sobota, 29 grudnia 2012

GYO: TOKYO FISH ATTACK (Japonia, 2011)

  O co chodzi?

 

Kaori oraz dwie jej przyjaciółki: seksowna Erika i nieatrakcyjna Aki spędzają wakacje na Okinawie, w domu wujka Tadashiego, narzeczonego głównej bohaterki. Sielankę przerywa wtargnięcie do domu niezwykłego intruza – ryby na metalowych, pajęczych nogach. Intruz zostaje unieszkodliwiony, ale na brzeg Okinawy w niedługim czasie docierają tysiące morskich stworzeń, poruszających się na metalowych odnóżach. Wśród nich są także rekiny i właśnie jeden z nich wdziera się do mieszkania i atakuje dziewczyny. Dopiero upadek z okna na drugim piętrze zabija potwora. Zaniepokojona sytuacją Kaori wylatuje do Tokio by być blisko narzeczonego. W samolocie poznaje młodego kamerzystę Shirakawę, który postanawia pomóc dziewczynie w odnalezieniu Tadashiego. Pomoc okaże się przydatna, bo miedzy czasie już nie tysiące, a miliony ryb przypuściło atak na Japonię, w tym Tokio. Tymczasem w domu na Okinawie zraniona w starciu z „chodzącym rekinem” Erika zaczyna się dziwnie zachowywać. Przerażającej metamorfozie ulega jej wygląd: skóra nabiera koloru zielonkawego a jej ciało zostaje nadęte do monstrualnych rozmiarów. Okazuje się, że „chodzące ryby” , wydzielające odrażający odór rozkładających się zwłok, przywlokły ze sobą śmiertelnie niebezpieczną, nieznaną chorobą.


Apokalipsa chodzących ryb

Na początku była manga. Manga mistrza rysunkowego horroru, Junji Ito, twórcy kultowych już historii o wiecznie się odradzającej Tomie („Tomie”) oraz o klątwie spiral rzuconej na małe japońskie miasteczko („Uzumaki. Spirala”). „Gyo” („Ryba”) to trzecie z najsłynniejszych dzieło Ito, opowiadające o inwazji „chodzących ryb” na Japonię a w końcu na cały świat, rozsiewających zabójczy gaz. Nie bez powodu wymienia się „Gyo” jednym tchem obok największych dokonań Ito, takich jak „Tomie” czy „Uzumaki. Spirala”, ponieważ wizja świata po apokalipsie ma rozmach, jest przerażająca i skłania do wielu refleksji nad ludzką naturą i naturą, otaczającego nas świata. „Gyo” mówiąc krótko to jeden z najwybitniejszych rysunkowych horrorów. Próbę jego przełożenia na język filmu, w tym przypadku animowanego, podjął Takayuki Hirao. Z jakim skutkiem?

Obrazy spełnionej apokalipsy wywołanej przez nieznaną, dziesiątkującą ludzkość chorobę oglądaliśmy na ekranie wiele razy. „Junk”, „Tokyo Zombie”, „Zombie Hunter Rika”, „Oneechanbara: Movie” oraz (prawie) cały nurt J-sploitation reprezentowany przez filmy Noboru Iguchiego i Yoshihiro Nishimury – oto niektóre japońskie horrory, opisujące świat pogrążony w totalnym chaosie i destrukcji na skutek tajemniczych chorobotwórczych wirusów i bakterii. A jednak „Gyo: Tokyo Fish Attack”, choć sięga po dobrze znany schemat niszczycielskiej pandemii zdecydowanie odróżnia się od filmów, które wymieniłem powyżej. W filmach tych powtarzał się bowiem nie tylko motyw globalnej zarazy, lecz także jej skutki w postaci ludzi przemienionych w głodnych ludzkiego mięsa zombie. W filmie młodego reżysera Takayuki Hirao, m.in. asystenta Satoshi Kona przy serii „Paranoia Agent”, nie natkniemy się na żywe trupy, a w każdym razie nie w postaci powszechnie znanej z setek filmów o tej odrażającej figurze współczesnego kina grozy. Zamiast zombie apokalipsa dokonuje się za przyczyną groteskowego, ale budzącego uzasadniony niepokój dziwacznego tworu: najdosłowniej przedstawionych, chodzących ryb, choć na ląd wyszły (a raczej wybiegły) z zadziwiającą prędkością meduzy, kraby a nawet potężne kałamarnice. Choć nieprzerwane potoki milionów chodzących ryb, sunących ulicami i chodnikami Japonii uniemożliwiają lądowanie samolotów, wywołują kolejowe katastrofy i doprowadzają do paraliżu komunikacyjnego, nie one są najgorsze. W istocie morskie stworzenia okazują się być ofiarami czegoś co, znajduje się w ich ciałach – zmutowanego szczepu tajemniczych bakterii, które produkują zabójczy gaz. Gaz zabija w powolny sposób, zamieniając każdy żywy organizm (także ludzki) w dogorywające, gnijące ludzkie zwłoki. Nie zobaczymy jednak charakterystycznych wolno sunących z wyciągniętymi przed siebie rękoma trupów, lecz groteskowo makabryczną hybrydę ludzi i maszyn, przypominających skrzyżowanie człowieka z pająkiem.

Wszystko, co dobre, czyli Junji Ito

Niestety ten oryginalny pomysł na zombiepodobne stwory nie jest zasługą Hirao a Junji Ito, twórcy mangi. To Ito jest rzeczywistym autorem wszystkiego, co najlepsze w filmie młodego dorobkiem reżysera. Zarówno oryginalny pomysł na rozprzestrzenianie się trudnego do zniesienia, trującego odoru, rozkładających się ciał; atak rekina na Kaori i jej koleżanki w domu; ucieczka bohaterki i jej przyjaciela Shirakawy przed innym rekinem ulicami miasta; walka z kałamarnicą czy też chodzące „góry ludzkich ciał”. Hirao miał jednak ambicję dodać coś od siebie, lecz żeby dodać musiał wyrzucić wiele scen obecnych w mandze. Adaptacja filmowa dzieł literackich a nawet komiksów polega bowiem na większych lub mniejszych skrótach. Niektóre skróty są konieczne, ponieważ kino – sztuka konkretu nie jest w stanie pokazać wszystkiego, inne natomiast autor adaptacji podejmuje na własne ryzyko. To ryzyko jest szczególnie wysokie w przypadku dzieł wybitnych, ponieważ wybitność swą zawdzięczają również swej komplementarności. Po prostu nic w nich nie można dodać ani ująć, bo inaczej runą niczym domek z kart.

Domek z kart Hirao być może nie rozsypał się całkowicie, ale poważnie się zachwiał, ponieważ reżyser dokonał kilku skrótów i włączył kilka własnych pomysłów. Przede wszystkim uczynił, w przeciwieństwie do mangi, głównym bohaterem Kaori a Tadashiego zepchnął do roli drugoplanowej. Drugoplanową a wręcz epizodyczną postacią stał się wujek Tadashiego, prof. Koyanagi, choć u Ito był bohaterem pierwszego planu. Z wersji filmowej zniknęła postać sekretarki, Yoshimy, istotnej dla relacji Kaori i Tadashiego. Wprowadził też kilka postaci nieobecnych w komiksie Ito: przyjaciółki Kaori oraz postać kamerzysty Shirakawy. Co gorsza pozwolił sobie też na kilka scen adekwatnych dla młodzieżowego romansu spod znaku „Bravo” (lub japońskiego odpowiednika tego magazynu), czego u Ito nie znajdziemy nie tylko w „Gyo”, ale w ogóle w całej jego twórczości. No i niemiłosiernie poskracał fabułę, co chyba jej najbardziej zaszkodziło, gdyż rozwój intrygi nabrał nienaturalnie szybkiego tempa ze szkodą dla narastającego napięcia i grozy – wielkich autów mangi. Nieszczęsne skróty sprawiły, że bohaterowie nie budzą większych emocji, a cała balansująca między absurdem a autentyczną grozą historia, stała się bardziej kuriozalna niż straszna.

Okaleczona opowieść Ito w wersji filmowej ma jednak szansę spodobać się tym, którzy nie czytali mangi. Chociaż od strony technicznej anime Hirao jest średniakiem, przyciąga ono uwagę niezwykłą fabułą, zdumiewającą mieszanką grozy, makabry, groteski i nieoczywistym przesłaniem. Jednak nie da się ukryć, że „Gyo: Tokyo Fish Attack” jest jedynie namiastką, tego co czeka na czytelników komiksu Junji Ito. Mangę polecam gorąco, a anime - niekoniecznie.
 
MOJA OCENA: 5 + /10




MANGĘ  można przeczytać pod tym linkiem:



Zobacz na IMDB:


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Solidne, acz tradycyjne anime.
Gdy z morzu i oceanów wychodzą ryby i inne stworzenia, zaczyna się apokalipsa. Życie wyszło z wody, ale nie w tym filmie.
Gdy natura bierze krwawy odwet na człowieku. Adaptacja słynnej mangi Junji Ito, „Gyo”. Wszystko, co dobre znajdziecie w mandze, w filmie – niekonuecznie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz