czwartek, 14 lutego 2013

FINAŁ: 100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES


/kadr ze zwycięskiego filmu/

Nareszcie! Po czterech kolejnych częściach listy 100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES nadeszła pora na jej zwieńczenie - Wielki Finał. Finał,  który przynosi kilka niespodzianek, aczkolwiek tworząc to zestawienie nie kierowałem się pragnieniem zaskoczenia czytelnika, a przede wszystkimi subiektywną sympatią do poszczególnych filmów. Niby to oczywiste, ale zawsze pojawiają się głosy rozczarowania, że ten a ten film jest za wysoko a tamten za nisko a inny w ogóle nie znalazł się w rankingu. Na mojej liście są moje filmy. I jeśli wciąż mam wątpliwości co do pozycji filmów od miejsca 20 i wyżej, to w pierwszej 19 nie zmieniłbym niczego, a na pewno nie w pierwszej 10. Preferowałem i chyba zawsze będę preferował bardziej obrazy o emocjonalnym niż intelektualnym charakterze, dlatego w czołówce wiele filmów serwujących potężne dawki emocji. Zawsze uważałem też i nadal tak uważam, że  najlepszy horror, to ten który ma jak najmniej z horroru, ponieważ tego rodzaju obrazy świadczą o przezwyciężeniu ograniczających konwencji, od których horror się ugina. 
Ale dosyć ględzenia, niech przemówią TYTUŁY!
Enjoy! 


19.


RED TO KILL
(Yeuk saat, reż. Hing Sing “Billy” Tang, Hongkong, 1994)

Jeden z najznakomitszych przedstawicieli filmów Kategorii III. Fabuła oparta jest na sprawie Lama Kwok-waia, gwałciciela i mordercy z Tuen Mun, dzielnicy Hongkongu, który w latach 1992-1993 zgwałcił 10 kobiet trzy z nich zamordował. W “Red To Kill” morderca jest sympatycznym opiekunem pracującym z niepełnosprawnymi umysłowo podopiecznymi, który po godzinach gwałci i zabija kobiety noszące się na czerwono. Gdy opóźniona emocjonalnie Ming Ming zakłada na siebie czerwono suknie, mężczyzna wpada w szał. Siła film Tanga tkwi w bezkompromisowym połączeniu niewinności, ufności i dobroci ofiar z brutalną przemocą, ukrywającą się za pozorami szlachetności i kultury. Efekt jest taki, że “Red To Kill” w równym stopniu szokuje, co wzbudza autentyczne wzruszenie, zapewniając widzom emocjonalny rollercoaster na najwyższych obrotach. Sugestywny jest również przekaz tego niezwykle mocnego filmu: człowiek (a zwłaszcza mężczyzna) jest bestią. Ale też jego bestialstwo nie jest do końca zawinione: to choroba, wywołana przez traumę z dzieciństwa. Plus Beng Ng jako zwierzę w ludzkiej skórze i Lilly Chung jako jego ofiara.



18.


SAVE THE GREEN PLANET
(Jigureul jikyeora!, reż. Jang Joon-hwan, Korea Płd, 2003)

Wszystko co najlepsze w koreańskim kinie (grozy) w jednym filmie. Dramat, horror, science-fiction, emocje, przemoc, zemsta, humor, paranoja, ironia, kosmici – i choć trudno w to uwierzyć, ten melanż naprawdę działa. Historia niejakiego Byeong-gu, który porywa prezesa koncernu chemicznego w przeświadczeniu, że jest przywódcą... kosmitów, kipi od emocji, od zmiennych nastrojów, od zaskakujących zwrotów akcji i odkrywanych kolejnych tajemnic, które co chwila zmieniają nasz stosunek do bohaterów i opowiadanej historii. Całość ogląda się z zapartym tchem jakby za kamerą stał sam Alfred Hitchock albo Michael Bay. Ale debiutant Jang Joon-hwan jest nawet lepszy (zwłaszcza od Mr Transformers), bo ani na moment nie gubi głębszego kontekstu: opowieści o samotności, alienacji, nietolerancji, straconych marzeniach i o przemocy, która w sposób najpełniejszy definiuje człowieczeństwo, sprowadzając na człowieka zgubę. Plus rewelacyjne, gorzko-ironiczne zakończenie.


17.


13 BELOVED
(13 game sayawng, reż. Chukiat Sakvrakul, Tajladnia, 2006)

Może i “13 Beloved” bardziej jest thrillerem niż klasycznym horrorem, jednak umieszczam go na liście i to na wysokiej pozycji (choć nie na tak wysokiej, gdyby to nie było zestawienie horrorów), ponieważ uwielbiam ten film. Za co? Za potężną dawkę emocji, za genialny finał, przy którym serce chce mi wyskoczyć z klatki piersiowej, za trzymającą w napięciu, interesującą fabułę, a także za – mimo pozornej prostoty intrygi – wieloznaczność. W tej skrojonej na miarę najlepszych filmów Hitchcocka historii Chita, który zostaje wciągnięty w tajemniczą grę o pokaźną sumę pieniężną, można dopatrzeć się metafory współczesnego wyścigu szczurów, można dostrzec również moralitet o człowieczeństwie, przypowieść o cierpieniu czy wreszcie odczytać fabułę jako wielką alegorię życia jako gry. Bogaty w znaczenia, rewelacyjnie zrealizowany, świetnie zagrany (brawa dla Krissaday Terrence`a, odtwórcy głównej roli) a nade wszystko kipiący od emocji pozostaje filmem, do którego zawsze chętnie wracam.


16.


SPIDER FOREST
(Geomi sup, reż. Song Il-gon, Korea Płd, 2004)

Jeden z najbardziej niezwykłych (i zawiłych) azjatyckich filmów grozy. Aczkolwiek dość daleko mu do klasycznego horroru mimo zasugerowania wątków nadprzyrodzonych i mrocznej atmosfery. Ta opowieść o pewnym dźwiękowcu, który odkrywa w swoim letniskowym domku bestialsko zamordowanych: szefa i kochankę, posiada niezwykłą, hipnotyczną moc. Przypominająca labirynt fabuła, mozaikowa narracja, kreacyjne, zachwycające obrazy, liczne retrospekcje i introspekcje - reżyser “Spider Forest” nie ułatwia widzom odbioru, ale zarazem tworzy film oryginalny, niepokojący i wyjątkowy. Niemniej przy całej swej wieloznaczności na pierwszy plan wysuwa się opowieść o samopoznaniu, o odkryciu brutalnej prawdy o sobie, które jednak przynosi katharsis. Mimo swej niewątpliwej oryginalności trudno uciec przed skojarzeniami z filmami Davida Lyncha (ale bez postmodernistycznej ironii) czy Kiyoshiego Kurosawy (podobny nieprzyjemny niepokój, aura tajemnicy, niedopowiedzenia). Choć reżyser, Song Il-gon, absolwent łódzkiej filmówki chętniej przyznaje się do wpływów polskich twórców: Polańskiego, Wajdy, Kieślowskiego. Miłego z jego strony, nieprawdaż?



15.


THE HOST
(Gwoemul, reż. Bong Joon-ho, Korea Płd, 2006)

Największy sukces komercyjny i artystyczny wśród azjatyckich filmów grozy. Sukces jak najbardziej zasłużony bowiem rzadko zdarza się obraz tak spełniony jak ten. Rekord frekwencyjny (ponad 13 mln widzów), deszcz prestiżowych nagród przemysłu filmowego (pięć wyróżnień), kupione na pniu prawa do amerykańskiego remake`u (wygląda na to, że prędzej zobaczymy koreański sequel) – to nie zdarza się nieczęsto. Ale w przypadku jednego z najzdolniejszych koreańskich reżyserów epoki Hallyu (”koreańskiej fali”), Bong Joon-ho to żadna niespodzianka. Bong ma bowiem w małym paluszku realizacyjne mistrzostwo, naturalność w tworzeniu z gatunkowo-stylistycznych mieszanek spójne, zajmujące i wolne od banałów i schematów historie i wreszcie inteligencję. Wszystkie te cechy talentu reżysera ujawniają się ze szczególną intensywnością w “The Host” - niezwykłym dramacie rodzinnym z kinem akcji, science-fiction, komedią i monster movie w tle. Jest tempo, jest humor, jest akcja, jest groza i jest nad wyraz udany komputerowy potwór, który pewnego dnia wypełza z rzeki Han, przepływającej przez Seul. Plus Song Kang-ho w roli antybohatera.



14.


HORROR HOTLINE... THE BIG HEAD
(Hung bou yit sin ji Dai tao gwai ying, reż. Cheang Pou-soi, Hongkong, 2001)

Mało znany hongkoński horror z nie najwyższą oceną na IMDB, a ja nie mam pojęcia dlaczego?. Bo „Horror Hotline…” to wzorcowy popis nastrojowej, inteligentnej grozy. Gdyby ktoś mnie zapytał, jak powinien wyglądać idealny horror, straszący atmosferą i niedopowiedzeniami, wskazałbym bez wahania na film Cheanga Pou-Soia. Opowieść bowiem o tajemniczym wielkogłowym dziecku (którego nie zobaczymy w filmie - brawo!) w rewelacyjny sposób podsyca nastrój narastającej grozy, niepewności i grozy, aż do zdumiewającego finału, w którym mniej odporni mogą dostać zawału. Nie przesadzam! Zakończenie porównuje się końcówki do „The Blair Witch Project”, ale tak naprawdę nie ma czego porównywać. Amerykański horror co najwyżej zasiewa niepokój w sercach widzów, podczas gdy finał „Horror Hotline…” dosłownie wgniata w fotel. I można: bez jednej rozlanej kropli krwi!


13.


THE BUTCHER
(reż. Kim Jin-won, Korea Płd, 2007)

Jeden z najbrutalniejszych azjatyckich horrorów, jeśli nie najbrutalniejszy (przede wszystkim za wrażenie bezpośredniego uczestnictwa w odrażających wydarzeniach). Kino niezależne, undergroundowe, ale profesjonalnie wykonane. Filmowy eksperyment (oglądamy filmowe wydarzenia bezpośrednio z perspektywy ofiar i oprawców), ale nie pozbawiony głębszego dna. Niewyobrażalna dawka okrucieństwa, ale nie dla bezmyślnego epatowania przemocą. I nieoczekiwana porcja specyficznej, ożywczej, gryzącej ironii. Krótko mówiąc „The Butcher” to coś więcej niż prymitywny shocker! A poza tym żaden film taką mną nie sponiewierał jak obraz Kima, co oczywiście – gdyby ktoś miał wątpliwości – jest wielkim komplementem.



12.


TELL ME SOMETHING
(Telmisseomding, reż. Chang Yoon-hyun, Korea Płd, 1999)

Bodaj najciekawszy azjatycki film o seryjnym mordercy. Nawiązujący do wybitnego thrillera Davida Finchera, “Siedem” a także do klasyki amerykańskiego kina noir (“Podwójne ubezpieczenie”, “Wielki sen”) film Chang Yoon-hyuna to krwawa historia śledztwa w sprawie seryjnego mordercy. Zabójca rozsyła po całym Seulu paczki z makabryczną zawartością: fragmentami ludzkich ciał. Nie brzmi szczególnie zachęcająco? Reżyser Chang Yoon-hyun ma w zanadrzu kilka niespodzianek. Wszystkie ofiary były związane z piękną panią kurator Su-yeon, która wkrótce wyrasta na najważniejszą postać filmu. Czy też jest ofiarą czy raczej sprawczynią? Zakochany w niej detektyw ma trudny orzech do zgryzienia a widz ma niewiele lepiej. “Tell Me Something” bowiem to mistrzostwo w myleniu tropów, w podsuwaniu fałszywych tożsamości mordercy i zaskakujących (ale za każdym razem wiarygodnych) zwrotów akcji. Inteligentny thriller punktowany na przemian scenami lirycznymi i makabrycznymi – to rzecz bezcenna. Plus Shin Eum-ha w roli zjawiskowej femme fatale. I plus „Boadicea” Enyi jak muzyczny leit motiv.



11.


EPITAPH
(Gidam, reż. The Jeong Brothers, 2007, Korea Płd)
Najpiękniej sfilmowany horror dekady (aczkolwiek tylko o milimetry wyprzedził „A Tale Of Two Sisters”). Bracia Jeong wykreowali odchodzący w zapomnienie świat szpitala Anseong w sposób tak dalece malarski, poetycki, zachwycający, że można go podziwiać w nieskończoność. Nie jest to jednak kino pustego efektu – cała warstwa wizualna i skomplikowana narracja podporządkowana jest naczelnej tematyce filmu – przemijaniu i pragnieniu unieśmiertelnienia przepływającego świata. Ale to nie wszystko. „Epitaph” to również, wprawdzie niezbyt liczne, ale za to rewelacyjnie zainscenizowane sceny grozy (wątek dziewczynki Asako i nawiedzających ją sennych koszmarów). Obok „A Tale Of Two Sisters” najlepszy koreański horror wszech czasów.



FINAŁOWA 10


10.


COLD FISH
(Tsumetai nettaigyo, reż. Sion Sono, Japonia, 2010)

Jeden z najlepszych azjatyckich serial killer movie, a tak naprawdę coś znacznie więcej. Ta historia “niebezpiecznych związków” między zwyczajnym, człowiekiem bez właściwości, Shamoto a charyzmatycznym właścicielem sklepu z rybkami, Yukio Muratą (po godzinach seryjnym zabójcą) ma moc równą niemal małej bombie atomowej. Ale za kamerą Sion Son, a on jak nikt inny, potrafi opowiadać historie, od których topi się celuloidowa taśma. A na pewno nasze emocje, bo tego osiągają temperaturę wrzenia. Jak to robi? Bierze na warsztat konwencjonalną historię, nasącza ją potężną dawką przemocy, makabry, perwersyjnego seksu, doprawia groteską, gorzką ironią, surrealizmem a także koniecznie starannie dobraną muzyką klasyczną i dorzuca do tego tematykę zła, alienacji, uzależnienia, degradacji człowieka i finalnym produktem staje się obraz taki jak “Cold Fish”. Plus Dendem jako przerażający Yukio Murata. I jeszcze: plus za okrutne, bezlitosne zakończenie. To lubię!



9.

BATTLE ROYALE
(reż. Kinji Fukasaku, Japonia, 2000)
Kult nad kulty. Nie bez przyczyny. Rozgrywająca się w Japonii przyszłości opowieść o makabrycznej grze o przetrwanie jest reżyserskim popisem mistrza popularnego kina, Kinji Fukasaku, dla którego “Battle Royale” był ostatnim zrealizowanym filmem, godnie kończącym jego wspaniałą, reżyserską karierę. Scenariusz oparty na powieści Koshuna Takamiego nie zabrzmiał zbyt zachęcająco: fabuła opowiadająca o grupie bohaterów zmuszonych do walki na śmierć i życie niczym szczególnym nie zaskakiwała, poza tym, że grupę te tworzyli licealiści. Dopiero za sprawą Fukasaku i znakomitego zespołu aktorskiego młodych aktorów i aktorek udało się tchnąć w tę nieco schematyczną historię niewiarygodnie intensywne emocje, pogłębioną psychologię niemal wszystkich postaci, brutalną przemoc, paraliżujące napięcie i bezkompromisowe pacyfistyczne przesłanie. W te ostatnie Fukasaku włączył swoje osobiste przeżycia z czasów II wojny światowej, gdy jako nastolatek okłamywany przez rząd, zmuszony był uczestniczyć w wojnie dorosłych. Mimo, że reżyser był już starszym panem, „Battle Royale” to manifest buntowniczej młodości, która ma dosyć kłamstw dorosłych.

8.

EMPIRE OF PASSION
(Ai no borei, reż. Nagisa Oshima, Japonia, 1978)

Jeden z najbardziej niedocenionych filmów szeroko pojętej grozy. W 1976 r. Nagisa Oshima pokazał światu “Imperium zmysłów” - pierwszy pornograficzny obraz artystyczny (jak go określano). Zapanowało powszechne oburzenie, ale film zyskał rozgłos i sławę zakazanego owocu. Zrealizowane dwa lata później “Imperium namiętności” (ja wciąż gubię się w tych dwóch podobnych, polskich tytułach) obraz spotkał się z niewielkim odzewem publiczności i przyjęty został z rozczarowaniem. Publika liczyła na sequel skandalizującego obrazu z 1976 r., a tymczasem otrzymała zupełnie inną historię z niewspółmiernie mniejszą dawką seksu. A jednak to nie historia pogrążających się w otchłani seksu kochanków („Imperium zmysłów”), ale opowieść o kochankach, którzy po zamordowaniu męża kobiety, nie mogą się opędzić od: ducha zmarłego, wyrzutów sumienia i pewnego wścibskiego policjanta, zasługuje na miano małego arcydzieła. Film Oshimy jest bowiem dziełem skończonym. Wszystkiego jego składniki: mistrzowska realizacja (szczególnie zdjęcia i muzyka), pełna fatalizmu historia miłosna, buddyjska symbolika, nastrojowe, rewelacyjne sceny grozy a nade wszystko uniwersalne przesłanie – wszystkie te elementy składają się na perfekcyjną, doskonałą całość. Najbardziej jednak zachwyca niesamowita atmosfera, którą Oshima wyczarowuje z tej posępnej historii. Prawdziwa magia kina!



7.

CURE
(Kyua, reż. Kiyoshi Kurosawa, Japonia, 1997)

Najbardziej niezwykły serial killer movie, nie tylko w kinie azjatyckim, ale światowym. Jeśli jednak zza kamerą staje Kiyoshi Kurosawa, to możemy się spodziewać, że nic nie będzie “takie jak zawsze”. Już zarys fabuły sygnalizuje, że tylko pozornie to historia jakich wiele. Tokio wstrząsa seria brutalnych morderstw popełnionych przez przypadkowych, zwyczajnych obywateli, działających w stanie dziwnego transu. Wkrótce udaje się ustalić, że sprawcy pozostawali pod wpływem hipnozy, w którą wprowadził ich niejaki Mamiya. Mężczyzna zostaje pojmany, ale historia się na tym nie kończy; więcej – jeszcze bardziej się komplikuje. Podejrzany cierpi na ciężką amnezję, ale w niepokojący sposób oddziałuje na innych. Detektyw Takabe, prowadzący sprawę wyczuwa ten nieprzyjemny wpływ, ale ma zamiar doprowadzić do skazania Mamiyi. To pobieżne streszczenie w żaden sposób nie oddaje jakim niezwykłym obrazem jest “Cure”. Film, podobnie jak Mamiya, w trudny do pojęcia sposób wpływa także na widza. Przeczucie wszechobecnej tajemnicy, niepokoju, lęku i niepewności subtelnie wdziera się do naszej podświadomości. Absolutnie niezwykłe doświadczenie, która Kurosawa z jeszcze większą mocą zafunduje widzom w “Pulse”. Plus całe mnóstwo tropów interpretacyjnych pozostawionych przez reżysera.


6.


AUDITION
(Ōdishon, reż. Takashi Miike, Japonia, 1999)

Najlepszy a na pewno jeden z najlepszych filmów Takashiego Miike. W tej opowieści o kobiecie-modliszce, która zamienia w piekło życie pewnego wdowca, japoński reżyser znany z szalonych, postmodernistycznych shockerów, pokazuje się z innej strony. Refleksyjnej, poetyckiej, onirycznej i.... przerażającej. I mówiąc szczerze uwielbiam to mniej znane oblicze Miike, ponieważ Japończyk udawania, że traktowanie go jak twórcy jedynie „kina śmietnikowego” jest wielkim błędem. „Audition” bowiem to klasa sama w sobie. Reżyserki majstersztyk, narracyjne mistrzostwo i popis nielicznych, ale za to najwyższej jakość scen grozy. Niemniej ponurą sławę film ten zyskał ze względu na szokujący, krwawy finał – scenę okrutnych tortur, którym poddany zostaje bohater. Scena ta, reżysersko i aktorsko znakomita, jest nieco krzywdząca dla filmu, ponieważ większość widzów poprzez nią ocenia film Miike. Tymczasem jest ona rozpaczliwym, przejmującym finałem historii, którą reżyser snuje na głębszym poziomie. To historia porażającej samotności, cierpienia i krzywdy - tym dotkliwszej i bolesnej, że wyrządzonej dziecku. „Audition” to film tak naprawdę bardzo smutny, a zarazem w tym smutku... piękny. Nawet Amerykanie się nie ważyli go przerobić. Plus Eihi Shiina jak wzruszająca, przerażająca kobieta-mścicielka.

5.


STRANGE CIRCUS
(Kimyô na sâkasu, reż. Sion Sono, Japonia, 2005)

Film grozy o tragicznych skutkach molestowania w dzieciństwie. Temat jak z działu publicystyki interwencyjnej. Śliski jak cholera! Dziecinnie łatwo jest epatować patologią, wzbudzać emocjonalny szantaż, popadać w ckliwość i banał. Ale nie w sytuacji, gdy za tę „interwencyjną tematykę” zabiera się artysta tej klasy co Sion Sono. Dla mnie „Strange Circus” to najlepszy film Sono. Wyrywa serce, hipnotyzuje, doprowadza do szaleństwa, jest porażająco depresyjny i boli jakby przypiekano nas żywcem. Emocjonalnej siły rażenia nie osłabia, jak chcą niektórzy, kreacyjny charakter filmu. Przerażające, groteskowe wizje, wyjęte niczym z najgorszych koszmarów wspaniale odzwierciedlają piekło (w filmie ukazane w formie dziwacznego cyrku), seksualnego molestowania młodziutkiej bohaterki filmu. Sono nie ogranicza się jednak tylko do ukazania straszliwego spustoszenia dokonującego się w psychice dziewczynki, ale także okazuje portret matki bezradnej wobec przemocy męża i ojca jej dziecka. Przejmujące do bólu, mądre, niebywale wiarygodne psychologicznie kino, które osiąga poziom autentycznego filmowego arcydzieła



4.


JU–ON THE GRUDGE 1 & 2
(Ju-on & Ju-on 2, reż. Takashi Shimizu, Japonia, 2002, 2003)

Najlepsza azjatycka ghost story dekady. Na trzecim miejscu dwa filmy, ponieważ dla mnie prezentują niemal identyczną wartość – dwie kinowe wersje „Ju-on The Grudge”. Zaletą obydwu filmów Takashiego Shimizu jest przede wszystkim różnorodność w sposobach straszenia widzów. Mamy tutaj dosłownie wszystko: od straszenia nastrojowego, przez jump scene`s aż po gore. W dodatku każda z tych metod prezentuje najwyższy z najwyższych poziomów. Jest też sporo ożywczej dawki surrealizmu i groteski (zwłaszcza w drugiej części kinowej „Ju-on”) oraz wiele autentycznie przerażających, „klasycznych” momentów grozy (scena na schodach!). Nie sposób też nie wspomnieć o najważniejszej bohaterce serii – Kayako, bogini ekranowego strachu! Dorzućmy koniecznie także niezwykłą, przejmującą atmosferę smutku, opisującą filmowy świat, którym niepodzielnie rządzi bezlitosna śmierć


3.


RING
(Ringu, reż. Hideo Nakata, Japonia, 1998)

Film-legenda. Od niego zaczął się renesans azjatyckiej grozy, J-horror i moja fascynacja dalekowschodnim horrorem. To także jeden z czterech horrorów (obok “Wstrętu”, “Egzorcysty” i “Lśnienia”), który napędził mi stracha na kilka nocy. Natomiast słynną, być może najsłynniejszą scenę z azjatyckiego horroru, w której Sadako wypełza z telewizora, wspominam jako jedną z najbardziej traumatycznych chwil w moim życiu. Ale czyż nie nie na tym polega horror? A poza tym ten ascetyczny, skromny film jest reżyserskim popisem Hideo Nakaty. Widoczne wpływy zachodnie (nawiedzona kaseta to taki Hitchockowski MacGuffin) i mniej widoczne japońskie (np. teatr no), a także elementy nadnaturalnego thrillera, ghost story i dramatu – wszystkie te składniki zachowują idealne proporcje, a harmonia to wszak cecha wybitnego dzieła. I takim też jest “Ring”. A przecież koniecznie dodajmy jeszcze przerażającą, symboliczną postać Sadako, wieloznaczność całej fabuły i mistrzowskie kreowanie scen grozy, a otrzymamy horror na 3 miejsce na liście 100 najlepszych azjatyckich filmów grozy. I jeszcze jedno: obraz Nakaty to rzadki przypadek, gdy filmowa adaptacja okazuje się być lepsza od literackiego pierwowzoru. W książce nie znajdziemy bowiem sceny z Sadako wyłażącej z telewizora. Wyobrażacie to sobie?


2.


PULSE
(Kairo, reż. Kiyoshi Kurosawa, Japonia, 2001)

Najambitniejszy horror dekady. Okazuje się, że w rękach artysty takiego jak Kiyoshi Kurosawa,  nawet tak wtórny i pośledni gatunek jak horror może stać się narzędziem artystycznej wypowiedzi. „Pulse” tylko z pozoru jest kontynuatorem konwencji J-horroru i japońskich techno-horrorów. W istocie to przejmująca elegia o samotności, egzystencjalnej pustce i o spotkaniu z Tajemnicą. Kino jest sztuką konkretu, a jednak talent Kurosawy pozwala dokonać niemożliwego – na ekranie oglądamy bohaterów skonfrontowanych z transcendencją (najlepsza scena grozy zobacz: Top 10: Najlepsze sceny grozy w azjatyckich horrorach). Co wynika z tej konfrontacji samotnych, pogrążonych w uczuciowej pustce bohaterów? Czarne plamy na ścianach, które rozsypują się w pył rozwiewane przez wiatr. Przejmujące, niezwykle bogate w znaczenia kino i dowód, że horror nie musi być głupi i prymitywny.


1.


A TALE OF TWO SISTERS
(Janghwa, Hongryeon, reż. Kim Ji-woon, Korea Płd, 2003)

Komentarz do “A Tale Of Two Sisters” Kim Ji-woona mógłby być krótki – arcydzieło gatunku! Koniec i kropka. Ale nie wypada zwycięzcę listy 100 najlepszych horrorów zbyć jednym zdaniem. Obraz Kima to niezwykły horror psychopatologiczny, udający typową J-horrorową ghost story. Nawiedzony dom, długowłosa zjawa, mroczna tajemnica z przeszłości – można się nabrać i wielu widzów się nabiera. Ale tak naprawdę „A Tale of Two Sisters” to coś więc niż „straszak” (aczkolwiek potrafi porządnie przywalić filmową grozą!). To przed wszystkim dramat o przekleństwie pamięci, o niemożliwej do akceptacji utracie ukochanej, bliskiej osoby. Choćbyśmy nie wiem jak bardzo pragnęli zapomnieć o tragedii, nigdy o niej nie zapomnimy. Poczucie winy, żal, tęsknota nigdy nas nie opuszczą, będą w nas drążyć tak zawzięcie, że aż postradamy zmysły. Porażające kino, na dodatek wizualny i narracyjny majstersztyk oraz jedna z najpiękniejszych filmowych opraw muzycznych w dziejach kina. To się nazywa magia ekranu (mrocznego)!




100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES w jedynym miejscu

CZEŚĆ DRUGA (filmy 79-60)
CZĘŚĆ CZWARTA (filmy 39-20)

A już niedługo NIESPODZIANKA związaną z listą the best of. Bądźcie czujni!

6 komentarzy :

  1. No proszę, nawet w pierwszej dziesiątce udało Ci się zmieścić 2, jak dla mnie, zupełne niespodzianki. Przynajmniej pierwszą piątkę przewidziałem :)
    Cieszy mnie wysokie miejsce Cold Fish - filmu, który mnie kompletnie "sponiewierał".
    W notce o Empire of Passion pomyliła Ci się cyferka i zabrakło litery w tytule ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprawione!
    Które filmy Cię zaskoczyły?

    OdpowiedzUsuń
  3. Battle Royale - moim zdaniem przeceniłeś ten film. Ale masz prawo, bo to Twoja lista :)
    Imperium namiętności - zaskoczenie zupełne. Wychodzi na to, że jednak warto go obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję cierpliwości i dobrej roboty!!! Kilka zaskoczeń w całym zestawieniu, no ale jak powiedział przedmówca - to Twoja lista, a każdy ma inne zapatrywania i zdanie :). Co zaskoczyło? Dziwi mnie np. nieobecność ZOO, a obecność Laddaland, który owszem, wzruszający, jednak nie za bardzo "trzyma się kupy" - moim zdaniem wygląda to tak, jakby twórcy mieli pomysł, potem w trakcie realizacji wpadli na jeszcze coś i postanowili skleić razem, bo "jakoś to będzie". Trailer do filmu obiecuje inne emocje. A Rule Number One? Mniejsza z tym zresztą :). Widzę kilka tytułów dla siebie, których jeszcze nie obejrzałam, więc bardzo chętnie się zaznajomię :). Dzięki bardzo za zestawienie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za docenienie :) Filmy, o których wspominasz znajdziesz w ANEKSIE do 100 najlepszych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeoczyłam - my mistake! Dziękuję, już zerkam :).

      Usuń