O co chodzi?
Tokio,
lata 20. Dwunastoletnia Midori wiedzie biedne i smutne życie. W
pożarze jej rodzinnego domu zginął ojciec, aby utrzymać siebie i
ciężko chorą matkę dziewczynka sprzedaje kwiaty, Pewnego razu
zwraca na nią uwagę tajemniczy pan Arashi, który wręcza jej
karteczkę z adresem z zaleceniem, aby w razie kłoptów, udała się
we wskazane na niej miejsce. Kiedy umiera matka Midori, pozostawiona
sama sobie dziewczynka, podąża za radą pana Arashiego. Okazuje
się, że pan Arashi jest dyrektorem grupy cyrkowców, składającej
się ze społecznych wyrzutków, kalek i dziwolągów. Dziewczynka
jest traktowana jak niewolnica: bita, torturowana i gwałcona. Jej
okrutny los ulega niespodziewanie zmianie, gdy wśród cyrkowców
pojawia się tajemniczy karzeł, Masamitsu. Dzięki swym magicznym
sztuczkom podupadający cyrk, znów zaczyna przyciągać tłumy
widzów a Masamitsu staje się jego gwiazdą. Zakochuje się także w
Midori, lecz jego miłość okazuje się wyjątkowo zaborcza,
objawiając jego mroczną, przerażającą naturę.
Legenda legendy
„Midori”
Hiroshiego Harady to jedno z najbardziej niezwykłych anime w
dziejach japońskiej animacji, które doczekało się własnej
legendy. Na legendę tę złożyło się wiele czynników:
niecodzienne kulisy realizacji filmu, jego oryginalna forma,
szokująca treść oraz związki z twórczością awangardowego
artysty Suehiro Maruo, określanego mianem „markiza de Sade mangi”.
Geneza filmu Harady, jak większości japońskich filmów sięga,
bowiem specyficznych dla Japonii historii rysunkowych nazywanych
mangą. W 1984 r. niezależne wydawnictwo mangowe Seirindō
wydało komiks autorstwa Mauro pod
tytułem „Shōjo
tsubaki” („Dziewczynka z kamelią”). Nie była to zwyczajna
manga, jak niezwyczjanym artystą jego twórca.
Suehiro
Maruo (ur. 1956) od młodości związany był z twórczością
komiksową. W wieku 17 lat stworzył swoją pierwszą mangę, ale
okazała się ona tak szokująca, że wydawca popularnego magazynu
mangowego „Weekly Shōnen Jump”, odmówił jej publikacji.
Udało się dopiero siedem lat później, gdy oficjalnie zadebiutował
w magazynie Ribon no Kishi, szybko zyskując sławę artysty
niepokornego i kontrowersyjnego. Dziś Mauro ma status twórcy
kultowego, którego prace regularnie są publikowane w Japonii i
chętnie wydawane zagranicą (m.in. w USA, we Francji, czy nawet w
Brazylii). Sławę, zwłaszcza poza granicami Japonii,
przyniosły mu albumy z jego ilustracjami i malunkami, utrzymane w
stylistyce ero guro.
Ero guro
narodziło się w latach 20, jako jedna z gałęzi japońskiego
modernizmu, a jej najlepszą definicją jest pełna nazwa tego nurtu
ero guro
nansensu,
czyli: „erotyka, groteska, absurd”. Co oznacza to w praktyce?
Odpowiedzi udzielają w tej kwestii prace Mauro, które we wzorcowy
sposód odzwierciedlają idee wspomnianego nurtu. Makabra w postaci
rozprutych wnętrzności, odciętych głów, kalekich zdeformowanych
osób, łączy się nierzadko z pornograficznym przedstawaniem seksu
ujętych jednak w groteskowe, surrealistycze kolaże. Krótko mówiąc
wszystko co budzi szok, obrzydzenie i niesmak jest bliskie estetyce
ero guro.
Tego
rodzaju atrakcje odnajdziemy we wspomnianej mandze Mauro,
„Dziewczynka z kamelią”. Komiksem zainteresował się Hiroshi
Harada, który postanowił przenieść historię tytułowej bohaterki
na ekran. Realizacja tego postanowienia miała okazać się
najwiekszym artystycznym wyzwaniem w życiu Harady. Reżyser „Midori”
próbował swoim projektem zainteresować sponosorów, lecz żaden z
nich nie chciał wydawać pięniędzy na właściwie amatorski
projekt Harady i to na dodatek tak kontrowersyjny. Ale twórca był
zdeterminowany: na realizację filmu wydał wszystkie życiowe
oszczędności, poświęcając mu pięć lat swego życia.
Własnoręcznie narysował ponad 5 tys. plansz do swego filmu, do
którego włączono ilustracje Mauro. Ponadto opracował efekty
dźwiękowe, podkładał głos pod postacie oraz namówił J. A.
Seazera, stałego współpracownika awangardowego reżysera Shunji
Terayamy, do skomponowania muzyki do „Midori”.
Opisując
ogromne poświecnie Harady nie sposób nie zuważyć analogii do....
Georgesa Meliesa. Francuski pionier kina gatunków też robił filmy
w pojedynkę i wykładał pieniądze na swe projekty z własnej
kieszeni, skończywszy ostatecznie jako zapomniany, ledwie wiążący
koniec z końcem sprzedawca zabawek w mały slepiku na paryskim
dworcu. Harady nie spotkał aż tak smutny los. Nadal pracuje nad
filmami, już nie animowanymi (m.in. znajdziemy go w ekipie
realizacyjnej „Między słowami”), ale jego dzieło życia
przepadłoby bezpowrotnie. Oryginalna kopia „Midori” została
zniszczona, być może przez samego reżysera, sfrustrowanego zlym
przyjęcie filmu i skazaniem go na sporadyczne pokazy, jedynie
podczas pokazów w gabinetach osoboliwości w wesłoych miasteczkach.
Na szczęście ocalało kilka bootlegowych kopii wideo, które
umożliwiło francuskiemu wydawnictwu Cine Malta wydanie „Midori”
na DVD m.in. z angielskimi napisami.
Pozwoliłem
sobie na ten cały kontekst pozafilmowy, ponieważ animacja Harady
należy do tego rodzaju utworów artystycznych, których nie sposób
oderwać od towarzyszących jego powstawaniu okoliczności. Bowiem w
swoisty sposób wszystkie udręki jego twórcy odcisnęły swe piętno
na formie, a być może i treści „Midori”.
Najdziwniejsze anime
świata?
Jeśli
nawet dzieło Harady nie jest najdziwniejszym anime wyprodukowanym w
Japonii, to z całą pewnością jest obrazem wyjątkowym. Jeśli
bowiem piszę o „Midori” - „anime”, to jednak z pewnym
wahaniem. Widzowie wychowani na filmach Hayao Miyazakiego, Mamoru
Oshiiego czy popularnych seriach w rodzaju „Dragon Ball” mogą
bowiem pomyśleć, że ”Midori” to animacja w podobnym stylu. A
tu niespodzianka!
Trudno
orzec, że nietypowa forma filmu Harady jest jego świadomym wyborem
artystycznym, czy raczej efektem prozaicznych, ale niezwykle
dokuczliwych problemów natury finansowej, w każdym razie „Midori”
to połączenie staycznych plansz z nielicznymi kadrami
wykorzystującymi klasyczną animację. Forma obraz Harady ma swe
źrodło w tzw. teatrach ilustracji lub teatrach obrazkowych
określanych jako kamishibai. Specyfika tej twórczej
wypowiedzi polega na opowiadaniu historii przez wsuwanie do
drewnianego parawanu kartonowych plansz z ilustracjami,
przedstawiającymi kolejne fragmenty opowieści. I tak też opowiada
swą historię Harada, co początkowo, widzów przyzwyczajonych do
ruchomych obrazów, może nieco zirytować a na pewno utrudnić
odbiór, ale co wraz z rozwojem fabuły nie tylko przestaje
przeszkadzać, ale wręcz wydaje się jak najbardziej uzasadanione w
kontekście treści.
Warto
bowiem zauważyć, że opowieści w stylu kamishibai są
najczęściej adresowane do młodych widzów, przedstawiając pełne
przygód historie superbohaterów (jednym z najpopularniejszych jest
Ogon Bat), walczących z wszelkiej maści „czarnymi charakterami”.
Rzecz jasna ilustracje do tych opowiastek są dopasowane do
odbiorców, odznaczając się prostą, umownością i typową dla
dziecięcych ilustracji „ładniością”. Tę „ładniość”
dostrzeżmy również w rysunkach Harady ( i nawet w okładce z wydania DVD), co uzasadnione jest nie
tylko osobą młodej bohaterki, ale tematyką filmu, ukazującą
dzieciństwa. Tyle, że w „Midori” jest to dzieciństwo z
najgorszego koszmaru, który mógłby się przyśnić dziecku. Toteż
plansze z dziecięcymi ilustracjami zostają brutalnie zderzone z
ilustracjami martwej matki, z której zakrwawionego łona, wydostają
się szczury, z obrazami ciała rozdeptanego szczeniaka, z którego
wytryskują wnętrzności, z rysunkami Midori i bezkończynowego
cyrkowca, wślizgującego się pod spódniczkę małej dziewczynki, z
perwersyjnym seksem z udziałem kobiety-węża, siłacza i bezrękiego
kaleki.
Cel jest jasny. Chodzi o brutalne zderzenie dziecięcej niewinności i naiwności, ze złem świata dorosłych, zdegenerowanych jak ich zdeformowane ciała. I choć to zderzenie przybiera postać namalowanej i przeważnie statycznej makabry i perwersji, wywołuje porażajace wrażenie. Wydaje się być jeszcze bardziej szokująca, wymyślna i chora niż, gdyby tego dziecięcego kontekstu była pozbawiona. Pod tym względem anime Harady przypomina inną animację „Cat Soup” Tatsuo Sato, która z całą pewnością mogłoby uchodzić za najdziwaczniejsze anime na świecie, a w którym świadoma infantylizacja obrazu jest jeszcze większa. Bohaterami są kotki wyglądające jakby wyjęto je wprost z dobranocki a cały filmowy świat wydaje się być narysowany przez dziecko. Tylko, że w tym świecie zaskakująco często i z wielką intensywnością objawia się przemoc, destrukcja i śmierć.
Cel jest jasny. Chodzi o brutalne zderzenie dziecięcej niewinności i naiwności, ze złem świata dorosłych, zdegenerowanych jak ich zdeformowane ciała. I choć to zderzenie przybiera postać namalowanej i przeważnie statycznej makabry i perwersji, wywołuje porażajace wrażenie. Wydaje się być jeszcze bardziej szokująca, wymyślna i chora niż, gdyby tego dziecięcego kontekstu była pozbawiona. Pod tym względem anime Harady przypomina inną animację „Cat Soup” Tatsuo Sato, która z całą pewnością mogłoby uchodzić za najdziwaczniejsze anime na świecie, a w którym świadoma infantylizacja obrazu jest jeszcze większa. Bohaterami są kotki wyglądające jakby wyjęto je wprost z dobranocki a cały filmowy świat wydaje się być narysowany przez dziecko. Tylko, że w tym świecie zaskakująco często i z wielką intensywnością objawia się przemoc, destrukcja i śmierć.
Może
więc „Midori” nie jest najdziwniejszym anime świata, ale z całą
pewnością dalekie jest, jak jego bohaterowie, od normy.
Zgwałcona Calineczka
Słynna
baśń Hansa Christiana Anderesna, jak wszyscy wiemy, opowiadała o
ślicznej, niewiększej niż kciuk człowieka dziewczynce, która
nim doczekała się happy endy u boku króla eflów była na różne
sposoby i w różnych celach (najczęściej matrymonialnych)
wykorzystywana przez polne stworzenia. Dlaczego wspominam o tej
popularnej bajce? Bo „Midori” jest okrutną, przepełnioną
przemocą, dewiacjami i deformacjami trawestacją historii o
Calineczce. Czarną ropuchą, która porwała Calineczkę, jest pana
Arashi, w podstępny sposób zwabiający Midori do swego gabinetu
osobliwości. W przeciwieństwie to bohaterki Andersena, bohaterce
anime, nie udaje się uciec od swych oprawców i jedynie co jej
pozostanie, to spoglądać tęskno na przejeżdżający w oddali
pociąg do Tokio – symbol szczęśliwych, beztroskich czasów.
„Midori”
bowiem to bajka bez happy endu: pozbawiona naiwności, wiary w dobroć
i szlachetność, która ostatecznie pokonuje zło. To bajka, w
którym królem elfów okazuje się patologicznie zazdrosny karzeł,
demon zamknięty w mikroskopijnym ciele. W bajce Harady jego
Calineczka, nawet jeśli spotyka życzliwych ludzi, to wkrótce
okazuje się, że owa życzliwość była jednie maską, by ją
podstępnie oszukać. U Harady wszyscy są przeżarci przez zło, ich
fizyczna brzydota odzwieciedla ich moralną degenerację, i wszyscy
oni, nieco podobie jak u Andersena, chcą jedynie Midori-Calineczkę
wykorzystać. I dlatego „Midori” to seria scen ukazujących to
wykorzystywanie: gwałty, bicie, wiązanie, upokorzanie, niewolnicza
praca a wreszcie miłość, która okazuje się być taką samą
pułapką jak butelka, do której w swym popisowym numerze wciskał
się się Masamitsu.
Ale
obraz Harady to nie jest wyłącznie monotonna rysunkowa skatologia,
jakby się mogło zdawać. Szokujące sceny reżyser kontrapunktuje
zaskakująco poetyckimi, pięknymi i wyciszonymi momentami. Nadają
one filmowi przejmującego, niezwykle smutnego charakteru, bo mamy
świadomość, iż są tylko przemijajace chwile w pełnym cierpień
życiu Midori. Co więcej te momenty ciszy, ukojenia, szczęścia
wydają się być formą wyjatkowego sadyzmu losu, który w okrutny
sposób unaocznia bohaterce, że życie w całym swym nieskazitelnym
pięknie, objawia się jej tylko po to, by tym doktliwiej ją zranić.
To wątek bezpańskich szczeniaków, którymi dziewczynka się
opiekuje i czuję się przy nich szczęśliwsza, a które ostatecznie
trafiają do kotła w postaci „psiej zupy”, A jednak, gdyby
Harada nie włączył tych krótkich momentów poezji, jego film były
płaski i nieprawdziwy. Prawdę zyskuje bowiem dopiero wtedy, gdy
cierpienie choć na chwilę zostaje przerwana przez myśl, że może
jednko to wszystko dobrze się ułoży. Bo czyż nie tak pocieszamy
się, gdy nieszczęściom nie ma końca a nadzieja na lepsze jutro
pokrywa się gęstą mgłą?
„Midori”
Harady to jeden z najbardziej przejmujących, porażających
opowieści o dziecku skonfrontoanym ze złem dorosłych, które
przedwczesnie dojrzewa i w którym przedwcześnie umiera dusza.
Statyczne, groteskowo-makabryczne plansze wiernie, oddające ducha
Suehiro Mauro są jak kadry zatrzmane z życia molestowanych dzieci;
dzieci katowanych przez swych rodziców, wyśmiewanych, poniżanych;
dzieci, których nie zaznały miłości a tylko ogrom niemożliwego
do ogarnięcia cierpienia. Kto wie może koszmary, którą śnią
przybierają kształt obrazów ukazanych w filmie Hiroshiego Harady?
MOJA OCENA:
8+/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Statyczne plansze i klasyczna animacja czyli
jedyny w swoim rodzaju teatr makabry Hiroshiego Harady i mistrza
ero guro Suehiro Mauro.
|
Groteskowo-surrealistyczna, makabrycznie-okrutna
wersja bajki o Calineczce, czyli „Dziwolągi” Toda Browninga
spotykają się ze „120 dniami Sodomy” markiza de Sade i
rysunkami Suehiro Mauro.
|
Jeśli krzywdzone dzieci śnią koszmary, to
wyglądają one tak, jak przerażające wizje z „Midori”.
Jeden z najbardziej porażających i przejmujących filmów o
dzieciach, doświadczających zła świata dorosłych.
|
PROLOG „MIDORI”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz