sobota, 2 lutego 2013

(Cz. III) 100 GREATEST ASIAN HORROR MOVIES 59-40


/zdj. z "Kwaidan", 1964/

Kontynuuje prezentację mojej listy 100 najlepszych azjatyckich horrorów wszech czasów.
Poniżej zamieszczam odnośniki do dwóch poprzednich część zestawienia: 

CZEŚĆ PIERWSZA



59.



SINNERS FROM HELL

(Jigoku, reż. Nobu Nakagawa, Japonia, 1960)

Jeden z najsłynniejszych filmów, “ojca chrzestnego japońskiego kina grozy”, Nobuo Nakagawy. Dlaczego zatem tak nisko na mojej liście? Sławę zawdzięcza w głównej mierze trwającej 47 minut sekwencji, ukazującej po raz pierwszy w historii kina, z taką sugestywnością, wizji buddyjskiego piekła. W serii zachwycających, surrealistycznych obrazów Nakagawa: umierających z pragnienia ludzi, czołgających się ku małej, kurczącej się kałuży czy też bezkresnego pola ze sterczącymi ostrzami. Wszystkie te niezwykle spektakularne, urzekające swą niepokojącą urodą sceny znajdują głębokie uzasadnienie w buddyjskich naukach i japońskim folklorze, podnosząc wartość „Piekła”. Miłośnicy horroru zwracają jednak uwagę na prekursorski charakter filmu Nakagawy w innym aspekcie. Jego dzieło jest pierwszym pełnometrażowym filmem ze scenami gore (m.in. ujęcia obdzierania ze skóry). Niestety pierwsza część „Piekła”, którego akcja toczy się w świecie żywych jest zbyt dydaktyczna i wydaje się być jedynie dodatkiem do scen piekielnych.



58.


ONE MISSED CALL
(Chakushin ari, reż. Takashi Miike, Japonia, 2003)



Telefon komórkowy jako narzędzie realizacji straszliwej klątwy? W kinie azjatyckim każdy, nawet najbardziej zwyczajny i banalny przedmiot może stać się rekwizytem z piekła rodem. A telefon w horrorze azjatyckim ma swoje zasłużone miejsce, dzięki słynnemu “The Ring-Krąg”. I z tym właśnie filmem jest porównywany obraz Takashiego Miike. Podobieństwa są jednak jak najbardziej zamierzone a nie przypadkowe, bowiem “Nieodebrane połączenie” to znakomity pastisz odmiany ghost story wylansowanej przez J-horror. Ponieważ celem pastiszu nie jest ośmieszanie oryginału, a jedynie intertekstualna gra z jego konwencjami i oczekiwaniami widzów, film Miike pełen jest doskonale znanych elementów i motywów z klasyków J-horroru. Wiele osób obraziło się na Miike za taki bezczelnie wtórny i komercyjny film, nie dostrzegając wyrafinowanego, inteligentnego pastiszu „ringopodobnych” horrorów. Ale nawet bez wdawania się w stylistyczne niuanse ten film ma wiele do zaoferowania: interesującą fabułę, zwroty akcji, kilka autentycznie przerażających scen grozy i niegłupie, krytyczne nawiązania do nadmiernej technologizacji współczesnego życia.



57.



KOTOKO

(reż. Shin`ya Tsukamoto, Japonia, 2011)


Shinya Tsukamoto to twórca mający odwagę sięgać tam, gdzie inni boją się nawet pomyśleć. Cielesne mutacje, brutalna przemoc, śmiała erotyka, ból, śmierć i destrukcja - Tsukamoto nie zna granic swej artystycznej bezkompromisowości. W najnowszym dziele znów dowodzi twórczej odwagi. Sięga bezpośrednio do wnętrza umysłu ogarniętego chorobą psychiczną, aby ukazać przerażająco zdeformowany świat zaludniony zduplikowanymi osobami i fikcyjnymi postaciami, przenikającymi do rzeczywistości. I choć nie sposób nie dostrzec, że podobną drogą zmierzał wiele lat wcześniej Roman Polański we Wstręcie, cel Tsukamoto jest inny. Pokazuje widzom nie tylko grozę choroby, ale przede wszystkim horror macierzyństwa. Ukazując zmagania samotnej kobiety (fenomenalna rola debiutującej na ekranie Cocco) z chorobą i codziennością, reżyser odsyła do archetypicznej Wielkiej Matki, Stwórczyni i Niszczycielki, troskliwej i niebezpiecznej, normalnej i szalonej. Bycie matką jeszcze nigdy na ekranie tak nie bolało.


56.



THIRST

(Bakjwi, reż. Park Chan-wook, Korea Płd, 2009)


Jeden z najbardziej oryginalnych azjatyckich horrorów wampirycznych. Może dlatego, że jego twórcą jest Mr. Oldboy, Park Chan-wook a może dlatego, że fabuła to inteligentnie przetworzone wątki ze słynnej, naturalistycznej powieści Emilii Zoli, “Teresa Raquin”? Ona jest młoda, piękna i wiedzie nędzne życie małżeńskie u boku chorego męża i wścibskiej teściowej. On jest księdzem z kryzysem wiary i... wampirem. Przeznaczenie rzuca ich w ramiona a miłość podrzuca pomysł pozbycia się, będącego ciężarem męża, Tae-ju. Zasadniczy konflikt, który staje się motorem wszystkich filmowych zdarzeń, polega na sprzeczności powstającej na styku prawa do wolności jednostki (także seksualnej) oraz prawa do osobistego szczęścia z ograniczeniami narzucanymi przez religię, normy społeczne i moralność. Dlatego konfliktu Park znajduje niebywale efektowną, mistrzowsko zrealizowaną oprawę formalną, pełną niezwykłych zabiegów inscenizacyjnych i filmowych. Na osobne wyróżnienie zasługuje poziom gry aktorskiej, zwłaszcza magnetyzująca, młodziutka Kim Ok-bin. Tym bardziej szkoda, że Park niepotrzebnie przedłuża film, który grzęźnie w mało interesujących wątkach, zmierzających donikąd.



55.


DEAD TIME: KALA
(reż. Joko Anwar, Indonezja, 2007)

Jeden z najbardziej oryginalnych przedstawicieli indonezyjskiego kina grozy. O jego oryginalności decyduje udana mieszanka gatunkowo-stylistyczna. W historii niezwykłego śledztwa prowadzonego przez dziennikarza i detektywa odnajdziemy elementy thrillera, czarnego kryminału, fantasy, ghost story, dramatu politycznego, a także filmu sztuk walki. W filmie młodego i zdolnego Joko Anwara film noir spotyka się z niemieckim ekspresjonizmem, on zaś z poetyką komiksów, Franka Millera, twórcy m.in. serii „Sin City”. Jakby tego było mało reżyser filmu bez skrupułów wrzuca do jednego kotła upiora, łażącego po ścianach, femme fatale, masowy mord, polityczną dystopię, legendę o Skarbie Pierwszego Prezydenta, mit mesjański i detektywa-homoseksualistę. I chociaż trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę działa! Ogląda się z przyjemnością i zainteresowaniem. Miejsce jednak niewysokie, ponieważ w tej wielowątkowej i różnorodnej stylistycznie opowieści, horror jest sprowadzony do jednego z dodatków.



54.


BLOODY ARIA
(Guta-yubalja-deul, Won Shin-yeon, Korea Płd, 2006)

Koreańska wariacja na temat subgatunku filmu grozy zwanego survival horror. Wycieczka słynnego śpiewaka operowego z młodą i atrakcyjną studentką na łono natury przemienia się w koszmar, gdy para wpada w ręce tubylców. Brzmi niezbyt zachęcająco, bo cóż w temacie „piekielnej prowincji” można powiedzieć więcej, ostrzej i bardziej przerażająco niż powiedziane to zostało w kultowej „Teksańskiej masakrze piłą łańcuchową”? A jednak. „Bloody Aria” to na przemian groteskowa, ponura, liryczna, przerażająca opowieść o przemocy jako immanentnej części ludzkiej natury i jako formy załatwiania wszelkich spraw. Jej dawka jest filmie iście przytłaczająca, choć ma ona przede wszystkim charakter psychiczny. Realizm i naturalizm historii, brak pozytywnych bohaterów i wszechobecna atmosfera szaleństwa i beznadziei czyni ten obraz nieprzyjemnym w odbiorze, ale niepokojąco prawdziwym. Plus Lee Moon-sik w roli „swojskiego” psychopaty.



53.


THREE...
(Saam gaang, reż. Kim Ji-woon, Nonzee Mimibutr, Peter Chan, Korea Płd/Tajlandia/hongkong, 2002)

Nie mylić z „Three... extremes”. Chociaż formuła tego nowelowego filmu jest taka sama: trzech różnych reżyserów z trzech różnych krajów opowiadających trzy różne historie. Zdecydowanie najlepiej wypada pierwsza nowela, „Memories” Kim Ji-woon, swoista wprawka do słynnej „A Tale of Two Sisters”. Tak bowiem jak w swym pełnometrażowym arcydziele Kim eksperymentuje z narracją przyczynowo-skutkową, kreuje narastającą atmosferę niesamowitości i paranoi, nastrojowe sceny grozy przeplata makabrą a w finale popisuje się zaskakującą woltą. A wszystko to na tle upiornej scenerii wyludnionego miasta. Plus niesamowita rola Kim Hye-soo z noweli „Memeories”. Inną w nastroju, ale niewiele gorszą jest nowela trzecia, „Going Home” Petera Chana z Hongkongu. Jego opowieść jest klasyczna w tym sensie, że opowiada o nawiedzonym apartamentowcu zamieszkanym przez dziwnych lokatorów. W tej historii dominuje nastrój nostalgii, smutku, przeczucia wszechobecnej śmierci. Momentami piękny, poetycki film, ale horror raczej chłodny. Najsłabszy jest epizod drugi „Wheel” Tajlandczyka, Nonzee Nimibutra („Nang Nak”). Intryga jest cienka jak włos a liczne nawiązania do tajskiego teatru cieni, folkloru i buddyzmu, choć czynią ten obraz niebywale egzotycznym, dodatkowo obciążają wątłą fabułę.




52.


VORTEX
(Uzumaki, reż. Higuchinsky, Japonia, 2000)
W kategorii najbardziej dziwny azjatycki film grozy, “Vortex” Higuchinsky`ego chyba nie ma sobie równych. Oto miasteczko na dalekiej japońskiej prowincji. Para licealistów. I kilkoro dziwnie zachowujących się ludzi, którzy z fascynacją na granicy obłędu tropią w otaczającej rzeczywistości spiralne wzory. Czy z takiego fabularnego materiału można zrobić horror? I to jeszcze jaki! Reżyser o ukraińskich korzeniach z wielkim talentem przenosi na ekran słynną mangę, „Uzumaki. Spirala” rysunkowego mistrza horroru, Junji Ito. Manga to kilkanaście tomów, skróty są więc nieuniknione, a jednak Higuchinsky zdołał zachować ducha komiksu. A jest to duch narastającego szaleństwa, paranoi, która niczym tytułowa spirala wciąga ludzi w otchłań przerażającej apokalipsy... spiral. Spirale na muszlach ślimaków, na opuszkach palców w postaci linii papilarnych, wiru na tafli jeziora, czy trąby powietrznej – nie można przed nimi uciec a ich obecność doprowadza do zagłady mieszkańców. Wizyjne, surrealistyczne i nomen omen – zakręcone kino, pozostawiające obszerne pole do interpretacji. Ale powtarzam: bardziej to dziwne i niepokojące niż klasycznie straszne.

51.


GUILTY OF ROMANCE
(Koi no tumi, reż. Sion Sono, Japonia, 2011)

Miłość jest piekłem – głosił tagline filmu Siona Sono. Może to nie miłość, ale jej cielesna forma – seks, ale niewątpliwie może zamienić on życie w piekło. Izumi Kikuchi to znudzona małżeńską rutyną żona słynnego pisarza, która za sprawą nowo poznanej przyjaciółki, Mitsuko (na co dzień wykładowczyni szanowanego uniwersytetu) odkrywa mroczny przedmiot pożądania: własną seksualność. A seks, zwłaszcza niekontrolowany, jest jak narkotyk, który ostatecznie prowadzi tylko w jedną stronę: na dno. Oj, Sono potrafi pokazać ludzkie dno jak rzadko, który. Przypadkowy seks za pieniądze, poniżanie, upodlenie, perwersje, seksualne patologie, obłęd i makabryczne zbrodnie – świat „Guilty of Romance” tonie w dosłowny i moralnym brudzie. Przytłaczająca atmosfera i garść niewesołych refleksji na temat ludzkiej seksualności w mistrzowskiej realizacji – to tylko u Sono. Wartość obniża niestety niepokojące odkrycie, którego dokona każdy miłośnik japońskiego reżysera: są powtórki. Mimo to niewątpliwy wielki plus: dwie główne role żeńskie (Megumi Kagurazaki i Makoto Togashi).



50.


THE SPIRITUAL WORLD
(reż. Tharatap Thewsomboon, Tajlandia, 2008)

Jeden z najlepszych horrorów tajlandzkich. Ale uczciwie ostrzegam: może wymagać dwukrotnego seansu i pozytywnego nastawienia. Ming posiada zdolność widzenia duchów. Budd stracił ojca w tajemniczych okolicznościach. Ming i Budd łączy ta sama traumatyczna przeszłość, o której pragną zapomnieć. Ale nie mogą. „Spiritual World” - niedoceniony nawet przez rodzimą publiczność horror zachwyca przede wszystkim oszałamiającą stroną wizualną. Momentami nie wiadomo czy kontemplować piękno poszczególnych scen czy raczej skoncentrować się na fabule. A fabuła na pozór to jeszcze jedna wariacja na temat: jak to niefajnie jest natykać się na każdym kroku na duchy zmarłych. Na głębszym poziomie to jednak przejmująca opowieść o przekleństwie pamięci; o bolesnej prawdzie z przeszłości, którą bohaterowie rozpaczliwie wypierają ze świadomości i pragną wymazać z pamięci, ale okazuje się to niemożliwe. Ming, tak jak bohaterka „A Tale of Two Sisters”, chciałaby zapomnieć, ale nie potrafi. Nie można uciec przed poczuciem winy i udręką duszy.


49.


DARK WATER
(reż. Hideo Nakata, Japonia, 2002)

Pozostający w cieniu słynnego “The Ring-Krąg” obraz Hideo Nakaty. Rozwodząca się i starająca się o opiekę nad kilkuletnią córeczką, Yoshimi Matsubara wprowadza się do obskurnego apartamentowca. Wkrótce matkę i córkę zaczynają nawiedzać wizję dziewczynki, która zginęła w tajemniczych okolicznościach dwa lat wcześniej. Typowa ghost story? Niezupełnie. Nakata rozbudowuje wątki obyczajowe i w subtelny sposób podsuwa widzom możliwość racjonalnej interpretacji nadprzyrodzonych zdarzeń, przytrafiających się bohaterom. W ostatecznym rozrachunku to nie horror i straszenie jest najważniejsze, ale pogłębiony portret psychologiczny Yoshie, która jako dziecko nie zaznała miłości i która jako dorosła zaczyna niepostrzeżenie powtarzać wszystkie błędy swoich rodziców. Nastrojowy, ascetyczny, opowiedziany w niespiesznym tempie może co poniektórych wynudzić, a jednak nie sposób odmówić filmowi uroku i mistrzowsko zainscenizowanych scen grozy.


48.


NEIGHBOUR NO. 13
(Rinjin 13-gô, reż. Yasou Inoue, Japonia, 2005)

Jeden z najbardziej interesujących horrorów wpisujących się w tematykę konsekwencji traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. W przypadku bohatera filmu, Jûzô Murasakiego trauma nazywa się Tôru Akai - szkolny prześladowca, który zamienił życie chłopaka w koszmar i uczynił psychicznym wrakiem. Ponowne spotkanie z dawnym oprawcom przywołuje przykre wspomnienia z czasów szkolnych i... sobowtóra Jûzô. Alter ego bohatera chociaż z wyglądu jest identyczne z oryginałem, różni się charakterem. Sobowtór jest stanowczy, brutalny, agresywny i w końcu zaczyna zabijać osoby z otoczenia Jûzô. Jednak jego celem ostatecznym jest krwawa zemsta na Tôru. Niewątpliwą zaletą tego solidnie zrealizowanego obrazu jest pełna inwencji fabuła, w inteligentny sposób łącząca efektowne wątki psychoanalityczne (czy nawet psychopatologiczne) w trzymającą w napięciu, nieprzewidywalną opowieść. Co więcej debiutujący tym filmem Yasou Inoue w końcowych partiach filmu dokonuje zaskakującego zwrotu akcji, który zmienia perspektywę wcześniejszych filmowych zdarzeń, zarazem skłaniając do refleksji nad naturą ludzkiego losu kształtowanego przez nasze wybory. Plus Takashi Miike w epizodzie.


47.



EBOLA SYNDROME

(Yi boh lai beng duk, reż. Herman Yau, Hongkong, 1996)

Jeden z kultowych shockerów osławionej hongkońskiej Category III. Sławę zawdzięcza centralnej postaci „Ebola Syndrome” niejakiemu Kai Sanowi (w rewelacyjnej interpretacji Anthony`ego Wong Chau-Sanga). Kai jest obleśnym prymitywem, maniakiem seksualnym oraz mordercą. Nic dziwnego, że przez otoczenie traktowany jest jak śmieć. A gdy społeczeństwo traktuję cię w ten sposób, nie pozostaje nic innego jak odpłacić mu gwałceniem, mordowaniem i … rozpętaniem epidemiologicznej apokalipsy. Na status kultowego zapracował sobie przede wszystkim potężną dawką perwersyjnej przemocy i wynaturzonego seksu (np. zdzieranie skóry z twarzy zmarłego, gwałt na umierającej kobiecie, wyrwanie głowy, kopulacja... ochłapu mięsa), chociaż równie istotny jest makabryczny humor i czarna groteska, towarzysząca wyczynom szalonego bohatera. Dla niektórych ów humor może być wadą, dla innych doskonałym sposobem na wyrażenie obłędu głównego antagonisty. Film raczej nie dla przypadkowego widza.


46.


COMING SOON
(Programme na winyarn arkhad, reż. Sopon Sukdapisit, Tajlandia, 2008)

Bodaj najinteligentniejszy a na pewno najstraszniejszy azjatycki horror autotematyczny. Ale jeśli dodam, że jego twórcą jest Sopon Sukdapisit, scenarzysta “The Shutter-Widmo” i “Alone” wszystko, albo prawie wszystko, stanie się jasne. Podczas nielegalnego kopiowania w kinie horroru “Evil Spirit” bohaterka tego filmu, morderczyni dzieci, wiedźma Shomba... wychodzi z ekranu. Było? Ale nie w kinie grozy. “Coming Soon” bowiem to popis inteligencji reżysera, bawiącego się nie tylko konwencją ghost story, ale kinem jako takim. Autotematyzm to nie brzmi dobrze, ale nie u Sukdapisita, który proponuje nam interesującą, nieoczywistą fabułę, pełną intertekstualnych odniesień, zaskakujących zwrotów akcji, niezwykłych pomysłów narracyjnych i – mimo, że to taki horror na niby – zupełnie nie na niby, solidnie zainscenizowanych, naprawdę straszących scen grozy. Kto powiedział, że rozrywka musi być płytka i głupia z całą pewnością nie widział “Coming Soon”. W swojej kategorii obraz – nie bójmy się tego słowa - doskonały.


45.


THE BLACK CAT
(Yabu no naka no kuroneko, reż. Kaneto Shindô, Japonia, 1968)

Jeden z najznakomitszych przedstawicieli klasycznego japońskiego kina grozy. Ale czy możemy czuć się zaskoczeni, jeśli za kamerą stoi Kaneto Shindô, twórca „Nagiej wyspy” i „Kobiety-diabła”? „The Black Cat” to film późniejszy o cztery lata od ostatniego z wymienionych tytułów, którego fabuła jest znacznie bliższa konwencji tradycyjnej opowieści o duchach. Shindô wykorzystuje dramaturgiczny schemat zemsty zza grobu oraz obecne w japońskim folklorze wierzenia dotyczące kotów, zwanych bakeneko (dosłownie: "koci potwór"), by jak przystało na prawdziwego artystę jedynie, jako pretekst to nakreślenia ponurej wizji świata ogarniętego wojną (akcja toczy się w okresie Sengoku jidai, krwawej wojny domowej z przełomu XV i XVI). „The Black Cat” to także piękna opowieść o klasycznym konflikcie między giri (obowiązkiem) i ninjo (uczuciami), wzbogacana o stylowe, momentami poetyckie sceny grozy. Wystraszyć się raczej nie można, ale film wciąż zachwyca swoim nastrojem i elegancją.


44.


THREE... EXTREMES
(Saam gaang yi, reż. Takashi Miike, Fruit Chan, Park Chan-wook, Japonia/Hongkong/Korea Płd, 2004)

Jeden z najlepszych azjatyckich filmów nowelowych. Ale nie ma się czemu dziwić, jeśli zza kamerą stają m.in. Park Chan-wook i Takashi Miike. Ten ostatni jest reżyserem pierwszego epizodu, “Box”, opowiadającego historię pisarki imieniem Kyoko, którą prześladują traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Twórca “Oldboya” wyreżyserował natomiast nowelę trzecią, “Cut”, której bohaterem jest pewien Reżyser filmowy, uwięziony wraz z żoną przez żądnego zemsty statystę. „Środkowa” nowela, „Dumplings” to z kolei dzieło pochodzącego z Hongkongu, Fruit Chana. Fabuła jego epizodu jest historią starzejącej się aktorki, która pragnie zachować urodę żywiąc się tajemniczymi pierożkami. Zdanie są podzielone co do tego, która z nowel jest najlepsza; dla mnie prawdziwą perłą krótkiego metrażu jest zaskakująco poetycki, malarski i autentycznie niepokojący epizod Miike, który można interpretować na wiele sposobów. Drugie miejsce ex equo przyznałbym filmikom Parka i Chan. Ten pierwszy, wykorzystując poetykę postmodernizmu, opowiada o fałszu ról społecznych, maskach i personach. Obraz Chana stawia natomiast na realizm, odwołując się do rzekomo praktykowanego w Chinach, makabrycznego zwyczaju zjadania ludzkich płodów w celu poprawienia urody. Nie jest to może składanka szczególnie przerażająca, ale wysoki poziom realizacyjny i niegłupie refleksje, do których skłania, czynią ją pozycją wyjątkowo godną uznania.


43.


THE MANSION OF THE GHOST CAT
(Borei kaibyo yashiki, reż. Nobuo Nakagawa, Japonia, 1958)

Jeden z najefektowniej zrealizowanych filmów Nobuo Nakagawy, mistrza japońskiego horroru klasycznego. „The Mansion of The Ghost Cat” zaskakuje również o wiele bardziej skomplikowaną narracją niż w innych kaidan-eiga Nakagawy. Akcja filmu rozgrywa się bowiem na dwóch płaszczyznach czasowych połączonych klątwą rzuconą na pewną wiekową rezydencję i jej mieszkańców. Prolog i epilog to historia współczesna, cześć środkowa opisuje natomiast losy pewnego porywczego i brutalnego samuraja, właściciela tytułowej rezydencji oraz zbrodni, których się dopuścił i klątwy pewnej zhańbionej kobiety. W ostatnim tchnieniu kobieta poprzysięga zemstę na mordercy i wszystkich jego potomkach a świadkiem tych słów jest kot. Duch tragicznie zmarłej kobiety wstępuje w ciało zwierzęcia. Historia na pozór klasyczna i standardowa, ale maestria reżyserii (szczególnie w scenach grozy, które naśladowane są po dziś dzień) oraz mistrzowskie wykorzystanie elementów poetyki ekspresjonizmu, stylistyki wytwórni Hammer oraz nawiązań estetycznych do tradycyjnego japońskiego teatru tworzą znakomitą, momentami wybitną całość.



42.


THE GHOST OF YOTSUYA
(Tokaido Yotsuya kaidan, reż. Nobuo Nakagawa, Japonia, 1959)

Najsłyniejsza klasyczna ghost story od maestro Nakagawy. Na swą sławę film ten zapracował przede wszystkim realizacyjną inwencją, formalną doskonałością, wizualnym pięknem, łączącym w typowy dla japońskiej kultury sposób estetyzm, groteskę i makabrę. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że fabuła jest adaptacją jednej z najpopularniejszych legend o zdradziecko zamordowanej żonie pewnego samuraja Oiwie-san. Do sławy “The Ghost of Yotsuya” dołożył swoje trzy grosze Hideo Nakata, który w licznych wywiadach, wspominał o horrorze Nakagawy jako jednej z najważniejszych inspiracji “The Ring-Krąg”. Ale powiedzmy wprost: obraz mistrza japońskich kaidan-eiga jest tak znakomity, że sam świetnie się broni. Niekoniecznie fabułą, która w filmach Nakagawy, nigdy nie była szczególnie wyrafinowana, lecz formą, realizacją, umiejętnością spójnego kreowania świata przedstawionego zarówno o wpływy zachodnie, jak i rodzime. Dodajmy jeszcze jedną istotną rzecz: chociaż obraz pochodzi z zamierzchłych dla współczesnego widza czasów, to warto go uświadomić, że większość patentów na straszenie wykorzystywanych przez asian ghost story po raz pierwszy pojawiła się w filmie Nakagawy.



41.


LADDALAND
(Soilatdaalaen, reż. Sopon Sukdapisit, Tajlandia, 2011)

Jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy, horror tajlandzki. Oto nowoprzybyła rodzina wprowadza się do pięknego domu z nadzieją, że spędzi w nim najszczęśliwsze dni swego życia. To charakterystyczny motyw niemal każdego horroru o nawiedzonym domostwie. Lecz w filmie Sukdapisita ów narracyjny punkt wyjścia prowadzi w nieoczekiwanym kierunku. To nie dom jest nawiedzony, lecz cała dzielnica ekskluzywnych domków jednorodzinnych, to nie wszechobecne duchy budzą największe przerażenie, a pozostawieni w obliczu skrajnych wyborów ludzie - i to nie straszenie widzów jest najważniejsze, choć doświadczenie zdobyte przez Sukdapisita przy pracy nad „Shutter-Widmo” i „Alone” procentuje. Najbardziej istotna w filmie jest namacalna, znana każdemu Tajowi ponura rzeczywistość, z ratami pożyczki, którą trzeba spłacić, z firmami-krzakami, bezrobociem, domową przemocą, na którą nikt nie reaguje i ze zmarłymi, którzy swą przerażającą obecnością nie pozwalają zapomnieć o niegodziwości świata żywych. „Laddaland” to horror, który tak naprawdę straszy grozą realnego świata, problemami codzienności i brakiem zrozumienia między ludźmi.



40.


KWAIDAN
(Kaidan, reż. Masaki Kobayashi, Japonia, 1964)

Najsłynniejszy japoński horror klasyczny, nagrodzony Srebrną Palmą na festiwalu w Cannes i wyróżniony nominacją do Oscara. “Kwaidan” to adaptacja zbioru japońskich legend zebranych przez Lafcadio Hearn`a (chociaż nie wszystkie historie pochodzą z tej książki). Pierwsza historia to opowieść o wiarołomnym mężu, który skuszony mirażem wspaniałej kariery, powraca skruszony do wciąż oczekującej go żony. Nowela druga to historia groźnej Pani Śniegu, Yuki-onna, trzecia opowiada legendę o Hoichim bez uszu, a czwarta to opowiastka o mściwym duchu pewnego samuraja. Mistrzostwo, w którym obraz Masaki Kobayashiego pozostaje niedościgłym wzorem, to niezwykłe, esencjonalne połączenie mistyki, nastrojowej grozy, ważkich tematów życia, śmierci, miłości z imponującą formą wizualną, nawiązującą do tradycyjnego malarstwa i teatru japońskiego. Świat mrocznych, ale zarazem urzekających japońskich legend nigdy wcześniej a nigdy później nie doczekał się tak doskonałego, perfekcyjnego przełożenia na język filmu.

2 komentarze :

  1. Robi sie coraz ciekawiej, ale Kwaidan dopiero na 40tym? To teraz chyba Onibaba znajdzie sie na podium ;)
    I troche szkoda ze Dead Sushi sie nie zalapalo...

    OdpowiedzUsuń
  2. Między 40 a 1 miejscem tak naprawdę różnica jest niewielka, ale jakoś musiałem porozmieszczać te filmy. Inna sprawa, że mimo wielu prób, "Kwaidan" jakoś mi nie podszedł. Chyba czuć, że reżyser zapuścił się w rejony grozy jedynie incydentalnie.
    Natomiast "Onibaba" w ogóle nie powinna się znaleźć na tej liści, bo to horror jedynie symbolicznie. Ale jest. Choć też nisko.

    OdpowiedzUsuń