena na
schodach!). Nie sposób też nie wspomnieć o najważniejszej
bohaterce serii – Kayako, bogini ekranowego strachu! Dorzućmy
koniecznie także niezwykłą, przejmującą atmosferę smutku,
opisującą filmowy świat, którym niepodzielnie rządzi
bezlitosna śmierć
3.
RING
(Ringu, reż. Hideo Nakata, Japonia, 1998)
Film-legenda. Od niego zaczął się renesans
azjatyckiej grozy, J-horror
i moja fascynacja dalekowschodnim horrorem. To także jeden z
czterech horrorów (obok “Wstrętu”, “Egzorcysty” i
“Lśnienia”), który napędził mi stracha na kilka nocy.
Natomiast słynną, być może najsłynniejszą scenę z
azjatyckiego horroru, w której Sadako wypełza z telewizora,
wspominam jako jedną z najbardziej traumatycznych chwil w moim
życiu. Ale czyż nie nie na tym polega horror? A poza tym ten
ascetyczny, skromny film jest reżyserskim popisem Hideo Nakaty.
Widoczne wpływy zachodnie (nawiedzona kaseta to taki
Hitchockowski MacGuffin) i mniej widoczne japońskie (np. teatr
no), a także elementy nadnaturalnego thrillera, ghost
story i dramatu – wszystkie te
składniki zachowują idealne proporcje, a harmonia to wszak cecha
wybitnego dzieła. I takim też jest “Ring”. A przecież
koniecznie dodajmy jeszcze przerażającą, symboliczną postać
Sadako, wieloznaczność całej fabuły i mistrzowskie kreowanie
scen grozy, a otrzymamy horror na 3 miejsce na liście 100
najlepszych azjatyckich filmów grozy. I jeszcze jedno: obraz
Nakaty to rzadki przypadek, gdy filmowa adaptacja okazuje się być
lepsza od literackiego pierwowzoru. W książce nie znajdziemy
bowiem sceny z Sadako wyłażącej z telewizora. Wyobrażacie to
sobie?
2.
PULSE
(Kairo, reż. Kiyoshi
Kurosawa, Japonia, 2001)
Najambitniejszy horror
dekady. Okazuje się, że w rękach artysty takiego jak Kiyoshi
Kurosawa, nawet tak wtórny i pośledni gatunek jak horror
może stać się narzędziem artystycznej wypowiedzi. „Pulse”
tylko z pozoru jest kontynuatorem konwencji J-horroru i japońskich
techno-horrorów. W istocie to przejmująca elegia o samotności,
egzystencjalnej pustce i o spotkaniu z Tajemnicą. Kino jest
sztuką konkretu, a jednak talent Kurosawy pozwala dokonać
niemożliwego – na ekranie oglądamy bohaterów skonfrontowanych
z transcendencją (najlepsza scena grozy zobacz: Top 10:
Najlepsze sceny grozy w azjatyckich horrorach). Co wynika z tej
konfrontacji samotnych, pogrążonych w uczuciowej pustce
bohaterów? Czarne plamy na ścianach, które rozsypują się w
pył rozwiewane przez wiatr. Przejmujące, niezwykle bogate w
znaczenia kino i dowód, że horror nie musi być głupi i
prymitywny.
1.
A
TALE OF TWO SISTERS
(Janghwa,
Hongryeon, reż. Kim Ji-woon, Korea Płd, 2003)
Komentarz do “A Tale
Of Two Sisters” Kim Ji-woona mógłby być krótki –
arcydzieło gatunku! Koniec i kropka. Ale nie wypada zwycięzcę
listy 100 najlepszych horrorów zbyć jednym zdaniem. Obraz Kima
to niezwykły horror psychopatologiczny, udający typową
J-horrorową ghost story. Nawiedzony dom, długowłosa
zjawa, mroczna tajemnica z przeszłości – można się nabrać i
wielu widzów się nabiera. Ale tak naprawdę „A Tale of Two
Sisters” to coś więc niż „straszak” (aczkolwiek potrafi
porządnie przywalić filmową grozą!). To przed wszystkim dramat
o przekleństwie pamięci, o niemożliwej do akceptacji utracie
ukochanej, bliskiej osoby. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo
pragnęli zapomnieć o tragedii, nigdy o niej nie zapomnimy.
Poczucie winy, żal, tęsknota nigdy nas nie opuszczą, będą w
nas drążyć tak zawzięcie, że aż postradamy zmysły.
Porażające kino, na dodatek wizualny i narracyjny majstersztyk
oraz jedna z najpiękniejszych filmowych opraw muzycznych w
dziejach kina. To się nazywa magia ekranu (mrocznego)!
|
CZĘŚĆ CZWARTA (filmy 39-20)
A już niedługo NIESPODZIANKA związaną z listą the best of. Bądźcie czujni!
A już niedługo NIESPODZIANKA związaną z listą the best of. Bądźcie czujni!
No proszę, nawet w pierwszej dziesiątce udało Ci się zmieścić 2, jak dla mnie, zupełne niespodzianki. Przynajmniej pierwszą piątkę przewidziałem :)
OdpowiedzUsuńCieszy mnie wysokie miejsce Cold Fish - filmu, który mnie kompletnie "sponiewierał".
W notce o Empire of Passion pomyliła Ci się cyferka i zabrakło litery w tytule ;)
Poprawione!
OdpowiedzUsuńKtóre filmy Cię zaskoczyły?
Battle Royale - moim zdaniem przeceniłeś ten film. Ale masz prawo, bo to Twoja lista :)
OdpowiedzUsuńImperium namiętności - zaskoczenie zupełne. Wychodzi na to, że jednak warto go obejrzeć.
Gratuluję cierpliwości i dobrej roboty!!! Kilka zaskoczeń w całym zestawieniu, no ale jak powiedział przedmówca - to Twoja lista, a każdy ma inne zapatrywania i zdanie :). Co zaskoczyło? Dziwi mnie np. nieobecność ZOO, a obecność Laddaland, który owszem, wzruszający, jednak nie za bardzo "trzyma się kupy" - moim zdaniem wygląda to tak, jakby twórcy mieli pomysł, potem w trakcie realizacji wpadli na jeszcze coś i postanowili skleić razem, bo "jakoś to będzie". Trailer do filmu obiecuje inne emocje. A Rule Number One? Mniejsza z tym zresztą :). Widzę kilka tytułów dla siebie, których jeszcze nie obejrzałam, więc bardzo chętnie się zaznajomię :). Dzięki bardzo za zestawienie!
OdpowiedzUsuńDziękuję za docenienie :) Filmy, o których wspominasz znajdziesz w ANEKSIE do 100 najlepszych.
OdpowiedzUsuńPrzeoczyłam - my mistake! Dziękuję, już zerkam :).
Usuń