Films that explain nothing often make
everything clear.
Roger Ebert, recenzja 'Sonatine'
O co chodzi?
Aniki Murakawa jest doświadczonym
yakuzą. Przez lata dorobił się własnego rewiru, przynoszącego spore zyski oraz
licznej grupy „żołnierzy”, pracujących dla niego. Nie wspiął się jednak na sam
szczyt i dziś wciąż musi wykonywać polecenia, stojących wyżej w hierarchii, bossów.
Szef gangu Kitajima wzywa Murakawę do siebie i powierza mu zadanie
zaprowadzenia rozejmu na Okinawie, gdzie dwa skłócone gangi, Anan i Nakamatsu
prowadzą ze sobą wyniszczającą wojnę. Murakawa traktuje to zadanie jako
ostatnie w swej gangsterskiej karierze, ponieważ czuje się już stary i zmęczony
nieustannym życiem na krawędzi. Z grupą oddanych ludzi udaje się na Okinawę, by
dowiedzieć się, że nie toczy się tam żadna wojna a chodziło jedynie o drobny
incydent. Murakawa zaczyna rozumieć. Kitajima celowo wysłał posiadającego
wyjątkowo dochodowy rewir Murakawę, by przejęć jego teren a jego samego zlikwidować
z dala od Tokio. Wkrótce wybucha bomba podłożona w siedzibie przyjezdnych,
zabijając wielu ludzi Murakawy. Na niego samego oraz jego najbliższych
współpracowników przeprowadzony zostaje atak w restauracji. Ginie jeden z
towarzyszy Murakawy. Staje się jasne, że muszą się ukryć, przeczekać. A potem
dokonać zemsty. Murakawa, dwaj jego ludzie oraz dwóch ludzi znajdują bezpieczne
schronienie w domku letniskowym położonym nad brzegiem morza.
My name is Kitano. Takeshi Kitano
Yakuza eiga, czyli filmy o japońskich gangsterach to element specyficzny
dla pop kulturowego krajobrazu Kraju Kwitnącej Wiśni. Japończycy lubią oglądać
na ekranie wytatuowanych osobników w czarnych garniturach i okularach
przeciwsłonecznych, ponieważ w pewnym sensie oglądają swoją codzienność. Yakuza jest jedną z najpotężniejszych
organizacji przestępczych na świecie, liczącą ponad 90 tys. członków (dane z
2009 r.), która kontroluje wszystkie najbardziej dochodowe gałęzie nielegalnej,
ale też i legalnej działalności. Rynek seks-usług, pornografia, handel narkotykami,
handel bronią, hazard, ale także inwestowanie w sektor budowlany, w giełdę i
coraz częściej w politykę – oto jedynie część działalności współczesnych
gangsterów z Japonii. Skoro są obecni w tak różnych i licznych obszarach życia
publicznego nie sposób ich lekceważyć i nie dostrzegać. Ale Japończycy nie
tylko dostrzegają istnienie yakuzy,
lecz ją akceptują i wręcz uważają za niezbędną. Panuje bowiem przekonanie,
nieobce nawet japońskiej doktrynie prawa karnego, że obecność yakuzy zapewnia stabilizację w świecie
przestępczym. Co więcej zwraca się uwagę na fakt, że gangi chcą zarabiać
pieniądze, zatem zależy im na utrzymywaniu spokoju i stabilizacji. W USA, gdzie
władza prowadzi zaciętą wojnę z mafią dochodzi do wielu krwawych starć między
gangami a także miedzy gangami a policją i z całą pewnością obywatele nie mogą
czuć się bezpieczni.
Rzeczywistość jest zawsze
najlepszym źródłem inspiracji dla twórców. Yakuza
musiała zatem prędzej czy później opanować ekrany japońskich kin. Ponieważ yakuza eiga jest odmianą gatunku
popularnego i niezwykle rozrywkowego wielu reżyserów filmowych ma w swym
dorobku obrazy o gangsterach, ale tylko nieliczni zyskali zasłużone uznanie i przydomek
„mistrzów gangsterskiego kina”. Niewątpliwie jednym z nich jest Takeshi Kitano
– artysta, którego miłośnikom kina azjatyckiego nie trzeba przedstawiać. „Sonatine”,
czwarty film w karierze Kitano, którego recenzje właśnie czytacie, to moje
czwarte podejście do twórczości Japończyka. Nie zachwyciły mnie ani osławione
„Fireworks”, ani najnowsze „Outrage”, ani również momentami sympatyczny i
zabawny „Achilles i żółw”. Dopiero „Sonatine” pozwoliła uwierzyć mi, że Kitano
jest wart wszystkich tych komplementów, których doczekał się od krytyków (przede
wszystkim: zachodnich) oraz od miłośników kina azjatyckiego.
Styl nie jest wszystkim
Fabuła „Sonatine” wyraźnie
nawiązuje do twórczości jednego z mistrzów yakuza
eiga, Kinji Fukasaku, znakomitego, wszechstronnego reżysera, którego
większość z fanów kina azjatyckiego zna z jego… ostatniego filmu, kultowego,
„Battle Royale”. Filmy zrealizowane przez Fukasaku pod koniec lat
sześćdziesiątych i w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych to w zdecydowanej
większości obrazy gangsterskie, należące do nurtu jitsuroku, przedstawiających życie yakuzy w odmitologizowany, realistyczny,
ale często ponury i pesymistyczny sposób. Twórca „Battle Royale” zasłynął przede wszystkim
serią „Battles Without Honor nad Humanity” (1973-1976), „Street Mobster” (1972), „Garveyard of Honor”
(1975), czy fabularnie najbliższym obrazowi Kitano, „Sympathy for the Underdog” (1971). W tym ostatnim członkowie
gangu z Yokahamy wyparci przez potężnych rywali z Tokio, przenoszą się na
Okinawę, by przygotować się do wojny z przeciwnikiem.
Stylistycznie jednak obraz Kitano wiele zawdzięcza innemu
klasykowi kina gangsterskiego, Seijunowi Suzukiemu, twórcy takich kamieni
milowych gatunku jak „Tokyo Drifter” czy „Branded to Kill”. Filmy Suzukiego w
przeciwieństwie do realistycznego, gwałtownego i brutalnego Fukasaku, są przede
wszystkim ekstrawaganckimi, nierzadko eksperymentalnymi ćwiczeniami z filmowej
estetyki. Twórca „Gate of Flesh” ze swobodą traktował gatunkowe konwencje,
bawił się nimi w postmodernistyczne gry, odwracał schematy, reinterpretował i
modyfikował. U Kitano jest podobnie, chociaż reżyser „Sonatine” znacznie lepiej
panuje nad formą i nie pozwala jej wyjść przed treść. Ale zwróćmy uwagę choćby
na sposób w jaki Kitano montuje swój film, a który jest typowy dla twórczości
Suzukiego. Elipsy montażowe, nieciągłość akcji (discontinuity), wstawki montażowe, ignorowanie z premedytacją momentów
akcji itp., stosowanie dalekich planów - styl
obrazu Japończyka, niezwykle interesujący jako obiekt wnikliwych analiz,
zostawiam filmoznawcom, warto jednak powtórzyć.
W „Sonatine”, inaczej niż u Suzukiego, „styl nie jest wszystkim” – by powtórzyć
za Susan Sontag z jej słynnego eseju o campie. Styl jest za to immanentnym, idealnie
zgranym z treścią składnikiem dzieła filmowego.
Życie w cieniu
O czym jest film – to bezpośrednie pytanie zadaje sobie
zawsze po seansie obrazu filmowego. Skłania mnie ono do szukania odpowiedzi, do
dotarcia do istoty wypowiedzi artysty. Nie zawsze jest łatwo udzielić prostej,
wyczerpującej odpowiedzi. I tak też jest w przypadku obrazu Kitano. Oto bowiem
na pozór banalna opowieść o gangsterze, który pragnie się wycofać na emeryturę,
ponieważ jest już zmęczony dotychczasowym życiem, lecz okazuje się to
niemożliwe. Nie, w świecie zorganizowanej zbrodni. Kitano jednak niczym Kiyoshi
Kurosawa w swych najlepszych filmach, nie przedstawia historii, której
spodziewalibyśmy się po gatunku i konwencji, w której owa historia jest
zaprezentowana. „Sonatine” nie jest, można nawet zaryzykować to stwierdzenie,
obrazem yakuza eiga. A na pewno nie w jego klasycznym wydaniu, lecz opowieścią
zupełnie o czym innym. Innym niż to, co zwykle oferują gangsterskie opowieści
(tak jak u Kurosawy horrory nie opowiadają o duchach, ale o czymś znacznie
głębszym i bardziej skomplikowanym). Obraz Kitano, jeśli się mu uważniej
przyjrzeć, staje się przypowieścią o śmierci, od której nie ma ucieczki. Środowisko
yakuzy wydaje się być dalekie od
egzystencjalnych rozważań, ale z drugiej strony, czyż śmierć – zadawana a i
często przyjmowana – nie jest naturalną częścią gangsterskiego życia?
Wielkość „Sonatine” nie polega bynajmniej na wykorzystywaniu
formuły rozrywkowego gatunku do poruszania ważkich tematów. Jego wielkość tkwi
we wnikliwości podejścia do tematu oraz jego inteligentnego, nietuzinkowego
ujęcia. Figura gangstera staje się figurą uniwersalną. Kitano nie zadaje
pytania tylko o śmierć, ale o sens naszego życia. Nie boi się zadawać
najbardziej podstawowych pytań: kim jesteśmy? dokąd zmierzamy? Jest w filmie
scena, Murakawa i jego ludzie bawią się
papierowymi figurkami, które wprawiają w ruch poruszając „papierową sceną”
palcami ( scena ta znajdzie powtórzenie w skali 1:1 na plaży). Jej sens jest
oczywisty: jesteśmy papierowymi figurkami, który ktoś wprawia w ruch, decyduje
o naszym losie, narodzinach i śmierci. Kitano wybiera yakuze bowiem trudno o bardziej zhierachizowaną strukturę, w której
interes osobisty jest bezwzględnie podporządkowany interesowi grupy. Ale jeśli
zastąpimy yakzuę japońskim opresyjnym
społeczeństwem alegoria nic nie straci na swej wymowie.
Wiemy już zatem, że Murakawa nie jest nawet tyle zmęczony
nieustannym życiem na krawędzi, lecz życiem, którego nie może doświadczyć w
pełni, ponieważ jest tylko „papierową figurką” . Zrozumiałe więc, że ową pełnię
odzyskuje dopiero na łonie natury, gdy wraz z najbliższymi współpracownikami
ukrywać będzie się w rajskiej scenerii morskiego wybrzeża. Ten przymusowy urlop
stanie się okazją do wzięcia głębokiego oddechu życia, do posmakowania
prawdziwej miłości, przyjaźni i wolności. Przebywając w idyllicznym otoczeniu
przyrody bohaterowie powrócą do beztroskich, niewinnych czasów dzieciństwa,
które z perspektywy czasu dla większości z nas jawi się okres najszczęśliwszy i
najpiękniejszy. Ale nawet w tych najbardziej beztroskich chwilach bohaterów
Kitano nie opuszcza przeczucie nadchodzącego końca. Cień śmierci, który od
narodzin człowieka podąża za nim, stając się wraz z naszym wiekiem coraz
potężniejszy i potężniejszy. Aż w końcu całkowicie nas pochłonie. W filmie
Kitano cień ów nieustannie towarzyszy bohaterom. A jednak ton opowieści jest
zaskakująco lekki i swobodny, od czasu do czasu przerywany gwałtownymi scenami
przemocy, gdy śmierć ujawnia swą obecność się w pełnej krasie. Mimo kilku
zabawnych momentów, zwłaszcza w wykonaniu pary Uechi i Ryoji, Kitano udaje się wyczarować
niebywały nastrój, będący mieszanką smutku, beztroski, grozy śmierci i radości
życia. To on oraz bohaterowie, których nie sposób polubić, mimo iż są yakuza, sprawia, że „Sonatine” to obraz
wyjątkowo urokliwy, głęboko poruszający i poparty zdjęciami Katsumi
Yanagijimy i muzyką Joe Hisaishiego – piękny. Jest to ten rodzaj piękną, który
zachwyca, ponieważ nie można go ująć w słowa. Można go tylko odczuć.
Oglądając „Sonatine” czerpie się przyjemność podwójną. Raz,
bo mamy okazję obcować z autentycznym arcydziełem, w którym wszystkie jego
składniki: realizacja, styl, gra aktorska, fabuła oraz płaszczyzna symboliczna
tworzą całość absolutnie spójną i harmonijną. Dwa, ponieważ jego doskonałość
wywołuje u widza poczucie obcowania z czymś niepowtarzalny, wyjątkowym i…
boskim. Ok., nawet jeśli nieco przesadzam, to nie ulega dla mnie najmniejszej
wątpliwości, że „Sonatine” Takeshiego Kitano zasługuje na najwyższą ocenę:
Z prawdziwą przyjemnością MOJA
OCENA: 10/10
Zobacz na IMDB:
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE
DNO
|
Wystarczy jedno słowo:
arcydzieło!
|
Kitano uśmiechnięty,
chociaż śmierć podąża za nim jak cień. Czyż nie najwyższa pora wycofać się z
gangsterskiego interesu? Ale jak uciec przed śmiercią?
|
Gangsterzy na urlopie,
czyli poznasz smak życia, dopiero wtedy, gdy zdasz sobie sprawę że, żyjesz w
cieniu śmierci
|
Zasługuje, zasługuje. Przyznam, że to film od którego zaczęła się moja bliższa przygoda z kinem japońskim i ostatecznie kinem azjatyckim. Taki był dobry!
OdpowiedzUsuńMoja zaczęła się - tu Cię pewnie nie zaskoczę - od "Ringu" Nakaty.
OdpowiedzUsuń