Oto i zapowiedziana przez mnie ponad
tydzień temu niespodzianka. ANEKS do 100 najlepszych azjatyckich horrorów
zawiera bowiem wszystkie te filmy grozy (używam świadomie tego zwrotu, bo w
niniejszym zestawieniu jest też kilka mrocznych
thrillerów), które w skali od 1-10 oceniam na „dobry” czyli „7” (a dokładniej na około „7” ).
Dlaczego o nich wspominam? Bo warto. Nie znalazło się dla nich miejsce w
pierwszej setce, ale są na tyle godne uwagi, że warto je polecić. Także i niniejszy
aneks można potraktować jako swoisty przewodnik po azjatyckim horrorze: co
warto obejrzeć szczególnie a co mniej szczególnie. „Propozycje” przedstawione w
tym zestawieniu (jak i w „100 najlepszych”), choć to oczywiste, są moim
subiektywnym wyborem. Za gusta innych nie odpowiadam. Ale mam nadzieję, że większość
z przeglądających poniższe rankingi, będzie miało z nich wiele pożytku.
Enjoy!
ANGEL DUST
(Enjeru Danuto, reż. Gakuryū Ishii, Japonia, 1994)
Zanim na ekranach japońskich kin
zagościł “Cure” Kiyoshi Kurosawy, pojawił się na nich „Angel Dust” Sogo
Ishiiego. Wyrafinowany, oniryczny, tajemniczy i niepokojący – mógłby stanowić
swoiste preludium do obrazu Kurosawy. Nawet skłania do podobnych pytań o
tożsamość, alienację, samotność i zagubienie w mieście-molochu. Plus
nieoczekiwany kontekst, której fabule nadaje atak terrorystyczny sekty Aum
Shinrikyō na tokijskiej metro z 1995 r.
ANTARCTIC JOURNAL
(Namgeukilgi, reż. Yim Pil-sung, Korea Płd, 2005)
Sześć osób na tle wszechobecnej,
nieskończonej, zabójczej bieli, czyli losy ekspedycji polarnej zmierzającej do
„bieguna niedostępności” – najzimniejszego miejsca na ziemi (do – 89 st. Celsjusza). Biel i
porażające zimno jako katalizatory wyzwalające w ludzkich umysłach szaleństwo.
Plus doborowa, gwiazdorska obsada (m.in. Song Kang-ho, Yu Ji-tae) w
debiutanckim filmie twórcy „Hansel and Gretel” Yim Pil-sunga, do scenariusza,
przy którym pracował Bong Joon-ho („The Host”).
ARANG
(reż. Ahn Sang-hoon, Korea płd, 2006)
Słynna koreańska legenda o Arang
w konwencji nadnaturalnego thrillera o pościgu za seryjnym zabójcą z zaświatów.
Wiele zapożyczeń z asian ghost story, a
mimo to jest ciekawie, intrygująco, momentami straszno i wzruszająco. Solidny
produkt koreańskiego kina grozy, umiejętnie balansujący między supsensem, grozą
i wzruszeniem.
BESTSELLER
(Be-seu-teu-sel-leo,
reż. Lee Leong-ho, Korea płd, 2010)
Fałszywy haunted movies
skrywający trafny portret małomiasteczkowej społeczności połączonej mroczną
tajemnicą z przeszłości. To także sugestywna historia o banalności zła, która w
każdym miejscu i czasie może przydarzyć się każdemu z nas. Próby gry z widzem
konwencjami ghost story i horroru
psychopatologicznego niezbyt udane, ale
całość ratuje i wynosi poziom wyżej dramat bohaterów. Plus atrakcyjna Eom
Jeong-hwa.
BLACK HOUSE
(reż. Shin Tae-ra,
Korea Płd, 2007)
Jeden z najefektowniejszych
kobiecych „czarnych charakterów” w trzymającym w napięciu pojedynku na śmierć i
życie między nieobliczalną psychopatką a pewnym nazbyt wścibskim agentem
ubezpieczeniowym. Groza, makabra i krwawe finałowe starcie w tej historii na
podstawie poczytnej powieści Yûsuke Kishi. Plus Yu Seon w roli bezwzględnej morderczyni.
BLIND
(Beul-la-in-deu, reż. Ahn Sang-hoo, Korea Płd, 2011)
Niewidoma kobieta vs seryjny
zabójca, czyli kolejny solidny, atrakcyjnie i efektownie zrealizowany serial
killer movie. Sporo napięcia, zaskakujące zwroty akcji oraz jako dodatki: humor
i wzruszenie. Plus Kim Ha-nelu tym razem w nie roli komediowej a w niemal
dramatycznej.
CHANBARA BEAUTY
(Oneechanbara: The
Movie, reż.Yohei Fukusa, Japonia, 2008)
“Resident Evil” po japońsku (i ze
znacznie, znacznie mniejszym budżetem), czyli klasyczna chanbara (odmiana filmu
samurajskiego), zombie-movie, science-fiction, komedia, kino drogi, a nawet skromna
domieszka dramatu w energetyzującej mieszance gatunkowo-stylistycznej. Nudno
nie będzie – bez obaw. Plus
Eri Otoguro, Frakenstein Girl z “Vampire Girl vs Frankenstein Girl”.
CHAW
(Chau, reż. Shin Jung-won. Korea Płd, 2009)
Polowanie na dużego zwierza;
konkretnie – dzika, czyli animal attack po koreańsku. Akcja, jak rozpędzona
tytułowa bestia, zatrzymuje się tylko na całkiem liczne komediowe chwile. A
gdzieś w tle całkiem udany portret koreańskiej prowincji i proekologiczne
przesłanie. Plus należy się niewątpliwie komputerowemu dzikowi, który jest prawie
jak żywy.
A CHINESE GHOST STORY
(Ch'ien-nü Yu-hun, reż. Ching Siu-tung,
Hongkong, 1987)
Wu xia i cała reszta, czyli m.in.
komedia, romans, fantasy i horror w jednym z najsłynniejszych horrorów
kopanych, aczkolwiek horror w tym szalonym mixie gatunków i estetyk jest
jedynie małą wisieńką i to niekoniecznie na torcie. Siła filmu tkwi w zgrabnym
połączeniu różnych elementów w spójną, niebywale żywiołową całość, w której
kicz dziwnie dobrze się komponuje. Są jeszcze dwie części i remake, ale w
swojej klasie obraz Ching Siu-tunga nie ma zbyt dużej konkurencji.
DEATH WATER
(Mizuchi, reż. Kiyoshi Yamamoto, Japonia, 2006)
Zło czai się w wodzie. W schemat
rozprzestrzeniającej się epidemii tajemniczych samobójstw związanych z „wodą
śmierci” wpisano niezwykle nastrojową, elegijną opowieść o śmierci i umieraniu.
Niezbyt straszno, ale za to intrygująco, tajemniczo, niepokojąco. Ten pełen
niedopowiedzeń obraz mógłby wyreżyserować Kiyoshi Kurosawa, bo jego duch unosi
nad całym filmem. Lepszej rekomendacji nie trzeba.
DOUBLE VISION
(Shuang tong, reż. Chen Kuo-fu, Tajwan, 2002)
Tajwański serial killer movie z jednym z najbardziej niezwykłych
seryjnych zabójców w dziejach tej odmiany thrillera. Efektowny prolog, niezłe
tempo, kilka zaskakujących zwrotów akcji i trochę wzruszenia na dokładkę – w
sam raz jak na solidne kino rozrywkowe. Warto pochwalić także umiejętne
połączenie klasycznych konwencji amerykańskiego filmu o seryjnych mordercach z
orientalną mistyką i egzotycznymi wierzeniami.
DREAM HOME
(Wai
dor lei ah yut ho, reż. Pang
Ho-cheung, Hongkong, 2010)
W zatłoczonym Hongkongu, w którym
ceny mieszkań osiągają zawrotne cenny, o własny „wymarzony dom” trzeba czasem
stoczyć bezpardonową, krwawą batalię. Reklamowany jako pierwszy hongkoński
slasher, „Dream Home” jest tak naprawdę powrotem do tradycji filmów Category 3. A to oznacza jedno: że
będzie niewyobrażalnie brutalnie. I tak rzeczywiście jest. Plus Josie Ho w roli
obsesyjnej zabójczyni.
EXECUTIVE KOALA
(Koara kachô, reż. Minoru Kawasami, Japonia, 2005)
Jeden z najbardziej kuriozalnych filmów
w dziejach kina. Slasher z salarymanem z głową misia koali w roli głównej w
campowej, pełnej kiczu i absurdu historii o niezwykłych przypadkach niezwykłego
bohatera. Miszmasz wszystkiego ze wszystkim, kpina z gatunkowych konwencji,
autotematyzm do potęgi i wreszcie wielka zgrywa z przyzwyczajeń widza. Ale jak
to się ogląda!
FENG SHUI
(reż. Chito S. Roño, Filipiny, 2004)
Ba gua (ośmiokąt z lusterkiem po środku)
szczęście ci przyniesie. Za to wszystkim pozostałym nieuniknioną i okrutną
śmierć. W tej sprawnie opowiedzianej historii o przeklętym przedmiocie, całkiem
zgrabnie łączącym formułę ghost story z… zombie movie, udało się przemycić
kilka niegłupich refleksji na temat szczęścia człowieka. To nie częsty
przypadek, by horror, poza czystą rozrywką oferował coś ponad to. Plus córka
byłej pani prezydent Filipin Kris Aquino w roli głównej.
THE FIRST 7TH NIGHT
(Tau
chut, reż. Herman Yau, Hongkong, 2009)
Herman Yau, mistrz hongkońskiej
eksploatacji, Category III pokazuje inne oblicze. Choć bywa brutalnie (m.in.
podpalenie żywego człowieka), jest przede wszystkim intrygująco, inteligentnie
i przewrotnie. Wykorzystując znany z takich klasyków jak „Obywatel Kane” czy
„Rashomon” motyw wielości perspektyw opowiada o traumie dzieciństwa przed którą
bohater próbuje bezskutecznie uciec.
Plus Michele Ye w podwójnej roli: dobrej i złej najważniejszej postaci w filmie.
Plus Michele Ye w podwójnej roli: dobrej i złej najważniejszej postaci w filmie.
THE FOX FAMILY
(Gumiho gajok, reż. Lee Hyung-gon, Korea Płd, 2006)
Gwiazda koreańskiego folkloru
kumiho, czyli wyjadający ludzką wątrobę lis o dziewięciu ogonach w … musicalu
grozy. Brzmi nietypowo? „Nietypowo” do drugi tytuł tej niezwykłej gatunkowej
mieszanki, pełnej humoru i tryskającej zeń energii. W filmie mamy bowiem do
czynienia z całą rodziną kumiho, która pragnie dokonać ostatecznej przemiany w
ludzi. Jak to uczynić, skoro rodzinka to zgraja nieudaczników? Dużo wyśmienitej
zabawy! Plus seksowna Parki Si-yeon w roli pechowej lisicy.
FOR ETERNAL HEARTS
(Byeolbit
Sogeuro, reż. Hwang Qu-duk, Korea Płd, 2007)
Miłość potężniejsza od śmierci,
czyli poetycki, narracyjnie wyrafinowany romans mystery. Klasycznej grozy
niewiele, ale za to wiele estetycznych wrażeń na najwyższym poziomie, a
wszystko na tle burzliwej historii Południowej Korei z lat 80. Plus kilka
zapadających w pamięć scen o niezwykłej, wizualnej urodzie.
THE GHOST CAT OF OTAMA POND
(Kaibyô Otama-ga-ike,
reż. Yoshihiro Ishikawa, Japonia, 1960)
Z inspiracji „Black Cat Mansion”
Nobuo Nakagawy. Ale nic dziwnego, skoro reżyserem jest scenarzysta tego filmu i
kilku innych klasyków mistrza kaidan eiga, Yoshihiro Ishikawa. Fabularnie wiele
podobieństw do wspomnianego dzieła Nakagawy, wizualnie wiele podobieństwo do
„The Ghost of Yotsuya”. Nie ma jednak mowy o niewolniczym naśladownictwie, ale
o twórczej inspiracji w historii pełnej nawiązań do folkloru i estetyki…
brytyjskiego studia Hammer.
GHOST HOUSE
(Gwishini sanda, reż. Kim Sang-jin, Japonia,
2004)
Inteligentny pastisz to rzecz
cenna, a inteligentny pastisz filmów o nawiedzonych domach to rzecz niemal
bezcenna. Horror i komedia w całkiem udanej symbiozie w tej opowieści o pewnym
domu, jego właścicielu i niechcianym lokatorze z zaświatów. Humor specyficzny,
jak to u Azjatów, ale kto przywykł tego czeka
porcja godziwej rozrywki. Plus Jang Seo-hee jako jeden z najbardziej
urodziwych duchów w historii haunted house movies.
GHOST OF KASANE SWAMP
(Kaidan
Kasane-ga-fuchi, reż. Nobuo Nakagawa, Japonia,1957)
Urok czarno-białej klasyki od
Nobuo Nakagawy. Zbrodnia i kara po buddyjsku, czyli opowieść o klątwie ciążącej
na pewnym samurajskim rodzie i o fatalizmie ludzkiego przeznaczenia w tej
pięknie sfilmowanej i pod wieloma względami prekursorskiej dla japońskiej ghost
story historii. Wiele lat później mistrz J-horroru, Hideo Nakata odda hołd temu
obrazowi i jego twórcy, realizując znakomity „Kaidan”.
HOME SWEET HOME
(Guai Wu, reż. Cheang
Pou-soi, Hongkong, 2005)
Matczyna miłość bywa ślepa, ale
jak nie oślepnąć, gdy los zsyła pasmo nieszczęść? Bardziej wzruszająca niż
straszna opowieść o dwóch matkach, które walczą o dziecko: jedna biologiczna,
druga szalona. Gdzieś w tle krytyka polityki mieszkaniowej władz Hongkongu zawłaszczającej
kolejne połacie miasta-państwa pod budowę kolejnych drapaczy chmur. Plus aktorski
pojedynek między dwiema gwiazdami hongkońskiego kina: Shu Qui i Kareną Lam.
THE HOUSE
(Baan phii sing, reż.
Monthon Arayangkoon, Tajlandia, 2007)
Solidna tajlandzka, realizacyjnie
efektowna ghost story o nawiedzonym domu, który stał się areną trzech krwawych
morderstw (podobno na faktach). Bywa wtórnie (zwłaszcza „Klątwa Ju-on” z domem
roztaczającym „złą aurę” ), ale dobre tempo, wyczucie filmowej grozy, kilka
stylowo zainscenizowanych „strasznych scen” rekompensują brak oryginalności,
czyniąc z „The House” przyzwoitego „straszaka”. Plus atrakcyjna i zdolna
aktorsko Intira Jaroenpura.
THE INCITE MILL
(Inshite miru:
7-kakan no desu gê, reż. Hideo Nakata, Japonia, 2010)
Hideo Nakata to nie tylko “The
Ring-Krąg” i “Dark Water”. „The Incite Mill” to thriller opowiadający o
eksperymencie psychologicznym, który okazuje się być grą o przeżycie, gdy wkrótce zaczynają ginąć jego kolejni
uczestnicy. Brzmi znajomo, ale Nakata ujawnia się w tym filmie jako mistrz
filmowej intrygi, której sam Hitchcock mógłby pozazdrościć. Jest zatem
zaskakująco, nieprzewidywalnie z potężną dawką napięcia. A na dokładkę kilka
refleksji na temat ludzkich zachowań w skrajnych sytuacjach, a także rzecz o
amoralności mediów.
INVITATION ONLY
(Jue ming pai dui, reż. Kevin Ko, Tajwan, 2009)
Tajwańskie torture porno albo –
jak chcą niektórzy – tajwański slasher. Może i oryginalnie nie jest, ale za to
fabułę skonstruowano wedle najlepszych amerykańskich wzorców tego rodzaju filmów, co przekłada się na
trzymającą w napięciu od pierwszych kadrów historię i na potężną dawkę
przemocy, momentami wręcz sadystyczną. Głębi tyle co w kałuży, ale za to na
brak mocnych emocji nie można narzekać. Plus zastępy seksownych aktorek na
czele z Marią Ozawą, gwiazdą japońskich filmów dla dorosłych.
JU-ON: BLACK GHOST
(Ju-on: Kuroi sojo,
reż. Mari Asato, Japonia, 2009)
W duchu słynnej „Klątwy Ju-on”,
choć nie tak udanie jak w „Ju-on: White Ghost”. Mimo to mozaikowa narracja,
atmosfera smutku i wszechobecnej śmierci, a także kilka stylowo
zainscenizowanych scen grozy czynią ten film wartym uwagi. I miejsca w aneksie.
JU-REI: THE UNCANNY
(Ju-rei:
Gekijô-ban - Kuro-ju-rei , reż. Kōji Shiraishi, Japonia, 2004)
Z
wyraźnej inspiracji serią “Ju-on”. Zza kamerą Kōji Shiraishi, zatem
można spodziewać się nietypowego obrazu, który na pierwszy rzut oka wydaje się
jak najbardziej .. typowy i wtórny. Prezentuje się bowiem jak nieco gorsza
kopia „Klątwy Ju-on” a skopiowane zostaje wszystko: skomplikowana narracja,
postać ducha a nawet charakterystyczny dźwięk wydawany przez Kayako. Ale to nie
kopia, to pastisz filmu Shimizu (a nawet całego nurtu J-horroru). Pastisz –
dodajmy - doskonały.
MEAT GRINDER
(Cheuat gon chim, reż. Tiwa Moeithaisong, Tajlandia, 2009)
Gdy dzieciństwo staje się
przerażającym koszmarem, w dorosłym życiu koszmar staje się rzeczywistością.
Okrutnie traktowana jako dziecko, bohaterka filmu jako dorosła kobieta okrutnie
zaczyna traktować innych, mordując wszystkich dookoła. Gdyby nie pretensjonalny
styl opowiadania, ten niewiarygodnie brutalny film mógłby być jeszcze bardziej
przejmujący i wstrząsający. Plus Maia Charoenpura w roli tragicznej i szalonej
bohaterki.
MIDNIGHT FM
(Simya-ui FM, reż. Kim Sang-man, Korea Płd, 2010)
Jak wyróżnić się z tłum
anonimowych mieszkańców wielkiej metropolii? Zostając seryjnym zabójcą i na dodatek prowadząc śmiertelnie
niebezpieczną grę z medialną osobistością i jej rodziną. W zgodzie z tradycją
najlepszych amerykańskich (ale i koreańskich) wzorców serial killer movie.
Przemyślana intryga, napięcie, emocje, zaskakujące zwroty akcji – nikt nie
będzie się nudził na tym filmie! Plus śliczna i zdolna Soo Ae jako heroina kina
sensacyjnego i Yu Ji-tae jako rasowy psychopata.
NARAKA 19
(Dei yuk dai sup gau
tsang , reż. Lai Miu-suet, Hongkong, 2007)
Gra z piekła rodem, czyli
niebezpieczne rozrywki hongkońskiej młodzieży. Uczennice pewnego college`u
otrzymują niespodziewaną ( i nie do odrzucenia) propozycję gry, która przenosi
uczestników do samego… piekła. Nie wszyscy przeżyją. Sprawna reżyseria tego wielogatunkowego obrazu z imponującą stroną
wizualną i pomysłową inscenizacją kilku efektownych scen skutecznie tuszuje
wszelkie nielogiczności, oferując lekką i przyjemną rozrywkę.
NANG NAK
(reż. Nonzee
Nimibutr, Tajlandia, 1999)
“Śmierć nigdy nas nie rozłączy” –
oficjalny tagline trafnie streszcza fabułę tego romansu grozy, będącego adaptacją
najsłynniejszej tajlandzkiej legendy o Mae Nak. „Nang Nak” to także
najpopularniejszy i zdaniem wielu najlepszy film o bohaterce tej ponadczasowej
opowieści. Archetypiczna fabuła, przesiąknięta buddyjskim duchem, została
przepięknie, niezwykle stylowo i nastrojowo sfilmowana przez jednego z
najbardziej znanych tajlandzkich
reżyserów, Nonzee Nimibutra. Nie jest może nazbyt strasznie, ale za to jest –
przynajmniej momentami – autentyczna magia ekranu.
P.O.V. - A CURSED FILM
(POV: Norowareta
firumu, rez. Norio Tsuruta, Japonia, 2012)
Weteran J-horroru, Norio Tsuruta
w zaskakującym obrazie o pewnej nawiedzonej szkole. Fabuła jest prościutka,
film skromniutki, a jednak niemal z niczego udaje się Tsurucie wykreować i
nieprzyjemny, niepokojący nastrój grozy. Proste jak nic innego sprawdza się w
horrorze. Ale ten pozornie błahy film ma
jeszcze jedną niespodziankę: w inteligentny, przewrotny sposób prowadzi widza bowiem
ku filmowemu autotematyzmowi. Niegłupie, a na pewno rzadko spotykane.
PHONE
(Pon, reż. Ahn Byeong-ki, Korea Płd, 2002)
Najlepszy film Ahn Byeong-ki,
koreańskiego speca od horrorów. Na pierwszym planie historia zemsty zza grobu,
nieszczęśliwej miłości, zdrady i kary – sporo zapożyczeń z „The Ring-Krąg”,
sprawnie jednak wplecionej do całkiem zajmującej fabuły. Natomiast na drugim
planie wiele niegłupich spostrzeżeń na temat kryzysu współczesnej koreańskiej
rodziny. Plus sześcioletnia Eun See-Woo jako opętana dziewczynka w jednej z
najstraszniejszych kreacji w azjatyckim horrorze.
THE ROAD
(reż. Yam Laranas,
Filipiny, 2011)
Bodaj najciekawszy horror od
filipińskiego mistrza grozy, Yama Laranasa (znanego także z “The Echo”). Tytułowa
droga, to pretekst dla przedstawienia w różny sposób powiązanych z nią historii
pełnych duchów, psychopatów, rodzinnych patologii, obłędu i krwawej zemsty. A
wszystko to w niebywale malarskiej, efektownej i pełnej wyczucia filmowej grozy
oprawie. Jest na co popatrzeć!
RULE NUMBER ONE
(Dai yat gaai, reż. Kelvin Tong, Singapur, 2008)
"There is no ghost in
this world" – i wszystko w tym rewelacyjnie sfilmowanym
nadnaturalnym thrillerze z elementami kina akcji, kryminału i ghost story
obraca się wokół tego cytatu. Bohater jest bowiem członkiem tajnego oddziału
policji, którego zadaniem jest tuszowanie wszelkich paranormalnych przejawów,
czyli po prostu duchów. Tylko, że duchy za nic nie chcą pozostać utajnione.
Interesująca fabuła i kilka niezłych scen grozy składa się na przyzwoity horror
reinterpretujący motywy ze słynnego „Szóstego zmysłu”.
SARS WARS
(Khun krabii hiiroh, reż. Taweewat
Wanta, Tajlandia, 2004)
„The Raid” z zombie zamiast gangsterów a zamiast oddziału policji -
troje ekscentrycznych bohaterów: mistrz sztuk walki z mieczem świetlnym na …
baterie, seksowna pani doktor, która skrywa zupełnie inną osobę oraz uczeń
mistrza. Postmodernizm, kicz, camp do entej potęgi w intertekstualnym sosie –
kto lubi, to polubi jeszcze bardziej, a
komu takie zabawy z filmowymi konwencjami i specyficzny tajski humor nie
podchodzi, raczej nie polubi.
A SLIT-MOUTHED WOMAN
(Kuchisake-onna, reż. Kōji Shiraishi, Japonia,
2007)
Popularna japońska „miejska
legenda” o Kuchisake-onna w bodaj najlepszej filmowej adaptacji od Kōjiego
Shiraishiego. Najlepszej, co nie znaczy wybitnej.Historia tytułowej bohaterki,
kobiety o rozciętych ustach i wielkich nożycach w ręku, która porywa i morduje dzieci,
odradzając się w ciałach złych matek, zyskuje głębszy sens poprzez dodanie
upiorowi ludzkiego życiorysu i wątku przemocy wobec dzieci. Plus Miki Mizuno,
która nawet w charakteryzacji demona, nie przestaje być piękną kobietą.
SNAKE WOMAN’S CURSE
(Kaidan hebi-onna,
reż. Nobuo Nakagawa, Japonia, 1968)
Mistrz klasycznego horroru, Nobuo Nakagawa w opowieści o
zemście zza grobu dokonanej z pomocą duchów węży. Może i nie jest zaskakująco,
ale po raz wtóry urzeka strona wizualna, wiele realizacyjnych rozwiązań, które
doczekały się licznych naśladowców i bardziej smutne niż przerażające duchy
zmarłych po śmierci upominające się o sprawiedliwość. Plus finałowa sekwencja, dla
której choćby warto obejrzeć ten film.
TOMIE UNLIMITED
(Tomie: Anrimiteddo reż. Noboru Iguchi, Japonia, 2011)
Do ośmiu razy sztuka. Tyle bowiem
części liczy sobie seria filmowa “Tomie” z bohaterką, którą wymyślił i
narysował, mistrz mangi Junji Ito, a którą kino przyjęło z otwartymi ramionami.
Nic dziwnego. Tomie to wiecznie się odradzający demon kobiecości, femme fatale
z piekła rodem, zło w ciele atrakcyjnej nastolatki, doprowadzające mężczyzn (i
kobiety) do szału. Pełna groteskowych scen manga Ito dopiero za sprawą filmu mistrza
erotycznej groteski Noboru Iguchiegio (“The Machine Girl”) znalazła należyte
przełożenie na efekt ekranowy. Jest naprawdę dziwacznie!
THE WIG
(Gabal, reż. Won Shin-yeon, Korea Płd, 2005)
„The Wig” czyli horror o przeklętej peruce. To nie brzmi zachęcająco,
ale na ekranie wypada nadspodziewanie udanie. Zasługa w tym, reżysera Won
Shin-yeona, który nie tylko pomysłowo i skutecznie straszy, ale wzrusza
poetycką, choć mroczną, opowieścią o umieraniu, samotności i ludzkiej pamięci.
Plus atmosfera grozy i nostalgiczny nastrój punktowany rozsądnie dozowaną
makabrą.
WHISPERING CORRIDORS III: WISHING STAIRS
(Yeogogoedam 3: Yeowoogyedan, reż.
Yum Jae-yeon, Korea Płd, 2003)
Z pięcioczęściowej serii
„Whispering Corridors” bodaj najlepsza a na pewno najbardziej „horrorowa”
opowieść o koreańskiej szkole i duchach. Wprawdzie na atrakcje typowe dla kina
grozy trzeba nieco poczekać, wpierw otrzymując całkiem niegłupi w treści dramat
obyczajowy o zawiści i chorobliwej ambicji, prowadzący do tragedii, lecz gdy w
końcu reżyserka filmu Yum Jae-yeon sięga po grozę, to z inwencją i talentem.
Zwłaszcza na uwagę zasługuje udana reinterpretacja słynnej sceny z Sadako
wypełzającej z telewizora.
WHIPERING CORRIDORS
(Yeogo goedam, reż.
Park Ki-hyeong, Korea Płd. 1998)
Pierwsza część fabularnie
niepowiązanej ze sobą serii „Whispering Corridors”. Poza niewątpliwą wartością
artystyczną (nastrojowe, ale i krwawe sceny grozy), film ten jest ważny z dwóch
powodów. Po pierwsze zapoczątkował współczesne kino grozy z Korei, wpływając na
jego kształt (dramat + horror jako standard horroru koreańskiego), a po drugie
wywołał burzliwą dyskusję w kraju nad potrzebą reformy wyjątkowo represyjnego
systemu edukacji. Całkiem sporo „zasług” jak na film rozrywkowy.
ZOO
(reż.. Masaki Adachi,
Ryu Kaneda, Hiroshi Ando, Komiya Masatetsu, Junpei Mizusaki, Japonia, 2005)
Jeden z najciekawszych japońskich
horrorów ostatnich lat. Swoista wariacja na temat głośnego obrazu Petera
Greenawaya, „Zet i dwa zera”. Pięć różnych historii i każda w mniejszym lub większym
stopniu w niebanalny, często intrygujący sposób porusza problematykę śmierci,
zarówno fizycznej, jak i duchowej i w końcu metaforycznej. Dużo emocji, dużo
pozytywnej dziwności, kilka niegłupich refleksji.
A za tydzień... nie będzie już żadnego zestawienia ;)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz