O co chodzi?
Rok 1935. Foshan,
południowe Chiny. Yip Man jest mistrzem słynnej szkoły sztuk walki
wing chun. Żyje mu się dostatnio a on sam cieszy się
powszechnym szacunkiem mieszkańców miasta. Życzliwy, pogodny
charakter Yip Mana oraz sława niepokonanego mistrza sztuk walki
czyni z niego osobę powszechnie szanowaną i lubianą. Gdy w Foshan
pojawia się banda Shan Zao, który w brutalny sposób rozprawia się
z mistrzami innych stylów walki, tylko Yip Man jest go w stanie
powstrzymać i przepędzić z miasta. Idylla kończy się jednak wraz
z nadejściem japońskiej okupacji w 1937 r. Yip Man zostaje
wyrzucony ze swojej posiadłości zamienionej na główny sztab
oddziałów, okupujących Foshan, a on sam i jego rodzina: żona i
syn cierpię biedę i głód. Aby zarobić na ryż Yip Man zatrudnia
się przy załadunku węgla. Ponieważ wśród robotników jest wielu
dawnych mistrzów sztuk walki i ich uczniów częste wizyty składa
im pułkownik Sato, który za worek ryżu werbuję chińskich
ochotników do walk z Japończykami. Gdy podczas jednej z tych walk
giną: jeden z mistrzów, przyjaciel Yip Mana i jeden z jego uczniów,
mistrz wing chun zgłasza się na ochotnika, by pomścić
zamordowanych przyjaciół. Nie wie jeszcze, że będzie musiał
stawić czoło nie tylko zastępom walecznych Japończyków, ale
generałowi Miurze, mistrzowi karate.
Nie tylko mistrz
Bruce`a Lee
Tytułowy bohater filmu
Wilsona Yipa, Yip Man żył naprawdę. Urodził się 6 listopada 1893
r. w Foshan, w zamożnej rodzinie i już od dziecka zafascynowany był
sztukami walki. W wieku trzynastu lat zaczął pobierać nauki od
najlepszych mistrzów wing chun (odmiany wu shu):
wpierw u Chan Wan Shuna, a po jego śmierci u Leung Bika. Okazał się
niezwykle pojętym i zdolnym uczniem i niebawem stał się
niepokonanym mistrzem stylu wing chun. W Foshan Yip Man na co
dzień pracował jako policjant, ale nie zaprzestawał treningów
m.in. z wykorzystaniem drewnianego manekina. W przeciwieństwie do
wielu mistrzów innych stylów walki nie założył własnej szkoły,
chociaż na prywatnych lekcjach nauczał przyjaciół i bliskich
znajomych.
II wojnę światową Yip
Man spędził w wiosce Kwok Fu, cierpiąc biedę i głód, ponieważ
poprzysiągł sobie, że nie pozwoli wykorzystać swych umiejętności
w służbie marionetkowego rządu chińskiego. Podobno Japończycy
próbowali nakłonić go, a by nauczał stylu wing chun
japońskich żołnierzy, ale Yip Man odmówił. Ciężkie czasy
pomógł mu przeżyć przyjaciel Chow Cheung Chung właściciel
miejscowej przędzalni. W zamian Yip Man zgodził się przyjąć na
ucznia syna właściciela. Na terenie przędzalni odbywały się
również treningi wing chun z pierwszym pokoleniem uczniów
mistrza, z których kilku wciąż żyje i zajmuje się propagowaniem
dzieła Yip Mana (np. Kwok Fu).
„Ip Man” dość
wiernie relacjonuje wydarzenia z przedwojennego i wojennego okresu
życia, jednak dla porządku dopowiedzmy, że po zakończeniu wojny
Yip Man wrócił do Foshan ponownie zatrudniając się w policji.
Pełniący funkcję oficera Kumotingu mistrz musiał uciekać przed
komunistami z Chin do Hongkongu. To tam, aby zarobić na życie w
1952 r., otworzył szkołę wing chun, która początkowo nie
cieszyła się wielkim powodzeniem. W 1967 r. szkoła Yip Man miała
tak licznych uczniów, że ustanowiona została Hong Kong Ving Tsun
Athletic Association. Yip Man zmarł w 1972 na raka gardła. Po jego
śmierci tradycję wing chun kontynuują jego uczniowie: Leung
Ting oraz William Cheung. Dziś styl walki, którego mstrzem był Yip
Man, uprawiany jest w ponad 64 krajach przez prawie półtora miliona
adeptów tej sztuki walki.
Yip Man dla wielu osób
na świecie był przede wszystkim nauczycielem Bruce`a Lee. Chociaż
niektórzy znawcy tematu poddają wątpliwość jakoby legendarny
aktor pobierał bezpośrednio nauki od mistrza Yipa, to bez wątpienia
Lee był bodaj najsłynniejszym adeptem hongkońskiej szkoły wing
chun. Kto wie też czy postać aktora i legenda, którą wyrosła
na jego tajemniczej śmierci nie przyczyniły się do tego, że
filmowi producenci sięgnęli po mistrza, Bruce`a Lee, Yip Mana.
Fabuła filmu co prawda sugeruje nieco inny powód realizacji filmu o
słynnym nauczycielu wing chun, a sama gwiazda „Wejścia
smoka” w obrazie nie pokazuje się, co nie przeszkodziło
producentom reklamować „Ip Mana” hasłem: „Słynny mistrz kung
fu Bruce`a Lee”.
Biografia filmowa,
czyli atrakcyjna
Tagline filmu Yipa (ale
Wilsona) wydaje mi się znamienny dla recenzowanego obrazu. Film ten
bowiem na pozór wydaje się biografią Yip Mana, ale zarazem w
założeniu miał być ( i rzeczywiście był) wielkim kinowym hitem,
na którym producenci będą mogli zarobić (ostatecznie koszty
produkcji zwróciły się niemal dwukrotnie). Dlatego też w „Ip
Manie” dostrzegalne są dwie tendencje: aby w wierny sposób
przedstawić osobę słynnego mistrza i czasy, w których żył, ale
także – to drugi kierunek, w którym kształtowano fabułę -
„nieco” ubarwić życiorys głównego bohatera, który jak każdy
wielki mistrz traktował swe umiejętności nie jako powód do
udowadnia swojej wyższości nad innym ludźmi, lecz przede wszystkim
formę duchowego rozwoju i możność naucznia innych. Krótko mówiąc
mistrz Yip był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, który z
punktu widzenia współczesnego kina akcji prowadził raczej nudne i
na pewno mało efektowne życie. Biografie Yipa Mana wspominają
tylko o jednym incydencie, gdy wykorzystał swe niebywałe
umiejętności w prawdziwym starciu. Gdy mistrz był szesnastoletnim
młodzieńcem, stał się świadkiem pobicia kobiety przez
policjanta. Yip stanął w obronie ofiary i gdy policjant go
zaatakował dość szybko pożałował swego nierozważnego kroku:
młodzieniec w praktyczny sposób wykorzystał to, czego nauczył się
ze stylu wing chun. Zatem producenci filmu nie mieli
alternatywy: musieli podkoloryzować filmowy życiorys Yip Mana.
Stąd też obok godnej
podziwu wierności w oddaniu scengraficznych i kostumiologicznych
szczegółów lat przedwojennych i wojennych, pojawia się na
przykład wymyślony przez sscenarzystów (łącznie: trzech) wątek
bandy Shan Zao, reprezentującego północną szkołę walki, który
brutalnie rozprawia się z mistrzami innych szkół, mających swe
siedziby w Foshan. Stąd też obok godnych podziwu scen w
przedstawianiu samego stylu wing chun: treningu i zastosowania
w praktyce, pojawia się wątek walk z Japończykami (w tym
szczególnie efektowne starcie z dziesięcioma przeciwnikami czy też
finałowy pojedynek z generałem Miurą, mistrzem karate, sylem nota
bene też wiernie ukazanym).
Wątki dodane przez
twórców do filmu nie powinny jednak dziwić, wszak mamy do
czynienia z biografią fabularyzowaną a właściwie
quasi biografią, niemniej warto zwrócić na nie uwagę. Umożliwiają
reżyserowi włączenie do fabuły licznych i niebywale efektownych
scen walki (elementy akrobatyczne starć to już uatrakcyjnienie
typowo filmowe, nie mające nic wspołnego ze stylem wing chun),
a przy tym – co jest ich wielką zaleta – realistycznych. Żadnego
latania w powietrzu, skakania po drzewach czy chodzenia po wodzie –
znanych choćby z filmów wu xia Zhang Yimou, ale też „Ip Man”
to nie kino opowiadające o mitycznych Chinach, lecz o Chinach z lat
trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. Dodatkowy realizm
scenom walk zapewniał... Donnie Yen, odtwórca postaci tytułowej,
który prywatnie specjalizuje się w różnych stylach walki (muay
thai, kickoboxing, judo, jiu jitsu, wrestling a także
wing chun), toteż
jego doświadczenie w procentowało na ekranie. Ale o wątkach
ubarwiających życiorys Yip Mana warto wspomnieć z jeszcze innego
powodu.
Z Yip Manem na
barykady!
Na pierwszym planie film
Yipa jest opowieścią o niezwykłej osobie, jaką bez wątpienia był
główny bohater obrazu. A był on nie tylko niepokonanym mistrzem
sztuk walki, ale też wielkim człowiekiem, odznaczającym się
życzliwoscią, uczynnością, mądroscią a także hartem ducha i
moralnością, pozwalającą mu przetrwać czasy wojennej zarazy, gdy
nawet najszczytniejsze ideały nie były w stanie ochronić wielu
ludzi przed utratą człowieczeństwa. Bo gdy nie było co jeść,
gdy życie było na łasce dobrego humoru okupanta, trudno było
zachować godność i człowieczeństwo. Yip Man jednak pozostał
taką samą osobą, jaką był przed wojną. Nie zhańbił się
zdradą, donosicielstwem, służalstwem. Co prawda twórcy filmu
czynią w pewnym momencie z bohatera mściciela, lecz to niestety
wymóg kina rozrywkowego. Tak więc na pierwszym planie Yip Man to
opowieść o... Yip Manie.
Na drugim, który zresztą
nie jest szczególnie trudno zauważyć, omawiany film jest
opowieścią o wielkich Chinach. Postać słynnego mistrza zostaje
bowiem wykorzystana do zaskakująco nacjonalistycznej i
antyjapońskiej w wymowie historii, w którym główny bohater staje
się symbolem Chin biorących odwet na Japończykach. Chińczycy i
Japończycy są zresztą pokazani według czarno-białego schematu:
ci pierwsi to większości wybitne i szlachetne jednostki, a nawet
jeśli wśród nich trafi się jakiś kolaborant (kapitan Li), to
„odpokutuje” swoją zdradę. Z kolei Japończycy to wynoszący
się nad innych aroganci i zwyczajni sadyści (pułkownik Sato).
Wyższość Chińczyków nad narodem japońskim pojawia się także w
wyższości chińskiego stylu walki wing chun nad japońskim –
karate, czego dowodem są starcia Yip Mana z japońskimi karatekami.
W finałowej scenie
natomiast, gdy tłum przedziera się przez zasieki i bezradnych
japońskich żołnierzy, by podbiec do rannego mistrza Yip Man,
tytułowy bohater staje się już symbolem niezłomności chińskiego
narodu i jego zjednoczenia. Zza kadru rozbrzmiewają bowiem słowa:
„Yip Man nie podporządkował się woli japońskiej armii, swymi
pięściami wezwał do zjednoczenia chińskiego narodu”. Zdanie
to brzmi jak wyjęte z przemówienia jakiegoś komunistycznego
dostojnika. Mogłoby się też znależć na sztandarze
rewolucjonistów, obalających burżuazyjny (japoński ?) porządek
świata. Treść zacytowanych słów, jak nietrudno się domyślić,
zawiera bowiem wyraźny komunikat skierowany nie tyle do Japończyków,
co do Zachodu a także Tajwanu, o przyłączenie którego Chiny w
imię zjednoczenia, walczą od lat. Te propagandowe tony kładą się
cieniem na obrazie Yipa, ale ich obecność nie powinna dziwić skoro
jedną z wytwórni, która wyprodukowała „Ip Mana” jest China
Film Co-Producion Corporation nadzorowaną przez rządową agencję
od spraw radia, filmu i telewizji.
Pigułkę można
przełknąć
Gorzką, propagandową
pigułkę, na szczęscię można w miarę bezboleśnie przełknąć
dzięki solidnej filmowej robocie Yipa i jego ekipy. Potoczystość
narracji, efektowne, a przy tym nie przesadzone sceny walk,
sympatyczni bohaterowie (dziwny, trafem są wśród nich sami
Chińczycy) oraz wiernie odzworowane na ekranie Chiny okresu przed- i
wojennego sprawiają, że próba załatwienia swoich spraw przy
pomocy postaci słynnego mistrza wing chun ma dla widza
znacznie drugorzędne. Wysoka nota na IMDB (aż 8,1) oraz uwielbienie
fanów na całym świecie dla filmu Wilsona Yipa ostatecznie
przyznają zwycięstwo sztuki filmowej nad polityczną propagandą.
MOJA OCENA: 7+/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Chińska perfekcja w służbie kina sztuk
walki
|
Yip Mam, mistrz stylu wing chun żył naprawdę
i jak twierdzą niektórzy nauczał nawet Bruce`a Lee (choć nie w
tym filmie). Filmowy Yip Man, choć udanie naśladuje tego
prawdziwego, żyje tylko w kinie. Ale za to jakie fascynujące,
efektowne to życie!
|
Jak sprytnie wykorzystać postać legendarnego
mistrza w celach propagandowych, sławiących potęgę Chin i
niezłomność ich mieszkańców. Na szczęście robota filmowa
pozwala zignorować polityków.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz