Maotai to najpopularniejszy w Chinach alkohol – biała wódka
wydestylowana ze sfermentowanych ziaren sorgo o zapachu sosu sojowego. Mimo
specyficznej woni, przywodzącej na myśl… płyn hamulcowy, jest to trunek
reprezentacyjny, którym raczony był m.in. prezydent USA, Richard Nixon, gdy w 1972 podczas
wizyty w Chinach 1972 r. Ale powód, dla którego wspominam o tym alkoholu jest
inny. Maotai ( i wiele innych alkoholi) jest bowiem także „bohaterem” książki, „Kraina wódki”,
chińskiego psiarza Mo Yana.
Mo Yan to literacki pseudonim artysty,
który przyszedł na świat w 1955 r. jako Guan Moye. Mo jest w Polsce raczej mało
znany: poza „Krainą wódki” (2006), wydano w naszym kraju jeszcze jego powieść
„Obfite piersi, pełne biodra” (2007), natomiast na Zachodzie był uważany za
poważnego chińskiego kandydata do literackiej nagrody Nobla. Ostatecznie
najbardziej prestiżowe dla każdego twórcy wyróżnienie powędrowało w 2000 r. do
rąk Gao
Xingjiana, niemniej Mo pozostaje jednym z najwybitniejszych chińskich przedstawicieli
współczesnej literatury Państwa Środka. Jego twórczość wyraźnie jest inspirowana
dokonaniami Lu Xuna (1881-1936), ojca współczesnej literatury chińskiej, do którego w „Krainie wódki” Mo
często nawiązuje (zwłaszcza do jego kanibalistycznego opowiadania „Dziennik
szalonego”, 1918). Lu Xun słynął bowiem z niezwykle drapieżnych utworów,
portretujących z dużym krytycyzmem chińskie społeczeństwo. Zachodnia krytyka
społeczne odniesienia dostrzega również w twórczości Mo, co być może stało się
powodem, dla którego jego książkami zainteresował się bodaj najsłynniejszy
chiński reżyser, Zhang Yimou, podpora tzw. Piątej Generacji. Adaptacja
„Czerwonego sorgo” (1987) była pełnometrażowym debiutem twórcy „Hero”, który po
twórczości Mo sięgnął jeszcze raz, przenosząc na ekran nowelę pisarza, „Shifu: You'll Do Anything for a Laugh”
jako „Happy Times” (2000).
„Kraina wódki” („Jiu Guo”) pierwotnie została wydana w 1992
r. na Tajwanie, co mając na uwadze jej treść, nie powinno zaskakiwać. Akcja
rozgrywa się bowiem w tytułowej krainie wódki, która z oczywistych powodów nie
może nazywać się inaczej jak Alkoholandia. Mieszkańcy owej krainy, co również nie
powinno budzić zdumienia, zajmują się przede wszystkim wynajdywaniem,
wytwarzaniem oraz spożywaniem przy każdej okazji (a nawet i bez okazji)
najwymyślniejszych alkoholi i to w ilościach hurtowych. Jednak to nie
konsumpcja ponad miarę wysokoprocentowych trunków staje się przyczyną, dla
której wysłany zostaje do Alkoholandii najlepszy chiński śledczy, specjalista
od spraw nierozwiązywalnych, Ding Gou`er. Do prokuratury trafił bowiem
anonimowy donos, informujący o tym, iż wśród elit Alkoholandii szerzy się
barbarzyński proceder zjadania małych chłopców. Śledczy szybko przekonuje się,
że zadanie, które mu powierzono będzie wyjątkowo trudne. Przy każdej bowiem
okazji Ding częstowany jest najznakomitszymi trunkami, których nie jest w
stanie odmówić. Będąc nieustannie pijany, na dodatek zakochany w niewłaściwej
kobiecie, detektyw coraz bardziej zatraca się w pijackich zwidach. Jednak w
miarę rozwoju akcji bohater „Krainy wódki” zaczyna ustępować miejsca innym
bohaterom. Jednym z nich jest ….Mo Yan. Tak, ten sam, który jest autorem
omawianej książki. Mo Yan prowadzi korespondencję z niejakim Li Yidou,
mieszkańcem Alkoholandii, doktorem alkohologii a także adeptem sztuki
pisarskiej. Li, nazywając Mo Yana, Nauczycielem zasypuje pisarza swoimi
opowiadaniami, które w niespodziewany sposób wpływają na wątek Ding Gou`era. Z
czasem owa korespondencja stanie się pierwszoplanowym wątkiem powieści,
ilustrującym narodziny znajomości a w końcu przyjaźni między dwojgiem
bohaterów.
Nie lubię streszczać książek, ale w przypadku „Krainy wódki”
postąpiłem inaczej z prostego powodu: aby oddać zupełnie niezwykłą, oryginalną,
wręcz eksperymentalną strukturę utworu Mo Yana. Wpisuje się ona co prawda w
pojęcie postmodernizmu, co uzasadnia nie tylko jej automatyzm, swobodne
mieszanie literackiej fikcji z rzeczywistością pozaliteracką, ale także liczne
wtręty w postaci opowiadań Li Yidou, legend, opisów przyrządzania alkoholi czy
w końcu stylu narracji, ulegającej w trakcie rozwoju akcji stopniowej
metamorfozie. Można by zapytać: jaki jest w tym cel? Postmodernizm często służy
dekonstrukcji medium na użytek, którego został zastosowany, intertekstualnej grze
z konwencją i oczekiwaniami odbiorcy a nierzadko pastiszowi czy nawet parodii.
Z pewnością daleka od klasycznej konstrukcja powieści chińskiego pisarza i tym
celom czyni zadość, ale wybór tak wyrafinowanej formy ma jeszcze jeden, ukryty
cel.
Na pytanie o czym jest „Kraina wódki” odpowiedzi można
udzielić wielu. Można potraktować tę powieść jako tzw. wielką metaforę (dlatego
też niektórzy krytycy mówią o wpływie Franza Kafki). Za
groteskowo-surrealistyczną metafora skrywać miałby się drapieżny, niezwykle
ostry w swej krytycznej wymowie portret chińskiego społeczeństwa, a zwłaszcza
rządzących elit. Wyczytałem w jednej z recenzji, że praktyki kanibalistyczne
alkoholandzkich dostojników, pożerających małe dzieci są aluzją do stłamszenia buntu
młodzieży, zakończonej masakra na Placu Tian'anmen
w 1989 r., kiedy to komunistyczny reżim pożarł „dzieci rewolucji”. Ale można
powieść odczytać również w duchu bardziej uniwersalnym jako przypowieść o
zdegenerowanym współczesnym człowieku, którego sens życia wyznacza
niepohamowana konsumpcja. Niewątpliwie jest też „Kraina wódki” dziełem
traktującym o sztuce pisania, o roli pisarza w procesie twórczym. Nietuzinkowy
utwór Mo Yana jest z pewnością źródłem jeszcze wielu innych ukrytych w niej
interpretacji (wszak to również gra z gatunkiem powieści detektywistycznej,
romansem czy powieścią społeczną), lecz na mnie co innego zrobiło największe
wrażenie. Być może nie jest to najistotniejszy aspekt książki Mo Yana, ale
trudno nie zwrócić na niego uwagi.
Jak już zasygnalizowałem prawdziwym bohaterem „Krainy wódki”
jest… wódka, a dokładniej alkohol. W literaturze alkoholowa tematyka jest
stara jak sama sztuka pisania. Wzmianki o różnego rodzaju trunkach pojawiają
się już w poemacie o Gilgameszu czy w Biblii. Literatura zawdzięcza
wysokoprocentowym napojom takie dzieła jak „Pod Wulkanem” Malcolma Lawry’ego
czy „John Barleycorn” Jacka Londona (w Polsce sztandarowym utworem jest
opowiadanie Marka Hłaski, „Pętla”, aczkolwiek polskim pisarzom tematyka
alkoholowa nie jest bynajmniej obca). Większość jednak książek opowiada o piciu
i jego smutnych a nierzadko tragicznych konsekwencjach. U Mo Yana jest inaczej.
Zgadzam się w tym miejscu z autorką recenzji dla pisma internetowego,
„artPapier”, która stwierdza, że utwór chińskiego twórcy jest „narracją
symulująca tworzenie pod wpływem alkoholu”. Co więcej treść oraz forma jest
w istocie odzwierciedleniem stanu alkoholowego upojenia pisarza, jej wiernym
„przełożeniem na słowa”. Zauważmy
wszak, że powieść zaczyna się jak najbardziej normalnie, tradycyjnie i
klasycznie, lecz wraz z kolejnymi stronami wszystko staje się coraz bardziej
zagmatwane, chaotyczne, w końcu wątek Dinga staje się niemal zupełnie
nieistotny a utwór kończy, przypominające pijacki bełkot pojedyncze zdanie
rozpisane na kilkanaście stron. Ale nie chodzi tylko formę. Alkohol oraz jego
spożywanie w dawkach dla zwykłych śmiertelników zabójczych jest nieodłącznym elementem
fabuły. Tutaj niemal każdy z bohaterów jest albo pijany albo bliski upicia,
albo niepijany, a jednak wypełniony po brzegi alkoholem. Dość powiedzieć, że
nawet małpy się upijają. Mo Yan pisze: „(…) dzięki alkoholowi (...) umysł wpada w trans, uwalnia się
od wszelkich ograniczeń, reguł i zasad. W naturze alkoholu leży nieskrępowana
wolność, a alkoholowy temperament oznacza mówienie wszystkiego, na co przyjdzie
ochota”. Oto dlaczego chiński artysta pisze o alkoholu/ach i o tym co się dzieje po
jego spożyciu. Pisze, dodajmy, bez żadnego moralizatorstwa. Bycie pijanym jest
w jego książce stanem naturalnym i w żadnym razie nagannym. Czy jest to zatem
utwór promujący alkoholizm? Oczywiście, że nie. Bo chodzi o tę nieskrępowaną
wolność, o "mówienie wszystkiego na co przyjdzie ochota". Teraz już chyba
rozumiemy, dlaczego „Kraina wódki” ukazała się na Tajwanie a nie w Chinach.
No cóż, jak to bywa z pijanymi. Dopóki nie tracą kontroli nad
swoim ciałem, można się z nimi jakoś dogadać, później jest już o wiele, wiele
gorzej. I podobnie jest z powieścią Mo Yana. Potoczysty, jak płynące
nieprzerwanym strumieniem alkohole, wyrafinowany jak opisywane trunki styl
pisarza prowadzi czytelnika sprawnie przez wielopoziomową narrację książki.
Zwłaszcza interesująco wypadają pierwsze opowiadania Li Yidou: opowieść o
czerwonym demonie – dziecku o duszy dorosłego. Imponujące wrażenie sprawia
również opis alkoholowej orgii Dinga i alkoholandzkich dostojników. Niestety im
dalej, tym jest coraz bardziej nierówno. Zdarzają się fragmenty genialne jak
choćby ucieczka śledczego po zabójstwie jednego z mieszkańców Alkoholandii,
która przemienia się „strumień podświadomości”: Ding, uciekając spotyka na swej
drodze coraz dziwaczniejsze postaci i jest uczestnikiem coraz dziwaczniejszych
zdarzeń. Z drugiej strony jest niestety sporo fragmentów przegadanych, nudnych
i nużących. Irytująca z czasem staje się też ta nieco jednostajna gra z
literacką fikcją, mieszanie poziomów narracji, postaci i wątków. Postmodernizm
jest ok., ale na dłużej niż trzysta stron robi się zwyczajnie męczący.
„Kraina wódki” jest zatem jak mocny trunek, który uderza do
głowy szybko i skutecznie, lecz dla nieprzyzwyczajonych głów spożywanie tego
alkoholu może zakończyć się poważnym kacem. Zdecydowanie nie dla wszystkich,
choć właśnie dlatego warto zmierzyć się z tą nietuzinkową prozą. Dlatego też ...
MOJA OCENA: 6 +/10
Świetna recenzja , ale tego Noblisty czytać raczej nie będę.)
OdpowiedzUsuńDzięki :) A dlaczego nie przeczytać? Niezłe wyzwanie ;)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem kilkanaście pierwszych stron, z resztą czekam, aż właściciel skończy.
OdpowiedzUsuńNie jest to lekkostrawna lektura :)
A piłeś kiedyś tę chińską wódę? Jakbyś był chętny, to u mojego przyjaciela od kilku lat dojrzewa w lodówce pół litra w ... plastikowej torebce :) Nie wiadomo czemu, napitek nie znajduje amatorów. O dziwo, trunek nie przetrawił jeszcze opakowania ;)
Ja nie piję wódki w ogóle, więc nie kosztowałem tej szlachetnej, chińskiej wersji. Przywiezioną osobiście butelkę podarowałem koledze, który, ku mojemu zaskoczeniu, wypił całą (na szczęście na parę razy) i nawet specjalnie nie narzekał.
Ale słyszałem o wrażeniach z pierwszej ręki. Jest to trunek, którego nie chcą pić nawet zaprawieni w boju Rosjanie, a jak się dają namówić, to po spożyciu umiarkowanej w sumie ilości padają nieprzytomni. Kac po tym napoju trwa dwa dni. Niezapomniany aromat można czasem poczuć nawet przed otwarciem butelki. 5 lat temu pół lita kosztowało 3 zł, tyle, co dwa piwa :) Teraz pewnie już ze dwa razy tyle.
Nie piłem, ale nie żałuję. A książka? No cóż, jak to z pisaniem po pijaku - łatwo przyswajalna nie jest ;)
OdpowiedzUsuń