sobota, 30 stycznia 2010

Ciemne strony singapurskiego raju



W styczniowym numerze National Geographic natrafiłem na niezwykle interesujący artykuł o blaskach i cieniach Singapuru. To miasto-państwo, zajmujące obszar wielkości półtorej Warszawy, na mapie świata jako niezależny twór polityczny pojawiło się dopiero w 1963 r.. Państwo jest młode, lecz już zdążyło zdobyć tytuł jednego z najbogatszych na świecie. Dochód PKB - 49, 7 USD na głowę (w USA – 45, 8) jest jedynym z najwyższych na świecie. Stopa bezrobocia utrzymuje się na poziomie 3 %, kraj posiada ogromne rezerwy dewizowe, edukacja i system opieki zdrowotnej są lepsze niż na Zachodzie, a 90 % mieszkańców mieszka w domach jednorodzinnych, ciesząc się z niskich podatków. Na dodatek ulice są czyste nawet w najbardziej zatłoczonych miejscach w mieście, a poważne przestępstwa zdarzają się wiele razy rzadziej niż w innych wysoko uprzemysłowionych krajach. Raj na ziemi?

Autor artykułu, Mark Jacobson zadaje pytanie jaka jest cena dobrobytu i bezpieczeństwa mieszkańców Singapuru. Twórcą „singapurskiego modelu” jest Lee Kuan Yew (ur. 1923) – najpopularniejsza osoba w państwie, prawdziwy „ojciec narodu”. Lee stworzył Singapur przypominający „doskonale funkcjonująca korporacje”, w której z jednej strony mamy dynamicznie rozwijającą się gospodarkę a z drugiej – ścisłą kontrolę praw i wolności obywatelskich. Najważniejszym słowem dla Singapurczyka stało się słowo kiasu co oznacza „strach przed porażką”. W szkołach monitoruje się wyniki klasówek dziesięciolatków i na ich podstawie klasyfikuje je do grup zaawansowania. Poziom wyższy oznaczają: „wyjątkowy”, „bystry”, zaś przyznanie oceny „normalny” jest równoznaczne ze skazaniem w przyszłości na fizyczną pracę w fabryce lub sektorze usług. Niesamowita presja na osiąganie jak najlepszych wyników zamienia dorosłe życie Singapurczyków w nieustanny wyścig szczurów. Ale nawet dotarcie na szczyt nie daje pełnej satysfakcji, gdyż „pasmo sukcesów może się skończyć”. Gdy w 2005 r. Singapur stracił tytuł najbardziej przepustowego portu na świecie na rzecz Szanghaju całe społeczeństwo popadało w przygnębienie.

Singapurczycy, otoczeni przez znacznie większych sąsiadów, żyją w poczuciu nieustannego zagrożenia. Budżet armii na 2009 r. – jak podaje Jacobson – wyniósł 11, 4 mld dolarów, co jest jedną z najwyższych na świecie kwot przeznaczonych na armię. Co więcej wiele nowoczesnych domów wyposażonych w schrony przeciwatomowe. Gdy do Singapuru dotarła epidemia świńskiej grypy, na bramkach do modnych klubów ochroniarze mierzyli każdemu temperaturę termometrami.

Sterylna czystość ulic z których słynnie Singapur to efekt niezwykle drakońskich przepisów. Obywatel przyłapany na śmieceniu otrzymuje mandat w wysokości 200 dolarów, za recydywę grozi zaś kara przymusowego sprzątania ulic. Za handel narkotykami grożą kary cielesne, a turystom odwiedzającym kraj wręcza się kartę wyjazdu na którym czerwonymi literami umieszczono ostrzeżenie, że przemyt narkotyków grozi kara śmierci.

Singapur trzyma na smyczy swoich obywateli także w kwestii wolności obywatelskich. Polityczna opozycja prawie nie istnieje, a każdy kto odważy się skrytykować politykę rządu powinien liczyć się z konsekwencjami. Indywidualistyczne zapędy mieszkańców „singapurskiego raju” ukracane są przez wszechobecną cenzurę. „Playboy” jest do tej pory zakazany w Singapurze, ale młodzi ludzie nie pogodzeni z autorytarną władzą i cenzurą znajduje nisze dla swego wolnomyślicielstwa w Internecie. Jednak gdy zechcą się pobrać się i założyć rodzinę państwo znów wkracza ze swą bezduszną polityką. Propagowane są bowiem małżeństwa między osobami posiadającymi to samo wykształcenie. Absolwenci wyższych uczelni z absolwentkami wyższych uczelni a średnio wykształceni ze średnio wykształconymi – wszystko po to, by podnieść jakość narodowych genów.

Jacobson kończy swój artykuł wiele mówiącą o naturze obecnego „singapurskiego raju” historyjką. Autor wybrał się na najwyższy punkt wyspy, 163 metrowe wzgórze w rezerwacie Bukit Timah Nature Reserve, lecz zamiast spodziewanej przez niego pięknej panoramy miasta zobaczył zardzewiałą wieżę telekomunikacyjną oraz płot z siatki z tablicą –„miejsce strzeżone”. Tablica przedstawiała dwoje ludzików, z których jeden celował z karabinu w drugiego, stojącego z podniesionymi rękoma. Jacobson zwierzył się z tego, co zobaczył znajomemu Singapurczykowi, który uśmiechając się, powiedział, że nastąpił jakiś postęp. Poprzednio na tablicy jeden z ludzików leżał już martwy.

Na podstawie artykułu „Projekt Singapur” Marka Jacobsona w National Geographic, Nr 1 (124), styczeń 2010, s. 24-35.

KILKA POCZTÓWEK Z SINGAPURU

1 komentarz :

  1. Panie Krzysztofie, dziękuję za ten wspaniały artykuł. Zgadzam się ze wszystkim poza dwoma rzeczami:
    1. "90 % mieszkańców mieszka w domach jednorodzinnych"
    Nieprawda, obywatele Singapuru mieszkają głównie w blokach i 20 - 30 piętrowych wieżowcach.
    Tak rząd radzi sobie z gęstością zaludnienia.
    2. "Za handel narkotykami grożą kary cielesne, a turystom odwiedzającym kraj wręcza się kartę wyjazdu na którym czerwonymi literami umieszczono ostrzeżenie, że przemyt narkotyków grozi kara śmierci".
    Kary śmierci grożą nie tylko za przemyt, ale również za handel środkami odurzającymi w obrębie państwa. A jeśli nie, to surowy wyrok więzienny.
    Kary cielesne (chłosty) grożą nawet za zaśmiecanie ulic. Dotyczy to nie tylko obywateli państwa, ale również obcokrajowców.
    Prawo jest szczególnie egzekwowane.
    Szczerze mówiąc, pasują mi bardzo takie zasady dotyczące czystości. Jak wychodzę do miasta, to nie chcę widzieć dookoła siebie chlewu, porozrzucanych
    puszek i ponaklejanych gum do żucia. Potrafię nieść ze sobą śmieci nawet kilka kilometrów, jeżeli obok nie znajdę kubła. Niestety nie wszyscy. Pod tym względem singapurskie prawo jest normalne. W tak cudownym kraju aż chce się je przestrzegać. A kto szanuje przyrodę i otoczenie, nie musi niczego się obawiać. Dziwią mnie zatem te opinie w internecie głoszące, że Singapur zmienia się w państwo wręcz orwellowskie. Tamtejsze prawo nie zabrania serdecznego uśmiechu, tylko gani za chaos i nieporządek. Jak ktoś zamierza śmiecić i pluć, to niech zamieszka w korycie. Społeczeństwo potrzebuje dyscypliny, albo w postaci ostrych przepisów, albo w postaci prawdziwej wiary religijnej. Niestety z tym ostatnim jest zawsze krucho, więc pozostaje prawo.

    OdpowiedzUsuń