O co chodzi?
Seatle, czasy współczesne. Simon Wells jest dwudziestoośmiolatkiem,
który pracuje jako nauczyciel biologii. Mieszka samotnie z matką i
jest chory... odczuwa niepohamowany głód ludzkiej krwi. Aby ją
zdobyć nawiązuje znajomości na forach internetowych dla samobójców
z ludźmi, którzy pragną umrzeć. Chętnych nie brakuje: większość
z nich to młode dziewczyny, które straciły sens życia. Simon
umawia się z nimi na przedmieściach Seatle, a następnie
przekonuje, aby zgodziły się zginąć pierwsze i aby przystały na
jego metodę uśmiercenia: upuszczenia krwi do wielkich słojów. Gdy
z samobójczyni zostaje wyssana cała krew, Simon upija się nią i
rozpoczyna „polowanie” na następne ofiary. Wkrótce o „wampirze”
zabijającym młodekobiety i wypijającym ich krew robi się
głośno w mieście, lecz Simon nie zaprzestaje swej działałności.
Ale stara się zyć „normalnie”. Poznaje zaborczą i zazdrosną
Laurę, która zdaje się mieć obsesję na punkcie Simona. Nawiązuje
znajomość także z jedną ze swych potencjalnych ofiar, która
ukrywa się za internetowym nickiem Biedronka. Miedzy nimi dwojgiem
zaczyna rodzić się uczucie miłości. Tymczasem zazdrosna Laura
zaczyna podejrzewać mężczyznę, że ukrywa przed nią mroczny
sekret.
Krew i Lily Chou Chou
Gdy w 1976 r. George Romero zrealizował „Martina”, opowieść o
współczesnym nastolatku napadającym na kobiety i wysysającym krew
z ich ran, zapanowała powszechna konsterncja wśród fanów kina
grozy. Wampir, który nie ma długich kłów, nie unika promieni
słonecznych i nie śpi w trumnie? Czy to możliwe? Najambitniejsze,
a w moim odczuciu największe artystyczne osiągniecie Romero,
chociaż sięga do ikonografii wampirycznej, nie jest w istocie
horrorem, a przejmującym, psychologicznym studium alienacji młodego
człowieka; jego zagubienia w świecie pełnym pozorów i
stereotypów. „Martin”, aczkolwiek nie stał się komercyjnym
sukcesem, ukazał jak głęboką w treści może być postać tak
bardzo wyeksploatowana przez kino grozy, jak wampir. Trzydzieśc pięć
lat po premierze filmu Romero japoński reżyser Shunji Iwai,
podążając szlakiem wytyczonym przez twórcę „Martina”,
sięgnął po ukryty potencjał wampirycznej istoty. Tym sposobem po
raz drugi na mym azjatyckim blogu pojawia się recenzja z filmu
amerykańskiego, ale jak w przypadku „Stokera” Park Chan-wooka
silnie naznaczona osobowością i twórczością jego azjatyckiego
twórcy.
Shunji Iwai (ur. 1963) to
jeden z najzdolniejszych twórców „nowego kina japońskiego”,
które w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęło swój triumfalny
pochód przez rodzime a przede wszystkim międzynarodowe ekrany.
Najsłynniejszym obrazem Iwaiego jest wyreżyserowany w 2001 r. film
„Wszystko o Lily Chou Chou” - poetycka, wzruszająca, choć nie
pozbawiona brutalności opowieść o japońskich nastolatkach, którzy
pod wpływem społecznej presji, trudów nauki i oczekiwań rodziców,
uciekają w przemoc albo w wirtualną rzeczywistość. Amerykański pełnometrażowy debiut Iwaiego, „Vampire” łączy ze wspomnianym obrazem wiele
wspólnego: tematyka zagubienia i alienacji młodych ludzi, internet
jako miejsce nawiązywania kontaktów, czy fetysz, którym w tym
filmie jest krew, a którym we „Wszystko o Lily Chou Chou” była
tytułowa piosenkarka, przynosząca zaspokojenie i ukojenie młody
bohaterom. Fanów Iwaiego zatem jego pierwszy amerykański film nie
zaskoczy, ale tych, którzy – tak ja – po raz pierwszy stykają
się z twórczością Japończyka z pewnością zaintryguje.
Samtoność wampira
Największą zaletą „Vampire” jest bowiem jego metaforyczny
charakter, czyniący z niego obraz wieloznaczny i wielowymiarowy. Na
tym najbardziej podstawowym poziomie jest to bowiem film o nietypowym
seryjnym zabójcy, który nie tyle zabija, co raczej pomaga
samobójcom zejść w bezbolesny sposób z tego świata, samemu na
tym korzystając. Na tym poziomie obraz Iwaiego ma najwięcej
wspólnego z „Martinem” Romero. Obaj bohaterowie cierpią bowiem
na głód krwi, krew jest dla nich fetyszem, obsesją i dla jej
zdobycia w taki czy inny sposób pozbawiają swe ofiary życia.. Obaj
również reprezentują odmitologizowaną, uwspółcześnioną wersję
wampira, który nie nosi długiej czarnej peleryny ani nie ma
długich, ostrych kłów wbijanych w szyję ofiary. Co więcej,
wampiryzm Martina i Simona (w tej roli przekonujący Kevin Zegers)
jest przedstawiony jako nieuleczalna choroba; przymus, niepohamowany
głód, którego nie potrafią powstrzymać. To dlatego obaj
bohaterowie są raczej tragiczni i budzą współczucie niż grozę.
Ta uwaga w szczególności dotyczy Simona, który dokłada wszelkich
starań, aby jego ofiary jak najmniej cierpiały. Bohater „Vampire”
w przeciwieństwie do Martina, w którego rysunku wyraziście
pobrzmiewają echa psychopatologiczne, jest właściwie „normalny”,
poza oczywiście, skłonnością do picia ludzkiej krwi. Ale to cecha
wystarczająco piętnująca Simona, by społeczeństwo uznało go za
dziwka, odmieńca, a w końcu niebezpiecznego zwyrodnialca.
Na głębszym poziomie obraz Iwaia to bowiem opowieść o
outsiderach, Innych a może nawet obcych. Społeczeństwo traktuje
bowiem Simona jako groźne odstępstwo od normy albo jako egzotyczną
ciekawostkę, świra, z którym znajomość nakręca rzeczywistych
świrów. To wątek Renfielda, młodego mężczyzny, którego Simon
spotyka na imprezie zorganizowanej przez społeczność portalu dla
samobójców. Renfield przez przypadek odkrywa mroczną tajemnicę
Simona, ale nie jest nią przerażony, lecz niezdrowo zafascynowany.
Czuję się „podkręcony”, że spotkał „prawdziwego
wampira”. Reżyser wprowadza tę postać, aby
skontrastować postać Simona uznawanego za szaleńca, z autentycznym
szaleńcem, który za pozorami normalności, skrywa duszę
bezlitosnego psychopaty, dla którego życie drugiego człowieka nie
ma żadnej wartości. Wstrząsający jest mord a następnie gwałt
Renfielda na przypadkowej pasażerce (Renfield jest taksówkarzem),
gdy mężczyzna ze spokojem, żartując sobie, przygląda się agonii
kobiety, duszącej się z powodu założonego na jej twarz foliowego
worka. Iwai daje widzom wyraźnie do zrozumienia, że podział na
„normalnych” i „nienormalnych” jest wysoce umowny i w istocie
nic nie znaczy.
Najbardziej przejmującym
wątkiem jest wątek znajomości Simona z Biedronką, młodą
dziewczyną okrutnie doświadczoną przez los i podobnie psychicznie
okaleczoną przez życie. Poznana przez przypadek dziewczyna okazuje
się być jedyną, przed którą Simon może się przyznać do swych
szczególnych skłonności, a ona go nie piętnuje, nie odrzuca czy
nie stara się wykorzystać. Znajomość z Biedronką, wzruszająco
zagraną przez Adelaide Clemens, okaże się być najpiękniejszym i
najważniejszym wydarzeniem w życiu bohatera. Odmienni bowiem jego
życie, sprawi, że mężczyzna zakocha się i pojmie coś bardzo
ważnego: że prawdziwe szczęście daje ofiarowanie a nie
zabieranie. „Być wampirem” nawet w języku potocznym znaczy być
egoistą bezwzględnie wykorzystującym innych; bycie wampirem to
rodzaj psychicznego pasożytnictwo i w takim sensie Simon też jest
„wampirem”. Ale pod wpływem altruistycznej postawy Biedronki
gotowej ofiarować siebie i rodzącej się miłości, w życiu
bohatera dokona się przełom. Skoro można życie odbierać dlaczego
nie można go dawać? Ale „Vampire” to nie melodramat, więc o
happy endzie nie ma mowy.
Przekręć głowę
Nie jest zresztą on
istotny w tym filmie. Na najgłębszym poziomie jest on opowieścią
o młodych ludziach, których życie rozczarowało, nie przyniosło
radości albo przyniosło cierpienie. W jakimś sensie każdy z
bohaterów jest w ten czy inny sposób okaleczony. Iwai nie wyjaśnia
dlaczego jego bohaterowie chcą umrzeć, ale świat, w którym ludzie
wolą wybrać śmierć niż życie, nie jest w porządku. To świat,
który zmierza w złym kierunku, ale reżyser nie podsuwa żadnych
recept, aby ten kierunek odwrócić. Ale czy aby na pewno? Są w
filmie dwa, trzy ujęcia, które Iwai nakręcił bez wyraźnego
powodu pod „dziwny” kątem: raz widzimy bohaterów
„przewróconych” na bok a raz nienaturalnie „przechylonych”.
Jedyny sens tych ujęć, to zmuszenie widza do innego ułożenia
głowy i spojrzenia pod innym kątem. Otóż to! To jest ukryty sens
i recepta Iwaia na życie, którego nie można znieś. Czasem
wystarczy spojrzeć „pod innym kątem” na pewne sprawy, by
dostrzec w nich sens a może nawet specyficzny urok. I tak właśnie,
za sprawą Biedronki, uczynił Simon: dostrzegł, że też można coś
ofiarować od siebie.
Tem oprócz wielu swoich
zalet ma jeszcze jedną, na którą jako miłośnik grozy, chciałbym
zwrócić uwagę. Pokazuje, że nawet z tak niemiłosiernie
wyeksploatowanego tematu wampirycznego, można uczynić pożytek:
nakręcić artystyczny, wieloznaczny, a przy tym głęboko
poruszający film o tym jak trudno odnaleźć się człowiekowi we
współczesnym świecie, gdy wypełnia go pustka i atrofia uczuć.
PS. Niniejszy tekst
pierowtnie został opublikowany na stronie HORROR ONLINE
MOJA OCENA: 8/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Artystyczne kino o niepokojącej wizualnej
urodzie oprawionej przepiękną muzyką autorstwa reżysera filmu
– takie rzeczy tylko od Shunjiego Iwaia.
|
Smutna, choć nie pozbawiona nadziei historia
pewnego smakosza ludzkiej krwi, młodych Amerykanów, którzy
zatracili sens życia, pewnej Biedronki, która odmieni
egzystencję jednego z bohaterów i współczesnego świata,
którego czasem, rzeczywiście, wcale nie żal.
|
Wampir bez długich kłów, czarnej peleryny i
nieśmiertelności? Podążając szlakiem wytyczonym przez
„Martina” George Romero Shunji Iwai opowiada o samotności w
wielkim mieście i o śmierci, która wydaje się być lepszym
rozwiązaniem niż życie w emocjonalnej pustce.
|
"Iwai daje widzom wyraźnie do zrozumienia, że podział na „normalnych” i „nienormalnych” jest wysoce umowny i w istocie nic nie znaczy." również to widzimy we wspomnianym w recenzji "Wszystko o Lily Chou-Chou".
OdpowiedzUsuń