To już albo dopiero trzecia odsłona cyklu, który zadebiutował na moim blog w tym roku. Tym razem bohaterem NA KRÓTKO jest sam Mistrz, Yasujiro Ozu. Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz się zmierzyłem z jego twórczością, skutecznie wystraszony o "najbardziej japońskim z japońskich", o "filmach, w których nic się nie dzieje" o "bohaterach, którzy tylko gadają i gadają". A tymczasem, choć strach ma, rzecz jasna, skośne oczy, to ma też wielkie oczy. Co ciekawe wszystkie te strasznie brzmiące opinie o Ozu potwierdziły się, ale okazały się nie wadami, ale zaletami. Być może więc dobrze, że nie spieszyłem się z poznawaniem twórczości Ozu?
A poza arcydziełami Japończyka, wciąż niewesołe wieści z obszaru koreańskiego horroru. Co do reszty, zapraszam do lektury komentarzy.
TOKYO STORY
Dramat obyczajowy. Przyznam szczerze, że miałem pewne obawy co do filmu Ozu, bo każde arcydzieło obciążone jest „byciem arcydziełem”; bagażem wybitności i oczekiwań, a przecież to, co było kiedyś uznawane za arcydzieło, dziś może być już zupełnie inaczej odbierane. Obawiałem się też bardziej przyziemnych rzeczy: dłużyzn, nudy, zestarzenia się filmu. Wszystkie te obawy okazały się jednak bezpodstawne. „Tokijska opowieść” to arcydzieło nieśmiertelne, ponadczasowe, uniwersalne w wymowie i na pewno nie nudne. Wręcz przeciwnie oglądałem obraz Ozu z zachwytem, w głębokim wzruszeniu i przeświadczeniu, że dane jest mi uczestniczyć w czymś absolutnie wyjątkowym. Przy czym wyjątkowość „Tokijskiej opowieści” zbudowana jest na paradoksach, bowiem film jest niezwykły przez swą zwykłość, jest wyjątkowy przez swą zwyczajność. Siła obrazu Ozu, tak sobie myślę, tkwi w tym iż zwyczajność i banalność zostaje wyniesiona do rangi sztuki oraz do prawdy głęboko życiowej. O czym opowiada „Tokijska opowieść”? Pewnie i o konflikcie pokoleń, i o starości, i o umieraniu, a nawet o podnoszącej się z wojennych zgliszczy Japonii, ale nade wszystko opowiada o … życiu w całej swej „takości” (podstawowy pogląd w zen), czyli o tym, że życie jest takie jakie jest. Że nie jest żadną fascynującą, niezwykłą przygodą, lecz przemijaniem, w którym jest miejsce na codzienność i zwyczajność, w którym jest miejsce na chwile radosne i smutne, na rozczarowania i radości, na narodziny i śmierć. Jest w tym ciepły, głęboko poruszający humanizm, ponieważ aktem heroizmu nie jest bunt przeciw życiu, ale jego pogodna akceptacja w duchu zen. Przepiękny film, ujmujący swą prostotą, skromnością i mądrością obraz. Z pewnością sięgnę po inne filmy Ozu.
FLOATING WEEDS
(reż. Yasujiro Ozu, Japonia, 1959)
BLOOD AND TIES
(reż. Gook Dong-seok, Korea Płd, 2013)
Thriller, melodramat, dramat. „Klasowy film rozrywkowy” - tak można by podsumować jeden z ostatnich filmów Son Ye-jin. Na ową klasę składa się niezwykle udana dramatyczna rola Son oraz zgrabne połączenie dwóch najpopularniejszych gatunków koreańskiego kina komercyjnego: melodramatu i thrillera. Z melodramatu jest tu wątek miłości, o tyle nietypowy, że chodzi o miłość ojcowską i miłość córki do ojca. Z thrillera jest zaś wątpliwość: córka bowiem zaczyna podejrzewać ojca, że jest porywaczem i brutalnym mordercą kilkuletniego chłopca. Na wątpliwości: czy jest on mordercą czy nie, jest zbudowana zasadnicza akcja filmu. Wielką wartością tego filmu jest perfekcyjnie obmyślany scenariusz. Elementy, które pojawiają się w prologu, znajdują rozwinięcie w dalszej części filmu, wątki poboczne ładnie łączą się z wątkiem głównym, podwójny finał wypada wiarygodnie i pozostawia widza z dwuznaczną oceną postaw bohaterów. Na dodatek w bardzo naturalny sposób udaje się wpleść w rozrywkowy charakter filmu kilka refleksji na temat tożsamości człowieka i czy w ogóle jest coś takiego.
RECENZJA: http://strachmaskosneoczy.blogspot.com/2014/03/blood-and-ties-gong-beom-korea-pd-2013_22.html
LATE AUTUMN
(reż. Yasujiro Ozu, Japonia, 1960)
Dramat obyczajowy. Trzeci z najsłynniejszych filmów Yasujiro Ozu, a według niektórych jego najlepszy. Co do fabuły zaskoczenie nie ma, ale nie może być, ponieważ Ozu coś tak trywialnego, jak opowiadania historii, nigdy nie interesowało. Mamy zatem coś w rodzaju fabularnego pretekstu, którym w tym filmie stają się starania przyjaciół, dążących do wyżenienia młodziutkiej córki wdowy po ich zmarłym przyjacielu. Za tą prostą, ledwie zarysowaną anegdota skrywa się opowieść o przemijaniu, starość i samotności a przede wszystkim o „sztuce rezygnacji”. Rezygnacja u Ozu nie jest tchórzostwem, ucieczką, biernym poddaniem się strumieniu życie, ale głębokim zrozumieniem, że – parafrazując znane powiedzenie Franza Kafki – w walce z życiem, bądź po stronie życia. Jest w tych skromnych filmach Ozu jakiś rodzaj ukojenia, wytchnienia od krzykliwości współczesnego kina, od przesytu i jego nieautentyczności. Z pewnością będę wracał jeszcze do filmów Ozu, właśnie po to, by złapać oddech wielkiej, bezpretensjonalnej sztuki, przynoszącej ukojenie i ciszę.
DOCTOR
(Kim Sung-Hong, Korea Płd, 2013)
SNOWPIERCER
(reż. Bong Joon-ho, Korea Płd, 2013)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz