czwartek, 7 maja 2015

NA KRÓTKO: KWIECIEŃ 2015

Zhongkui: Dark Crystal and Snow Girl, 
reż. Peter Pau & Tianyu Zhao


Miesiąc kwiecień upłynął mi, jeśli chodzi o premierowe azjatyckie filmy, na bliskich spotkaniach z grozą chińską ( i okolice geograficzne). Były to spotkania, szczerze przyznając średnio udane, choć całkiem ciekawe. Chiński horror to jednak rejony drugiej ligi azjatyckiego kina grozy. Realizacyjnie zazwyczaj solidne i efektowne, ale pod względem treści stanowią nie zawsze strawny misz-masz J-horrorowych zapożyczeń, z thrillerem i melodramatem i koniecznie racjonalnym wyjaśnieniem wszelkich rzekomo nadprzyrodzonych zjawisk. Ale w kraju, w którym jednym słusznym i obowiązującym światopoglądem jest marksistowsko-materialistyczny nie ma miejsca na duchy i inne zabobony. Przynajmniej oficjalnie.

To odgórne ograniczenie konwencji gatunkowej ma jednak także pozytywny aspekt: zmusza twórców do twórczego kombinowania jak pogodzić wymogi gatunku z racjonalną wizją świata. Niestety, nie zawsze owa ekwilibrystyka między horrorem a cenzurą prowadzi w dobrym kierunku. Najczęściej w kierunku dziwacznych horroropodobnych tworów. Dlatego tym razem nie za wiele mam do zaproponowania. Na pewno warto zapoznać się z tajwańskim (może dlatego) „Soul”, intrygującej, wieloznacznej historii z pogranicza horroru okultystycznego i... dramatu psychologicznego. Godnym polecenia obrazem byłby także „Apostles”, gdyby nie ostatnie kilka minut filmu. Podobnie ma się rzecz z horrorem fantasy czy raczej z fantasy z elementami horroru - „ZhongKui: Dark Crystal and Snow Girl” z Li Bingbing, gdyby nie zaskakujące kiepskie efekty specjalne w filmie, w którym wypełniają one aż 90 % jego zawartości.
     


ZOMBIE FIGHT CLUB 
(reż. Joe Chien, Tajwan, 2014)


Horror. Tryskająca krew, odstrzeliwane głowy, urywane kończyny, zjadane wnętrzności i grupka bohaterów błąkająca się po wieżowcu opanowanym przez żywe trupy. To się nawet ogląda, zwłaszcza, że reżyser momentami jest zabawny (filipińska służąca posypująca zombie solą) a gore groteskowe (zombie z uzębioną paszczą zamiast brzucha) . Niestety ten film ma też drugą, zupełnie zbędną, chaotyczną i mało strawną drugą część rozgrywającą się rok po wydarzeniach, które rozegrały się w wieżowcu. Dla tych, którzy lubią naszpikowane sztucznymi efektami CGI gore, z mnóstwem skąpo ubranych Azjatek ze silikonowymi biustami i twardzielami roztrzaskującymi zombie ciosami kung fu. Nie ma chętnych, co?



MIDNIGHT HAIR
(reż. Liu Ning, Chiny, 2014)


Horror, thriller. Młode małżeństwo wprowadza się do okazałego domu na odludziu, by wkrótce przekonać się, że ich nowe lokum jest – cóż za niespodzianka! – nawiedzone. Efektownie zrealizowany film chińskiego reżysera Liu Ninga nie ma do zaoferowania zbyt wielu atrakcji dla fanów ekranowej grozy, poprzestając na zgranych chwytach i motywach (bladolica zjawa, mroczna przeszłość jednego z bohaterów itp.). Ogólnie rzecz biorąc wieje nudą a nieco emocji pojawia się wraz z eksponowaniem ponętnych kształtów Wang Li Dan zwanej „Chinese Godess of Boobs”.  W miarę zaskakujące jest też ostatnie kilkanaście minut, ale raczej nie dla tych, którzy mieli okazję zobaczyć już kilka chińskich horrorów. Otóż w chińskim kinie grozy obowiązuje zasada, że każde nadprzyrodzone zjawisko musi w filmie zostać w sposób racjonalny wyjaśnione, co ewidentnie wskazuje nie tyle na zabieg narracyjny co na odgórny nakaz... komunistycznego reżimu, tępiącego wszelkie przejawy światopoglądu niezgodnego z jedynie obowiązującym, nawet jeśli dotyczy on popularnej rozrywki. Dlatego też duchami zazwyczaj okazują się przebierańcy albo okazują się one zwidami chorych psychicznie bohaterów. Chiński horror przypomina więc nieco sowiecką odmianę schizofrenii zwanej bezobjawową tyle, że w tym przypadku mamy raczej do czynienia „bezobjawowym horrorem”, czyli takimi na niby.    



SOUL
(reż. Chung Mong-hong, Tajwan, 2013)


Dramat, thriller, horror. A-Chuan, pracownik restauracji traci nagle przytomność, zapadając w stan dziwnego odrętwienia. Lekarz, nie znajdując żadnych fizycznych objawów choroby, zaleca odpoczynek. Koledzy zawożą A-Chuan do mieszkającego w górach ojca, z którym od wielu lat nie utrzymywał kontaktu. Gdy mężczyzna w końcu odzyskuje pełną świadomość, nie jest już sobą. Czy to demoniczne opętanie czy ciężki przypadek choroby psychicznej? „Soul” to niezwykle frapujące, niepokojące kino, łączące z jednej strony poetycką, sfilmowaną w przepięknej scenerii tajwańskich gór stronę wizualną z brutalnymi, krwawymi scenami zabójstw. Wyreżyserowany przez Chung Mong-honga, twórcę  „Parkingu” i „Czwartego portretu”, obraz na głębszym poziomie jest metaforyczną, momentami surrealistyczną opowieścią o poszukiwaniu tożsamości, poszukiwaniu bliskości i zrozumienia, którego fabuła otwarta jest na różne interpretacje. Największa wartość „Soul” tkwi właśnie w jego niejednoznacznej, także gatunkowo, naturze dzięki czemu jeszcze długo po seansie ten film „żyje” w naszych myślach. 



FACE HUNTER
(reż. Wu Guoyong, Chiny, 2014)


Thriller, horror. Giallo po chińsku? Prawie, prawie. Zakapturzony i zamaskowany morderca dokonuje serii morderstw na kobietach, pozostawiając obok ich ciał – niczym wizytówkę - papierową maskę. Z wątkiem zabójcy związany jest wątek Yao Yao oraz jej narzeczonego z niejasną, mroczną przeszłością. „Face Hunter” to całkiem stylowa rzecz, ze skomplikowaną, wielowątkową fabułą, z tajemniczym zabójcą, ale - co jest częstą przypadłością komercyjnych produkcji - starającą się schlebiać gustom jak największej widowni. Toteż napięcie a może nawet groza, jest w „Face Hunter” co chwila zakłócana, z fatalnym skutkiem dla odbioru całego filmu, nudnymi, obyczajowymi scenami, ckliwym melodramatem (zwłaszcza finał) i zgranymi do cna horrorowymi chwytami (nawiedzony dom, zjawy itp.), które na dodatek nie mają wiele wspólnego z fabułą. I jeszcze jedna rzecz, która mnie raziła, choć ona też nie ma większego związku z filmem: mało urodziwe aktorki. :(



APOSTLES 
(reż. Joe Chien, Chiny/Hongkong, 2013)


Thriller, horror, science-fiction. Zdumiewające chińsko-hongkońskie kino wyreżyserowane przez tajwańskiego twórcę (co ciekawe, od twórcy „Zombie 108” i „Zombie Flight Club”). Słowo "zdumiewający", co prawda nie dla wszystkich zabrzmi w tym filmie w pozytywnym znaczeniu, ale kto lubi gatunkowe mieszanki i niestraszny mu thriller, horror, film fantasy, kino drogi science fiction, melodramat i dramat wrzucone do jednego kotła i kto na dodatek lubi zakręcone historie, zaskakujące co rusz coraz to dziwniejszymi twistami, niekoniecznie sensownymi - ten będzie się na „Apostles” świetnie bawił. Szkoda, że tę zabawę psuje finał z zupełnie innej bajki, a raczej filmu. Zgrzyta to zakończenie jak diabli, ale z drugiej strony można się założyć o każde pieniądze, że takiego finału nikt nie przewidzi. Poza tym ten końcowy kicz dodaje urokowi filmu, więc ostateczna ocena zależy od naszych indywidualnych preferencji. Plus Josie Ho w roli pisarki, która nie potrafi odróżnić rzeczywistości od własnych urojeń.       



ZHONGKUI: SNOW GIRL AND THE DARK CRYSTAL 
(Peter Pau & Tianyu Zhao, Chiny/Hongkong/USA, 2015)


Fantasy, romans. Zhong Kui to łowca demonów i niezwykle popularna wśród Chińczyków postać z rodzimego folkloru. Mimo swej popularności film Petera Pau i Tianyu Zhao jest pierwsza próbą przeniesienia na duży ekran jego fantastycznych przygód. Próbą niestety połowicznie udaną. Napakowany efektami CGI niczym kulturysta sterydami w pierwszej połowie nie wychodzi poza standardową, konwencjonalną historię fantasy o wykradzionym przez Zhong Kui Czarnym Krysztale, próbujących go odzyskać demonach i pewnym ambitnym bogu, wspierającym ludzi w walce z inwazją mocy piekielnych. Pojawia się też historia miłosna między Zhong Kuiem a tytułową Śnieżną Dziewczyną, demonem lodu. Ciekawsza, choć z drugiej strony niemiłosiernie ckliwa (ale chyba Chińczycy inaczej nie mogą) jest druga połowa. Zhong Kui poznaje bowiem prawdę o sobie, ujawniają się ukryte intencje pozostałych bohaterów, zmieniają się sojusze a film nieoczekiwanie wkracza w rejony  filozoficznych czy raczej prawie filozoficznych rozważań na temat względności dobra i zła. Widowiskowe, efektowne kino, ale w wielu momentach infantylne, przesłodzone a na dodatek zaskakująco nieudolne pod względem efektów specjalnych kino (zwłaszcza dotyczy to scen, gdy animowane komputerowo postaci są w ruchu). Li Bingbing, dla której właściwie ten film obejrzałem, wypada w roli zakochanej demonicy bez zarzutu, ale trochę szkoda jej talentu na taką dekoracyjną, papierową postać. W sumie więc – rozczarowanie.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz