piątek, 18 października 2013

MIDORI (Shōjo tsubaki: Chika gentō gekiga, Japonia, 1992)



Shôjo tsubaki: Chika gentô gekiga (1992) on IMDb


O co chodzi?

Tokio, lata 20. Dwunastoletnia Midori wiedzie biedne i smutne życie. W pożarze jej rodzinnego domu zginął ojciec, aby utrzymać siebie i ciężko chorą matkę dziewczynka sprzedaje kwiaty, Pewnego razu zwraca na nią uwagę tajemniczy pan Arashi, który wręcza jej karteczkę z adresem z zaleceniem, aby w razie kłoptów, udała się we wskazane na niej miejsce. Kiedy umiera matka Midori, pozostawiona sama sobie dziewczynka, podąża za radą pana Arashiego. Okazuje się, że pan Arashi jest dyrektorem grupy cyrkowców, składającej się ze społecznych wyrzutków, kalek i dziwolągów. Dziewczynka jest traktowana jak niewolnica: bita, torturowana i gwałcona. Jej okrutny los ulega niespodziewanie zmianie, gdy wśród cyrkowców pojawia się tajemniczy karzeł, Masamitsu. Dzięki swym magicznym sztuczkom podupadający cyrk, znów zaczyna przyciągać tłumy widzów a Masamitsu staje się jego gwiazdą. Zakochuje się także w Midori, lecz jego miłość okazuje się wyjątkowo zaborcza, objawiając jego mroczną, przerażającą naturę.

Legenda legendy

„Midori” Hiroshiego Harady to jedno z najbardziej niezwykłych anime w dziejach japońskiej animacji, które doczekało się własnej legendy. Na legendę tę złożyło się wiele czynników: niecodzienne kulisy realizacji filmu, jego oryginalna forma, szokująca treść oraz związki z twórczością awangardowego artysty Suehiro Maruo, określanego mianem „markiza de Sade mangi”. Geneza filmu Harady, jak większości japońskich filmów sięga, bowiem specyficznych dla Japonii historii rysunkowych nazywanych mangą. W 1984 r. niezależne wydawnictwo mangowe Seirindō wydało komiks autorstwa Mauro pod tytułem „Shōjo tsubaki” („Dziewczynka z kamelią”). Nie była to zwyczajna manga, jak niezwyczjanym artystą jego twórca.

Suehiro Maruo (ur. 1956) od młodości związany był z twórczością komiksową. W wieku 17 lat stworzył swoją pierwszą mangę, ale okazała się ona tak szokująca, że wydawca popularnego magazynu mangowego „Weekly Shōnen Jump”, odmówił jej publikacji. Udało się dopiero siedem lat później, gdy oficjalnie zadebiutował w magazynie Ribon no Kishi, szybko zyskując sławę artysty niepokornego i kontrowersyjnego. Dziś Mauro ma status twórcy kultowego, którego prace regularnie są publikowane w Japonii i chętnie wydawane zagranicą (m.in. w USA, we Francji, czy nawet w Brazylii). Sławę, zwłaszcza poza granicami Japonii, przyniosły mu albumy z jego ilustracjami i malunkami, utrzymane w stylistyce ero guro. Ero guro narodziło się w latach 20, jako jedna z gałęzi japońskiego modernizmu, a jej najlepszą definicją jest pełna nazwa tego nurtu ero guro nansensu, czyli: „erotyka, groteska, absurd”. Co oznacza to w praktyce? Odpowiedzi udzielają w tej kwestii prace Mauro, które we wzorcowy sposód odzwierciedlają idee wspomnianego nurtu. Makabra w postaci rozprutych wnętrzności, odciętych głów, kalekich zdeformowanych osób, łączy się nierzadko z pornograficznym przedstawaniem seksu ujętych jednak w groteskowe, surrealistycze kolaże. Krótko mówiąc wszystko co budzi szok, obrzydzenie i niesmak jest bliskie estetyce ero guro.

Tego rodzaju atrakcje odnajdziemy we wspomnianej mandze Mauro, „Dziewczynka z kamelią”. Komiksem zainteresował się Hiroshi Harada, który postanowił przenieść historię tytułowej bohaterki na ekran. Realizacja tego postanowienia miała okazać się najwiekszym artystycznym wyzwaniem w życiu Harady. Reżyser „Midori” próbował swoim projektem zainteresować sponosorów, lecz żaden z nich nie chciał wydawać pięniędzy na właściwie amatorski projekt Harady i to na dodatek tak kontrowersyjny. Ale twórca był zdeterminowany: na realizację filmu wydał wszystkie życiowe oszczędności, poświęcając mu pięć lat swego życia. Własnoręcznie narysował ponad 5 tys. plansz do swego filmu, do którego włączono ilustracje Mauro. Ponadto opracował efekty dźwiękowe, podkładał głos pod postacie oraz namówił J. A. Seazera, stałego współpracownika awangardowego reżysera Shunji Terayamy, do skomponowania muzyki do „Midori”.

Opisując ogromne poświecnie Harady nie sposób nie zuważyć analogii do.... Georgesa Meliesa. Francuski pionier kina gatunków też robił filmy w pojedynkę i wykładał pieniądze na swe projekty z własnej kieszeni, skończywszy ostatecznie jako zapomniany, ledwie wiążący koniec z końcem sprzedawca zabawek w mały slepiku na paryskim dworcu. Harady nie spotkał aż tak smutny los. Nadal pracuje nad filmami, już nie animowanymi (m.in. znajdziemy go w ekipie realizacyjnej „Między słowami”), ale jego dzieło życia przepadłoby bezpowrotnie. Oryginalna kopia „Midori” została zniszczona, być może przez samego reżysera, sfrustrowanego zlym przyjęcie filmu i skazaniem go na sporadyczne pokazy, jedynie podczas pokazów w gabinetach osoboliwości w wesłoych miasteczkach. Na szczęście ocalało kilka bootlegowych kopii wideo, które umożliwiło francuskiemu wydawnictwu Cine Malta wydanie „Midori” na DVD m.in. z angielskimi napisami.

Pozwoliłem sobie na ten cały kontekst pozafilmowy, ponieważ animacja Harady należy do tego rodzaju utworów artystycznych, których nie sposób oderwać od towarzyszących jego powstawaniu okoliczności. Bowiem w swoisty sposób wszystkie udręki jego twórcy odcisnęły swe piętno na formie, a być może i treści „Midori”.

Najdziwniejsze anime świata?

Jeśli nawet dzieło Harady nie jest najdziwniejszym anime wyprodukowanym w Japonii, to z całą pewnością jest obrazem wyjątkowym. Jeśli bowiem piszę o „Midori” - „anime”, to jednak z pewnym wahaniem. Widzowie wychowani na filmach Hayao Miyazakiego, Mamoru Oshiiego czy popularnych seriach w rodzaju „Dragon Ball” mogą bowiem pomyśleć, że ”Midori” to animacja w podobnym stylu. A tu niespodzianka!

Trudno orzec, że nietypowa forma filmu Harady jest jego świadomym wyborem artystycznym, czy raczej efektem prozaicznych, ale niezwykle dokuczliwych problemów natury finansowej, w każdym razie „Midori” to połączenie staycznych plansz z nielicznymi kadrami wykorzystującymi klasyczną animację. Forma obraz Harady ma swe źrodło w tzw. teatrach ilustracji lub teatrach obrazkowych określanych jako kamishibai. Specyfika tej twórczej wypowiedzi polega na opowiadaniu historii przez wsuwanie do drewnianego parawanu kartonowych plansz z ilustracjami, przedstawiającymi kolejne fragmenty opowieści. I tak też opowiada swą historię Harada, co początkowo, widzów przyzwyczajonych do ruchomych obrazów, może nieco zirytować a na pewno utrudnić odbiór, ale co wraz z rozwojem fabuły nie tylko przestaje przeszkadzać, ale wręcz wydaje się jak najbardziej uzasadanione w kontekście treści.

Warto bowiem zauważyć, że opowieści w stylu kamishibai są najczęściej adresowane do młodych widzów, przedstawiając pełne przygód historie superbohaterów (jednym z najpopularniejszych jest Ogon Bat), walczących z wszelkiej maści „czarnymi charakterami”. Rzecz jasna ilustracje do tych opowiastek są dopasowane do odbiorców, odznaczając się prostą, umownością i typową dla dziecięcych ilustracji „ładniością”. Tę „ładniość” dostrzeżmy również w rysunkach Harady ( i nawet w okładce z wydania DVD), co uzasadnione jest nie tylko osobą młodej bohaterki, ale tematyką filmu, ukazującą dzieciństwa. Tyle, że w „Midori” jest to dzieciństwo z najgorszego koszmaru, który mógłby się przyśnić dziecku. Toteż plansze z dziecięcymi ilustracjami zostają brutalnie zderzone z ilustracjami martwej matki, z której zakrwawionego łona, wydostają się szczury, z obrazami ciała rozdeptanego szczeniaka, z którego wytryskują wnętrzności, z rysunkami Midori i bezkończynowego cyrkowca, wślizgującego się pod spódniczkę małej dziewczynki, z perwersyjnym seksem z udziałem kobiety-węża, siłacza i bezrękiego kaleki.

Cel jest jasny. Chodzi o brutalne zderzenie dziecięcej niewinności i naiwności, ze złem świata dorosłych, zdegenerowanych jak ich zdeformowane ciała. I choć to zderzenie przybiera postać namalowanej i przeważnie statycznej makabry i perwersji, wywołuje porażajace wrażenie. Wydaje się być jeszcze bardziej szokująca, wymyślna i chora niż, gdyby tego dziecięcego kontekstu była pozbawiona. Pod tym względem anime Harady przypomina inną animację „Cat Soup” Tatsuo Sato, która z całą pewnością mogłoby uchodzić za najdziwaczniejsze anime na świecie, a w którym świadoma infantylizacja obrazu jest jeszcze większa. Bohaterami są kotki wyglądające jakby wyjęto je wprost z dobranocki a cały filmowy świat wydaje się być narysowany przez dziecko. Tylko, że w tym świecie zaskakująco często i z wielką intensywnością objawia się przemoc, destrukcja i śmierć.

Może więc „Midori” nie jest najdziwniejszym anime świata, ale z całą pewnością dalekie jest, jak jego bohaterowie, od normy.

Zgwałcona Calineczka

Słynna baśń Hansa Christiana Anderesna, jak wszyscy wiemy, opowiadała o ślicznej, niewiększej niż kciuk człowieka dziewczynce, która nim doczekała się happy endy u boku króla eflów była na różne sposoby i w różnych celach (najczęściej matrymonialnych) wykorzystywana przez polne stworzenia. Dlaczego wspominam o tej popularnej bajce? Bo „Midori” jest okrutną, przepełnioną przemocą, dewiacjami i deformacjami trawestacją historii o Calineczce. Czarną ropuchą, która porwała Calineczkę, jest pana Arashi, w podstępny sposób zwabiający Midori do swego gabinetu osobliwości. W przeciwieństwie to bohaterki Andersena, bohaterce anime, nie udaje się uciec od swych oprawców i jedynie co jej pozostanie, to spoglądać tęskno na przejeżdżający w oddali pociąg do Tokio – symbol szczęśliwych, beztroskich czasów.

„Midori” bowiem to bajka bez happy endu: pozbawiona naiwności, wiary w dobroć i szlachetność, która ostatecznie pokonuje zło. To bajka, w którym królem elfów okazuje się patologicznie zazdrosny karzeł, demon zamknięty w mikroskopijnym ciele. W bajce Harady jego Calineczka, nawet jeśli spotyka życzliwych ludzi, to wkrótce okazuje się, że owa życzliwość była jednie maską, by ją podstępnie oszukać. U Harady wszyscy są przeżarci przez zło, ich fizyczna brzydota odzwieciedla ich moralną degenerację, i wszyscy oni, nieco podobie jak u Andersena, chcą jedynie Midori-Calineczkę wykorzystać. I dlatego „Midori” to seria scen ukazujących to wykorzystywanie: gwałty, bicie, wiązanie, upokorzanie, niewolnicza praca a wreszcie miłość, która okazuje się być taką samą pułapką jak butelka, do której w swym popisowym numerze wciskał się się Masamitsu.

Ale obraz Harady to nie jest wyłącznie monotonna rysunkowa skatologia, jakby się mogło zdawać. Szokujące sceny reżyser kontrapunktuje zaskakująco poetyckimi, pięknymi i wyciszonymi momentami. Nadają one filmowi przejmującego, niezwykle smutnego charakteru, bo mamy świadomość, iż są tylko przemijajace chwile w pełnym cierpień życiu Midori. Co więcej te momenty ciszy, ukojenia, szczęścia wydają się być formą wyjatkowego sadyzmu losu, który w okrutny sposób unaocznia bohaterce, że życie w całym swym nieskazitelnym pięknie, objawia się jej tylko po to, by tym doktliwiej ją zranić. To wątek bezpańskich szczeniaków, którymi dziewczynka się opiekuje i czuję się przy nich szczęśliwsza, a które ostatecznie trafiają do kotła w postaci „psiej zupy”, A jednak, gdyby Harada nie włączył tych krótkich momentów poezji, jego film były płaski i nieprawdziwy. Prawdę zyskuje bowiem dopiero wtedy, gdy cierpienie choć na chwilę zostaje przerwana przez myśl, że może jednko to wszystko dobrze się ułoży. Bo czyż nie tak pocieszamy się, gdy nieszczęściom nie ma końca a nadzieja na lepsze jutro pokrywa się gęstą mgłą?

„Midori” Harady to jeden z najbardziej przejmujących, porażających opowieści o dziecku skonfrontoanym ze złem dorosłych, które przedwczesnie dojrzewa i w którym przedwcześnie umiera dusza. Statyczne, groteskowo-makabryczne plansze wiernie, oddające ducha Suehiro Mauro są jak kadry zatrzmane z życia molestowanych dzieci; dzieci katowanych przez swych rodziców, wyśmiewanych, poniżanych; dzieci, których nie zaznały miłości a tylko ogrom niemożliwego do ogarnięcia cierpienia. Kto wie może koszmary, którą śnią przybierają kształt obrazów ukazanych w filmie Hiroshiego Harady?

MOJA OCENA: 8+/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Statyczne plansze i klasyczna animacja czyli jedyny w swoim rodzaju teatr makabry Hiroshiego Harady i mistrza ero guro Suehiro Mauro.
Groteskowo-surrealistyczna, makabrycznie-okrutna wersja bajki o Calineczce, czyli „Dziwolągi” Toda Browninga spotykają się ze „120 dniami Sodomy” markiza de Sade i rysunkami Suehiro Mauro.
Jeśli krzywdzone dzieci śnią koszmary, to wyglądają one tak, jak przerażające wizje z „Midori”. Jeden z najbardziej porażających i przejmujących filmów o dzieciach, doświadczających zła świata dorosłych.

PROLOG „MIDORI”






Brak komentarzy :

Prześlij komentarz