wtorek, 20 kwietnia 2010

WHITE NIGHT (Korea Płd., 2009)


Zdumiewająca jest odwaga azjatyckich twórców kina mainstreamowego. Porywają się oni bowiem na tematy, z którymi nawet artyści niezależni niechętnie się mierzą. Zbrodnie, prostytucja, narkotyki, handel żywym towarem, molestowanie seksualne dzieci – tego rodzaju tematów w hollywoodzkim, wysoko budżetowym kinie nie zobaczymy. Wszak Hollywood to fabryka snów, a nie koszmarów. Azjaci natomiast nie mają takich oporów, być może dlatego, że kino azjatyckie zdążyło obalić już wszelkie możliwe tabu. Niemniej, gdy warty wiele milionów dolarów obraz, z gwiazdorską obsadą, pokazuje pedofila fotografującego nagą dziewczynkę oraz chłopca mordującego ojca, nie sposób poczuć się nieporuszonym. „White Night” („Baekyahaeng”), bo o nim mowa, nie jest jednak przedstawicielem kina eksploatacji, toteż żadnego epatowania patologiami nie obejrzymy. Zobaczymy natomiast niemal wzorcowy thriller melodramatyczny – taktowanie prezentujący moralną zgniliznę bohaterów i patologiczną miłość, która nie może się obyć bez ofiar.

Wielowątkowa, skomplikowana fabuła układa się w historię trojga osób: detektywa Dong-soo, pięknej Mi-ho oraz tajemniczego, młodego mężczyzny Yo-hana. Wszystkich łączy sprawa popełnionej czternaście lat temu zbrodni na właścicielu miejscowego lombardu, Kim Si-hoo. Detektyw jest stróżem prawa, który prowadził w tej sprawie śledztwo. Mi-ho (pod innym imieniem) była córką głównej podejrzanej, kochanki zamordowanego mężczyzny. Yo-han zaś był synem ofiary. Mi-ho i Yo-hana łączyło także coś jeszcze: młodzieńcza miłość oraz mroczny sekret, który sprawił, że na czternaście lat ich losy musiały się rozejść. Mimo to ich dusze nigdy się nie rozdzieliły. Mi-ho jest teraz narzeczoną bogatego biznesmena. Zamierza otworzyć dom mody i projektować ubrania. Yo-han jest barmanem a schorowany detektyw, przedwcześnie postarzałym mężczyzną, który nie może pozbierać się po tragicznej śmierci ukochanego syna. Tymczasem dochodzi do kolejnych morderstw i zapomniani bohaterowie sprzed czternastu lat znów wracają do gry. Do gry, w której stawką są marzenia, kosztujące życie.

Debiutancki obraz Park Shin-woo jest adaptacją poczytnej powieści mystery japońskiego pisarza Keigo Hagishino. Książka jest niedostępna na polskim rynku, więc trudno ocenić na ile jest to wierna adaptacja, autor wypowiadał się jednak o niej z uznaniem. Fabuła i sposób prowadzenia intrygi są bowiem jednymi z najmocniejszych punktów filmu. Ale nie jedynym. Od pierwszych kadrów rzuca się w oczy niebywała precyzją, z jaką twórcy „White Night” prowadzą intrygę. W początkowych partiach filmu podejmują się ryzykownego zabiegu, bowiem łączą w jedynym ciągu montażowym wątki rozgrywające się w dwóch różnych płaszczyznach czasowych. Zabieg jest ryzykowny, bo nieco dezorientuje (zwłaszcza zachodniego widza), lecz w pełni uzasadniony. Pokazując odległe w czasie wydarzenia, akcentują łączący ich związek. Wraz z rozwojem akcji, intryga rozwija się niczym rozkwitający kwiat, poszerzając się o kolejne wątki i odkrywając mroczne sekrety i zaskakujące relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami.

W tym względzie interesująco wypadają postaci Mi-ho i Yo-hana. Czy piękna Mi-ho, którą podejrzliwy, bogaty narzeczony każe szpiegować, ukrywa coś przed przyszłym mężem, czy jego podejrzenia są raczej nieuzasadnione? Czy Yo-han jest zimnym, wyrachowanym mordercą, czy działa z bardziej ludzkich, choć trudnych do zaakceptowania pobudek? Jaki jest faktyczny charakter relacji między Mi-ho a Yo-han? A także najważniejsze pytanie: kto zabił właściciela lombardu? Na te pytania odpowiedzi przychodzą stopniowo, niektórych możemy się nawet domyślić zanim zostaną w filmie ostatecznie udzielone, lecz i tak nasz stosunek do bohaterów będzie ulegał zmianie. W finałowej części czeka na widzów niespodzianka – na jaw wyjdą przerażające fakty, które poznamy za pośrednictwem detektywa Dong-soo. Tak jak widz, stara się dociec prawdy. W tym przypadku prawda będzie bolesna i szokująca. Będzie też rzutować na ocenę charakterów Mi-ho i Yo-han. Piękna kobieta wydawała się wyrachowaną, zimną psychopatką, która nie cofnęła się nawet przed aranżacją wypadku samochodowego (w którym mogła przecież zginąć). Yo-han sprawiał zaś wrażenie bezwolnego egzekutora coraz bardziej bezdusznych zleceń Mi-ho. A jednak wraz z finałem przyjdzie nam zmienić zdanie o bohaterach. Okaże się, że zwłaszcza Mi-ho zaznała jako dziecko tylu cierpień, że zaczynamy jej szczerze współczuć, a nawet rozumieć.

Zaczynamy rozumieć także zakochanego w niej Yo-hana – jedynego, który ją chronił przed otaczającym złem. W istocie obojgu już od dziecka przyszło prowadzić niebezpieczną grę z przeznaczeniem, które nieustannie rzucało im pod nogi kłody. Jak można domyślić się w tej grze zwycięzca mógł być tylko jeden. I nie byli nimi bohaterowie. Zakończenie sugeruje, że największą ofiarę poniósł Yo-han, lecz kto wie, czy jeszcze większej nie poniosła jego ukochana. Otoczona luksusem będzie musiała żyć z piętnem zdrady młodzieńczej miłości, która była jedyną dobrą i wartościową rzeczą, jaka przytrafiła się w jej smutnym życiu.

„White Night”, mimo że trwa ponad dwie godziny, ogląda się z tak wielkim zainteresowaniem, że wydaje się, iż czas biegnie dwa razy szybciej. To zasługa nie tylko mistrzowsko prowadzonej intrygi, w której liczne zwroty akcji wypadają logicznie i psychologicznie wiarygodnie, lecz także znakomitej realizacji. Uwagę zwraca już prolog, w którym delikatna (ale jakby pozbawiona pasji) scena miłosnego zbliżenia miedzy Mi-ho a jej bogatym narzeczonym zderzona zostaje z brutalną, gwałtowną sceną okrutnego morderstwa. Podobny motyw pojawia się w dalszej części filmu, gdy ujęcia przedstawiające scenę wypadku przeplatane są ujęciami ukazującymi akt seksualny miedzy Yo-han a właścicielką restauracji. Tym razem zderzenie tych dwóch scen podkreśla ich gwałtowny charakter, a jednocześnie duchową wieź miedzy Mi-ho i Yo-han. Choć mężczyzna jest z inną kobietą a jego ukochana ryzykuje własne życie, oboje wciąż są ze sobą. Zresztą w „White Night” jest wiele znakomitych scen, które mogłyby studentom szkól filmowych być podawane jako przykład inwencji i filmowego „patrzenia na świat”. Mam na myśli scenę na przejściu dla pieszych, gdy bohaterowie rozmawiają ze sobą przez komórki, choć doskonale się widzą (zaakcentowanie tragicznej sytuacji bohaterów, którzy pragną być ze sobą, lecz nie mogą). Przejmująca jest również scena, gdy Mi-ho obnaża się (także w sensie dosłownym) przed nienawidzącą jej córką narzeczonego, Seung-mi i przyznaje, że jako dziecko padła ofiarą seksualnej przemocy. W tej scenie kunsztem i aktorską odwagą popisuje się przede wszystkim Son Ye-jin, odtwórczyni Mi-ho.

Gra aktorska, nota bene, to kolejny mocny punkt filmu Parka. Wszyscy zagrali znakomicie (brawa dla dziecięcych, jak zwykle, fenomenalnych, aktorów), ale na szczególne uznanie zasługuje Son Ye-jin, która gra najważniejszą w filmie postać. To jej najlepsza rola od czasów „A Moment To Remember”, w którym zagrała tracącą kontakt ze światem zewnętrznym bohaterkę, chorą na Alzheimera. W „White Night” Son jest na przemian wzruszająca, odstręczająca, ciepła i chłodna jak stal, uległa i wyniosła, zagubiona i diabelsko perfidna. W panteonie kobiecych bohaterek koreańskiego kina kolejna wspaniale napisana i zagrana rola. Ale, jak przyznaje aktorka, drugi raz nie chciałaby zagrać tak mrocznej, skomplikowanej i trudnej do przedstawienia na ekranie, postaci. No cóż, trochę szkoda. Widzowie uwielbiają nietuzinkowych bohaterów.

„White Night” potwierdza, że Koreańczycy są mistrzami w kreowaniu posępnych, tragicznych opowieści, w którym groza, suspens i wielkie wzruszenie tańczą ze sobą szalone tango. Taniec ten jest tak zajmujący, że możemy wybaczyć niektóre, nazbyt melodramatyczne i konwencjonalne kroki (niepokorni gliniarze, tępi przełożeni itp.), które uwidaczniają się w obrazie Parka Shin-woo. Za wrażenia estetyczne i emocje należy się co najmniej „dziewięć” (w skali do dziesięciu).

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz