Znam co jest ziarno, a co plewa
Znam to, znam
Znam kto człek jaki po urodzie
Znam to wszystko
Znam co pogoda, co ulewa
Znam to
Znam drzew gatunki po ich korze
Znam to
Znam tez kto pilny jest, a kto nie
Znam wszystko
prócz samego siebie
/frag. wierszu Francoisa Villona, "Ballada"/
O co chodzi?
Rok 2011. Japonia po
katastrofalnym trzęsieniu ziemi i tsunami. Yuichi Sumida, czternastoletni
chłopak, mieszka z matką nad brzegiem jeziora i pomaga jej w wynajmowaniu łodzi
wędkarzom. Obok małego baraku, w którym mieszkają, koczuje w namiotach garstka
ocalałych z kataklizmu, którym cały dobytek życia zniszczyły fale tsunami.
Yuichi wiedzie ponure życie u boku matki, która kompletnie się nim nie
opiekuje, sprowadzając kolejnych facetów i marząc, że któryś z nich zabierze ją
z tej zapadłej dziury. W końcu matka znajduje „sponsora” i pozostawia Yuichiego
samemu sobie. Chłopaka nachodzi także zadłużony u yakuzy, wiecznie pijany
ojciec, który ma nadzieję wyciągnąć grosz od syna, a gdy ten mu odmawia,
dotkliwie go bije. Chociaż Yuichi obwieszcza, że chce być przeciętny, dla jego
szkolnej koleżanki, Keiko jest wyjątkowy. Dziewczyna zapisuje na ścianie swego
pokoju każde wypowiedziane słowo i stara się do niego zbliżyć. Pomaga mu
rozreklamować wypożyczalnie łódek i nie kryje swego zakochanie w chłopaku.
Jednakże Yuichi czuje się rozdrażniony obecnością nachalnej dziewczyny:
ignoruje ją a nawet przepędza. Któregoś wieczoru pijany ojciec z
uśmiechem na ustach wyznaje, że chciałby aby jego syn umarł; że nigdy nie
pragnął jego przyjścia na świat i nigdy go nie kochał. Zrozpaczony,
zdesperowany Yuichi chwyta za kawałek betonu. Dochodzi do tragedii. Od tej pory
gnębiony poczuciem winy chłopak postanawia uczynić coś wartościowego dla
społeczeństwa. Nosząc w papierowej torbie kuchenny nóż wyrusza na krucjatę
przeciwko „złym ludziom”.
Krajobraz po apokalipsie.
Apokalipsa dokonała się 11 marca 2011 r. O godz. 14. 46 czasu miejscowego rozpoczęło się jedno z najpotężniejszych trzęsień ziemi w historii pomiarów tego żywiołu o sile 9 st. w skali Richtera. Najgorsze jednak miało nadejść z ponad 10-metrowymi (w niektórych miejscach prawie 30 – metrowymi) falami gigantycznego tsunami, które zalały całe wschodnie wybrzeże największej z Wysp Japońskich, Honsiu. W niektórych miejscach morskie fale wdzierały się na odległość 10 km w głąb lądu. Osiem nadmorskich miejscowości zostało niemal zrównanych z ziemią, wybuchały pożary rafinerii, duże tereny kraju pozbawione były energii elektrycznej, drogi były nieprzejezdne, wiele budynków legło w gruzach, brakowało wody pitnej i benzyny. Ale to nie wszystko. W wyniku uszkodzenia reaktorów elektrowni atomowej w Fukushimie I doszło do wycieku radioaktywnych substancji a teren w odległości do 58 km od elektrowni został skażony. Podczas kataklizmu, według oficjalnych danych zginęło ponad 15,5 tys. osób a ok. 5 300 uważa się zaginione, ale wiele ciał porwały ze sobą fale tsunami.
Minęło
ledwie pół roku od katastrofalnego trzęsienia ziemi, a podczas festiwalu
filmowego w Wenecji odbyła się światowa premiera filmu Siona Sono, „Himizu”.
Obraz twórcy „Love Exposure”, chociaż scenariusz powstał na postawie publikowanej w latach 2001-2002 mangi Minoru
Furuyi, jest opowieścią o
Japonii po apokalipsie, która nawiedziła ten kraj w marcu 2011 r. Film rozpoczyna
się od panoramy doszczętnie zniszczonego miasta: sterczące kikuty ścian, odkryte
fundamenty, pogniecione wraki samochodów i błąkający się pośród tego
cmentarzyska cywilizacji zagubieni, zrozpaczeni ludzie, nie potrafiący odnaleźć
swych domów, po których zostały szczątki. Ten złowieszczy krajobraz po
apokalipsie będzie, niczym refren piosenki, powracać przez cały seans, stając
się swoistym filmowym mottem. To nie tylko obraz potęgi Natury i kruchości
cywilizacji człowieka, lecz – co nie powinno zaskakiwać nikogo, kto zna
twórczość Sono – metaforyczny obraz japońskiego społeczeństwa. Można by przypuszczać, że reżysera
interesuje portret Japończyków tuż po tragicznym kataklizmie. I tak w pewnym sensie
jest, lecz znając wcześniejsze filmy, możemy się domyślić, że straszliwe
zniszczenia są dla Sono – jakkolwiek to okrutnie brzmi – doskonałą okazją do
wyrażenia poglądów, którym już od debiutanckiego „Klubu samobójców” jest
wierny. Destrukcja, którą dokonało trzęsienie ziemi i tsunami, staje się dla
niego zwierciadłem kondycji japońskiego społeczeństwa, które cierpi na „chorobę
duszy”. W „Klubie samobójców” brak „połączeń” między ludźmi prowadził do
samobójstw; zatracenie się w rolach
społecznych rozrywało kontakt z samym z sobą („Noriko Dinner`s Table”); rodzina
ulegała dramatycznemu, patologicznemu rozkładowi („Strange Circus”); uleganie
kompromisom prowadziło do zła („ Cold Fish”), a miłość i namiętność stawały się patologiczną perwersją. Czy dla tych
mrocznych aspektów rzeczywistości współczesnej Japonii idealnym tłem nie powinny być
zrównane z ziemią miasta? Wielu zarzucało Sono nadużycie, że wykorzystuje
niewyobrażalną tragedię dla swych artystycznych idei. Ale jakkolwiek
kontrowersyjne wydaje się ujmowanie ubiegłorocznego kataklizmu w abstrakcyjną
metaforę, to w istocie nie ma w „Himizu” nadużycia. Sono opowiada bowiem o
krajobrazie po apokalipsie, w którym dostrzega rozkwitający… kwiat.
Kret wychodzi na powierzchnię
Tytuł
filmu oznacza endemiczny dla Wysp Japońskich gatunek kreta, Urotrichus
talpoides. Kret, rzecz jasna, nie
jest bohaterem filmu Sono, ale w alegoryczny sposób opisuje bohaterów filmu,
a zwłaszcza Yuichiego (rewelacyjny Shota Sometani) oraz
jego postępowanie. Reżyser z uwagą przygląda się
garstce ocalałych z trzęsienie ziemi i tsunami, którzy jednak stracili
wszystko: dobytek a może nawet bliskich. Dziś są nomadami, zapomnianą,
zmarginalizowaną grupą, która nie potrafi odnaleźć się w świecie po
katastrofie. Mieszkają w
turystycznych namiotach, nie mają pracy, czas zabijają, przesiadując w
baraku Yuichiego, który – jest w filmie
taka sugestia – wraz z rodzicami również ofiarą kataklizmu. On jest być
może największą ofiarą, ponieważ stracił rodziców, nie w sensie
dosłownym, lecz
przenośnym. Matka całkowicie przestała wykazywać jakikolwiek instynkty
macierzyńskie, ojciec
pogrążył się w alkoholizmie i narobił sobie długów u yakuzy. Być może
kiedyś
stanowili rodzinę, ale po nieszczęściu, które ich dotknęło, stali się
obcymi,
wrogimi sobie osobami, którzy potrafią się tylko nienawidzić i ranić. W
filmach
Sono relacje międzyludzkie najczęściej polegają na wzajemnym ranieniu
się, co w
„Himizu” widać nie tylko na przykładzie stosunku Yuichiego i jego
rodziców, ale
także sposobu odnoszenia się do Keiko (wspaniała, wzruszająca Fumi
Nikaido). Keiko także jest „kretem”, znienawidzona
przez uzależnioną od hazardu matkę, która wraz z zupełnie uległym jej
ojcem,
budują dla dziewczyny szubienicę. Mają nadzieję, że dziewczyna uwolni
ich w
końcu od brzemienia, jakim dla nich jest i popełni samobójstwo.
Niekochana
zakochuje się również w niekochanym, niechcianym i znienawidzonym
Yuichimi.
Lecz on, jak na „kreta”, przystało żyje ukryty w ciemnościach
nienawiści, żalu
i gniewu wobec tych, którzy zamiast się nim opiekować i otaczać
miłością,
pozostawili na pastwę losu. Pogrążony (a może „zakopany”?) w cierpieniu
każdą
ingerencje w jego życie, nawet jeśli tak, jak w przypadku Keiko czy
jednego z „rozbitków”,
Yoruno, ukryte są za nią szczere i dobre intencje, traktuje jak atak.
Yuichi jest jak kret. Z
każdym kolejnym ciosem wymierzonym przez pomiatających nim ludzi, z
każdym
upokorzeniem, raną na ciele i duszy, coraz bardziej pogrąża się w
ciemnościach,
coraz bardziej się w nich „zakopuje” aż dociera do dna.
Znane
powiedzonko mówi, że od dna można się już
tylko odbić. I to też czyni chłopak. Oczywiście, znajdujemy się w
świecie po
katastrofie, która ma nie tylko charakter materialny, ale społeczny,
psychiczny, duchowy a nawet moralny. Sono pokazuje szaleńca biegającego z
nożem
po ulicy, ucznia dźgającego w autobusie pełnym ludzi starszą kobietę,
zafascynowanego nazizmem
dilera, złodzieja okradającego przechodniów, czy koczujących w
namiotach,
wyrzuconych na margines społeczeństwa „rozbitków”, którzy straciwszy
wszystko,
mają już tylko siebie. Wizja Sono nie
zaskoczy nikogo, kto widział wcześniejsze filmy reżysera. Jest niezwykle
ponuro, upiornie; rzeczywistość wydaje się zdegenerowana, spsiała,
ludzie
okaleczeni, niepełni, chorzy i szaleni. Czy zatem może dziwić, że
odbijanie
Yuichiego od dna będzie odbywać się w sposób równie pokręcony i
nienormalny jak
świat, w którym przyszło mu żyć? Chłopak postanawia zabijać „złych
ludzi”,
takich jak jego ojciec i matka, eliminować ich ze społeczeństwa, lecz
żeby zabijać "złych" samemu trzeba być złym. Lecz to nie ta nietypowa
„misja” Yuichiego sprawi, że w jego życiu
pojawi się nadzieja na zmianę losu, okrutnie
go doświadczającego, pozbawiającego niewinności, przemieniającego
jego życie w koszmar. To Keiko i jej nieustępliwa, cierpliwa, wierna, oddana i
gotowa na poświęcenie miłość.
Oglądając filmy Sono,
przynajmniej te z ostatnich lat, można dojść do wniosku, że ten pesymista i
gorzki ironista, jest w istocie niepoprawnym romantykiem. Siłą, którą w stanie jest
zbawić świat i uratować zagubionych bohaterów, jest miłość. W „Himizu” ta myśl
pobrzmiewa bardzo wyraźnie. Dlatego też, choć pełno w filmie scen przemocy, patologii, skatologii, szaleństwa i
świata na krawędzi otchłani, jest to najbardziej optymistyczny obraz Japończyka
od wielu lat.
Coś tu nie gra
Mam problem z oceną „Himizu”. Podstawowy zarzut, który można postawić
Sono,
dotyczy powtarzalności. Ile razy możemy oglądać rzeczywistość, rodem z
piekła? Ile razy aktorzy będą grać swe role z poświęceniem graniczącym z
ekshibicjonizmem i … histerią? Ile razy będziemy oglądać sceny przemocy i
upokorzeń? Czy naprawdę na tym świecie nie ma niczego pięknego i
wartościowego? Sono popełnia też inny poważny błąd: uogólnienia. Jaki
bowiem płynie wniosek z jego ostatnich filmów? Że Japonia to miejsce z
sennego koszmaru, zaludnione szaleńcami, psychopatami, zboczeńcami i
mordercami. W tym
tunelu przydałoby się światełko i ono nieśmiało pojawia się w „Himizu”,
lecz i
tak widza czeka wiele trudnych do zniesienia chwil.
Z drugiej strony niewielu jest
twórców takich jak Sono. Intensywność emocji, emanująca z jego filmów
zapiera
dech w piersiach, bezkompromisowość w drążeniu najmroczniejszych
aspektów
człowieczeństwa, zaskakujący, przejmujący liryzm jego ponurych opowieści
o
Upadku Człowieka oraz warsztatowe mistrzostwo sprawiają, że trudno nie
wybaczyć
reżyserowi zbędnych scen, programowo pesymistycznej wizji świata i
niewątpliwego sadyzmu, wyrażającego się w zmuszaniu aktorów do wręcz
fizjologicznej utożsamiania się z bohaterami a widzów do oglądania tych
tortur. Lecz nie sposób nie oglądać piekielnych wizji Japończyka. Sono
bowiem potrafi
zahipnotyzować widza, chociaż pokazuje nam rzeczy straszne i okropne.
Potrafi przykuć nas do ekranu, uczynić niewolnikami jego artystycznej
wizji, bo wiem, że i tak będziemy mu wdzięczni. Być może więc na tym
polega sztuka i artyzm Siona Sono?
MOJA OCENA: 7 + /10
(+ za poruszający wątek Keiko)
Zobacz na IMDB:
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Za kamerą Sion Sono,
więc wszystko jasne!
|
Krajobraz po apokalipsie
a w nim, chowający się przed pełnym przemocy i cierpienia światem,
ludzie-krety. O Japonii po kataklizmie z marca 2011 r. i o miłości, która
jest w stanie zbawić świat.
|
Jak żyć, gdy się już
raz umarło? Jak żyć nie będąc kochanym? Jak odnaleźć w tym wszystkim samego siebie? Nie ma
prostych odpowiedzi, ale jest nadzieja.
|
W końcu obejrzałam film i byłam naprawdę wstrząśnięta. Szczególnie rolą młodych aktorów. Momentami miałam wrażenie, że pozabijają się na ekranie. Żeby zabrać się do recenzji tej produkcji, musiałam nieco odsapnąć, ale myślę, że w końcu napisałam jednak coś sensownego. Film był niesamowity! Pokazanie post-apokaliptycznego świata, młodych zagubionych ludzi i społeczeństwa było bardzo wyraźnie. Wstrząsnął mną ogrom symboli i podwójnych znaczeń. Kamienie, nagranie na kasecie, półnaga kobieta w drzwiach, morderstwo w autobusie, kobieta w ciąży. Wszystko miało drugie dno i wszystko opisywało społeczeństwo Japońskie w tak subtelny sposób, że trudno było cokolwiek się domyśleć. Jednak jak już biegłam tym torem to wcale nie trzeba było mocno zagnieżdżać się w symbolikę filmu. Była widoczna jak na dłoni. I w pewien sposób niektóre motywy skojarzyły mi się z Battle Royale, o czym możesz przeczytać na moim blogu.
OdpowiedzUsuńZakończenie sprawiło, że uśmiechnęłam się przez łzy. Jedna z niezapomnianych produkcji, jakie miałam okazję obejrzeć.