czwartek, 30 sierpnia 2012

HIMIZU (Japonia, 2011)





Znam co jest ziarno, a co plewa
Znam to, znam 
Znam kto człek jaki po urodzie
Znam to wszystko
Znam co pogoda, co ulewa
Znam to
Znam drzew gatunki po ich korze
Znam to
Znam tez kto pilny jest, a kto nie
Znam wszystko
prócz samego siebie

/frag. wierszu Francoisa Villona, "Ballada"/


O co chodzi?

Rok 2011. Japonia po katastrofalnym trzęsieniu ziemi i tsunami. Yuichi Sumida, czternastoletni chłopak, mieszka z matką nad brzegiem jeziora i pomaga jej w wynajmowaniu łodzi wędkarzom. Obok małego baraku, w którym mieszkają, koczuje w namiotach garstka ocalałych z kataklizmu, którym cały dobytek życia zniszczyły fale tsunami. Yuichi wiedzie ponure życie u boku matki, która kompletnie się nim nie opiekuje, sprowadzając kolejnych facetów i marząc, że któryś z nich zabierze ją z tej zapadłej dziury. W końcu matka znajduje „sponsora” i pozostawia Yuichiego samemu sobie. Chłopaka nachodzi także zadłużony u yakuzy, wiecznie pijany ojciec, który ma nadzieję wyciągnąć grosz od syna, a gdy ten mu odmawia, dotkliwie go bije. Chociaż Yuichi obwieszcza, że chce być przeciętny, dla jego szkolnej koleżanki, Keiko jest wyjątkowy. Dziewczyna zapisuje na ścianie swego pokoju każde wypowiedziane słowo i stara się do niego zbliżyć. Pomaga mu rozreklamować wypożyczalnie łódek i nie kryje swego zakochanie w chłopaku. Jednakże Yuichi czuje się rozdrażniony obecnością nachalnej dziewczyny: ignoruje ją a nawet przepędza. Któregoś wieczoru pijany ojciec z uśmiechem na ustach wyznaje, że chciałby aby jego syn umarł; że nigdy nie pragnął jego przyjścia na świat i nigdy go nie kochał. Zrozpaczony, zdesperowany Yuichi chwyta za kawałek betonu. Dochodzi do tragedii. Od tej pory gnębiony poczuciem winy chłopak postanawia uczynić coś wartościowego dla społeczeństwa. Nosząc w papierowej torbie kuchenny nóż wyrusza na krucjatę przeciwko „złym ludziom”.    

Krajobraz po apokalipsie.

Apokalipsa dokonała się 11 marca 2011 r. O godz. 14. 46 czasu miejscowego rozpoczęło się jedno z najpotężniejszych trzęsień ziemi w historii pomiarów tego żywiołu o sile 9 st. w skali Richtera. Najgorsze jednak miało nadejść z ponad 10-metrowymi (w niektórych miejscach prawie 30 – metrowymi) falami gigantycznego tsunami, które zalały całe wschodnie wybrzeże największej z Wysp Japońskich, Honsiu. W niektórych miejscach morskie fale wdzierały się na odległość 10 km w głąb lądu. Osiem nadmorskich miejscowości zostało niemal zrównanych z ziemią, wybuchały pożary rafinerii, duże tereny kraju pozbawione były energii elektrycznej, drogi były nieprzejezdne, wiele budynków legło w gruzach, brakowało wody pitnej i benzyny. Ale to nie wszystko. W wyniku uszkodzenia reaktorów elektrowni atomowej w Fukushimie I doszło do wycieku radioaktywnych substancji a teren w odległości do 58 km od elektrowni został skażony. Podczas kataklizmu, według oficjalnych danych zginęło ponad 15,5 tys. osób a ok. 5 300 uważa się zaginione, ale wiele ciał porwały ze sobą fale tsunami.

Minęło ledwie pół roku od katastrofalnego trzęsienia ziemi, a podczas festiwalu filmowego w Wenecji odbyła się światowa premiera filmu Siona Sono, „Himizu”. Obraz twórcy „Love Exposure”, chociaż scenariusz powstał na postawie publikowanej w latach 2001-2002 mangi Minoru Furuyi, jest opowieścią o Japonii po apokalipsie, która nawiedziła ten kraj w marcu 2011 r. Film rozpoczyna się od panoramy doszczętnie zniszczonego miasta: sterczące kikuty ścian, odkryte fundamenty, pogniecione wraki samochodów i błąkający się pośród tego cmentarzyska cywilizacji zagubieni, zrozpaczeni ludzie, nie potrafiący odnaleźć swych domów, po których zostały szczątki. Ten złowieszczy krajobraz po apokalipsie będzie, niczym refren piosenki, powracać przez cały seans, stając się swoistym filmowym mottem. To nie tylko obraz potęgi Natury i kruchości cywilizacji człowieka, lecz – co nie powinno zaskakiwać nikogo, kto zna twórczość Sono – metaforyczny obraz japońskiego społeczeństwa. Można by przypuszczać, że reżysera interesuje portret Japończyków tuż po tragicznym kataklizmie. I tak w pewnym sensie jest, lecz znając wcześniejsze filmy, możemy się domyślić, że straszliwe zniszczenia są dla Sono – jakkolwiek to okrutnie brzmi – doskonałą okazją do wyrażenia poglądów, którym już od debiutanckiego „Klubu samobójców” jest wierny. Destrukcja, którą dokonało trzęsienie ziemi i tsunami, staje się dla niego zwierciadłem kondycji japońskiego społeczeństwa, które cierpi na „chorobę duszy”. W „Klubie samobójców” brak „połączeń” między ludźmi prowadził do samobójstw;  zatracenie się w rolach społecznych rozrywało kontakt z samym z sobą („Noriko Dinner`s Table”); rodzina ulegała dramatycznemu, patologicznemu rozkładowi („Strange Circus”); uleganie kompromisom prowadziło do zła („ Cold Fish”), a miłość i namiętność stawały się  patologiczną perwersją. Czy dla tych mrocznych aspektów rzeczywistości współczesnej Japonii idealnym tłem nie powinny być zrównane z ziemią miasta? Wielu zarzucało Sono nadużycie, że wykorzystuje niewyobrażalną tragedię dla swych artystycznych idei. Ale jakkolwiek kontrowersyjne wydaje się ujmowanie ubiegłorocznego kataklizmu w abstrakcyjną metaforę, to w istocie nie ma w „Himizu” nadużycia. Sono opowiada bowiem o krajobrazie po apokalipsie, w którym dostrzega rozkwitający… kwiat.

Kret wychodzi na powierzchnię

Tytuł filmu oznacza endemiczny dla Wysp Japońskich gatunek kreta, Urotrichus talpoides. Kret, rzecz jasna, nie jest bohaterem filmu Sono, ale w alegoryczny sposób opisuje bohaterów filmu, a zwłaszcza Yuichiego (rewelacyjny Shota Sometani) oraz jego postępowanie. Reżyser z uwagą przygląda się garstce ocalałych z trzęsienie ziemi i tsunami, którzy jednak stracili wszystko: dobytek a może nawet bliskich. Dziś są nomadami, zapomnianą, zmarginalizowaną grupą, która nie potrafi odnaleźć się w świecie po katastrofie. Mieszkają w turystycznych namiotach, nie mają pracy, czas zabijają, przesiadując w baraku Yuichiego, który – jest w filmie taka sugestia – wraz z rodzicami również ofiarą kataklizmu. On jest być może największą ofiarą, ponieważ stracił rodziców, nie w sensie dosłownym, lecz przenośnym. Matka całkowicie przestała wykazywać jakikolwiek instynkty macierzyńskie, ojciec pogrążył się w alkoholizmie i narobił sobie długów u yakuzy. Być może kiedyś stanowili rodzinę, ale po nieszczęściu, które ich dotknęło, stali się obcymi, wrogimi sobie osobami, którzy potrafią się tylko nienawidzić i ranić. W filmach Sono relacje międzyludzkie najczęściej polegają na wzajemnym ranieniu się, co w „Himizu” widać nie tylko na przykładzie stosunku Yuichiego i jego rodziców, ale także sposobu odnoszenia się do Keiko (wspaniała, wzruszająca Fumi Nikaido). Keiko także jest „kretem”, znienawidzona przez uzależnioną od hazardu matkę, która wraz z zupełnie uległym jej ojcem, budują dla dziewczyny szubienicę. Mają nadzieję, że dziewczyna uwolni ich w końcu od brzemienia, jakim dla nich jest i popełni samobójstwo. Niekochana zakochuje się również w niekochanym, niechcianym i znienawidzonym Yuichimi. Lecz on, jak na „kreta”, przystało żyje ukryty w ciemnościach nienawiści, żalu i gniewu wobec tych, którzy zamiast się nim opiekować i otaczać miłością, pozostawili na pastwę losu. Pogrążony (a może „zakopany”?) w cierpieniu każdą ingerencje w jego życie, nawet jeśli tak, jak w przypadku Keiko czy jednego z „rozbitków”, Yoruno, ukryte są za nią szczere i dobre intencje, traktuje jak atak. Yuichi jest jak kret. Z każdym kolejnym ciosem wymierzonym przez pomiatających nim ludzi, z każdym upokorzeniem, raną na ciele i duszy, coraz bardziej pogrąża się w ciemnościach, coraz bardziej się w nich „zakopuje” aż dociera do dna.

Znane powiedzonko mówi, że od dna można się już tylko odbić. I to też czyni chłopak. Oczywiście, znajdujemy się w świecie po katastrofie, która ma nie tylko charakter materialny, ale społeczny, psychiczny, duchowy a nawet moralny. Sono pokazuje szaleńca biegającego z nożem po ulicy, ucznia dźgającego w autobusie pełnym ludzi starszą kobietę, zafascynowanego nazizmem dilera, złodzieja okradającego przechodniów, czy koczujących w namiotach, wyrzuconych na margines społeczeństwa „rozbitków”, którzy straciwszy wszystko, mają już tylko siebie. Wizja Sono nie zaskoczy nikogo, kto widział wcześniejsze filmy reżysera. Jest niezwykle ponuro, upiornie; rzeczywistość wydaje się zdegenerowana, spsiała, ludzie okaleczeni, niepełni, chorzy i szaleni. Czy zatem może dziwić, że odbijanie Yuichiego od dna będzie odbywać się w sposób równie pokręcony i nienormalny jak świat, w którym przyszło mu żyć? Chłopak postanawia zabijać „złych ludzi”, takich jak jego ojciec i matka, eliminować ich ze społeczeństwa, lecz żeby zabijać "złych" samemu trzeba być złym. Lecz to nie ta nietypowa „misja” Yuichiego sprawi, że w jego życiu pojawi się nadzieja na zmianę losu, okrutnie  go doświadczającego, pozbawiającego niewinności, przemieniającego jego życie w koszmar. To Keiko i jej nieustępliwa, cierpliwa, wierna, oddana i gotowa na poświęcenie miłość.         
      
Oglądając filmy Sono, przynajmniej te z ostatnich lat, można dojść do wniosku, że ten pesymista i gorzki ironista, jest w istocie niepoprawnym romantykiem. Siłą, którą w stanie jest zbawić świat i uratować zagubionych bohaterów, jest miłość. W „Himizu” ta myśl pobrzmiewa bardzo wyraźnie. Dlatego też, choć pełno w filmie scen przemocy, patologii, skatologii, szaleństwa i świata na krawędzi otchłani, jest  to najbardziej optymistyczny obraz Japończyka od wielu lat.

Coś tu nie gra

Mam problem z oceną „Himizu”. Podstawowy zarzut, który można postawić Sono, dotyczy powtarzalności. Ile razy możemy oglądać rzeczywistość, rodem z piekła? Ile razy aktorzy będą grać swe role z poświęceniem graniczącym z ekshibicjonizmem i … histerią? Ile razy będziemy oglądać sceny przemocy i upokorzeń? Czy naprawdę na tym świecie nie ma niczego pięknego i wartościowego? Sono popełnia też inny poważny błąd: uogólnienia. Jaki bowiem płynie wniosek z jego ostatnich filmów? Że Japonia to miejsce z sennego koszmaru, zaludnione szaleńcami, psychopatami, zboczeńcami i mordercami. W tym tunelu przydałoby się światełko i ono nieśmiało pojawia się w „Himizu”, lecz i tak widza czeka wiele trudnych do zniesienia chwil.

Z drugiej strony niewielu jest twórców takich jak Sono. Intensywność emocji, emanująca z jego filmów zapiera dech w piersiach, bezkompromisowość w drążeniu najmroczniejszych aspektów człowieczeństwa, zaskakujący, przejmujący liryzm jego ponurych opowieści o Upadku Człowieka oraz warsztatowe mistrzostwo sprawiają, że trudno nie wybaczyć reżyserowi zbędnych scen, programowo pesymistycznej wizji świata i niewątpliwego sadyzmu, wyrażającego się w zmuszaniu aktorów do wręcz fizjologicznej utożsamiania się z bohaterami a widzów do oglądania tych tortur. Lecz nie sposób nie oglądać piekielnych wizji Japończyka. Sono bowiem potrafi zahipnotyzować widza, chociaż pokazuje nam rzeczy straszne i okropne. Potrafi przykuć nas do ekranu, uczynić niewolnikami jego artystycznej wizji, bo wiem, że i tak będziemy mu wdzięczni. Być może więc na tym polega sztuka i artyzm Siona Sono?

MOJA OCENA: 7 + /10 
(+ za poruszający wątek Keiko)


Zobacz na IMDB:


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Za kamerą Sion Sono, więc wszystko jasne!
Krajobraz po apokalipsie a w nim, chowający się przed pełnym przemocy i cierpienia światem, ludzie-krety. O Japonii po kataklizmie z marca 2011 r. i o miłości, która jest w stanie zbawić świat.
Jak żyć, gdy się już raz umarło? Jak żyć nie będąc kochanym? Jak odnaleźć  w tym wszystkim samego siebie? Nie ma prostych odpowiedzi, ale jest nadzieja.

1 komentarz :

  1. W końcu obejrzałam film i byłam naprawdę wstrząśnięta. Szczególnie rolą młodych aktorów. Momentami miałam wrażenie, że pozabijają się na ekranie. Żeby zabrać się do recenzji tej produkcji, musiałam nieco odsapnąć, ale myślę, że w końcu napisałam jednak coś sensownego. Film był niesamowity! Pokazanie post-apokaliptycznego świata, młodych zagubionych ludzi i społeczeństwa było bardzo wyraźnie. Wstrząsnął mną ogrom symboli i podwójnych znaczeń. Kamienie, nagranie na kasecie, półnaga kobieta w drzwiach, morderstwo w autobusie, kobieta w ciąży. Wszystko miało drugie dno i wszystko opisywało społeczeństwo Japońskie w tak subtelny sposób, że trudno było cokolwiek się domyśleć. Jednak jak już biegłam tym torem to wcale nie trzeba było mocno zagnieżdżać się w symbolikę filmu. Była widoczna jak na dłoni. I w pewien sposób niektóre motywy skojarzyły mi się z Battle Royale, o czym możesz przeczytać na moim blogu.

    Zakończenie sprawiło, że uśmiechnęłam się przez łzy. Jedna z niezapomnianych produkcji, jakie miałam okazję obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń