czwartek, 2 sierpnia 2012

KRAINA WÓDKI (Mo Yan)




Maotai to najpopularniejszy w Chinach alkohol – biała wódka wydestylowana ze sfermentowanych ziaren sorgo o zapachu sosu sojowego. Mimo specyficznej woni, przywodzącej na myśl… płyn hamulcowy, jest to trunek reprezentacyjny, którym raczony był m.in. prezydent USA, Richard Nixon, gdy w 1972 podczas wizyty w Chinach 1972 r. Ale powód, dla którego wspominam o tym alkoholu jest inny. Maotai ( i wiele innych alkoholi) jest bowiem także  „bohaterem” książki, „Kraina wódki”, chińskiego psiarza Mo Yana.

Mo Yan to literacki pseudonim artysty, który przyszedł na świat w 1955 r. jako Guan Moye. Mo jest w Polsce raczej mało znany: poza „Krainą wódki” (2006), wydano w naszym kraju jeszcze jego powieść „Obfite piersi, pełne biodra” (2007), natomiast na Zachodzie był uważany za poważnego chińskiego kandydata do literackiej nagrody Nobla. Ostatecznie najbardziej prestiżowe dla każdego twórcy wyróżnienie powędrowało w 2000 r. do rąk Gao Xingjiana, niemniej Mo pozostaje jednym z najwybitniejszych chińskich przedstawicieli współczesnej literatury Państwa Środka. Jego twórczość wyraźnie jest inspirowana dokonaniami Lu Xuna (1881-1936), ojca współczesnej literatury chińskiej, do którego w „Krainie wódki” Mo często nawiązuje (zwłaszcza do jego kanibalistycznego opowiadania „Dziennik szalonego”, 1918). Lu Xun słynął bowiem z niezwykle drapieżnych utworów, portretujących z dużym krytycyzmem chińskie społeczeństwo. Zachodnia krytyka społeczne odniesienia dostrzega również w twórczości Mo, co być może stało się powodem, dla którego jego książkami zainteresował się bodaj najsłynniejszy chiński reżyser, Zhang Yimou, podpora tzw. Piątej Generacji. Adaptacja „Czerwonego sorgo” (1987) była pełnometrażowym debiutem twórcy „Hero”, który po twórczości Mo sięgnął jeszcze raz, przenosząc na ekran nowelę pisarza, „Shifu: You'll Do Anything for a Laugh” jako „Happy Times” (2000).

„Kraina wódki” („Jiu Guo”) pierwotnie została wydana w 1992 r. na Tajwanie, co mając na uwadze jej treść, nie powinno zaskakiwać. Akcja rozgrywa się bowiem w tytułowej krainie wódki, która z oczywistych powodów nie może nazywać się inaczej jak Alkoholandia. Mieszkańcy owej krainy, co również nie powinno budzić zdumienia, zajmują się przede wszystkim wynajdywaniem, wytwarzaniem oraz spożywaniem przy każdej okazji (a nawet i bez okazji) najwymyślniejszych alkoholi i to w ilościach hurtowych. Jednak to nie konsumpcja ponad miarę wysokoprocentowych trunków staje się przyczyną, dla której wysłany zostaje do Alkoholandii najlepszy chiński śledczy, specjalista od spraw nierozwiązywalnych, Ding Gou`er. Do prokuratury trafił bowiem anonimowy donos, informujący o tym, iż wśród elit Alkoholandii szerzy się barbarzyński proceder zjadania małych chłopców. Śledczy szybko przekonuje się, że zadanie, które mu powierzono będzie wyjątkowo trudne. Przy każdej bowiem okazji Ding częstowany jest najznakomitszymi trunkami, których nie jest w stanie odmówić. Będąc nieustannie pijany, na dodatek zakochany w niewłaściwej kobiecie, detektyw coraz bardziej zatraca się w pijackich zwidach. Jednak w miarę rozwoju akcji bohater „Krainy wódki” zaczyna ustępować miejsca innym bohaterom. Jednym z nich jest ….Mo Yan. Tak, ten sam, który jest autorem omawianej książki. Mo Yan prowadzi korespondencję z niejakim Li Yidou, mieszkańcem Alkoholandii, doktorem alkohologii a także adeptem sztuki pisarskiej. Li, nazywając Mo Yana, Nauczycielem zasypuje pisarza swoimi opowiadaniami, które w niespodziewany sposób wpływają na wątek Ding Gou`era. Z czasem owa korespondencja stanie się pierwszoplanowym wątkiem powieści, ilustrującym narodziny znajomości a w końcu przyjaźni między dwojgiem bohaterów.

Nie lubię streszczać książek, ale w przypadku „Krainy wódki” postąpiłem inaczej z prostego powodu: aby oddać zupełnie niezwykłą, oryginalną, wręcz eksperymentalną strukturę utworu Mo Yana. Wpisuje się ona co prawda w pojęcie postmodernizmu, co uzasadnia nie tylko jej automatyzm, swobodne mieszanie literackiej fikcji z rzeczywistością pozaliteracką, ale także liczne wtręty w postaci opowiadań Li Yidou, legend, opisów przyrządzania alkoholi czy w końcu stylu narracji, ulegającej w trakcie rozwoju akcji stopniowej metamorfozie. Można by zapytać: jaki jest w tym cel? Postmodernizm często służy dekonstrukcji medium na użytek, którego został zastosowany, intertekstualnej grze z konwencją i oczekiwaniami odbiorcy a nierzadko pastiszowi czy nawet parodii. Z pewnością daleka od klasycznej konstrukcja powieści chińskiego pisarza i tym celom czyni zadość, ale wybór tak wyrafinowanej formy ma jeszcze jeden, ukryty cel.

Na pytanie o czym jest „Kraina wódki” odpowiedzi można udzielić wielu. Można potraktować tę powieść jako tzw. wielką metaforę (dlatego też niektórzy krytycy mówią o wpływie Franza Kafki). Za groteskowo-surrealistyczną metafora skrywać miałby się drapieżny, niezwykle ostry w swej krytycznej wymowie portret chińskiego społeczeństwa, a zwłaszcza rządzących elit. Wyczytałem w jednej z recenzji, że praktyki kanibalistyczne alkoholandzkich dostojników, pożerających małe dzieci są aluzją do stłamszenia buntu młodzieży, zakończonej masakra na Placu Tian'anmen w 1989 r., kiedy to komunistyczny reżim pożarł „dzieci rewolucji”. Ale można powieść odczytać również w duchu bardziej uniwersalnym jako przypowieść o zdegenerowanym współczesnym człowieku, którego sens życia wyznacza niepohamowana konsumpcja. Niewątpliwie jest też „Kraina wódki” dziełem traktującym o sztuce pisania, o roli pisarza w procesie twórczym. Nietuzinkowy utwór Mo Yana jest z pewnością źródłem jeszcze wielu innych ukrytych w niej interpretacji (wszak to również gra z gatunkiem powieści detektywistycznej, romansem czy powieścią społeczną), lecz na mnie co innego zrobiło największe wrażenie. Być może nie jest to najistotniejszy aspekt książki Mo Yana, ale trudno nie zwrócić na niego uwagi.

Jak już zasygnalizowałem prawdziwym bohaterem „Krainy wódki” jest… wódka, a dokładniej alkohol. W literaturze alkoholowa tematyka jest stara jak sama sztuka pisania. Wzmianki o różnego rodzaju trunkach pojawiają się już w poemacie o Gilgameszu czy w Biblii. Literatura zawdzięcza wysokoprocentowym napojom takie dzieła jak „Pod Wulkanem” Malcolma Lawry’ego czy „John Barleycorn” Jacka Londona (w Polsce sztandarowym utworem jest opowiadanie Marka Hłaski, „Pętla”, aczkolwiek polskim pisarzom tematyka alkoholowa nie jest bynajmniej obca). Większość jednak książek opowiada o piciu i jego smutnych a nierzadko tragicznych konsekwencjach. U Mo Yana jest inaczej. Zgadzam się w tym miejscu z autorką recenzji dla pisma internetowego, „artPapier”, która stwierdza, że utwór chińskiego twórcy jest „narracją symulująca tworzenie pod wpływem alkoholu”. Co więcej treść oraz forma jest w istocie odzwierciedleniem stanu alkoholowego upojenia pisarza, jej wiernym „przełożeniem na słowa”. Zauważmy wszak, że powieść zaczyna się jak najbardziej normalnie, tradycyjnie i klasycznie, lecz wraz z kolejnymi stronami wszystko staje się coraz bardziej zagmatwane, chaotyczne, w końcu wątek Dinga staje się niemal zupełnie nieistotny a utwór kończy, przypominające pijacki bełkot pojedyncze zdanie rozpisane na kilkanaście stron. Ale nie chodzi tylko formę. Alkohol oraz jego spożywanie w dawkach dla zwykłych śmiertelników zabójczych jest nieodłącznym elementem fabuły. Tutaj niemal każdy z bohaterów jest albo pijany albo bliski upicia, albo niepijany, a jednak wypełniony po brzegi alkoholem. Dość powiedzieć, że nawet małpy się upijają. Mo Yan pisze:  „(…) dzięki alkoholowi (...) umysł wpada w trans, uwalnia się od wszelkich ograniczeń, reguł i zasad. W naturze alkoholu leży nieskrępowana wolność, a alkoholowy temperament oznacza mówienie wszystkiego, na co przyjdzie ochota”. Oto dlaczego chiński artysta pisze o alkoholu/ach i o tym co się dzieje po jego spożyciu. Pisze, dodajmy, bez żadnego moralizatorstwa. Bycie pijanym jest w jego książce stanem naturalnym i w żadnym razie nagannym. Czy jest to zatem utwór promujący alkoholizm? Oczywiście, że nie. Bo chodzi o tę nieskrępowaną wolność, o "mówienie wszystkiego na co przyjdzie ochota". Teraz już chyba rozumiemy, dlaczego „Kraina wódki” ukazała się na Tajwanie a nie w Chinach.

No cóż, jak to bywa z pijanymi. Dopóki nie tracą kontroli nad swoim ciałem, można się z nimi jakoś dogadać, później jest już o wiele, wiele gorzej. I podobnie jest z powieścią Mo Yana. Potoczysty, jak płynące nieprzerwanym strumieniem alkohole, wyrafinowany jak opisywane trunki styl pisarza prowadzi czytelnika sprawnie przez wielopoziomową narrację książki. Zwłaszcza interesująco wypadają pierwsze opowiadania Li Yidou: opowieść o czerwonym demonie – dziecku o duszy dorosłego. Imponujące wrażenie sprawia również opis alkoholowej orgii Dinga i alkoholandzkich dostojników. Niestety im dalej, tym jest coraz bardziej nierówno. Zdarzają się fragmenty genialne jak choćby ucieczka śledczego po zabójstwie jednego z mieszkańców Alkoholandii, która przemienia się „strumień podświadomości”: Ding, uciekając spotyka na swej drodze coraz dziwaczniejsze postaci i jest uczestnikiem coraz dziwaczniejszych zdarzeń. Z drugiej strony jest niestety sporo fragmentów przegadanych, nudnych i nużących. Irytująca z czasem staje się też ta nieco jednostajna gra z literacką fikcją, mieszanie poziomów narracji, postaci i wątków. Postmodernizm jest ok., ale na dłużej niż trzysta stron robi się zwyczajnie męczący.

„Kraina wódki” jest zatem jak mocny trunek, który uderza do głowy szybko i skutecznie, lecz dla nieprzyzwyczajonych głów spożywanie tego alkoholu może zakończyć się poważnym kacem. Zdecydowanie nie dla wszystkich, choć właśnie dlatego warto zmierzyć się z tą nietuzinkową prozą. Dlatego też ...

MOJA OCENA: 6 +/10

Sylwetka - MO YAN



Mo Yan: „Kraina wódki”. Przeł. Katarzyna Kulpa. Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2006.

4 komentarze :

  1. Świetna recenzja , ale tego Noblisty czytać raczej nie będę.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) A dlaczego nie przeczytać? Niezłe wyzwanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałem kilkanaście pierwszych stron, z resztą czekam, aż właściciel skończy.
    Nie jest to lekkostrawna lektura :)
    A piłeś kiedyś tę chińską wódę? Jakbyś był chętny, to u mojego przyjaciela od kilku lat dojrzewa w lodówce pół litra w ... plastikowej torebce :) Nie wiadomo czemu, napitek nie znajduje amatorów. O dziwo, trunek nie przetrawił jeszcze opakowania ;)
    Ja nie piję wódki w ogóle, więc nie kosztowałem tej szlachetnej, chińskiej wersji. Przywiezioną osobiście butelkę podarowałem koledze, który, ku mojemu zaskoczeniu, wypił całą (na szczęście na parę razy) i nawet specjalnie nie narzekał.
    Ale słyszałem o wrażeniach z pierwszej ręki. Jest to trunek, którego nie chcą pić nawet zaprawieni w boju Rosjanie, a jak się dają namówić, to po spożyciu umiarkowanej w sumie ilości padają nieprzytomni. Kac po tym napoju trwa dwa dni. Niezapomniany aromat można czasem poczuć nawet przed otwarciem butelki. 5 lat temu pół lita kosztowało 3 zł, tyle, co dwa piwa :) Teraz pewnie już ze dwa razy tyle.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie piłem, ale nie żałuję. A książka? No cóż, jak to z pisaniem po pijaku - łatwo przyswajalna nie jest ;)

    OdpowiedzUsuń