sobota, 12 kwietnia 2014

NA KRÓTKO - MARZEC ( 08.03.14 - 03.04.14)


 "Tokyo Story", reż. Yasujiro Ozu


To już albo dopiero trzecia odsłona cyklu, który zadebiutował na moim blog w tym roku. Tym razem bohaterem NA KRÓTKO jest sam Mistrz, Yasujiro Ozu. Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz się zmierzyłem z jego twórczością, skutecznie wystraszony o "najbardziej japońskim z japońskich", o "filmach, w których nic się nie dzieje" o "bohaterach, którzy tylko gadają i gadają". A tymczasem, choć strach ma, rzecz jasna, skośne oczy, to ma też wielkie oczy. Co ciekawe wszystkie te strasznie brzmiące opinie o Ozu potwierdziły się, ale okazały się nie wadami, ale zaletami. Być może więc dobrze, że nie spieszyłem się z poznawaniem twórczości Ozu? 
A poza arcydziełami Japończyka, wciąż niewesołe wieści z obszaru koreańskiego horroru. Co do reszty, zapraszam do lektury komentarzy.




 TOKYO STORY
(reż. Yasujiro Ozu, Japonia, 1953)


Dramat obyczajowy. Przyznam szczerze, że miałem pewne obawy co do filmu Ozu, bo każde arcydzieło obciążone jest „byciem arcydziełem”; bagażem wybitności i oczekiwań, a przecież to, co było kiedyś uznawane za arcydzieło, dziś może być już zupełnie inaczej odbierane. Obawiałem się też bardziej przyziemnych rzeczy: dłużyzn, nudy, zestarzenia się filmu. Wszystkie te obawy okazały się jednak bezpodstawne. „Tokijska opowieść” to arcydzieło nieśmiertelne, ponadczasowe, uniwersalne w wymowie i na pewno nie nudne. Wręcz przeciwnie oglądałem obraz Ozu z zachwytem, w głębokim wzruszeniu i przeświadczeniu, że dane jest mi uczestniczyć w czymś absolutnie wyjątkowym. Przy czym wyjątkowość „Tokijskiej opowieści” zbudowana jest na paradoksach, bowiem film jest niezwykły przez swą zwykłość, jest wyjątkowy przez swą zwyczajność. Siła obrazu Ozu, tak sobie myślę, tkwi w tym iż zwyczajność i banalność zostaje wyniesiona do rangi sztuki oraz do prawdy głęboko życiowej. O czym opowiada „Tokijska opowieść”? Pewnie i o konflikcie pokoleń, i o starości, i o umieraniu, a nawet o podnoszącej się z wojennych zgliszczy Japonii, ale nade wszystko opowiada o … życiu w całej swej „takości” (podstawowy pogląd w zen), czyli o tym, że życie jest takie jakie jest. Że nie jest żadną fascynującą, niezwykłą przygodą, lecz przemijaniem, w którym jest miejsce na codzienność i zwyczajność, w którym jest miejsce na chwile radosne i smutne, na rozczarowania i radości, na narodziny i śmierć.  Jest w tym ciepły, głęboko poruszający humanizm, ponieważ aktem heroizmu nie jest bunt przeciw życiu, ale jego pogodna akceptacja w duchu zen. Przepiękny film, ujmujący swą prostotą, skromnością i mądrością obraz. Z pewnością sięgnę po inne filmy Ozu.
 

FLOATING WEEDS
(reż. Yasujiro Ozu, Japonia, 1959)

Dramat obyczajowy. Drugi ze słynnych filmów Yasujiro Ozu. Film nieco lżejszy w wymowie, z większą dawką humoru, ale tematyka pozostaje ta sama. Znów oglądamy życie w swej „takości”, w którym radość i smutki nawzajem się przeplatają, tworząc wzruszającą, urokliwą opowieść o „zwyczajności”; "zwyczajności", za którą skrywa się orientalna mądrość i piękno. Ozu ponownie ze współczuciem pochyla się nad swoim bohaterami, ukazując ich w niebywale czuły, ciepły sposób w ich słabościach i słabostkach, ale także ich w „zwyczajnym heroizmie”, gdy zdobywają się na przebaczenie wobec tych, którzy ich skrzywdzili. Fascynująca jest ta estetyczna wstrzemięźliwość (mająca swe źródło w estetyce zen), to powstrzymywanie się przed dobitnością i dosłownością, to milczenie zamiast nic nieznaczącej paplaniny współczesnego kina. Czasem niewiele mówiąc, można powiedzieć bardzo wiele i to jest sztuka Yasujiro Ozu.




BLOOD AND TIES
(reż. Gook Dong-seok, Korea Płd, 2013)

Thriller, melodramat, dramat. „Klasowy film rozrywkowy” - tak można by podsumować jeden z ostatnich filmów Son Ye-jin. Na ową klasę składa się niezwykle udana dramatyczna rola Son oraz zgrabne połączenie dwóch najpopularniejszych gatunków koreańskiego kina komercyjnego: melodramatu i thrillera. Z melodramatu jest tu wątek miłości, o tyle nietypowy, że chodzi o miłość ojcowską i miłość córki do ojca. Z thrillera jest zaś wątpliwość: córka bowiem zaczyna podejrzewać ojca, że jest porywaczem i brutalnym mordercą kilkuletniego chłopca. Na wątpliwości: czy jest on mordercą czy nie, jest zbudowana zasadnicza akcja filmu. Wielką wartością tego filmu jest perfekcyjnie obmyślany scenariusz. Elementy, które pojawiają się w prologu, znajdują rozwinięcie w dalszej części filmu, wątki poboczne ładnie łączą się z wątkiem głównym, podwójny finał wypada wiarygodnie i pozostawia widza z dwuznaczną oceną postaw bohaterów. Na dodatek w bardzo naturalny sposób udaje się wpleść w rozrywkowy charakter filmu kilka refleksji na temat tożsamości człowieka i czy w ogóle jest coś takiego.




LATE AUTUMN
(reż. Yasujiro Ozu, Japonia, 1960)

Dramat obyczajowy. Trzeci z najsłynniejszych filmów Yasujiro Ozu, a według niektórych jego najlepszy. Co do fabuły zaskoczenie nie ma, ale nie może być, ponieważ Ozu coś tak trywialnego, jak opowiadania historii, nigdy nie interesowało. Mamy zatem coś w rodzaju fabularnego pretekstu, którym w tym filmie stają się starania przyjaciół, dążących do wyżenienia młodziutkiej córki wdowy po ich zmarłym przyjacielu. Za tą prostą, ledwie zarysowaną anegdota skrywa się opowieść o przemijaniu, starość i samotności a przede wszystkim o „sztuce rezygnacji”. Rezygnacja u Ozu nie jest tchórzostwem,  ucieczką, biernym poddaniem się strumieniu życie, ale głębokim zrozumieniem, że – parafrazując znane powiedzenie Franza Kafki – w walce z życiem, bądź po stronie życia. Jest w tych skromnych filmach Ozu jakiś rodzaj ukojenia, wytchnienia od krzykliwości współczesnego kina, od przesytu i jego nieautentyczności. Z pewnością będę wracał jeszcze do filmów Ozu, właśnie po to, by złapać oddech wielkiej, bezpretensjonalnej sztuki, przynoszącej ukojenie i ciszę.




DOCTOR
(Kim Sung-Hong, Korea Płd, 2013)

Horror, thriller. No cóż każdemu może się zdarzyć potknięcie. Tym razem przytrafiło się on Kim Sung-Hongowi, reżyserowi świetnych „Say Yes” i „Missing”. Zaczyna się od błędu obsadowego: w roli tytułowego doktora, psychopatycznego chirurga plastycznego patologicznie zazdrosnego o swą młodą żonę wciela się wiekowy już Kim Chang-Wan, aktor znany z ról w komediach romantycznych i melodramatach. Kompletnie nie radzi sobie z rolą, zamiast charyzmatycznego psychopaty, mamy karykaturę tego rodzaju postaci.  Niestety kiepsko wypada też scenariusz: płaski, wtórny do bólu, rozgrywający się chyba w jakieś alternatywnej rzeczywistości, gdzie nie obowiązuje logika i choćby pozory prawdopodobieństwa. Na dodatek wlecze się ta akcja i wlecze, dopiero w ostatnim kwadransie nieco drgnie i poleje się też trochę krwi. Przed całkowitą katastrofą ratuje ten film sprawna filmowa robota i przyzwoite zakończenie (o ile do niego dotrwamy). Ale pozostaje dramatyczne pytanie: co się dzieje z koreańskim kinem grozy w ostatnich latach?


SNOWPIERCER
(reż. Bong Joon-ho, Korea Płd, 2013)

Science-fiction, akcja, dramat. Najnowszy film Bong Joon-ho („Memories of Murder”, „The Host”) to adaptacja francuskiego postapokaliptycznego komiksu o niedobitkach ludzkości, przemierzających w pociągu skutą lodem Ziemię. Zrealizowany w międzynarodowej koprodukcji obraz Bonga to pełne rozmachu (komputerowe, pokryte śniegiem i lodem krajobrazy), efektowne kino akcji SF, z całkiem pomysłowym konceptem w postaci pociągu-miasta czy - jak mówi się w filmie - pociągu-świata. Bo poza niezbyt skomplikowaną intrygą, przypominającą grę komputerową, w której pokonuje się kolejne poziomy (w filmie – wagony),  obraz Bonga stara się być także metaforą społeczeństwa a może nawet świata, w którym rządzą brutalne prawa narzucane przez tych, którzy znajdują się na szczycie piramidy. To zawsze miło, gdy film komercyjny pragnie poza samą rozrywką dostarczyć również kilka głębszych refleksji, nawet jeśli nie są one zbytnio odkrywcze. Niestety, dwie rzeczy psują w sumie pozytywny odbiór tego filmu: błędy logiczne (namnażają się one szczególnie dramatyczne pod koniec filmu) oraz bardzo słaba, nijaka rola główna (Chris Evans). W filmach tego rodzaju bez charyzmatycznego bohatera nawet świetny drugi plan (Tilda Swinton, Song Kang-ho, Ko Ah-sung)  niewiele jest w stanie zdziałać. A mimo to Koreańczycy kochają filmy Bonga, bo „Snowpiercera” obejrzało w Korei Płd ponad 9 mln widzów (drugie miejsce na liście koreańskiego box office`u 2013 r.).



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz