sobota, 12 października 2013

VAMPIRE (Vampire, USA, 2011)



O co chodzi?

Seatle, czasy współczesne. Simon Wells jest dwudziestoośmiolatkiem, który pracuje jako nauczyciel biologii. Mieszka samotnie z matką i jest chory... odczuwa niepohamowany głód ludzkiej krwi. Aby ją zdobyć nawiązuje znajomości na forach internetowych dla samobójców z ludźmi, którzy pragną umrzeć. Chętnych nie brakuje: większość z nich to młode dziewczyny, które straciły sens życia. Simon umawia się z nimi na przedmieściach Seatle, a następnie przekonuje, aby zgodziły się zginąć pierwsze i aby przystały na jego metodę uśmiercenia: upuszczenia krwi do wielkich słojów. Gdy z samobójczyni zostaje wyssana cała krew, Simon upija się nią i rozpoczyna „polowanie” na następne ofiary. Wkrótce o „wampirze” zabijającym młodekobiety i wypijającym ich krew robi się głośno w mieście, lecz Simon nie zaprzestaje swej działałności. Ale stara się zyć „normalnie”. Poznaje zaborczą i zazdrosną Laurę, która zdaje się mieć obsesję na punkcie Simona. Nawiązuje znajomość także z jedną ze swych potencjalnych ofiar, która ukrywa się za internetowym nickiem Biedronka. Miedzy nimi dwojgiem zaczyna rodzić się uczucie miłości. Tymczasem zazdrosna Laura zaczyna podejrzewać mężczyznę, że ukrywa przed nią mroczny sekret.

Krew i Lily Chou Chou

Gdy w 1976 r. George Romero zrealizował „Martina”, opowieść o współczesnym nastolatku napadającym na kobiety i wysysającym krew z ich ran, zapanowała powszechna konsterncja wśród fanów kina grozy. Wampir, który nie ma długich kłów, nie unika promieni słonecznych i nie śpi w trumnie? Czy to możliwe? Najambitniejsze, a w moim odczuciu największe artystyczne osiągniecie Romero, chociaż sięga do ikonografii wampirycznej, nie jest w istocie horrorem, a przejmującym, psychologicznym studium alienacji młodego człowieka; jego zagubienia w świecie pełnym pozorów i stereotypów. „Martin”, aczkolwiek nie stał się komercyjnym sukcesem, ukazał jak głęboką w treści może być postać tak bardzo wyeksploatowana przez kino grozy, jak wampir. Trzydzieśc pięć lat po premierze filmu Romero japoński reżyser Shunji Iwai, podążając szlakiem wytyczonym przez twórcę „Martina”, sięgnął po ukryty potencjał wampirycznej istoty. Tym sposobem po raz drugi na mym azjatyckim blogu pojawia się recenzja z filmu amerykańskiego, ale jak w przypadku „Stokera” Park Chan-wooka silnie naznaczona osobowością i twórczością jego azjatyckiego twórcy.

Shunji Iwai (ur. 1963) to jeden z najzdolniejszych twórców „nowego kina japońskiego”, które w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęło swój triumfalny pochód przez rodzime a przede wszystkim międzynarodowe ekrany. Najsłynniejszym obrazem Iwaiego jest wyreżyserowany w 2001 r. film „Wszystko o Lily Chou Chou” - poetycka, wzruszająca, choć nie pozbawiona brutalności opowieść o japońskich nastolatkach, którzy pod wpływem społecznej presji, trudów nauki i oczekiwań rodziców, uciekają w przemoc albo w wirtualną rzeczywistość. Amerykański pełnometrażowy debiut Iwaiego, „Vampire” łączy ze wspomnianym obrazem wiele wspólnego: tematyka zagubienia i alienacji młodych ludzi, internet jako miejsce nawiązywania kontaktów, czy fetysz, którym w tym filmie jest krew, a którym we „Wszystko o Lily Chou Chou” była tytułowa piosenkarka, przynosząca zaspokojenie i ukojenie młody bohaterom. Fanów Iwaiego zatem jego pierwszy amerykański film nie zaskoczy, ale tych, którzy – tak ja – po raz pierwszy stykają się z twórczością Japończyka z pewnością zaintryguje.

Samtoność wampira

Największą zaletą „Vampire” jest bowiem jego metaforyczny charakter, czyniący z niego obraz wieloznaczny i wielowymiarowy. Na tym najbardziej podstawowym poziomie jest to bowiem film o nietypowym seryjnym zabójcy, który nie tyle zabija, co raczej pomaga samobójcom zejść w bezbolesny sposób z tego świata, samemu na tym korzystając. Na tym poziomie obraz Iwaiego ma najwięcej wspólnego z „Martinem” Romero. Obaj bohaterowie cierpią bowiem na głód krwi, krew jest dla nich fetyszem, obsesją i dla jej zdobycia w taki czy inny sposób pozbawiają swe ofiary życia.. Obaj również reprezentują odmitologizowaną, uwspółcześnioną wersję wampira, który nie nosi długiej czarnej peleryny ani nie ma długich, ostrych kłów wbijanych w szyję ofiary. Co więcej, wampiryzm Martina i Simona (w tej roli przekonujący Kevin Zegers) jest przedstawiony jako nieuleczalna choroba; przymus, niepohamowany głód, którego nie potrafią powstrzymać. To dlatego obaj bohaterowie są raczej tragiczni i budzą współczucie niż grozę. Ta uwaga w szczególności dotyczy Simona, który dokłada wszelkich starań, aby jego ofiary jak najmniej cierpiały. Bohater „Vampire” w przeciwieństwie do Martina, w którego rysunku wyraziście pobrzmiewają echa psychopatologiczne, jest właściwie „normalny”, poza oczywiście, skłonnością do picia ludzkiej krwi. Ale to cecha wystarczająco piętnująca Simona, by społeczeństwo uznało go za dziwka, odmieńca, a w końcu niebezpiecznego zwyrodnialca.

Na głębszym poziomie obraz Iwaia to bowiem opowieść o outsiderach, Innych a może nawet obcych. Społeczeństwo traktuje bowiem Simona jako groźne odstępstwo od normy albo jako egzotyczną ciekawostkę, świra, z którym znajomość nakręca rzeczywistych świrów. To wątek Renfielda, młodego mężczyzny, którego Simon spotyka na imprezie zorganizowanej przez społeczność portalu dla samobójców. Renfield przez przypadek odkrywa mroczną tajemnicę Simona, ale nie jest nią przerażony, lecz niezdrowo zafascynowany. Czuję się „podkręcony”, że spotkał „prawdziwego wampira”. Reżyser wprowadza tę postać, aby skontrastować postać Simona uznawanego za szaleńca, z autentycznym szaleńcem, który za pozorami normalności, skrywa duszę bezlitosnego psychopaty, dla którego życie drugiego człowieka nie ma żadnej wartości. Wstrząsający jest mord a następnie gwałt Renfielda na przypadkowej pasażerce (Renfield jest taksówkarzem), gdy mężczyzna ze spokojem, żartując sobie, przygląda się agonii kobiety, duszącej się z powodu założonego na jej twarz foliowego worka. Iwai daje widzom wyraźnie do zrozumienia, że podział na „normalnych” i „nienormalnych” jest wysoce umowny i w istocie nic nie znaczy.

Najbardziej przejmującym wątkiem jest wątek znajomości Simona z Biedronką, młodą dziewczyną okrutnie doświadczoną przez los i podobnie psychicznie okaleczoną przez życie. Poznana przez przypadek dziewczyna okazuje się być jedyną, przed którą Simon może się przyznać do swych szczególnych skłonności, a ona go nie piętnuje, nie odrzuca czy nie stara się wykorzystać. Znajomość z Biedronką, wzruszająco zagraną przez Adelaide Clemens, okaże się być najpiękniejszym i najważniejszym wydarzeniem w życiu bohatera. Odmienni bowiem jego życie, sprawi, że mężczyzna zakocha się i pojmie coś bardzo ważnego: że prawdziwe szczęście daje ofiarowanie a nie zabieranie. „Być wampirem” nawet w języku potocznym znaczy być egoistą bezwzględnie wykorzystującym innych; bycie wampirem to rodzaj psychicznego pasożytnictwo i w takim sensie Simon też jest „wampirem”. Ale pod wpływem altruistycznej postawy Biedronki gotowej ofiarować siebie i rodzącej się miłości, w życiu bohatera dokona się przełom. Skoro można życie odbierać dlaczego nie można go dawać? Ale „Vampire” to nie melodramat, więc o happy endzie nie ma mowy.

Przekręć głowę

Nie jest zresztą on istotny w tym filmie. Na najgłębszym poziomie jest on opowieścią o młodych ludziach, których życie rozczarowało, nie przyniosło radości albo przyniosło cierpienie. W jakimś sensie każdy z bohaterów jest w ten czy inny sposób okaleczony. Iwai nie wyjaśnia dlaczego jego bohaterowie chcą umrzeć, ale świat, w którym ludzie wolą wybrać śmierć niż życie, nie jest w porządku. To świat, który zmierza w złym kierunku, ale reżyser nie podsuwa żadnych recept, aby ten kierunek odwrócić. Ale czy aby na pewno? Są w filmie dwa, trzy ujęcia, które Iwai nakręcił bez wyraźnego powodu pod „dziwny” kątem: raz widzimy bohaterów „przewróconych” na bok a raz nienaturalnie „przechylonych”. Jedyny sens tych ujęć, to zmuszenie widza do innego ułożenia głowy i spojrzenia pod innym kątem. Otóż to! To jest ukryty sens i recepta Iwaia na życie, którego nie można znieś. Czasem wystarczy spojrzeć „pod innym kątem” na pewne sprawy, by dostrzec w nich sens a może nawet specyficzny urok. I tak właśnie, za sprawą Biedronki, uczynił Simon: dostrzegł, że też można coś ofiarować od siebie.

Tem oprócz wielu swoich zalet ma jeszcze jedną, na którą jako miłośnik grozy, chciałbym zwrócić uwagę. Pokazuje, że nawet z tak niemiłosiernie wyeksploatowanego tematu wampirycznego, można uczynić pożytek: nakręcić artystyczny, wieloznaczny, a przy tym głęboko poruszający film o tym jak trudno odnaleźć się człowiekowi we współczesnym świecie, gdy wypełnia go pustka i atrofia uczuć.

PS. Niniejszy tekst pierowtnie został opublikowany na stronie HORROR ONLINE


MOJA OCENA: 8/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Artystyczne kino o niepokojącej wizualnej urodzie oprawionej przepiękną muzyką autorstwa reżysera filmu – takie rzeczy tylko od Shunjiego Iwaia.
Smutna, choć nie pozbawiona nadziei historia pewnego smakosza ludzkiej krwi, młodych Amerykanów, którzy zatracili sens życia, pewnej Biedronki, która odmieni egzystencję jednego z bohaterów i współczesnego świata, którego czasem, rzeczywiście, wcale nie żal.
Wampir bez długich kłów, czarnej peleryny i nieśmiertelności? Podążając szlakiem wytyczonym przez „Martina” George Romero Shunji Iwai opowiada o samotności w wielkim mieście i o śmierci, która wydaje się być lepszym rozwiązaniem niż życie w emocjonalnej pustce.

1 komentarz :

  1. "Iwai daje widzom wyraźnie do zrozumienia, że podział na „normalnych” i „nienormalnych” jest wysoce umowny i w istocie nic nie znaczy." również to widzimy we wspomnianym w recenzji "Wszystko o Lily Chou-Chou".

    OdpowiedzUsuń