niedziela, 4 kwietnia 2010

Kino boli: COME AND SEE (Idi i smotri, ZSRR, 1985)



 CZAS APOKALIPSY

„A gdy otworzył wtórą pieczęć, słyszałem wtóre zwierzę mówiące: idź i patrz!

I wyszedł drugi koń rydzy; a temu, który na nim siedział, dano, aby odjął pokój z ziemi, a iżby
jedni drugich zabijali, i dano mu miecz wielki. …

A gdy otworzył czwartą pieczęć, słyszałem głos czwartego zwierzęcia mówiący: idź i patrz!

I widziałem, a oto koń płowy, a tego, który siedział na nim, imię było śmierć, a piekło szło za
nim; i dana im jest moc nad czwartą częścią ziemi, aby zabijali mieczem i
głodem, i morem, i przez zwierzęta ziemskie.”
/ Apokalipsa św. Jana Roz.6 /

 Trudno o bardziej stosowny film na rozpoczęcie cyklu „Kino boli”. Tadeusz Szczepański w „Słowniku filmu”, w haśle poświęconym obrazowi Elema Klimova, „Idź i patrz „(„Idi i smotri”) napisał: „Porażająca wizja wojny jako niewyobrażalnego pandemonium zagłady i nieludzkiego okrucieństwa. Jeden z najbardziej szokujących i bezkompromisowych filmów antywojennych w kinie światowym o trudnym do zniesienia oddziaływaniu.” (1) Widziałem film kilka razy i mogę poświadczyć, że te podniosłe słowa autora cytatu, które uderzają w najwyższe tony, nie kłamią. „Idź i patrz” to kino totalne. To kino, które kopie po twarzy i którego nigdy się nie zapomina.

Jest rok 1943. Białoruś. Kilkunastoletni Flora (w tej roli fenomenalny, grający na granicy transu, debiutant, Aleksander Krawczenko) znajduje karabin i postanawia, wbrew matce, wstąpić do miejscowego oddziału partyzantów. Jest pełen zapału, woli walki i naiwności. To dzieciak, który chciałby zostać bohaterem. A tymczasem nawet nie zostaje zabrany na swą pierwszą akcję. Wszystkie kolejne wydarzenia, których stanie się uczestnikiem, okażą się dla niego brutalną formą inicjacji w dorosłe życie. Chłopak przeżyje bombardowanie obozu partyzanckiego, śmierć rodzinny i mieszkańców rodzinnej wioski zamordowanych przez hitlerowców, ostrzał z karabinów maszynowych, a przede wszystkim masakrę mieszkańców wioski Pierchody, których esesmani podpalają w opuszczonej, przerobionej na spichlerz cerkwi. Stanie się świadkiem akcji odwetowej partyzantów i egzekucji niemieckich jeńców. W finale filmu będzie już podstarzałym i bliskim szaleństwa wrakiem człowieka.

Elem Klimov scenariusz do „Idź i patrz” napisał wraz białoruskim pisarzem Aleśem Adamowiczem, który w swej twórczości często powracał do koszmaru własnej, wojennej przeszłości. Podstawą scenariusza stały się przede wszystkim dwa jego opowiadania: „Partyzanci” (bohaterem jest chłopiec walczący w oddziale partyzanckim) oraz „Chatyńskie opowieści” (historia zagłady wsi Chatyń). (2) Skrypt czekał na realizację aż siedem lat, wzbudzał bowiem ogromne kontrowersje. Klimov wyjaśniał "Wszyscy mówili o tym filmie, że jest przykry, odpychający. Niektórzy protestowali.” – mówił reżyser i dodawał - Ale rzeczywistość była o wiele okrutniejsza. Nie powiedziałem całej prawdy, ażeby film dał się w ogóle oglądać". (3)

„Idź i patrz” jest filmem o piekle wojny. Brzmi banalnie i nieprzekonujące, bo niemal każdy film wojenny pokazuje, że wojna jest złem, że w okrutny i bezsensowny sposób, dla jakichś obłąkańczych idei szaleńców u sterów władzy, posła ludzi na śmierć. Wiele wybitnych filmów antywojennych, począwszy od „Na zachodzie bez zmian” Levisa Milestone`a , przez „Ścieżki chwały” Stanleya Kubricka, „Czas Apokalipsy” F.F. Coppoli, „Pluton” Oliviera Stone czy „Szeregowca Ryana” Stevena Spielberga w mniej lub bardziej dobitny sposób wyrażały tę prawdę, lecz żaden z nich nie dorównuje siłą przekazu radzieckiemu filmowi. „Wszędzie tam, gdzie inne dzieła zatrzymują się na pewnej bezpiecznej granicy i nie pokazują niczego „do końca”,  „Idź i patrz” każe oglądać i uczestniczyć. Aż do granic bólu i szoku” (4) – pisał jeden z autorów „Panoramy kina najnowszego 1980-1995”.        



To prawda. Siła obrazu Klimova tkwi nie tylko w podjęciu wyjątkowego drastycznego tematu – masowego mordu dokonanego na cywilach (głównie kobiety, dzieci i starcy) z jednej z białoruskich wiosek, lecz na naturalistycznym, bezkompromisowym przedstawieniu wojny jako spełnionej Apokalipsy (tytuł nawiązuje do tej księgi Nowego Testamentu). Ale nie tylko. Klimov wciąga widza w najgłębszą piekielną czeluść, na samo dno człowieczeństwa, bólu, poniżenia i szaleństwa. I czyni to w sposób mistrzowski i ...perfidny. Reżyser wykorzystuje przede wszystkim długie, kilkuminutowe ujęcia. Kamera nie jest w nich biernym, nieruchomym świadkiem, obserwującym z bezpiecznego dystansu gehennę młodego bohatera, lecz aktywnym uczestnikiem filmowych wydarzeń (zdjęcia kręcono steadycamem). Porusza się za bohaterami, krąży między mieszkańcami, zagląda w śmiertelnie przerażone twarze spędzanych niczym owce na rzeź wieśniaków, przygląda się wykrzywionym w obłąkańczym uśmiechu twarzom oprawców i zatrzymuje się na chwilę by pokontemplować ostentacyjne piękno przyrody. Jakby na przekór szaleństwu ludzi niezłomnie pięknemu. Kamera z pełną premedytacją utożsamiona zostaje ze wzrokiem widza. Tytuł filmu zobowiązuje, przynajmniej w tej części, gdy woła do nas „patrz!”. Nieoceniony polski krytyki i entuzjasta kina, Zygmunt Kałużyński pisał: „Tytuł wygląda na prowokację, bo patrzeć jest trudno i emocje widza skaczą jak sinusoida, a jednak nie odrywa się oczu.”  (5) To dopiero perwersja, nieprawdaż?

„Idź i patrz” jest bowiem obrazem szokującym i przerażającym, ale jednocześnie niepokojąco hipnotyzującym. Płynny montaż, niemal nieustannie znajdująca się w ruchu kamera, sprawiają, że obraz przemienia się w przeraźliwy koszmar śniony przez widza. Koszmar, z którego jednak nie tylko nie możemy, ale nie chcemy się przebudzić. Paradoks? A może absolutne mistrzostwo w panowaniu nad emocjami widza? Klimov tej sztuki dokonuje przede wszystkim za sprawą umiejętnego balansowania między różnego rodzaju estetykami ( impresjonizm, ekspresjonizm, symbolizm) i poprzez nasycenie obrazu atmosferą rodem z onirycznego horroru. Przyjrzyjmy się najważniejszemu fragmentowi jego dzieła - sekwencji masakry mieszkańców Pierechodów. Jest ona zarazem realistyczna a nawet naturalistyczna – ścierają się w niej przecież najpierwotniejsze instynkty przetrwania i destrukcji. A jednak nie do końca wydaje się ona realna (choć realistyczna). Wrażenie tego rodzaju wywołuje zarówno niewiarygodne okrucieństwa oprawców: nigdy nie pokazywane jednak anatomicznie, lecz tym bardziej szokujące. Nie widzimy zmasakrowanych ciał mieszkańców w wewnątrz  cerkwi, lecz widzimy całe mnóstwo wrzucanych do środka grantów i słyszymy rozpaczliwe próby sforsowania drzwi przez uwiezionych, słyszymy ich przeraźliwe krzyki, jęki i zawodzenia. To wystarczy, by uruchomić wyobraźnię widza – najpotężniejsze źródło leków.



Ale to nie wszystko. Klimov z pełną premedytacją wplata w sekwencje elementy groteski. Pacyfikacja wioski przypomina bardziej  relację z makabrycznego festynu, a nie z ludobójstwa. Seria krótkich ujęć ukazuje obrazy pijanych esesmanów błąkających się między wojskowymi ciężarówkami, część z nich pstryka sobie fotki na tle płonącej cerkwi, krążący wokół własnej osi wojskowy motocykl z ciałem postrzelonego partyzanta i wbitą w jego pierś tabliczką: „Za to, że obraziłem niemieckiego oficera”, oglądamy niemiecką sanitariuszkę lubieżnie oblizującą się i białoruską dziewczyną ciągniętą za włosy niczym worek kartofli przez żołnierza. Główną atrakcją jest jednak „występ” zapędzonych do cerkwi mieszkańców – obrzucanych granatami i podpalonych miotaczami ogania. Gdy drewniany budynek płonie a z wnętrza dobiegają jęki i krzyki konających ofiar nazistów, ci w pewnym momencie zaczynają bić brawo. Z głośników rozbrzmiewa radosne tyrolskie jodłowanie jako makabryczny podkład do bestialskiego mordu. Efekt jest jednak piorunujący. Niemieccy oprawcy wydają się być w tej scenie wcielonymi diabłami, widmowymi upiorami, ucieleśnieniem zła w czystej postaci. Dzięki elementom groteski reżyser uzyskuje wrażenie kompletnej paranoi, zezwierzęcenia i nieopisanego bestialstwa.

Z tym sposobem przedstawienia niemieckich żołnierzy jako istot nadludzkich, demonicznych kontrastuje scena pojmania ich przez partyzantów. Grupka przerażonych, bezradnych, zdanych na łaskę Białorusinów esesmanów okazuje się być zbiorowiskiem tchórzy, gotowych nawzajem się pozabijać, byleby uratować własny tyłek. Oba portrety Niemców są jednak skrajnie niepomyślne, zwłaszcza w porównaniu z wizerunkiem partyzantów. Uczyniono z tego zarzut reżyserowi. W RFN „Idź i patrz” określono mianem filmu „antyniemieckiego”, zaś w Polsce pojawiały się zarzuty o uproszczenia i o uleganie sowieckiej propagandzie (dobrzy Rosjanie, źli Niemcy). Ale czy rzeczywiście?



Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że bohaterem filmu jest nastolatek, którego oczami oglądamy wojenną apokalipsę. Nie może to być zatem obraz obiektywny, oddający prawdę historyczną (np. o zbrodniach Armii Czerwonej). Jest to wizja, którą tworzy umysł nadwrażliwego chłopca, na dodatek poddanego niesłychanej dawce traumatycznych przeżyć i to w krótkich odstępach czasu. Co więcej Klimov nie stworzył filmu o dobrych czy złych Niemcach i Sowietach, bo na wojnie zabijają wszyscy.  Radzieckiego (a właściwie ukraińskiego) reżysera interesowało zło, które w sprzyjających okolicznościach (np. wojny) wypełza z ludzi bez żadnych moralnych zahamowań. W centrum zainteresowania Klimova znajduje się również ogrom cierpień, jakie niesie ze sobą wojną i to jak bardzo niszczy ona młodych ludzi.

Ale nawet jeśli te argumenty nie przekonują tych, którzy uważają, że „Idź i patrz” trąci radziecką propagandą, to odwaga twórców, ich bezkompromisowość i siła przekazu rozgrzeszają ich zupełnie.

PAMIĘTNA SCENA:  Wbrew pozorom nie będzie to żadna z przedstawiających pacyfikację wioski. Wybieram scenę, podczas której Flora i jeden z mieszkańców jego rodzinnej osady zostają zaatakowani przez samolot. Zamiast spodziewanego bombardowania czy ostrzału z broni maszynowej, do pobliskiego bajorka wpada pusta butelka po alkoholu wyrzucona przez załogę. Towarzyszący Florze mężczyzna komentuje: „Oni tam sobie piją, a nam zrzucają puste butelki”. I oboje wybuchają śmiechem. Groza śmierci zostaje zneutralizowana przez śmiech. Perełka!  



PRZYPISY:
(1) Rafał Syska (pod red), Słownik filmu,  Kraków 2005, s.496. 
(2) Recenzja, „I widziałem” 
(4) Barbara Kosecka i inni, Panorama kina najnowszego 1980-1995. Leksykon, Kraków 1998, s. 67.
(5)  Jacek Szczerba, Idź i patrz
 
BONUS:
 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz