piątek, 5 października 2012

SONATINE (Japonia, 1993)




Films that explain nothing often make everything clear.
Roger Ebert, recenzja 'Sonatine'

O co chodzi?

Aniki Murakawa jest doświadczonym yakuzą. Przez lata dorobił się własnego rewiru, przynoszącego spore zyski oraz licznej grupy „żołnierzy”, pracujących dla niego. Nie wspiął się jednak na sam szczyt i dziś wciąż musi wykonywać polecenia, stojących wyżej w hierarchii, bossów. Szef gangu Kitajima wzywa Murakawę do siebie i powierza mu zadanie zaprowadzenia rozejmu na Okinawie, gdzie dwa skłócone gangi, Anan i Nakamatsu prowadzą ze sobą wyniszczającą wojnę. Murakawa traktuje to zadanie jako ostatnie w swej gangsterskiej karierze, ponieważ czuje się już stary i zmęczony nieustannym życiem na krawędzi. Z grupą oddanych ludzi udaje się na Okinawę, by dowiedzieć się, że nie toczy się tam żadna wojna a chodziło jedynie o drobny incydent. Murakawa zaczyna rozumieć. Kitajima celowo wysłał posiadającego wyjątkowo dochodowy rewir Murakawę, by przejęć jego teren a jego samego zlikwidować z dala od Tokio. Wkrótce wybucha bomba podłożona w siedzibie przyjezdnych, zabijając wielu ludzi Murakawy. Na niego samego oraz jego najbliższych współpracowników przeprowadzony zostaje atak w restauracji. Ginie jeden z towarzyszy Murakawy. Staje się jasne, że muszą się ukryć, przeczekać. A potem dokonać zemsty. Murakawa, dwaj jego ludzie oraz dwóch ludzi znajdują bezpieczne schronienie w domku letniskowym położonym nad brzegiem morza.


My name is Kitano. Takeshi Kitano

Yakuza eiga, czyli filmy o japońskich gangsterach to element specyficzny dla pop kulturowego krajobrazu Kraju Kwitnącej Wiśni. Japończycy lubią oglądać na ekranie wytatuowanych osobników w czarnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych, ponieważ w pewnym sensie oglądają swoją codzienność. Yakuza jest jedną z najpotężniejszych organizacji przestępczych na świecie, liczącą ponad 90 tys. członków (dane z 2009 r.), która kontroluje wszystkie najbardziej dochodowe gałęzie nielegalnej, ale też i legalnej działalności. Rynek seks-usług, pornografia, handel narkotykami, handel bronią, hazard, ale także inwestowanie w sektor budowlany, w giełdę i coraz częściej w politykę – oto jedynie część działalności współczesnych gangsterów z Japonii. Skoro są obecni w tak różnych i licznych obszarach życia publicznego nie sposób ich lekceważyć i nie dostrzegać. Ale Japończycy nie tylko dostrzegają istnienie yakuzy, lecz ją akceptują i wręcz uważają za niezbędną. Panuje bowiem przekonanie, nieobce nawet japońskiej doktrynie prawa karnego, że obecność yakuzy zapewnia stabilizację w świecie przestępczym. Co więcej zwraca się uwagę na fakt, że gangi chcą zarabiać pieniądze, zatem zależy im na utrzymywaniu spokoju i stabilizacji. W USA, gdzie władza prowadzi zaciętą wojnę z mafią dochodzi do wielu krwawych starć między gangami a także miedzy gangami a policją i z całą pewnością obywatele nie mogą czuć się bezpieczni.

Rzeczywistość jest zawsze najlepszym źródłem inspiracji dla twórców. Yakuza musiała zatem prędzej czy później opanować ekrany japońskich kin. Ponieważ yakuza eiga jest odmianą gatunku popularnego i niezwykle rozrywkowego wielu reżyserów filmowych ma w swym dorobku obrazy o gangsterach, ale tylko nieliczni zyskali zasłużone uznanie i przydomek „mistrzów gangsterskiego kina”. Niewątpliwie jednym z nich jest Takeshi Kitano – artysta, którego miłośnikom kina azjatyckiego nie trzeba przedstawiać. „Sonatine”, czwarty film w karierze Kitano, którego recenzje właśnie czytacie, to moje czwarte podejście do twórczości Japończyka. Nie zachwyciły mnie ani osławione „Fireworks”, ani najnowsze „Outrage”, ani również momentami sympatyczny i zabawny „Achilles i żółw”. Dopiero „Sonatine” pozwoliła uwierzyć mi, że Kitano jest wart wszystkich tych komplementów, których doczekał się od krytyków (przede wszystkim: zachodnich) oraz od miłośników kina azjatyckiego.

Styl nie jest wszystkim

Fabuła „Sonatine” wyraźnie nawiązuje do twórczości jednego z mistrzów yakuza eiga, Kinji Fukasaku, znakomitego, wszechstronnego reżysera, którego większość z fanów kina azjatyckiego zna z jego… ostatniego filmu, kultowego, „Battle Royale”. Filmy zrealizowane przez Fukasaku pod koniec lat sześćdziesiątych i w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych to w zdecydowanej większości obrazy gangsterskie, należące do nurtu jitsuroku, przedstawiających życie yakuzy w odmitologizowany, realistyczny, ale często ponury i pesymistyczny sposób.  Twórca „Battle Royale” zasłynął przede wszystkim serią „Battles Without Honor nad Humanity” (1973-1976),  „Street Mobster” (1972), „Garveyard of Honor” (1975), czy fabularnie najbliższym obrazowi Kitano, „Sympathy for the Underdog” (1971). W tym ostatnim członkowie gangu z Yokahamy wyparci przez potężnych rywali z Tokio, przenoszą się na Okinawę, by przygotować się do wojny z przeciwnikiem.

Stylistycznie jednak obraz Kitano wiele zawdzięcza innemu klasykowi kina gangsterskiego, Seijunowi Suzukiemu, twórcy takich kamieni milowych gatunku jak „Tokyo Drifter” czy „Branded to Kill”. Filmy Suzukiego w przeciwieństwie do realistycznego, gwałtownego i brutalnego Fukasaku, są przede wszystkim ekstrawaganckimi, nierzadko eksperymentalnymi ćwiczeniami z filmowej estetyki. Twórca „Gate of Flesh” ze swobodą traktował gatunkowe konwencje, bawił się nimi w postmodernistyczne gry, odwracał schematy, reinterpretował i modyfikował. U Kitano jest podobnie, chociaż reżyser „Sonatine” znacznie lepiej panuje nad formą i nie pozwala jej wyjść przed treść. Ale zwróćmy uwagę choćby na sposób w jaki Kitano montuje swój film, a który jest typowy dla twórczości Suzukiego. Elipsy montażowe, nieciągłość akcji (discontinuity), wstawki montażowe, ignorowanie z premedytacją momentów akcji itp., stosowanie dalekich planów  -  styl obrazu Japończyka, niezwykle interesujący jako obiekt wnikliwych analiz, zostawiam filmoznawcom, warto jednak powtórzyć.  W „Sonatine”, inaczej niż u Suzukiego, „styl nie jest wszystkim” – by powtórzyć za Susan Sontag z jej słynnego eseju o campie. Styl jest za to immanentnym, idealnie zgranym z treścią składnikiem dzieła filmowego.

Życie w cieniu

O czym jest film – to bezpośrednie pytanie zadaje sobie zawsze po seansie obrazu filmowego. Skłania mnie ono do szukania odpowiedzi, do dotarcia do istoty wypowiedzi artysty. Nie zawsze jest łatwo udzielić prostej, wyczerpującej odpowiedzi. I tak też jest w przypadku obrazu Kitano. Oto bowiem na pozór banalna opowieść o gangsterze, który pragnie się wycofać na emeryturę, ponieważ jest już zmęczony dotychczasowym życiem, lecz okazuje się to niemożliwe. Nie, w świecie zorganizowanej zbrodni. Kitano jednak niczym Kiyoshi Kurosawa w swych najlepszych filmach, nie przedstawia historii, której spodziewalibyśmy się po gatunku i konwencji, w której owa historia jest zaprezentowana. „Sonatine” nie jest, można nawet zaryzykować to stwierdzenie, obrazem yakuza eiga. A na pewno nie w jego klasycznym wydaniu, lecz opowieścią zupełnie o czym innym. Innym niż to, co zwykle oferują gangsterskie opowieści (tak jak u Kurosawy horrory nie opowiadają o duchach, ale o czymś znacznie głębszym i bardziej skomplikowanym). Obraz Kitano, jeśli się mu uważniej przyjrzeć, staje się przypowieścią o śmierci, od której nie ma ucieczki. Środowisko yakuzy wydaje się być dalekie od egzystencjalnych rozważań, ale z drugiej strony, czyż śmierć – zadawana a i często przyjmowana – nie jest naturalną częścią gangsterskiego życia?

Wielkość „Sonatine” nie polega bynajmniej na wykorzystywaniu formuły rozrywkowego gatunku do poruszania ważkich tematów. Jego wielkość tkwi we wnikliwości podejścia do tematu oraz jego inteligentnego, nietuzinkowego ujęcia. Figura gangstera staje się figurą uniwersalną. Kitano nie zadaje pytania tylko o śmierć, ale o sens naszego życia. Nie boi się zadawać najbardziej podstawowych pytań: kim jesteśmy? dokąd zmierzamy? Jest w filmie scena,  Murakawa i jego ludzie bawią się papierowymi figurkami, które wprawiają w ruch poruszając „papierową sceną” palcami ( scena ta znajdzie powtórzenie w skali 1:1 na plaży). Jej sens jest oczywisty: jesteśmy papierowymi figurkami, który ktoś wprawia w ruch, decyduje o naszym losie, narodzinach i śmierci. Kitano wybiera yakuze bowiem trudno o bardziej zhierachizowaną strukturę, w której interes osobisty jest bezwzględnie podporządkowany interesowi grupy. Ale jeśli zastąpimy yakzuę japońskim opresyjnym społeczeństwem alegoria nic nie straci na swej wymowie.

Wiemy już zatem, że Murakawa nie jest nawet tyle zmęczony nieustannym życiem na krawędzi, lecz życiem, którego nie może doświadczyć w pełni, ponieważ jest tylko „papierową figurką” . Zrozumiałe więc, że ową pełnię odzyskuje dopiero na łonie natury, gdy wraz z najbliższymi współpracownikami ukrywać będzie się w rajskiej scenerii morskiego wybrzeża. Ten przymusowy urlop stanie się okazją do wzięcia głębokiego oddechu życia, do posmakowania prawdziwej miłości, przyjaźni i wolności. Przebywając w idyllicznym otoczeniu przyrody bohaterowie powrócą do beztroskich, niewinnych czasów dzieciństwa, które z perspektywy czasu dla większości z nas jawi się okres najszczęśliwszy i najpiękniejszy. Ale nawet w tych najbardziej beztroskich chwilach bohaterów Kitano nie opuszcza przeczucie nadchodzącego końca. Cień śmierci, który od narodzin człowieka podąża za nim, stając się wraz z naszym wiekiem coraz potężniejszy i potężniejszy. Aż w końcu całkowicie nas pochłonie. W filmie Kitano cień ów nieustannie towarzyszy bohaterom. A jednak ton opowieści jest zaskakująco lekki i swobodny, od czasu do czasu przerywany gwałtownymi scenami przemocy, gdy śmierć ujawnia swą obecność się w pełnej krasie. Mimo kilku zabawnych momentów, zwłaszcza w wykonaniu pary Uechi i Ryoji, Kitano udaje się wyczarować niebywały nastrój, będący mieszanką smutku, beztroski, grozy śmierci i radości życia. To on oraz bohaterowie, których nie sposób polubić, mimo iż są yakuza, sprawia, że „Sonatine” to obraz wyjątkowo urokliwy, głęboko poruszający i poparty zdjęciami Katsumi Yanagijimy i muzyką Joe Hisaishiego – piękny. Jest to ten rodzaj piękną, który zachwyca, ponieważ nie można go ująć w słowa. Można go tylko odczuć.

Oglądając „Sonatine” czerpie się przyjemność podwójną. Raz, bo mamy okazję obcować z autentycznym arcydziełem, w którym wszystkie jego składniki: realizacja, styl, gra aktorska, fabuła oraz płaszczyzna symboliczna tworzą całość absolutnie spójną i harmonijną. Dwa, ponieważ jego doskonałość wywołuje u widza poczucie obcowania z czymś niepowtarzalny, wyjątkowym i… boskim. Ok., nawet jeśli nieco przesadzam, to nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że „Sonatine” Takeshiego Kitano zasługuje na najwyższą ocenę:

Z prawdziwą przyjemnością MOJA OCENA: 10/10


Zobacz na IMDB:


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Wystarczy jedno słowo: arcydzieło!
Kitano uśmiechnięty, chociaż śmierć podąża za nim jak cień. Czyż nie najwyższa pora wycofać się z gangsterskiego interesu? Ale jak uciec przed śmiercią?
Gangsterzy na urlopie, czyli poznasz smak życia, dopiero wtedy, gdy zdasz sobie sprawę że, żyjesz w cieniu śmierci

2 komentarze :

  1. Zasługuje, zasługuje. Przyznam, że to film od którego zaczęła się moja bliższa przygoda z kinem japońskim i ostatecznie kinem azjatyckim. Taki był dobry!

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja zaczęła się - tu Cię pewnie nie zaskoczę - od "Ringu" Nakaty.

    OdpowiedzUsuń