O co chodzi?
Dżakarta. Na peryferiach miasta, w dzielnicy slumsów dumnie
wznosi się piętnastopiętrowy aparatamentowiec. Chociaż mieszkają w nim zwykli
ludzie, jest on siedzibą barona narkotykowego, Tama, człowieka, który rządzi
przestępczym podziemiem. Wieżowiec jest właściwie twierdzą nie zdobycia. Wrogie
gangi, policja – nikt nie był w stanie dopaść Tama, ukrywającego się na
ostatnim piętrze budynku. Gangstera strzeże bowiem wierna armia uzbrojonych po
zęby zbirów pod wodzą Andiego i Wściekłego Psa – zastępców Tama. Mimo
nieudanych prób pojmania barona narkotykowego, oddział specjalny kapitana Jaka
otrzymuje zdanie nalotu na siedzibę Tama i jego pojmanie. Wśród funkcjonariuszy
jest Rama: prywatnie mistrz sztuk walki, którego żona spodziewa się dziecka. Tymczasem
funkcjonariusze przybywają do budynku Tama i bez większych kłopotów docierają
do piątego piętra. Nie wiedzą jeszcze, że wpadli w pułapkę, z której jedyne
wyjście prowadzi przez piekło.
Taki piękny łomot
Dla przeciętnego zjadacza filmowego chleba kino Azji to
przede wszystkim Kurosawa, Godzilla oraz filmy sztuki walki (wu xia, na Zachodzie – kung fu). Przez wiele lat ostoją tego
ostatniego był Hongkong, w którym realizowano filmy, opisujące dzieje mistrzów
sztuk walki z częstotliwością większą niż w Polsce kręci się komedie
romantyczne. Można by rzecz, że kino wu
xia stało się towarem eksportowym a jego gwiazdy takie jak Jakie Chan, Jet
Li a zwłaszcza Bruce Lee zdobyły sławę międzynarodową. Gdy jednak w 1997 r.
Hongkong przejęty został przez Chiny, które zyskały miano światowego centrum
filmów sztuk walki, to oni przejęli pałeczkę po Hongkongu. A jednak chociaż
Chińczycy nie żałują pieniędzy na regularnie realizowane widowiska wu xia, które rozmachem nie ustępują
największym hollywoodzkim superprodukcjom, to coraz donośniej dają o sobie znać
inne kinematografie, lansujące rodzime sztuki walki. W tej grupie dominują
Tajlandczycy, którzy doczekali się dwóch rozpoznawalnych na całym świecie
gwiazd: Tony`ego Jaa („Protector”, „Ong-bak”) oraz JeeJe Yanin („Chocolate”,
„Raging Phoenix”). Jaa specjalizuje się w tajskim boksie (muay thai) zaś Yanin w mieszance tajskiego boksu oraz taekwondo (jest mistrzynią w tej dziedzienie
sportu walki). Ale inni też nie są gorsi. Wietnamczycy w takich przebojowych
obrazach jak „The Rebel” czy „Clash” zaprezentowali vovinam (Viet Vo Dao) a
Indonezyjczycy w wielkim historycznym widowisku „Merantau” – pencak silat, który na jeszcze większą
skalę możemy oglądać w omawianym filmie Garetha Evansa , „The Raid” („Nalot”).
Niewiele słyszałem o indonezyjskich sztukach walki, dla
których zbiorczą nazwą jest pencak silat,
wyczytałem jednak, że istnieją setki lokalnych odmian, różniących się
szczegółami. Być może najbardziej charakterystyczną cechą silat, odróżniającą ją od chińskiego wu shu, tajlandzkiego muay
thai i wietnamskiego vovinam jest
posługiwanie się w walce nie tylko kończynami (zwłaszcza rękoma), ale także
bronią. Przeważnie w grę wchodzą różnego rodzaju zakończone ostrzem przedmioty (sztylet,
kirys, sierp), ale w użyciu jest tak nietypowy oręż jak np. stalowy wachlarz
czy laska podróżnicza. W silat,
podobnie jak w muay thai mamy wiele
ciosów zadawanych kolanem i podobnie jak wu
shu wiele ciosów wyprowadzanych przez dolne kończyny, jednakże
najważniejsze są pozostające w nieustannym ruchu ręce, co ma zmylić
przeciwnika. Seria niezwykle szybkich ciosów zadanych rękoma może być skuteczną
bronią w walce. Na ekranie indonezyjskiego filmu sztuka walki, przynajmniej do
takiego wniosku skłaniają sceny walki zaprezentowane w „The Raid”, wypada nad
wyraz efektownie i wyjątkowo brutalnie. Uważa się, że silat łączy delikatnością ruchów z wielką siłą i rzeczywiście,
walczący ze sobą rywale zadają w filmie do kilkuset ciosów na minutę. Inna
sprawa, że bohaterowie „The Raid” wykazują się niemal nadludzką odpornością na
otrzymywane z prędkością karabinu maszynowego razy.
Niemniej brutalność silatu
wpływa także na wrażenia wizualne, a nawet estetyczne. O ile bowiem chińskie wu shu demonstrowane w filmach w rodzaju
„Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok” czy „Hero” przypomina raczej balet, którego
wykonawcy nie podlegają prawom grawitacji, o tyle indonezyjską sztukę walki
najlepiej oddaje kolokwializm taki jak ten. Łomot. Tutaj nie ma biegania po
ścianach i przeskakiwania z drzewa na drzewo, tutaj kończyny są łamane z
głośnym trzaskiem, kopniaki boleśnie lądują na twarz, a krew efektownie tryska
z rozciętych tętnic. „The Raid” jest bowiem, zaskakująco pełnym przemocy jak na
standardy kina indonezyjskiego a nawet kina sztuk walki. Z drugiej strony jest
to przemoc niebezpiecznie fascynująca, co z pewnością jest rezultatem pewnego
„podkolororyzowania” scen walki, jak też niewątpliwego kunsztu aktorów.
Odtwarzający postać Ramy, Iko Uwai trenuje silat
od dziesiątego roku życia, osiągając absolutne mistrzostwo w tej sztuce walki.
A ponieważ Uwai radzi są całkiem dobrze z zadaniami aktorskimi, co też pokazał
w „Merantau” i demonstruje w „The Raid”, wróżę mu karierę na miarę Tony`ego
Jaay. Drugim mistrzem silatu,
występującym w recenzowanym filmie jest Yayan Ruhian (Wściekły Pies), choreograf
walk przy „Merantau” i profesjonalny instruktor silatu. Obaj panowie, nawet jeśli weźmiemy poprawkę, że oglądamy
sceny realizowane dla filmu, które na pewno powtarzano wielokrotnie, imponują
swoimi niewiarygodnymi umiejętnościami. Scena, gdy Uwai uzbrojony w policyjną
pałkę i nóż kładzie pokotem kilkudziesięciu przeciwników albo scena finałowego
pojedynku, gdy Ruhian walczy naraz z dwoma rywalami to popis zdumiewających
umiejętności mistrzów.
…i kilka innych atrakcji
Ale choć sceny walk są bez wątpienia największą atrakcją
wyreżyserowanego przez walijskiego reżysera obrazu, to bynajmniej nie są to
jedyne atrakcje, które czekają na widzów. „The Raid” wpisuje się bowiem w konwencję
kina akcji. Jak nietrudno się domyślić kino akcji oferuje przede wszystkim…
akcję, ale także szybkie następstwo zdarzeń, niespodziewane zwroty akcji,
dynamicznie rozwijającą się intrygę zazwyczaj o linearnym charakterze oraz
wyraziście zantagonizowane postacie. Dokładnie przytoczyłem definicję tego
filmowego gatunku ze „Słowinka filmu” po to, aby podkreślić, że „The Raid” jest
jej wierną ilustracją. Akcja jest zatem w filmie Evansa tak naładowana
testosteronem, potem i krwią, że hollywoodzkie gwiazdy kina akcji na czele z
Arnoldem Schwarzeneggerem, Sylwestrem Stallone czy Jasonem Stathamem powinny
czym prędzej zatrudnić się w następnym filmie Evansa. Choć wątpię, że wiekowi gwiazdorzy byliby w stanie dotrzymać tempa
indonezyjskim mistrzom sztuk walki.
A skoro wspomniałem słowo „tempo”, to wydarzenia w „The Raid” pędzą na łeb, na szyję, tak szybko, że zanim się zorientujemy, na polu walki pozostanie jedynie garstka bohaterów. Narracja przebiega nieprzyzwoicie liniowo, a kolejne jej etapy wyznaczają piętra, po których wspina się oddział tajlandzkiego SWAT`u, eliminując bandziorów i sam przez bandziorów będąc eliminowany. Nic zaskakującego, że gdy w końcu główny bohater dotrze na ostatnie piętro, zmierzy się z głównym antagonistą. Rywalizujące ze sobą postacie, uosabiające Dobro i Zło są rzecz jasna silnie spolaryzowane, by widz nie miał wątpliwości komu kibicować a kogo od pierwszych kadrów nienawidzić. Początkowe sceny ukazują zatem Ramę ciężko trenującego i z czułością przytulającego ciężarną żonę. Dla odmiany, gdy na ekranie po raz pierwszy pojawia się Tama, król narkotykowego podziemia widzimy go w brudnym podkoszulku, jak własnoręcznie wykonuje egzekucję na pięciu mężczyznach, strzelając im z bliskiej odległości w głowy. Gdy na ostatniego nieszczęśnika nie wystarcza naboi w magazynku, Tam roztrzaskuje głowę mężczyzny młotkiem. Te pierwsze sceny ustawiają postaci głównych antagonistów na dwóch skrajnych biegunach sympatii-antypatii. W trakcie dalszego rozwoju fabuły po „ciemnej stronie mocy”, po której stanął Tama, dołączy także Wściekły Pies, masakrujący własnymi rękoma rywali i łamiący im karki niczym zapałki. Siłą kina akcji jest bowiem prostota i dynamika.
Po co komu brat?
I dlatego nietrafna wydaje mi się próba „skomplikowania” w
istocie prostej, nieskomplikowanej fabuły. Tą próbą jest wprowadzenie wątku
brata Ramy, znajdującego się po niewłaściwej stronie barykady. Zapewne Evans
pragnął ubogacić być może nieco jednostajną intrygę poprzez ów wątek,
wprowadzając tematykę braterskiej miłości, lojalności i więzów rodzinnych.
Chwała mu za to, lecz mnie postać brata wydaje się mało wiarygodna i
nieprzekonująca. Mam też wątpliwości co do zakończenie wątku tej postaci, który
może i niesie jakieś przesłanie, ale ono mnie nie przekonuje. Być może więc
brat Ramy był potrzebny reżyserowi do bardziej prozaicznego celu: aby obaj
panowie mogli stanąć w emocjonującym, zaciętym pojedynku przeciw Wściekłemu
Psu? Oczywiście niezbyt wysoką ocenę „The Raid” wystawiam nie tylko za ów
braterski wątek – moi zdaniem zbędny, lecz także za inne potknięcia, za które
winę ponosi scenarzysta (tak do końca nie wiadomo na czym polegała rola
przekupnego porucznika w całej operacji pojmania Tamy a i kilka pomniejszych
dziur logicznych także się znajdzie). Stąd też…
MOJA OCENA: 7 /10
Zobacz na IMDB:
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Szybko, głośno, brutalnie, efektownie
– film, który mógłby wyreżyserować młody Luc Besson albo dojrzały John Woo.
Gareth Evans to może nie ta klasa, ale stara się bardzo.
|
Niektóre domy są nawiedzone, a inne są
nie zdobycia. Ale od czego są mistrzowie sztuk walki.
|
Drugie dno? Ktoś mu złamał kark
|
BONUS:
CHOREOGRAFIA WALK I TRENING WOJSKOWY
THE RAID: Production Blog #1 - Bootcamp & Choreography (ID) from Merantau Films on Vimeo.
KULISY REALIZACJI
The Raid Production Blog #2: Studio Sets and Effects from Merantau Films on Vimeo.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz