O co chodzi?
Tokio. Boże Narodzenie. Troje
bezdomnych - alkoholik Gin, była drag
queen, Hana oraz Miyuki, nastolatka, która uciekła z domu – na wysypisku
śmieci znajduje porzuconego niemowlaka. Gin i Miyuki pragną powiadomić policję
o nietypowym znalezisku i mieć sprawę „z głowy”, lecz w Hana odzywa się
kobieca, a właściwie matczyna natura. Nakłania zatem towarzyszy niedoli do
zaopiekowania się dzieckiem, aż do czasu znalezienia rodziców. I tak rozpoczyna
się przygoda, która raz na zawsze zmieni życie trojga bohaterów i w którą
wplątana będzie Yakuza, siły nadprzyrodzone i liczne cudowne zbiegi
okoliczności.
Dał nam przykład Charlie Chaplin
W powszechnej opinii „Tokyo
Godfathers” („Rodzice chrzestni z Tokio”) Satoshi Kona i Shôgo Furuyi pozostaje
w cieniu pozostałych dokonań tego pierwszego. Zupełnie niesłusznie. Bo choć to
obraz znacznie mniej porywający niż „Perfect Blue” czy „Papryka”, podobnie jak
one zadziwia artystyczną konsekwencją i perfekcją wykonania. „Tokyo
Godfatheres” to po prostu inny rodzaj propozycji japońskiego mistrza animacji.
Jest kilka znaczących różnic w stosunku do pozostałych filmów w dorobku japońskiego twórcy. I wcale nie muszą być one różnicami na niekorzyść. Po pierwsze „Tokyo Godfathers” jest znacznie lżejszy w tonie, a przewaga komediowego charakteru filmu jest aż nazbyt oczywista. Wyraża się ona choćby w potraktowaniu z dużą swadą, ale i sympatią trójki głównych bohaterów - bezdomnych z Tokio oraz ich pełnych ucieczek i pogoni przygód. Gdyby na skutek dotknięcia czarodziejski różdżki przeniesiono ich do niemych filmów Charliego Chaplina z początków jego kariery z łatwością by się w nich zaadaptowali. Choć postać, Hany, jednego z bezdomnych, nieukrywającego swych homoseksualnych skłonności, a na dodatek gustującego w kobiecych łachmanach, mogłaby na owe czasy wywołać skandal obyczajowy. Ale twórcy „Tokyo Godfathers” udowadniają, że potrafią tworzyć nie tylko bohaterów zjednujących serca widzów, lecz że mieli na swych filmowych protagonistów pomysł wykraczający poza stereotyp menela spod budki z piwem. Każdy z głównych bohaterów ma swój bynajmniej niebanalny życiorys i swoje mroczne sekrety. Gin, najstarszy z nich, typ depresyjny, był kiedyś kolarzem, ale oszukany przez kolegów nie zdobył pieniędzy na operację nieuleczalnej chorej córki, i dziewczynka zmarła. A wkrótce jego żona, Gin zaś wylądował na ulicy. Taką przynajmniej wersję rozpowiada wśród znajomych bezdomnych, w rzeczywistości było znacznie mniej dramatycznie, ale bardziej życiowo. Mizuki, to pełna temperamentu nastolatka, która uparcie nie przyznaje się do swojej bezdomności. Kiedyś ciężko zraniła nożem ojca-policjanta, właściwie chciała go zabić, lecz ojciec przeżył, ale dziewczyna uciekła, nie potrafiąc poradzić sobie z poczuciem winy. Najbarwniejszą postacią jest Hana, zakochany w Ginu sierota, którego przygarnęli geje-transwestyci i stali się dla małego chłopca najwspanialszą rodziną. Niestety szczególna wrażliwość Hany na słowo „jełop” sprowadziła na niego kłopoty. I tak ta niedobrana trójka życiowych rozbitków, na przemian się kłócąca i wspierająca, znalazła się na ulicy. A na ulicy można znaleźć najbardziej zaskakujące rzeczy i natknąć się najbardziej nieoczekiwane osoby. Choćby na porzuconego niemowlaka.
Nie bez powodu wspomniałem o filmach Charliego Chaplina. Pomysł na motyw z dzieckiem, które przypadkiem trafia w ręce, osoby w pewnym sensie równie niezaradnej i bezbronnej, co ono, czyli bezdomnego, pojawił się w pierwszym arcydziele Chaplina – „Brzdącu”(1921). Z późniejszego arcydzieła „Świateł wielkiego miasta” ( 1931) jest wątek milionera, którego Charlie ratuje przed samobójstwem. W filmie Kona i Furuyi milionera zastępuje szef yakuzy, ale podobieństwo jest zauważalne. Jednak nie podobieństwa dramaturgiczne niektórych motywów są najważniejsze, ale pełne ciepła i wyrozumiałości dla ludzkich wad pochylenie się nad ludźmi wyrzuconymi na margines społeczeństwa. To właśnie ów humanizm wydaje się łączyć tak odlegle w czasie i formie filmy. Wszak to Chaplin wymyślił niepozornego człowieczka w za dużych butach, wytartym fraku i przybrudzonym meloniku, którego społeczeństwo odtrąciło. Ale mimo odtrącenia, mimo wegetacji na jego dnie, bohater Chaplina nigdy nie utracił swej godności i nigdy nie przestał być dobrym, porządnym człowiekiem. Prawie tak jak bohaterowie filmu Kona i Furuyu. A poza tym twórcy „Tokyo Godfathers” po prostu lubią swoich bezdomnych, więc widzowie również. A bez bohaterów, których losy by nas w pełni nie zaangażowały, nie może się udać żaden film.
Jest kilka znaczących różnic w stosunku do pozostałych filmów w dorobku japońskiego twórcy. I wcale nie muszą być one różnicami na niekorzyść. Po pierwsze „Tokyo Godfathers” jest znacznie lżejszy w tonie, a przewaga komediowego charakteru filmu jest aż nazbyt oczywista. Wyraża się ona choćby w potraktowaniu z dużą swadą, ale i sympatią trójki głównych bohaterów - bezdomnych z Tokio oraz ich pełnych ucieczek i pogoni przygód. Gdyby na skutek dotknięcia czarodziejski różdżki przeniesiono ich do niemych filmów Charliego Chaplina z początków jego kariery z łatwością by się w nich zaadaptowali. Choć postać, Hany, jednego z bezdomnych, nieukrywającego swych homoseksualnych skłonności, a na dodatek gustującego w kobiecych łachmanach, mogłaby na owe czasy wywołać skandal obyczajowy. Ale twórcy „Tokyo Godfathers” udowadniają, że potrafią tworzyć nie tylko bohaterów zjednujących serca widzów, lecz że mieli na swych filmowych protagonistów pomysł wykraczający poza stereotyp menela spod budki z piwem. Każdy z głównych bohaterów ma swój bynajmniej niebanalny życiorys i swoje mroczne sekrety. Gin, najstarszy z nich, typ depresyjny, był kiedyś kolarzem, ale oszukany przez kolegów nie zdobył pieniędzy na operację nieuleczalnej chorej córki, i dziewczynka zmarła. A wkrótce jego żona, Gin zaś wylądował na ulicy. Taką przynajmniej wersję rozpowiada wśród znajomych bezdomnych, w rzeczywistości było znacznie mniej dramatycznie, ale bardziej życiowo. Mizuki, to pełna temperamentu nastolatka, która uparcie nie przyznaje się do swojej bezdomności. Kiedyś ciężko zraniła nożem ojca-policjanta, właściwie chciała go zabić, lecz ojciec przeżył, ale dziewczyna uciekła, nie potrafiąc poradzić sobie z poczuciem winy. Najbarwniejszą postacią jest Hana, zakochany w Ginu sierota, którego przygarnęli geje-transwestyci i stali się dla małego chłopca najwspanialszą rodziną. Niestety szczególna wrażliwość Hany na słowo „jełop” sprowadziła na niego kłopoty. I tak ta niedobrana trójka życiowych rozbitków, na przemian się kłócąca i wspierająca, znalazła się na ulicy. A na ulicy można znaleźć najbardziej zaskakujące rzeczy i natknąć się najbardziej nieoczekiwane osoby. Choćby na porzuconego niemowlaka.
Nie bez powodu wspomniałem o filmach Charliego Chaplina. Pomysł na motyw z dzieckiem, które przypadkiem trafia w ręce, osoby w pewnym sensie równie niezaradnej i bezbronnej, co ono, czyli bezdomnego, pojawił się w pierwszym arcydziele Chaplina – „Brzdącu”(1921). Z późniejszego arcydzieła „Świateł wielkiego miasta” ( 1931) jest wątek milionera, którego Charlie ratuje przed samobójstwem. W filmie Kona i Furuyi milionera zastępuje szef yakuzy, ale podobieństwo jest zauważalne. Jednak nie podobieństwa dramaturgiczne niektórych motywów są najważniejsze, ale pełne ciepła i wyrozumiałości dla ludzkich wad pochylenie się nad ludźmi wyrzuconymi na margines społeczeństwa. To właśnie ów humanizm wydaje się łączyć tak odlegle w czasie i formie filmy. Wszak to Chaplin wymyślił niepozornego człowieczka w za dużych butach, wytartym fraku i przybrudzonym meloniku, którego społeczeństwo odtrąciło. Ale mimo odtrącenia, mimo wegetacji na jego dnie, bohater Chaplina nigdy nie utracił swej godności i nigdy nie przestał być dobrym, porządnym człowiekiem. Prawie tak jak bohaterowie filmu Kona i Furuyu. A poza tym twórcy „Tokyo Godfathers” po prostu lubią swoich bezdomnych, więc widzowie również. A bez bohaterów, których losy by nas w pełni nie zaangażowały, nie może się udać żaden film.
Taka piękna bajka
Losy bohaterów, hm... Początkowo, wiedziony doświadczeniem z seansów pozostałych filmów Kona, oczekiwałem wirtuozerskiego mariażu fikcji i realizmu. A tymczasem jest kilka scen snów, w których twórcy zdobywają się na pofolgowanie swojej wyobraźni, ale nawet nie ma ich co porównywać z imponującymi, niesamowitymi wizjami z „Millennium Actrress” czy zwłaszcza „Papryki”. Z realizmem jednak również jest dość nietypowo. Historia trójki bezdomnych, którzy w prawie trzydziestomilionowym Tokio szukają matki dziecka, już na starcie bierze cały „realizm” w wielki nawias. A „cudowne zbiegi okoliczności” raz po raz, przytrafiające się bohaterem ostatecznie pozbawiły mnie złudzeń co do tego, że obejrzę „historię z życia wziętą”. Ale czy swobodne potraktowanie reguł prawdopodobieństwa i zarzucenie efektownego misz-maszu iluzji i rzeczywistości przekreśla „Tokyo Godfathers”?
Wcale. To jest świadoma i konsekwentnie realizowana strategia twórców (stąd m.in. dosadna komediowa kreska). Bo obraz Kona i Furuyu nie jest opowieścią bezwzględnie podporządkowaną wymogom realizmu, lecz raczej baśnią z realistyczną scenerią Tokio, także tego mniej znanego (wąskie uliczki przedmieść, dzielnice uciech itp.). Jest wprawdzie kilka scen przemocy, ale chyba każdy przyzna, że to baśń (a może bajka) dla dorosłych. A skoro fabułą rządzi baśniowa logika, to cudowne przypadki nikogo dziwić nie mogą. I czyż można sobie wyobrazić lepszy czas na snucie takich historii, jak Boże Narodzenie?
Choć dla wielu „Tokyo Godfathers” to zaledwie krótki przystanek przed „Papriką?, to warto się na nim zatrzymać. Bo jest to bardzo zabawne, wzruszające i taaaakie milutkie miejsce.
MOJA OCENA: 7 +/10
Zobacz na IMDB:
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Komediową, nieco
uproszczoną kreską kreśli Kon wzruszającą bajkę bożonarodzeniową dla
dorosłych.
|
Troje bezdomnych i
dziecko, które los im niespodziewanie zsyła. Co zrobić z tak niewygodnym
darem niebios? Oddać na policję, czy odszukać matkę i poznać motywy jej
okrutnego postępowania?
|
W stylu najlepszych filmów
Charliego Chaplina, ciepła, pełna mądrego humanizmu opowieść o winie i
odkupieniu, miłości i poświęceniu.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz