czwartek, 6 września 2012

GYO (Junji Ito, 2001-2002)




„Tomie” i „Uzumaki. Spirala” – dwie najsłynniejsze mangi w dorobku japońskiego mistrza rysunkowego horroru, Junji Ito. Nie ma co do tego wątpliwości. Na moim blogu znajdziecie szczegółowe recenzje z obu tych tytułów albo sami możecie się przekonać, czytając ten komiks, na którymś z licznych serwisów, udostępniających przetłumaczone na język angielski dzieła mangaków. Jednak „Tomie” i „Uzumaki. Spirala” to nie są jedyne wybitne osiągnięcia japońskiego artysty. Zazwyczaj wymieniając te dwie znakomite mangi, wymienia się także dwutomowy komiks „Gyo”. Publikowany w latach 2001-2002 w młodzieżowym tygodniku „Big Comic Spirits” wydawnictwa Shogakukan jest niewątpliwie jednym z największych artystycznych osiągnięć Ito. Odpowiedź na pytanie: „dlaczego?” jest prosta. Pusty frazes o wyobraźni nieznającej granic w przypadku Japończyka wypełnia się treścią i staje się nieoczekiwanie prawdą. Gdy sięgam po kolejną mangę Ito, zastanawiam się czy będzie mnie w stanie czymś nowym zaskoczyć? Przecież opowiedział już tyle niesamowitych, przerażających a przy tym oryginalnych historii, że w końcu gdzieś ta granica kreatywności mangaki musi się pojawić? W „Gyo” się nie pojawia. Znów Mistrz całkowicie mnie zaskoczył.

No może niezupełnie. Jeśli przyjrzeć się bohaterom i bohaterkom komiksów Ito, to bez problemu dostrzeżemy, że są oni… tacy sami. Tomie Kawamura z „Tomie”, Kirie Goshima z „Uzumaki. Spirala” , Mimi z „Mimi`s Ghost Stories” czy bohaterka „Gyo”, Kaori Sawahara wyglądają, z wyjątkiem drobnych szczegółów, jak siostry bliźniaczki. Rzecz ma się tak samo w przypadku męskich bohaterów, prezentujących ten sam typ fizyczny. Czy to poważny zarzut? Nie nazwałbym bym tego nawet zarzutem, ponieważ powtarzalność wyglądu ludzkich postaci jest wyrazem własnego stylu rysowania Ito. Dodajmy, że jest to styl realistyczny, zrywający z obowiązują konwencję, nakazującą rysować ludzkie twarze w  charakterystyczny sposób: z ogromnymi oczami oraz kropkami i kreskami, zastępującymi nos i usta. U Ito twarz i pozostałe części ciała człowieka prezentują się tak jak w rzeczywistości. Co nie przeszkadza, choćby w wyglądzie pań, podkreślać ich dziewczęcości, delikatności i subtelności, co czasem bynajmniej nie koresponduje z wnętrzem rysunkowych bohaterek. (np. Tomie).


Ito nie zaskakuje także pod względem tematów i motywów, przewijających się przez jego twórczość. Groza niepostrzeżenie wdzierająca się w zwyczajną, oswojoną rzeczywistość; zło utożsamiane z siłami natury albo nawet z czymś starszym niż ona (np. spirale w „Uuzmaki”); narastające szaleństwo bohaterów; skłonność ludzi do ulegania złu; wpadanie w śmiertelnie groźne obsesje i uzależnienia; makabryczno-groteskowe deformacje ludzkiego ciała oraz obecny w niemal każdej mandze od czasu debiutanckiej „Tomie” motyw zabójczej epidemii, rozprzestrzeniającej się na miasta, całą Japonię albo nawet świat – wszystkie te elementy koszmarnego świata Ito odnajdziemy także w „Gyo”. A i tak będziemy zaskoczeni. Wszak dla wyobraźni japońskiego artysty nie istnieją granice, których nie były w stanie przekroczyć.

W „Gyo” Ito wychodzi zatem od prostego, szalonego pomysłu: co by się stało, gdyby morskie stworzenia zaczęły… chodzić? W świecie Ito każda anomalia nie jest jednak jedynie, przyciągającym uwagę ciekawskich fenomenem, lecz zwiastunem nadciągającego koszmaru, których rozmiarów i intensywności nikt (a zwłaszcza czytelnik) nie jest w stanie ogarnąć. Gdy zatem do domu wynajętego od wujka, Tadashiego, głównego bohatera mangi dostaje się „chodząca ryba”, to znak, że nic już nie będzie takie jak było. Że dotychczasowa rzeczywistość stanie się ulotnym wspomnieniem, które zastąpi przerażająca teraźniejszość. I tak jest w „Gyo”. Wraz z kolejnymi stronicami mangi poznajemy coraz więcej zdumiewających i niepokojących tajemnic, skrywających się za fenomenem, poruszających się po lądzie morskich stworzeń (ryby, kraby, kałamarnice, rekiny a nawet wieloryb), który stopniowo ograniczony jedynie do wybrzeży wyspy Okinawy, swym zasięgiem zaczyna obejmować całą Japonię. Okazuje się więc, że „chodzącym rybom” bynajmniej nie wyrosły dolne kończyny, lecz że do ich podbrzusza zrosły się z metalową podpórkę, z której wystają, przypominające odnóża pająka, metalowe nogi. To, co napędza owe nogi, to gaz, wytwarzany przez zmutowany szczep nieznanych bakterii, które w latach trzydziestych udało się japońskim naukowcom wyodrębnić. Gaz posiada jeszcze jedną właściwość: wydziela trudny, do zniesienia smród, jednoznacznie kojarzący się z odorem rozkładających się zwłok. I na dodatek roznosi śmiertelną chorobę, powodującą paraliż i stopniowe obumierania organizmu. Nic dziwnego, że śmierdzącymi mikroorganizmami zainteresowali się wojskowi, którzy pragnęli wykorzystać gaz jako zabójczą broń biologiczną. Czyż nie brzmi znajomo: broń, która wymyka się spod kontroli? Lecz Ito bynajmniej nie podąża utartym szlakiem. Finałowej puenty nie będę zdradzał, ale na pewno będzie ona zaskakująca.


Niemniej już z tego pobieżnego streszczenia wynika, że fabuła „Gyo” w przeciwieństwie do „Tomie” i „Uzumaki. Spirala” nie ma charakteru epizodycznego. Tutaj wszystkie wątki prowadzone są w sposób płynny i ciągły i na dodatek przemyślany, zataczając tak ulubioną przez Ito narracyjną pętlę. Epizodyczne historie mają swoje zalety, ale w fabule przebiegającej w sposób ciągły o wiele lepiej buduje się napięcie, wzajemne zależności między bohaterami i wydarzeniami, kreując bardziej spójny, pełniejszy świat. A w świecie „Gyo” niepodzielnie rządzi śmierć, która przychodzi z morza, w czym można dostrzec ponurą ironię, bowiem to oceany i morza stały się kolebą życia. Ito wplata motyw śmierci, umierania, rozkładu i destrukcji na wiele sposobów i pojawia się on na wielu płaszczyznach. Zatem ów odrażający smród roznoszony przez „chodzące ryby”, dodajmy stopniowo, pęczniejące od gazu, gnijące, aż w końcu rozpadające się na organiczny popiół, staje się przerażającym obrazem, umierającego w agonii świata. Śmierć kryje się w smrodzie, wydzielanym przez „chodzące ryby”, ponieważ jest on odorem martwego ludzkiego ciała. „Rozpylające” go niezliczone masy morskich stworzeń również są martwe. Co więcej odór ów jest produktem trującego gazu, odziałowującego na każdy żywy organizm i powodującego jego powolny rozkład. „Śmierć” społecznego łady następuje natomiast wraz z inwazją morskich stworzeń na ląd, pogrążających Japonię w chaosie i totalnej destrukcji.

„Gyo” opisuje zatem na fikcyjnej „zarazie” znane z historii pandemie czarnej dżumy (1347-1352) czy grypy „hiszpanki” (1918-1919), które dla ich ofiar, z pewnością stały się spełnioną apokalipsą. U Ito apokalipsa nastąpiła, ale dla komiksowego świata nie oznacza ona definitywnego zwycięstwa śmierci. Rzecz jasna managaka nie tylko z rozmachem przedstawia jedną z możliwych wizji końca świata, lecz podsuwa także inne wnioski. Na przykład, że zło, które dotknęło bohaterów „Gyo”, jest projekcją ich wewnętrznego zła. Znamienne, że najbardziej cierpią na katastrofalnych wydarzeniach, ci, którzy są zwyczajnie źli: zazdrości, samolubni, nieskromni. Ale można też dojść do innego wniosku, że to Natura mści się na człowieku a może nawet nie Natura, ponieważ – podobnie jak w „Uzumaki” – można się w mandze doszukać aluzji do mitologii Cthulhu H.P.Lovecrafta, którą sugeruje zakończenie.


Ito jest także doskonałym obserwatorem ludzkich zachowań, dlatego także i w „Gyo” pojawiają się postacie, których zżera zazdrość, egoizm, chciwość i którzy popadają w szaleństwo, co jest o tyle „ułatwione”, że cały świat oszalał. Kto widział pędzące ulicami miast mrowie ryb, rekina przeciskającego się przez wąskie korytarza domu, do którego wtargnął i ludzi, przemienionych w śmierdzące śmiercią hybrydy organicznej i nieorganicznej materii? Miłośnicy makabry a`la Ito nie będą zawiedzeni. Karty mangi wypełniają perwersyjnie odrażające, makabrycznie groteskowe istoty, które niegdyś posiadały dobrze nam znane kształty ryb, kotów, psów, czy ludzi. Jeśli  wytknąłem mangace, że przy rysunku postaci korzysta z tych samych typów postaci, to potwory Ito zdumiewają swą różnorodnością i pomysłowością. Gdyby David Cronenberg albo Shinya Tsukamoto czytali mangi Japończyka – jestem o tym głęboko przekonany – umarliby z zazdrości.  Myślę, że to całkiem niezła rekomendacja.  

A gdyby ktoś po przeczytaniu powyższej recenzji miał wątpliwości, czy „Gyo” Junji Ito jest komiksem wybitnym, to mam jeszcze jeden argument. U siebie z okna ma wspaniały widok na Zatokę Gdańską, ale po przeczytaniu komiksu Japończyka dostrzegam w tym widoku coś, czego wcześniej nie widziałem. Niepokój.

PS. Dodajmy jeszcze, że do mangi dołączone są dwie bonusowe historie: „The Sad Tale of The Principal Post” oraz „Enigma of Amigara Fault”. W pierwszej z nich Ito opisuje historię głowy rodziny, który w dosłowny sposób utrzymuje na swych barkach cały dom. W drugiej opowieści trzęsienie ziemi utworzyło uskok, na którego ścianie widnieją setki głębokich szczelin o niezwykłym, ludzkim kształcie. Okazuje się, że każda szczelina idealnie pasuje do konkretnej osoby i co więcej, w hipnotyczny sposób wciąga do siebie, by zamknąć nieszczęśnika w śmiertelnej pułapce. 

PS.1 W 2012 r. miał swą premierę anime Hirao Takayuki, „Gyo: Tokyo Fish Attaca”, bedący ekranizacją mangi Junji Ito. Recenzję z tego filmu można przeczytać  TUTAJ
 

Plansze z rysunkami z mangi GYO Junji Ito pochodzą ze strony: http://www.mangareader.net/


MOJA OCENA: 9+/10


Mangę GYO Junji Ito można przeczytać tutaj:
http://www.mangareader.net/gyo

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz