sobota, 4 października 2014

Kino boli: THE KING OF THE PIGS (Korea Płd, 2011)





PSY I ŚWINIE

Losers are losers
/cytat z filmu /


Animacja też może być sztuką. I wcale nie mam na myśli powszechnie znanych anime Hayao Miyazakiego czy takie legendarne produkcje jak „Akira” czy „Duch w pancerzu”. Bliżej mi nieznany koreański twórca, Yeon Sang-ho w 2011 r. zadebiutował pełnometrażowym filmem „The Kings of The Pigs”, który nieoczekiwanie okazał się przebojem wielu międzynarodowych festiwali, zgarniając  tyle najróżniejszych nagród i wyróżnień, że ich wymienienie zajęłoby pół strony. Stąd ta atencja dla skromnego, niskobudżetowego obrazu Koreańczyka? Odpowiedź jest prosta: bo to wybitny film. Chwyta za gardło od pierwszych kadrów, od pierwszych dźwięków znakomitej, niezwykle ponurej muzyki, wprowadzając w nas nastrój przygnębienia, rozpaczy, beznadziei. Ten film jest jak zduszony krzyk rozdzierającego bólu, tym boleśniejszy, że nie można go z siebie wyrzucić. Krótko mówiąc „The King of The Pigs” nie mógł pojawić się w żadnym innym dziale na moim blogu, jak w tylko  „Kino boli”.  



Dwaj szkolni przyjaciele, Jung Jong-suk i Hwang Kyung-mina spotykają się po latach, by powspominać  dziecięce lata. Napisać, że ich życie jest dalekie od spełnionego, to nie napisać właściwie nic. Jong-suk usługuje wydawcom jak ghost writer, bezskutecznie starając się wydać własną powieść, a jego małżeństwo to pasmo niekończących się awantur. Kyung-min wprawdzie  zdołał zarobić nieco pieniędzy i rozkręcić swój interes, ale pierwsze kadry filmu informują nas o tym, że lata pomyślności dawno minęły. Mężczyzna jest bankrutem a jego małżeństwo jest chyba jeszcze bardziej nieudane niż jego przyjaciela. Co takie wydarzyło się, że bohaterowie, których poznajemy, jawią się jako ludzkie wraki dryfujące po morzu rzeczywistości chyba już tylko siłą bezwładności. Odpowiedzi dostarczają liczne retrospekcje, które cofają nas do lat szkolnych. Obaj doświadczyli wówczas traumatycznych przeżyć związanych ze szkolną przemocą, które tak głęboko wyryły się w ich psychice, że pozostawione przez nie rany nigdy się nie zabliźniły.  A zatem obraz Yeona to opowieść o patologicznych aspektach szkolnej rzeczywistości. Było i to wiele razy, a jednak „The King of The Pigs” wykracza poza wszelkie konwencje narosłe wokół uczniowskich tematów. 

Koreańska szkoła oraz to, co się w niej dzieje bywa dość często tematem rozlicznych rodzimych filmów. Zazwyczaj obowiązują dwie metody przedstawiania tego miejsca na ekranie. W  komediach romantycznych, szkoła staje się zazwyczaj areną, na której rozgrywają się zaprezentowane z humorem, a niekiedy z dozą erotyzmu miłosne perypetie szkolnej młodzieży albo kadry pedagogicznej. W dramatach natomiast szkoła z miejsca pierwszych erotycznych fantazji, pierwszych pocałunków i pierwszych miłości, staje się przeważnie miejscem traumatycznych doświadczeń: rozczarowań, zdradzonych przyjaźni, szkolnej przemocy czy samobójstwa. Podobną, mroczną stronę koreańskiej szkoły ukazują horrory, ale wszelkie patologie trawiące rodzimy system edukacji mają charakter pretekstowy, uzasadniając najczęściej obecność pierwiastka nadprzyrodzonego (np. ducha prześladowanej uczennicy, która popełniła samobójstwo).


Choć nagradzana na międzynarodowych festiwalach pełnometrażowa animacja Yeon Sang-ho, „The Kings of The Pigs” nie jest horrorem, to dość obficie korzysta z poetyki grozy, kreując niezwykle ponurą, mroczną atmosferę, sięgając po groteskowo-makabryczne wizje i nie szczędząc widzom scen naturalistycznej przemocy. Obraz Yeona, mimo obecności wspomnianych elementów typowych raczej dla horroru niż dramatu, jest przede wszystkim tym drugim: wnikliwym, złożonym, uniwersalnym w wymowie dramatem, poświęconym zjawisku „szkolnej fali” w kontekście dalekosiężnych skutków oddziaływania na życie jej ofiar. Być może powyższe zdanie zabrzmiało nieco publicystycznie, ale w rzeczywistości „The Kings of The Pigs” z publicystyką nie ma nic wspólnego. To przejmujące, wielowymiarowe dzieło nawet nie tyle o szkolnej przemocy, co o skażeniu złem naznaczającym bohaterów piętnem na całe życie. 

Najważniejsze pytanie, które stawia Yeon w swym filmie brzmi: czy można przeciwstawić się przemocy a w szerszym kontekście złu? Starając się odpowiedzieć na tak postawioną kwestię, Koreańczyk przedstawia trzy różne postawy bohaterów wobec dziejącego się zła: akceptację, ignorancję i czynny sprzeciw.


Tę pierwszą reprezentują Jong-suk i Kyung-min, umiejscowieni na dnie szkolnej hierachii, należący do grupy klasowych pariasów zwanych „świniami”. Nie mogą liczyć na niczyje wsparcie, ani rodziców, ani nauczycieli ani nawet znajdujących się w podobnej sytuacji prześladowanych uczniów. To sprawia, że czują się całkowicie samotni i bezsilni. W „The King of The Pigs” reżyserowi udało się trafnie ukazać bezbronność i bezradność ofiar przemocy, molestowanych, wyszydzanych, bitych i traktowanych jak nic nie warte rzeczy. Takie postępowanie rodzi naturalną chęć odwetu, ale jak ukazuje Yeon na przykładzie swych bohaterów można albo się rozpłakać albo w bezsilności zaciskać pieści jak robi to Jong-suk. W przemocy bowiem najgorsze jest poczucie osamotnienia, daremności wszelkich prób przeciwstawienia się prześladowcy, wyzwolenia się z roli ofiary, której terroryzowana osoba mimowolnie „uczy” się i w końcu zaczyna akceptować. Wobec przemocy można przyjąć zatem postawę uległej bierności, akceptacji własnego losu, ale ceną za przyzwolenie na wyrządzonę krzywdę, na przemoc i zło jest zniszczone życie. Losy Yong-suka i Kyung-mina dlatego tak bardzo poruszają, bo na ich przykładzie twórca „The King of The Pigs” ukazuje, iż traumy wyniesionej z dzieciństwa nie da się zapomnieć. Nawet gdy bezpośredni terror się skończy, jego skutki, niczym korniki drążące w starym pniu, będą niszczyć psychikę ofiary przemocy, aż doprowadzą do jej całkowitego rozpadu. Przed złem nie ma ucieczki. Co więcej, jak dowiadujemy się z filmu, a co potwierdzają psychologowie, ofiary które doświadczyły w dzieciństwie aktów przemocy, są bardziej podatne na działania agresywne w dorosłym życiu, traktując ją jako narzędzie rozwiązywania trudnych sytuacji. Dokładnie z tym samym spotykamy się w życiu bohaterów, choć powody ich wybuchów agresji, są odmienne.  


Ale Yeon pokazuje w swym filmie dwie jeszcze inne możliwości zachowania wobec agresora. Jedną z nich reprezentuje Park Chang-young, nowy uczeń, który wzbudza uznanie u nauczycieli swą wiedzą i zdolnościami a u kolegów przyjaznym, życzliwym usposobieniem. Szybko staje się popularny w szkole, zyskując pokaźne grono przyjaciół. Popełnia jednak błąd. Ponieważ jest zdolnym uczniem nauczyciel wyznacza go do reprezentowania szkoły w pisarskim konkursie, a on z radością godzi się na tę propozycję. Choć nieświadomie, to jednak łamie obowiązujące zasady wychyla się przed szereg, zapomina, że „świnia” nie może stać się „psem”. Każda dyktatorska władza, nawet jeśli swym zasięgiem obejmuje jedynie szkolny budynek i jej okolice, dba o to, aby zabezpieczyć się przed obcymi. Upokorzony, pobity Chang-young przy następnej okazji rezygnuje z udziału w konkursie, twierdząc, że to dla niego zbyt „wielki ciężar”. Coś bowiem zrozumiał. W rozmowie z Jong-sukiem przyznał, że mógłby podjąć walkę z „psami”, ale po, co skoro po ukończeniu nauki w szkole, już nigdy więcej nie zobaczy tych, z którymi miałby walczyć. Przeciwstawnie się przemocy jest nie tyle niemożliwe, co raczej pozbawione sensu.  „Trzeba ich ignorować” - poradził Jong-sukowi.


Odmienną postawę, czynnego sprzeciwu reprezentuje Kim Chul. Chul nie płacze, nie zaciska w niemym geście rozpaczy pięści, ani też nie ignoruje przeciwnika. Za każdy otrzymany cios, oddaje ich dwa razy więcej i mocniej, nie odpuszcza, bije się z przerażającą zaciekłością, okłada klasowych prześladowców, jak i starszych uczniów. Jong-suk i Kyung-min patrzą na Chula z podziwem. Oto znalazł się ktoś, kto przeciwstawił się terrorowi „psów”. Pojawił się „król świń”. Chul tymczasem realizuje własną filozofię wedle, której zło można pokonać tylko jeszcze większym złem. Początkowo wydaje się, i tak też sądzą Jong-suk i Kyung-min, którzy zaprzyjaźniają się z Chulem, że chłopiec zrealizuje swoją misję „zło za jeszcze większe zło”, ale  wkrótce okazuje się, że nadzieje pokładane w osobie niepokornego outsidera przez Jong-suka i jego przyjaciela nie zostaną spełnione.  Samotny buntownik doprowadzający do obalenia systemu tyranii  - to się może udać w książkach albo w filmie, a nie w życiu. A „The King of the Pigs” jest boleśnie blisko życia.

Najbardziej przytłaczające jest w filmie Yeona nie tyle uległość, bezsilność, osamotnienie ofiar, ale brak nadziei. Reżyser, ukazując losy swoich bohaterów, zdaje się mówić, że przemocy, złu nie można się przeciwstawić. Z sadystyczną premedytacją kompromituje postawy swoich bohaterów wobec terroru, nie oszczędzając nawet Chula. Jego upadek, zarówno w sensie dosłownym (ci co widzieli animację, wiedzą o czym piszę), jak i metaforycznym pobrzmiewa wyjątkowo pesymistycznie, zwłaszcza dla dwojga głównych bohaterów. Obaj bowiem uwierzyli, że Chul może odmienić ich los, że nie będą już przestraszonymi, płaczącymi frajerami, że może sprawić, iż „świnie” zajmą miejsce „psów”. Ale Yeon jest bezlitosny dla swych bohaterów, a także, oczywiście, dla widzów. Zdaje się mówić: urodziłeś się „świnią” i „świnią” pozostaniesz aż do śmierci. Cokolwiek byś zrobił lub nie zrobił nie zmienisz swego położenia. Z przerażającego swą beznadzieją monologu siostry Jong-suka wynikają jeszcze smutniejsze wnioski. Nie tylko ty pozostaniesz „świnią” tłuczoną przez psy dla psów, ale także twoje dzieci i dzieci twoich dzieci i tak dalej i dalej.  „Losers are losers”. Na zawsze.


W tym ponurym, mrocznym filmie pojawia jednak światełko w tunelu. To jedna z ostatnich scen, gdy Jong-suk w końcu odbiera telefon od swojej zaniepokojonej żony, Myung-mi. Zanim małżonkowie się rozstali, doszło pomiędzy nimi do kłótni, prawdopodobnie jednej z wielu. Wściekły Jong-suk, podejrzewający, że Myung-mi go zdradza, zostawił ją leżącą na podłodze, skopaną i płaczącą. Wyszedł z domu nie mówiąc dokąd. Małżonka próbowała się jeszcze wielokrotnie skontaktować z mężem, ale Jong-suk za każdym razem przerywał połączenie. Gdy w końcu odebrał telefon, rozpłakał się do słuchawki i zaczął szczerze przepraszać Myung-mi. Te dwie różne reakcje Jong-suk rozdziela jednak traumatyczna, bolesna podróż, którą bohater za sprawą rozmowy z przyjacielem odbył do czasów dzieciństwa. Ponowne zmierzenie się z koszmarem tamtego okresu, ze wszystkimi lękami i demonami przyszłości okazuje się być wyzwoleniem dla umęczonej duszy bohatera, rodzajem katharsis, który – taką nadzieję pozostawia widzom Yeon – przywraca Jong-suka do życia a na pewno jego żonie. I w tym tkwi nadzieja w, zdawałoby się całkowicie jej pozbawionym, obrazie Koreańczyka. Nie zmienimy świata, ale chociaż możemy próbować zmienić nasze nastawienie do niego.


Na koniec słowo o stronie realizacyjnej „The King of The Pigs”, która zazwyczaj spotyka się z największymi zarzutami. Nie za bardzo ich rozumiem, bowiem nawet ewidentna jej ubogość (w końcu animację nakręcono za grosze) czy też techniczna niedoskonałość pracują na jej sukces. Obraz Yeona to nie jest olśniewające widowisko zachwycające realizacyjną perfekcją i atrakcyjnością formy, to obraz o życiu bez liftingu, o wyprutych wnętrznościach życia, które wypełnia niesprawiedliwość, nędza, brzydota i wszechobecna przemoc. To w końcu opowieść o cierpieniu, ból, rozpaczy i samotności. Dla wyrażania tego rodzaju emocji nie ma lepszej formy niż ta, która Yeon wybrał dla swego przejmującego, poruszającego, momentami druzgocącego, ale niezwykle mądrego filmu. Choć to historia ledwie rysunkowa ogląda się ją kawał najlepszego, bezkompromisowego kina.


PAMIĘTNA SCENA: Jak w wielu innych filmach z tego działu, pamiętnych scen jest bez liku, ale gdybym miał wybrać jedną, to będzie to scena opisana przez mnie powyżej. Scena, w której Jong-suk odbiera w końcu telefon od zaniepokojonej żony i wybucha płaczem. To emocjonalna kulminacja „The King of The Pigs” - trudno nie oglądać jej bez mokrych oczu (choć ostatecznie wszystko jest kwestią osobistej wrażliwości). Ten kulminacyjny moment obrazu jest też jedyną  jasną, niosącą nadzieję chwilą w filmie Yeon Sang-ho – co rzecz jasna wzmaga emocjonalność animacji. Ale by nie popaść w sentymentalizm reżyser puentuje tę scenę gorzką frazą, że świat to  bezduszna asfaltowa dżungla. Co prawda nie znalazłem video do omawianej sceny, ale prolog „The King of The Pigs” całkiem dobrze może go zastąpić. Od razu można złapać tę przygnębiającą atmosferę, towarzyszącą odbiorowi tego filmu.


 


BONUS

PRZEMOC SZKOLNA

IJIME I SAMOBÓJSTWA

PSYCHOLOGICZNE KONSEKWENCJE TRAUMATYCZNEGO STRESU

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz