O co chodzi?
Keeichi Tamura jest kierownikiem działu w firmie Rabource Pickling Co. zajmującej się dystrybucją kiszonych przetworów. Jest on nieśmiałym, sympatycznym mężczyzną i niezwykle oddanym pracownikiem. Wypełnione pracą życie Tamury ulega zmianie, gdy pewnego dnia zjawia się w jego biurze para detektywów informując, że dziewczyna, z którą się spotykał, Yoko, została zamordowana. Tamura jest wstrząśnięty, ponieważ był ostatnią osobą, którą widział ofiarę. Co więcej okazuje się, że trzy lata temu w tajemniczych okolicznościach zniknęła żona Tamury, Yukari. Jeden ze stróżów prawa, detektyw Ono przekonany jest, że mężczyzna zamordował małżonkę oraz Yoko. Tymczasem bohater zostaje oddelegowany do podjęcia ważnego biznesmena z Korei Płd, od którego niespodziewanie dowiaduje się, że był on niegdyś zakochany w Yukari. Okazuje się, że dziewczyna skarżyła się na brutalność mężczyzny i pragnęła się wyrwać z rąk brutala. Tamura nie może uwierzyć w te rewelacje, ponieważ zapamiętał, że jego żona była w nim zakochana a on w niej. Ale z pamięcią Tamury coś jest nie tak. Może faktycznie jest mordercą? A może ktoś nim manipuluje. Tymczasem zaczynają ginąć osoby z najbliższego otoczenia bohatera. Acha i jest coś jeszcze…Tamura jest mężczyzną z pluszową głową misia koali.
Kim jest ten pan?
Kiedy miał pięć lat obejrzał swój pierwszy film w życiu – „Frankenstein's Monsters: Sanda vs. Gaira” o potworach, które pożerały ludzi. Wyświetlano wówczas jeszcze disnejowskich „101 Dalmatyńczyków”, ale to film o gumowych monstrach wywarł na nim tak wielkie wrażenie, że w przyszłości chciał opowiadać podobne historie. W czasie studiów na Uniwersytecie Meiji nakręcił na taśmie 8 mm swój pierwszy film o kawałku tofu, który wpada do rzeki i rozrasta się do rozmiarów Godzilli. Twórcę Godzilli, Ishirô Honde uważa zresztą za jednego z trzech swoich „mistrzów”. Duży wpływ wywarli na niego również Akio Jissoji („Ultraman”) oraz Kengo Furusawa („Crazy Cats”). Kiedy zaczął realizować pełnometrażowe filmy bohaterami uczynił postacie zwierząt lub o zwierzęcych głowach, których grali przebrani aktorzy. Bohaterem „The Wrestler Calamari” jest ośmiornica-wrestler, w „Executive Koala” - koala-salaryman, a w „Pussy Soup” – kocia rodzina. Jego bohaterowie zachowują się jak zwyczajni ludzie – chodzą do pracy, robią zakupy, a nawet kochają się (z ludzkimi partnerami). Mają też swoje mniej lub bardziej mroczne tajemnice. Za motto całej jego twórczości mogą posłużyć słowa, które wypowiedział w jednym z wywiadów: „Staram się zmienić pospolite myślenie o filmowaniu.”
O kim mowa? O Minoru Kawasakim, jednym z najoryginalniejszych japońskich twórców kina rozrywkowego. Kawasaki uczynił z kiczu, tandety, groteski i absurdu swój sposób na kino. W jego filmach nie dziwią aktorzy z pluszowymi głowami zwierząt, muzyczne wstawki, animowane przerywniki, różnokolorowe filtry, absurdalne zwroty akcji i bohaterowie, którzy naigrywają się z odwiecznych prawideł filmowej dramaturgii. Podobny rodzaj kina uprawia(ł) Takashi Miike a wcześniej twórca kultowego „House” Nobuhiko Obayashi i zapewne z tuzin innych reżyserów, gdyż estetyka campu nie jest obca twórcom z Kraju Kwitnącej Wiśni i często po nią sięgają. A jednak kino Kawasakiego wydaje się być bodaj najbardziej niezwykłe, odważne i szalone.
Przypatrzymy się choćby omawianemu filmowi z 2005 r., „Executive Koala”. Powyższe streszczenie sugeruje, że mamy do czynienia z klasycznym Hitchcockowskim thrillerem w rodzaju „Zawrotu głowy”. Popełniono zbrodnie, podejrzanym jest powszechnie lubiany pracownik jednej z japońskich korporacji, mężczyzna do niczego się nie przyznaje i też niewiele pamięta. Osoby, które znały go bliżej twierdzą, że nie jest tym za kogo się podaje. W rzeczywistości jest brutalnym psychopatą i prawdopodobnie także mordercą. Czyż to nie intrygująca historia o utraconej tożsamości i mrocznej tajemnicy, wymarzona na posępny thriller? A co robi z nią Kawasaki? Skręca jej kark.
Był sobie camp
A bardziej precyzyjnie? Przepuszcza przez sito własnej wyobraźni i estetykę campu. Skoro po raz drugi pada to magiczne słowo-klucz wyjaśnijmy co oznacza. Najpełniejszą definicję campu przedstawiła słynna amerykańską krytyczka Susan Sontag w „Notes on Camp” – kilkunastostronicowym eseju z 1964 r.. My zadowolimy się kilkoma najważniejszymi cechami określającym „film campowy”. A zatem tak film musi być: odjechany, przerysowany, sztuczny, kiczowaty, styl musi dominować nad treścią, musi być groteskowy, ironiczny, przeestetyzowany oraz prowadzić z widzem grę (na polu np. gatunkowych konwencji) i zaskakiwać treścią. „Executive Koala” ma wszystkie te cechy. Nie dość, że głównym bohaterem jest facet z głową pluszowego misia koali, to w swym filmowym świecie spotyka się z prezesem o głowie zająca i robi zakupy w sklepie, w którym sprzedawcą jest …żaba (oczywiście, aktor w kostiumie płaza). Historia choć zachowuje pozory realizmu, zwłaszcza przez pierwszą część filmu, z czasem podąża w kierunku coraz bardziej umownej, sztucznej i przeestetyzowanej rzeczywistości. Bohater zostaje osądzony za zabójstwo dwojga osób, ale proces jest przedstawiony w formie kiczowatego musicalu. Następnie zostaje skazany za wiezienie w Alcatraz, w końcu z niego ucieka a finałowe starcie z adwersarzami podczas, którego dochodzi do pojedynku, przypomina z kolei hongkońskie filmy o kung fu. Co więcej podczas tej konfrontacji doskonale widać, że ciała, którymi miota bohater to wypchane kukły, antagoniści okazują się być kimś innym niż w rzeczywistości, zabici zmartwychwstają a całość wieńczy nieznośnie kiczowaty finał. Kawasaki bowiem z premedytacją obnaża umowność świata filmowej fikcji. W pewnym momencie scenę makabrycznego morderstwa przerywa wtargniecie na plan ekipy filmowej. W innej scenie, mimo iż wcześniej „zwierzęcy” bohaterowie funkcjonowali na pełnych prawach z „ludzkimi bohaterami”, pojawia się postać dziewczyny, która ze dziwieniem stwierdza, że w drzwiach sklepu minęła się z koalą a za kasą siedzi żaba. A dodajmy to tego liczne wstawki rysunkowe, kiczowate piosenki, komentujące filmowe wydarzenia oraz kompletną drwinę choćby z pozorów psychologicznego podobieństwa. Nic dziwnego, że „Executive Koala” mógł zaistnieć na ekranie tylko jako absurdalna mieszanka wszystkiego ze wszystkim. Czegoż tutaj nie mamy? Jest społeczny komentarza do wyczerpującej psychicznie pracy dla korporacji, krwawy slashera (ale nawet gdy rozlewa się krew aż zanadto widać, że to tylko asystent reżysera chlusnął czerwoną farbą na ścianę), są elementy dramatu obyczajowego, psychoanalizy a`la Freud, musicalu, filmu zemsty, filmu więziennego, kung fu, ekologicznego przesłania i rozdzierającej serce love story – wszystkie te atrakcje oferuje w liczbie przytaczającej obraz Kawasaki. Ale czyż istotą campu nie jest przesada? I coś jeszcze – „to jest dobre, bo okropne”.
Camp detronizuje powagę – oto jedna z tez Susan Sontag. Powagę detronizuje także Kawasaki, ale te „idiotyczne wygłupy” jak zapewne wiele osób określi obraz o koali- mordercy, są zbyt precyzyjnie poskładane, by reżyser chciał się jedynie pośmiać z filmowej fikcji, tudzież kilku filmowych gatunków i popkulturowych mód. Nieco wbrew ideologii campu można dostrzec w obrazie Kawasakiego wypowiedź na temat nieprzystosowanej jednostki w kolektywnym, zuniformizowanym społeczeństwie Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie bez powodu bohaterowie najsłynniejszych filmów japońskiego reżysera wyróżniają się zwierzęcą powłoką. Ona tylko ma uzewnętrzniać ich wewnętrzną odmienność. „Executive Koala” jest zresztą w tej materii filmem nieco odmiennym od pozostałych, bowiem ironiczny komentarz do społecznej rzeczywistości jest w nim niezwykle istotny. Tak istotny, że historia japońskiego sympatycznego salarymana, który gania z toporkiem za swoimi ofiarami skojarzyła mi się z kultową powieścią Breta Ellisa Easton. „American Psycho”. W niej także odnoszący zawodowe sukcesy giełdowy makler zabijał po godzinach, by się od stresować. Skojarzenie może odległe, ale jednak i u Kawskiego i u amerykańskiego pisarza dominowała estetyka przesady, podkreślająca sztuczność życia, które prowadzili.
Jednak „Executive Koala” to przede wszystkim komedia w duchu Monty Pythona, nie bądźmy więc aż tak poważni. Zwłaszcza, że w jednym z wywiadów Kawasaki z rozbrajającą szczerością stwierdził : „I want to be silly for the rest of my life.” Tego zdania nie tłumaczę, ale miłośnicy „niemądrych” filmów z pewnością są z niego zadowoleni. Znaczy bowiem, że jeszcze nie raz Kawasaki zaproponuje nam opowieść o zwierzęcym bohaterze skrywającym mroczną tajemnicę, podlaną gęstym sosem absurdu i kiczu.
MOJA OCENA: 7,5/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Niech żyje kicz i tandeta, czyli uroki japońskiego campu.
|
Każdemu w końcu by odbiło, gdyby w pocie czoła pracował nad pomyślnością firmy. Każdemu, a co dopiero …misiowi koala. Kino kuriozalne w pełnej krasie.
|
„To jest dobre, bo okropne”, czyli „niemądry film” z ambicjami.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz