O czym?
Ryûhei Sasaki zostaje zwolniony ze stanowiska kierownika administracyjnego. Utrata pracy jest dla niego potężnym ciosem. Najważniejsze staje się dla niego, by rodzina nie dowiedziała się, że stał się bezrobotny. Zachowuje się zatem tak, jakby nic nie zmieniło się w jego sytuacji zawodowej. Ryûhei obawia się, że gdy najbliżsi dowiedzą się o zwolnieniu go z pracy, utraci autorytet głowy rodziny. A w domu Ryûheiego nie dzieje się najlepiej: żona Megumi czuje się samotna i zaniedbywana, starszy syn rozczarowany brakiem perspektyw i panującą w domu atmosferą zaciąga się na ochotnika do amerykańskiej armii, młodszy – wbrew zakazowi ojca – potajemnie uczęszcza na lekcje gry na pianinie. Ryûhei nie potrafi zapanować nad postępującym rozpadem rodzinnych więzów, ale jak ma to uczynić, skoro nie jest w stanie zapanować nad własnym życiem. Gdy w końcu Megumi odkrywa tajemnicę męża, sytuacja wydaje się być beznadziejna.
Co warto wiedzieć?
Japonia to kraj samobójców. To w tym kraju wciąż żywa jest samurajska tradycja seppuku, czyli „honorowego samobójstwo”, to w tym kraju piloci kamikadze umierali za cesarza, a wybitny pisarz Yukio Mishima, popełnił rytualne samobójstwo na znak protestu przeciw zmianom polityczno-społecznym w powojennej Japonii. To w tym kraju modne stały się shudan jihatsu (zbiorowe samobójstwa). I to w końcu w tym kraju ojcowie rodzin, upokorzeni utratą pracy, wolą skończyć ze sobą niż poszukać nowego zatrudnienia. Utrata pracy, choć w każdym społeczeństwie, jest poważnym problemem, to jednak w Japonii ma ona wymiar najbardziej tragiczny. Dowodzi tego choćby wątek bezrobotnego kolegi, Ryûheia, Kurosu.
Najważniejsze dla zrozumienia panującego w Japonii „kultu pracy”, są głęboko zakorzenione w mentalności mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni pojęcia: kumi (grupy) i nakama hazure (być poza grupą). Kumi to szkolna klasa, firma, naród, to „my” a nakama hazure to inne grupy, „oni”, outsiderzy. Poczucie przynależności do grupy wpajane jest od dziecka i ma wielowiekową tradycję. Niegdyś możliwość uczestniczenia w samurajskim klanie wojowników zapewniała bezpieczeństwo, utrzymanie a nawet dostęp do władzy, dziś analogiczne prawa oferuje przynależność do firmy (ewentualnie rodziny). Dlatego też praca dla Japończyka to coś więcej niż źródło zarobkowania.
Oczywiście na owe niesłychane silne pragnienie przynależności do grupy nakłada się także dziedzictwo filozofii konfucjańskiej oraz patriarchalny model rodziny. Wszystkie te czynniki sprawiają że do rangi sprawy najwyższej wagi urasta rola społeczna, czyli zbiór oczekiwanych przez otoczenie zachowań. W stosunku do głowy japońskiej rodziny oczekiwania są szczególnie wysokie a ich niespełnienie równoznaczne jest z utratą autorytetu i możliwości decydowania w sprawach rodziny. Ryûhei znalazł się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Został zwolniony z firmy, a zatem zawiódł jak głowa rodziny, od której oczekuje się m.in. zapewnienia utrzymania. Nie cofając się ani przed kłamstwem (udaje, że wciąż pracuje) a nawet przed przemocą (wobec najmłodszego syna) uparcie trwa przy roli, która być może w nigdy mu nie służyła. To rozpaczliwe trzymanie się roli nieomal nie doprowadza do całkowitego rozpadu jego rodziny. Dopiero seria dramatyczno-komicznych zdarzeń sprawi, że Ryûhei zaakceptuje siebie a nie narzuconą mu przez japońskie społeczeństwo rolę.
Temat
Najważniejszy temat „Tokyo Sonata” to niemożność porozumienia między ludźmi. W twórczości Kiyoshi Kurosawy powraca on wielokrotnie (m.in. „Pulse”, „The Bright Future”), tym razem jednak reżyser odziera go z metafizycznego sztafażu i przygląda mu się na przykładzie zwykłej japońskiej rodziny. Rodzina przeżywa kryzys, bo nie potrafi zdobyć się na otwartą, bezpośrednią i szczerą komunikację miedzy sobą. Główna przyczyna tkwi w narzuconych rolach społecznych i nazbyt silnym do nich przywiązaniu. Mówiąc wprost ważniejsze staje się „co powiedzą inni” niż to co sami chcemy o sobie przekazać innym. Brak, a w każdym razie trudności we wzajemnym porozumieniu są zatem konsekwencją konfliktu miedzy jednostką a społeczeństwem. Być kumi czy nakama hazure? Kurosawę nie interesują konsekwencje konieczności dokonania dramatycznych wyborów. Interesuje sam fakt istnienia sytuacji rozdarcia miedzy indywidualnym a społecznym wymiarem istnienia człowieka.
Ocena: 8/10
Dlaczego?
„Tokyo Sonata” jest obrazem zaskakującym na tle wcześniejszych filmowych dokonań Kiyoshi Kurosawy. Całkowicie pozbawiony elementów fantastyki, poważnie ograniczający zapędy filozoficzne i dość oszczędny w nawiązaniu do estetyki buddyzmu zen (motyw pustki, minimalizm, surowość formy itp.) jest stylistycznie bliskim filmom Mike Leigha. Japoński twórca oferuje nam podobny rodzaj wrażliwości społecznej, podobną sympatię dla słabości bohaterów i społeczną krytykę (bez szczególnej jednak zajadliwości). Z filmów Leigh, zwłaszcza ze „Sekretów i kłamstw” (tematycznie w sumie również zbliżonym) emanuje swoisty rodzaj emocjonalnego ciepła, mądre, głębokie wzruszenie. I to samo możemy stwierdzić odnośnie „Tokyo Sonata”.
Znany z zamiłowania do metafizyki i symboliki Kurosawa postawił tym razem na realizm i społeczny konkret. I udowodnił, że także w realistycznej stylistyce jest znakomity. Po mistrzowsku radzi sobie z metodą, banalnych, prozaicznych mikro zdarzeń, które budują szerszy i głębszy kontekst. Przykłady? Właściwie można by cytować scenę po scenie, ale przywołajmy choćby krótkie ujęcia ukazujące leżącą na kanapie Megumi, która wyciąga ręce i mówi smutno do siebie: „Kto mnie podniesie?”. Proste, ale jakże przejmujące zasygnalizowanie samotności bohaterki. To subtelne rozgrywanie niewyartykułowanych wprost znaczeń i emocji jest typowe dla japońskiej estetyki i filmów Kurosawy. U twórcy „Pulse” najważniejsze rozgrywa się w sferze domysłów i poza kadrem.
Szczególna atmosfera, sposób opowiadania, waga poruszanej tematyki oraz realizacyjna biegłość ( z uwzględnieniem pierwszorzędnego aktorstwa) stanowią argumenty za wysokim ocenieniem dzieła Kurosawy. Dlaczego jednak nie najwyższym?
Zgrzyty
Są dwa. Po pierwsze powierzchowne potraktowanie postaci Takahashiego, starszego syna oraz wątek porywacza, którego gra ulubieniec Kurosawy, Kōji Yakusho. Wątek ten wydaje się zbędny i nieco zakłóca tok narracji. Można by też wspomnieć o jeszcze jednym zarzucie, który może być jednak zaletą. „Tokyo Sonata” jest historią, jak na Kurosawę, wyjątkowo prostą, klarowną i jednoznaczną. Tym razem reżyser nie pozostawia zbyt szerokiego pola dla interpretacji widzów.
Więcej o TOKYO SONATA
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz