sobota, 11 sierpnia 2012

THE RAID (Serbuan maut, Indonezja/USA, 2011)




O co chodzi?

Dżakarta. Na peryferiach miasta, w dzielnicy slumsów dumnie wznosi się piętnastopiętrowy aparatamentowiec. Chociaż mieszkają w nim zwykli ludzie, jest on siedzibą barona narkotykowego, Tama, człowieka, który rządzi przestępczym podziemiem. Wieżowiec jest właściwie twierdzą nie zdobycia. Wrogie gangi, policja – nikt nie był w stanie dopaść Tama, ukrywającego się na ostatnim piętrze budynku. Gangstera strzeże bowiem wierna armia uzbrojonych po zęby zbirów pod wodzą Andiego i Wściekłego Psa – zastępców Tama. Mimo nieudanych prób pojmania barona narkotykowego, oddział specjalny kapitana Jaka otrzymuje zdanie nalotu na siedzibę Tama i jego pojmanie. Wśród funkcjonariuszy jest Rama: prywatnie mistrz sztuk walki, którego żona spodziewa się dziecka. Tymczasem funkcjonariusze przybywają do budynku Tama i bez większych kłopotów docierają do piątego piętra. Nie wiedzą jeszcze, że wpadli w pułapkę, z której jedyne wyjście prowadzi przez piekło.

Taki piękny łomot

Dla przeciętnego zjadacza filmowego chleba kino Azji to przede wszystkim Kurosawa, Godzilla oraz filmy sztuki walki (wu xia, na Zachodzie – kung fu). Przez wiele lat ostoją tego ostatniego był Hongkong, w którym realizowano filmy, opisujące dzieje mistrzów sztuk walki z częstotliwością większą niż w Polsce kręci się komedie romantyczne. Można by rzecz, że kino wu xia stało się towarem eksportowym a jego gwiazdy takie jak Jakie Chan, Jet Li a zwłaszcza Bruce Lee zdobyły sławę międzynarodową. Gdy jednak w 1997 r. Hongkong przejęty został przez Chiny, które zyskały miano światowego centrum filmów sztuk walki, to oni przejęli pałeczkę po Hongkongu. A jednak chociaż Chińczycy nie żałują pieniędzy na regularnie realizowane widowiska wu xia, które rozmachem nie ustępują największym hollywoodzkim superprodukcjom, to coraz donośniej dają o sobie znać inne kinematografie, lansujące rodzime sztuki walki. W tej grupie dominują Tajlandczycy, którzy doczekali się dwóch rozpoznawalnych na całym świecie gwiazd: Tony`ego Jaa („Protector”, „Ong-bak”) oraz JeeJe Yanin („Chocolate”, „Raging Phoenix”). Jaa specjalizuje się w tajskim boksie (muay thai) zaś Yanin w mieszance tajskiego boksu oraz taekwondo (jest mistrzynią w tej dziedzienie sportu walki). Ale inni też nie są gorsi. Wietnamczycy w takich przebojowych obrazach jak „The Rebel” czy „Clash” zaprezentowali vovinam (Viet Vo Dao) a Indonezyjczycy w wielkim historycznym widowisku „Merantau” – pencak silat, który na jeszcze większą skalę możemy oglądać w omawianym filmie Garetha Evansa , „The Raid” („Nalot”).

Niewiele słyszałem o indonezyjskich sztukach walki, dla których zbiorczą nazwą jest pencak silat, wyczytałem jednak, że istnieją setki lokalnych odmian, różniących się szczegółami. Być może najbardziej charakterystyczną cechą silat, odróżniającą ją od chińskiego wu shu, tajlandzkiego muay thai i wietnamskiego vovinam jest posługiwanie się w walce nie tylko kończynami (zwłaszcza rękoma), ale także bronią. Przeważnie w grę wchodzą różnego rodzaju zakończone ostrzem przedmioty (sztylet, kirys, sierp), ale w użyciu jest tak nietypowy oręż jak np. stalowy wachlarz czy laska podróżnicza. W silat, podobnie jak w muay thai mamy wiele ciosów zadawanych kolanem i podobnie jak wu shu wiele ciosów wyprowadzanych przez dolne kończyny, jednakże najważniejsze są pozostające w nieustannym ruchu ręce, co ma zmylić przeciwnika. Seria niezwykle szybkich ciosów zadanych rękoma może być skuteczną bronią w walce. Na ekranie indonezyjskiego filmu sztuka walki, przynajmniej do takiego wniosku skłaniają sceny walki zaprezentowane w „The Raid”, wypada nad wyraz efektownie i wyjątkowo brutalnie. Uważa się, że silat łączy delikatnością ruchów z wielką siłą i rzeczywiście, walczący ze sobą rywale zadają w filmie do kilkuset ciosów na minutę. Inna sprawa, że bohaterowie „The Raid” wykazują się niemal nadludzką odpornością na otrzymywane z prędkością karabinu maszynowego razy.

Niemniej brutalność silatu wpływa także na wrażenia wizualne, a nawet estetyczne. O ile bowiem chińskie wu shu demonstrowane w filmach w rodzaju „Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok” czy „Hero” przypomina raczej balet, którego wykonawcy nie podlegają prawom grawitacji, o tyle indonezyjską sztukę walki najlepiej oddaje kolokwializm taki jak ten. Łomot. Tutaj nie ma biegania po ścianach i przeskakiwania z drzewa na drzewo, tutaj kończyny są łamane z głośnym trzaskiem, kopniaki boleśnie lądują na twarz, a krew efektownie tryska z rozciętych tętnic. „The Raid” jest bowiem, zaskakująco pełnym przemocy jak na standardy kina indonezyjskiego a nawet kina sztuk walki. Z drugiej strony jest to przemoc niebezpiecznie fascynująca, co z pewnością jest rezultatem pewnego „podkolororyzowania” scen walki, jak też niewątpliwego kunsztu aktorów. Odtwarzający postać Ramy, Iko Uwai trenuje silat od dziesiątego roku życia, osiągając absolutne mistrzostwo w tej sztuce walki. A ponieważ Uwai radzi są całkiem dobrze z zadaniami aktorskimi, co też pokazał w „Merantau” i demonstruje w „The Raid”, wróżę mu karierę na miarę Tony`ego Jaay. Drugim mistrzem silatu, występującym w recenzowanym filmie jest Yayan Ruhian (Wściekły Pies), choreograf walk przy „Merantau” i profesjonalny instruktor silatu. Obaj panowie, nawet jeśli weźmiemy poprawkę, że oglądamy sceny realizowane dla filmu, które na pewno powtarzano wielokrotnie, imponują swoimi niewiarygodnymi umiejętnościami. Scena, gdy Uwai uzbrojony w policyjną pałkę i nóż kładzie pokotem kilkudziesięciu przeciwników albo scena finałowego pojedynku, gdy Ruhian walczy naraz z dwoma rywalami to popis zdumiewających umiejętności mistrzów.         

…i kilka innych atrakcji

Ale choć sceny walk są bez wątpienia największą atrakcją wyreżyserowanego przez walijskiego reżysera obrazu, to bynajmniej nie są to jedyne atrakcje, które czekają na widzów. „The Raid” wpisuje się bowiem w konwencję kina akcji. Jak nietrudno się domyślić kino akcji oferuje przede wszystkim… akcję, ale także szybkie następstwo zdarzeń, niespodziewane zwroty akcji, dynamicznie rozwijającą się intrygę zazwyczaj o linearnym charakterze oraz wyraziście zantagonizowane postacie. Dokładnie przytoczyłem definicję tego filmowego gatunku ze „Słowinka filmu” po to, aby podkreślić, że „The Raid” jest jej wierną ilustracją. Akcja jest zatem w filmie Evansa tak naładowana testosteronem, potem i krwią, że hollywoodzkie gwiazdy kina akcji na czele z Arnoldem Schwarzeneggerem, Sylwestrem Stallone czy Jasonem Stathamem powinny czym prędzej zatrudnić się w następnym filmie Evansa. Choć wątpię, że  wiekowi gwiazdorzy byliby w stanie dotrzymać tempa indonezyjskim mistrzom sztuk walki. 

A skoro wspomniałem słowo „tempo”, to wydarzenia w „The Raid” pędzą na łeb, na szyję, tak szybko, że zanim się zorientujemy, na polu walki pozostanie jedynie garstka bohaterów. Narracja przebiega nieprzyzwoicie liniowo, a kolejne jej etapy wyznaczają piętra, po których wspina się oddział tajlandzkiego SWAT`u, eliminując bandziorów i sam przez bandziorów będąc eliminowany. Nic zaskakującego, że gdy w końcu główny bohater dotrze na ostatnie piętro, zmierzy się z głównym antagonistą. Rywalizujące ze sobą postacie, uosabiające Dobro i Zło są rzecz jasna silnie spolaryzowane, by widz nie miał wątpliwości komu kibicować a kogo od pierwszych kadrów nienawidzić. Początkowe sceny ukazują zatem Ramę ciężko trenującego i z czułością przytulającego ciężarną żonę. Dla odmiany, gdy na ekranie po raz pierwszy pojawia się Tama, król narkotykowego podziemia widzimy go w brudnym podkoszulku, jak własnoręcznie wykonuje egzekucję na pięciu mężczyznach, strzelając im z bliskiej odległości w głowy. Gdy na ostatniego nieszczęśnika nie wystarcza naboi w magazynku, Tam roztrzaskuje głowę mężczyzny młotkiem. Te pierwsze sceny ustawiają postaci głównych antagonistów na dwóch skrajnych biegunach sympatii-antypatii. W trakcie dalszego rozwoju fabuły po „ciemnej stronie mocy”, po której stanął Tama, dołączy także Wściekły Pies, masakrujący własnymi rękoma rywali i łamiący im karki niczym zapałki. Siłą kina akcji jest bowiem prostota i dynamika.

Po co komu brat?

I dlatego nietrafna wydaje mi się próba „skomplikowania” w istocie prostej, nieskomplikowanej fabuły. Tą próbą jest wprowadzenie wątku brata Ramy, znajdującego się po niewłaściwej stronie barykady. Zapewne Evans pragnął ubogacić być może nieco jednostajną intrygę poprzez ów wątek, wprowadzając tematykę braterskiej miłości, lojalności i więzów rodzinnych. Chwała mu za to, lecz mnie postać brata wydaje się mało wiarygodna i nieprzekonująca. Mam też wątpliwości co do zakończenie wątku tej postaci, który może i niesie jakieś przesłanie, ale ono mnie nie przekonuje. Być może więc brat Ramy był potrzebny reżyserowi do bardziej prozaicznego celu: aby obaj panowie mogli stanąć w emocjonującym, zaciętym pojedynku przeciw Wściekłemu Psu? Oczywiście niezbyt wysoką ocenę „The Raid” wystawiam nie tylko za ów braterski wątek – moi zdaniem zbędny, lecz także za inne potknięcia, za które winę ponosi scenarzysta (tak do końca nie wiadomo na czym polegała rola przekupnego porucznika w całej operacji pojmania Tamy a i kilka pomniejszych dziur logicznych także się znajdzie). Stąd też…

MOJA OCENA: 7 /10  


Zobacz na IMDB:

REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Szybko, głośno, brutalnie, efektownie – film, który mógłby wyreżyserować młody Luc Besson albo dojrzały John Woo. Gareth Evans to może nie ta klasa, ale stara się bardzo.
Niektóre domy są nawiedzone, a inne są nie zdobycia. Ale od czego są mistrzowie sztuk walki.
Drugie dno? Ktoś mu złamał kark

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz