MOJA OCENA: 8/10
O co chodzi?
Rama, bohater „The Raid: Redemption”, wraz z dwoma rannymi policjantami uchodzi z życiem z rzezi, która miała miejsce w wieżowcu, należącym do barona narkotykowego, Tamy. Podążając za radą swego brata, Andiego Rama kontaktuje się z nieprzekupnym gliniarzem Bunawarem. Bunwar stoi na czele niewielkiej grupy policyjnych agentów zwalczających korupcję i zorganizowaną przestępczość. Stara się on przekonać Ramę, iż dzięki jego pomocy mogą postawić przed wymiarem sprawiedliwości największych bossów świata przestępczego, Banguna oraz Goto, szefa yakuzy działającej w Indonezji, a także skorumpowanego szefa policji, Rezę. Rama, choć początkowo odmawia, w końcu decyduje się podjąć nowego zadania, obawiając się, iż przestępcy mogą zagrozić jego rodzinie. Zadanie Ramy polega na tym, aby pod zmienionym imieniem, Yuda dostać się do więzienia i zaprzyjaźnić się z synem Banguna, Uco, a następnie przeniknąć do organizacji zarządzanej przez jego ojca. Rama jest zdany tylko na siebie i na własne nieprzeciętne umiejętności w sztukach walki. Dzięki nim udaje mu się przeżyć w więzieniu i zdobyć zaufanie Uco. Po dwóch latach odsiadki wdzięczny za uratowanie życia, Uco wprowadza Ramę/Yudę w szeregi organizacji. Tymczasem na arenie pojawia się Bejo, morderca Andiego i „młody wilk”, pragnący przejąć władzę w przestępczym świecie. Nieoczekiwanie zyskuje sprzymierzeńca w ambitnym Uco. Wojna przestępczych organizacji na niespotykaną skalę wydaje się być przesądzona.
1 vs 2
Jedna z niepisanych prawd rozpowszechnionych wśród miłośników kina brzmi: sequel nigdy nie dorównuje pierwszemu filmowi. Oczywiście jak w przypadku każdej zasady, tak i w tym przypadku są wyjątki: „Narzeczona Frankensteina”, druga część „Ojca chrzestnego” czy „Imperium kontratakuje”, ale obecność wyjątków nie zmienia smutnej prawidłowości, iż kontynuacje okazują się być dramatycznie gorsze albo w ogóle niepotrzebne. Zatem już na wstępie druga część „The Raid” (2011), wielkiego przeboju indonezyjskiego kina akcji wspomaganego przez potencjał techniczny nie miała łatwo. Napływające doniesienia z produkcji kontynuacji, choć budziły nadzieję na udany film, to – przynajmniej w moim przypadku – nieco niepokoiły. Filozofia sequela jest bowiem prosta: więcej, więcej i więcej. W rezultacie atrakcji jest istotnie więcej, ale odwrotnie proporcjonalnie do nich - mniej sensu i artyzmu. Ostatecznie jednak, ponownie stojący za kamerą (i odpowiedzialny także za scenariusz i montaż) Gareth Evans, dokonał rzeczy trudnej, choć nie niemożliwej. „The Raid 2” jest w każdym swym aspekcie wierny filozofii sequela, a jednocześnie jest to sequel bez porównania lepszy.
Co to znaczy „lepszy”? Rzecz jasna, bez zaskakującego, ale w pełni zasłużonego sukcesu „jedynki” nie byłoby kontynuacji, Evans nie mógłby rozbudować ledwie zasygnalizowanego w pierwszej części filmowego uniwersum a perfekcyjna jakość nie byłaby możliwa. Zresztą „The Raid” wciąż zachwyca klaustrofobiczną scenerią, choreografią walk, świeżością podejścia do konwencji kina sztuk walki. Ale dopiero po obejrzeniu drugiej części możemy się przekonać jak bardzo skromne możliwości finansowe ograniczały inwencję Evansa i jego ekipy. Choć budżet kontynuacji w wysokości 4, 5 mln dolarów wydaje się niewyobrażalnie śmieszny w stosunku do hollywoodzkich actioner`ów, to w zupełności wystarczył do stworzenia niesłychanie widowiskowego, niemal epickiego obrazu, którego akcja rozgrywa się w różnorodnej scenerii: prowincji, więzienia, ulicy i eleganckich, luksusowych wnętrz. Jednak na zwiększonym budżecie skorzystała przede wszystkim dramaturgia filmu.
Najbardziej uzależniający narkotyk świata
Narracja w „jedynce” była wręcz nieznośnie liniowa: jej kolejne etapy wyznaczane były przez przemieszczającego się ku ostatniemu piętru głównego bohatera, po drodze mierzącego się z tabunami przeciwników. Uboga w wątki fabuła oznaczała także jednowymiarowe postaci, bo w zdominowanym przez pędzącą na łeb i szyję akcję, na ich rozwój nie było ani czasu ani miejsca. Dopiero w kontynuacji bohaterowie zyskali „psychologię”, motywację i własne wyraziście określone charaktery. Pod tym względem najciekawsza jest postać syna Banguna, Uco: pozostającego zawsze w cieniu swego ojca, zawdzięczającego mu wpływy i pozycję, a jednocześnie skrycie go nienawidzącego, chorobliwie ambitnego i sfrustrowanego czekaniem na moment przejęcia władzy.
Wątek relacji ojcowsko-synowskich wiąże się bezpośrednio z najważniejszym tematem „The Raid 2”: z władzą. Władza jest w tym filmie ukazana jako uzależniający narkotyk: Bangun nie chce jej oddać na rzecz syna. Uco, ale także największy „czarny charakter”, w filmie, Bejo – z całych sił jej pragną. Władza bowiem sprawia przyjemność, upaja, daje złudne poczucie wszechmocy, ale jednocześnie – jak to z narkotykiem – uzależnia i ostatecznie prowadzi do katastrofy. Choć to kompletnie różne filmy, to jednak temat władzy jako destrukcyjnej siły, oferującej krótkotrwałą iluzję bycia „królem życia i śmierci”, przywodzi na myśl słynne gangsterskie obrazy: trylogię „Ojca chrzestnego” czy też „Człowieka z blizną” (oryginał i remake). Tak jak u Evansa, tak też w wymienionych tytułach, zdobyta po trupach władza cieszy przez chwilę, potem staje się drogą ku przepaści.
Pomysłowy Evans
Oczywiście, walijski reżyser nie jest w tym aspekcie oryginalny. Widać, że obejrzał wiele gangsterskich klasyków i filmów akcji, lecz niewątpliwie potrafi się zręcznie posługiwać sprawdzonymi schematami szeroko pojętego kina sensacyjnego. Nie ukrywa jednak, że jego priorytetem jest treść, bo wyraźnie stawia na to nie „co”, lecz jak pokazać w swoim filmie. Słusznie zauważa recenzent magazynu Total Film, iż Evans jest „obecnie najlepszym reżyserem filmów akcji”. Walijski twórca rozumie zasady rządzące reżyserowaniem tego rodzaju kina, czuje to kino i aktywnie je wspiera swoją kreatywnością. Dobrego przykładu dostarcza scena pościgu samochodowego, w której udział wzięło czterech różnych operatorów, znajdujących się w różnych miejscach i podających sobie kolejno przenośną kamerę, która swą specyficzną „sztafetę” zakończyła w rękach pierwszego z operatorów. Nawet jednak, gdybyśmy nie przeczytali o tym skomplikowanym, a jednocześnie pomysłowym procesie filmowanie jednej ze scen, to oglądając gotowy efekt na ekranie, z pewnością zauważylibyśmy twórcze podejście Evansa i jego ekipy. Tę kreatywność da się dostrzec w każdej scenie, ale chyba najbardziej w scenach walki – jakby nie było - soli tej kategorii obrazów. W filmie jest aż dziewiętnaście scen walk; każda inaczej sfilmowana, rozgrywająca się w innej scenerii (np. wnętrze jadącego samochodu) i w innej tonacji kolorystycznej oraz, oczywiście, w innej choreografii. Efekt jest powalający! A dodajmy do tego, że najważniejsze postaci w filmie to rzeczywiście mistrzowie silatu, indonezyjskiej sztuki walki niebywale efektownie ukazywanej w filmie.
Realizm starć podkreśla także brutalność scen walki. Już jedynka pod tym względem zaskakiwała, ale to, co oglądamy w „dwójce”, to już łomot i rzeź, które trudno będzie przebić nawet samemu Evansowi. Kości są łamane z głośnym trzaskiem, wyszarpywane fragmenty ciała latają w powietrzu, krew tryska z otwartych i rozległych ran, czaszki są miażdżone niczym puste łupiny po orzechu – nic dziwnego, że w niektórych krajach „The Raid 2” nie miał łatwej przeprawy przez cenzurę, a w sąsiedniej Malezji w ogóle nie został pokazany. Właściwie jestem w stanie zrozumieć cenzorów, ponieważ przemoc ukazywana przez Evansa jest nie tylko szokująca, ale co więcej wzbudza autentyczną, niezdrową fascynację. Bo, choć zabrzmi to paradoksalnie, w wielu momentach obraz Walijczyka jest po prostu piękny i ogląda się go, mimo ekstremalnej brutalności, z wielką przyjemnością.
Recenzja „The Raid 2” nie byłaby pełna, gdybym trochę nie ponarzekał. Nie da się bowiem ukryć, że przy całej zachwycającej innowacyjności strony realizacyjnej i próbie przemycenia głębszych treści, obraz Walijczyka pozostaje filmem rozrywkowym i niczym więcej. Na dodatek jest to rozrywka dość solidnie osadzona w konwencji, czego dowodzą takie elementy, jak: niezniszczalny bohater, zdumiewająca odporność walczących postaci na ciosy oraz zakończenie, które bez problemu można przewidzieć jeszcze zanim obejrzy się film. Z pewnością przy realizacji zapowiadanej przez reżysera trzeciej części, Evans będzie musiał także bardziej przyłożyć się do rysunku postaci, bo choć jest tutaj kilka ciekawie przedstawionych bohaterów, to też wielu z nich pojawia się na zasadzie królika wyciągniętego z kapelusza.
Większość tych zarzutów nie jest w jakiś szczególny sposób dotkliwa dla odbioru filmu. Po prostu Evansa trzyma się konwencji i jeśli się ją stara zmienić, to nie przez rewolucyjne jej podważanie, ale przedstawianie jej z pomysłem, nietypowo i oryginalnie. I pod tym względem będzie Walijczykowi niezwykle trudno przeskoczyć poprzeczkę ustawioną przez „The Raid 2”. Planowana jest bowiem trzecia część, przedstawiająca, co wydarzyło się w ciągu dwóch godzin przed finałem sequela. Niemniej z całą pewnością i tak będzie warto czekać na zwieńczenie trylogii „The Raid”, bo skoro Garethowi Evans`owi udało się nakręcić lepszą „drugą część”, to może trzecia będzie lepsza z kolei od drugiej? Wiemy na pewno, że ten facet zna się na swojej robocie.
ps.
Zarówno "The Raid: Redemption" oraz "The Raid 2" będą mieć swe polskie premiery podczas 8 Festiwalu Filmowego 5 Smaków w Warszawie (12 - 20 listopada 2014)
REALIZACJA
Jeden z najbardziej kreatywnie zrealizowanych filmów akcji ostatnich lat. Tutaj każda scena sprawia wrażenie jakby sfilmowano ją tak, jak nigdy dotąd.
FABUŁA
Wedle najlepszych wzorców kina sensacyjnego: niezłomny i niezniszczalny policyjny agent kontra przestępczy świat a w tle łamane kości i miażdżone niczym łupiny orzechów głowy.
DRUGIE DNO
O władzy, jako najbardziej uzależniającym na świecie narkotyku.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz