Wouldn`t it be fun, if you could
become someone else?
/cytat z filmu/
O co chodzi?
Junko Ogura jest młodą,
nieśmiałą, zdominowaną przez matkę dziewczyną. Pracuje jako
sekretarka w małej firmie, jest samotna i ma dość swego szarego,
nudnego życia. Zaczepiona na ulicy przez nieznajomego mężczyznę,
który oferuję jej odmianę dotychczasowego życia i zagranie w
filmie pornograficznym, nie waha się zbytnio. Pierwsze doświadczenia
w nowej pracy są okropne, ale jako Lulu Sakurawaza – taki
pseudonim przyjmuje Junko – zyskuje nową tożsamość i zaczyna
się czuć z nią coraz lepiej. Wkrótce, nie wybrzydzając na
kolejne oferty, Lulu zyskuje sławę. Napływają do niej listy od
fanów a on sama otrzymuje główną rolę w filmie, który zapowiada
się na hit pornograficznego rynku. Junko jako Lulu czuje się po raz
pierwszy w życiu szczęśliwa. A jednak, Yoko występująca pod
pseudonimem Ayano, koleżanka z pracy i weteranka filmów porno
uświadamia bohaterkę, że bycie „gwiazdą” filmów dla
dorosłych ma również swe ciemne strony. Yoko, choć naiwność
Junko wprawia ją początkowo w irytację, postanawia zaopiekować
się mniej doświadczaną koleżanką. Niebawem jednak Junko przekona
się, że w branży pornograficznej wszystko ma swoją słoną cenę.
Bezimienne kobiety
Na świecie najlepiej
sprzedają się dwie rzeczy: seks i przemoc. Dlatego trudno wyobrazić
sobie świat bez wojen, podobnie zresztą jak trudno wyobrazić sobie
współczesne życie bez wszechobecnej pod najróżniejszymi
postaciami pornografii. W każdym razie na pewno trudno wyobrazić
sobie takie życie w Japonii, istnym Imperium zmysłów, w którym
przemysł pornograficzny generuje rocznie do 100 bilionów jenów,
zalewając rynek średnio 20 tys. tytułów filmów, mang, gier itp.
na rok. Aby nadążyć z takim tempem produkcji w japońskim
przemyśle pornograficznym zatrudnia się ok. 40 tys. aktorek. Tylko
5 % z nich stanowią aktorki zawodowe, kontraktowe tzw. tanaki
a pozostałe 95 % to amatorki, kikaku, zatrudnione na godziny
lub do wykonania konkretnych „zadań aktorskich”. Zatrudnia się
je poprzez head hunte`rów, którzy najczęściej werbują kikaku
z ulicy, proponując łatwy zarobek, ekscytującą przygodę lub
możliwość spełnienia swych najskrytszych fantazji erotycznych.
Chociaż zatrudniane w ten sposób kobiety otrzymują o wiele niższe
wynagrodzenie niż zawodowe aktorki filmów dla dorosłych, to i tak
zarabiają aż o 70% więcej niż małych, rodzinnych firmach czy
instytucjach państwowych.
To właśnie tym
bezimiennym (prawie nigdy nie wymienia się ich w napisach końcowych)
aktorkom-amatorkom Atsuhiko Nakamura poświecił książkę, „Women
No Names”, w której zamieszczone zostały wywiady z kikaku,
opowiadającymi swe, często dramatyczne historie o przygodzie z
porno branżą. Książka Nakamury trafiła do rąk scenarzysty,
Naoko Nishidy, który zaadaptował ją na potrzeby filmu „Love &
Loathing & Lulu & Ayano” w reżyserii Hisayasu Sato.
Oryginalny tytuł obrazu Japończyka w tłumaczeniu na polski to:
„Bezimienne kobiety”. Tytuł znamienny nie tylko dlatego, że
nawiązuje do postaci głównej bohaterki, typowej kikaku, ale
dlatego, że odsyła do najważniejszego tematu „Love &
Loathing...” - poszukiwania własnej tożsamości, własnego
imienia w bezimiennym, anonimowym i bezdusznym świecie
miasta-molocha.
Życie w tłumie
Kim bowiem jest główna
bohaterka, Junko Ogura? Nieśmiałą, zakompleksioną, zdominowaną
przez despotyczną matkę, młodą dziewczyną, która wiecznie
ściszonym głosem i pochyloną w uniżonym geście głową wydaje
się przepraszać samym sobą, że w ogóle istnieje. Tak naprawdę
Junko jest nikim. Jest przezroczysta jak szyby, które Sato na różne
sposoby eksponuje w kadrach. Ludzi tego rodzaju co bohaterka myli z
kimś innym, pomija przy awansach, przerywa, gdy mówią, ignoruje,
gdy zwracają się o przysługę, nie dostrzega na ulicy. Skoro jest
się nikim, to co można stracić? Junko podejmuje decyzję o
występie w filmie pornograficznym z ciekawości i z gorącym
pragnieniem odmiany swego żałosnego życia. Odmiana faktycznie
następuje. Jako Lulu Sakurawaza, z niebieską peruką na głowie, w
marynarskim mundurku i spódniczką mini Junko przeistacza się w
„anime girl” i odnajduje w tej postaci utraconą tożsamość.
Nic dziwnego, że bohaterka rozpaczliwie chwyta się tej fikcyjnej
tożsamości, bo lepsza taka niż żadna. Lulu przynosi bohaterce
radość z życia, której nie mogła zaznać będąc Junko. Czy to
jednak nie dramatycznie smutne, że szczęście można odnaleźć
tylko udając kogoś innego?
Historia Junko ma
oczywiście wymiar ponadjednostkowy. Los bohaterki jest wyrazem
złożonego i powszechnego problemu dezintegracji jednostki we
współczesnych społeczeństwach, a na pewno w kolektywnym i
opresyjnym społeczeństwie japońskim. Społeczeństwo to tłum,
który Sato z taką lubością filmuje w swych filmach a także w
„Love & Loathing...”. Ten tłum gna gdzieś przed siebie,
przelewa się ulicami, jest jak niekończący się strumień z nigdy
nie wysychającego źródła. Ten tłum nie ma imienia, jest
bezkształtną masą anonimowych jednostek. Bycie w tłumie ma swoje
dobre strony: nie trzeba zastanawiać się nad kolejnym ruchem, nie
trzeba przechodzić męki nieustannych wyborów, nie trzeba nawet
brać odpowiedzialności za swoje życie, a jedyne co trzeba, to
podążać za nim. Bycie w tłumie jest wygodne, upraszcza i ułatwia
trudy związane z samodzielnym decydowaniem o własnym losie. I tak
właśnie żyje Junko: bezpiecznie i spokojnie, podporządkowując
się matce i roli społecznej: dobrej córki i sumiennej pracownicy.
Wiele, o ile nie większość ludzi, żyje w ten sposób, ponieważ
bunt i sprzeciw zbyt wiele kosztuje, zbyt wiele wymaga a czasem jest
po prostu niemożliwy.
Bycie w tłumie ma jednak
swoje ciemne strony. Wykorzystując swoją słynną metodę
filmowania tzw. guerilla shooting technique, która
polega na filmowaniu aktorów pośród przechodniów nieświadomych,
iż są filmowani z ukrytej kamery, unaocznia jako bardzo można być
samotnym w tłumie. W „Love & Loathing...” jest kilka scen
sfilmowanych tym sposobem, gdy aktorka odtwarzająca postać głównej
bohaterki Norie Yasui jest swoistym kontrapunktem dla anonimowego
tłumu. Wrażenie za każdym razem jest jednak takie same: całkowita
obojętność przechodzących obok aktorki przechodniów. W filmach
Sato bowiem wytarty frazes o samotności wśród tłumu nabiera
zaskakującego przejmującego wymiaru. Samotność, wyalienowanie to
stały element mentalnego pejzażu bohaterów filmów Japończyka.
Junko ze swoją biernością, brakiem asertywności i poczuciem winy,
że w ogóle przyszła na świat jest osobą straszliwie samotną.
Ale nie przestaje nią być także, gdy staje się Lulu. Choć nie
jest już przezroczysta, to ani na moment nie przestaje być samotna.
Fani widzą w niej tylko wyidealizowaną gwiazdę a nie żywego
człowieka, producenci – towar, na którym można zarobić,
koleżanki po fachu – rywalkę i zagrożenie. Jest w filmie
przejmujące ujęcie, gdy na drugim planie bohaterka osuwa się pod
ciężarem swego osamotnienia oparta o wielką wystawą szybą
sfilmowana a na pierwszym planie reżyser filmuje nogi przechodniów
spieszących się gdzieś przed siebie. Dopiero przyjaźń z równie
samotną, zmęczoną życiem Ayano wyrwie Junko/Lulu z otchłani
samotności. Przynajmniej na chwilę.
Wizualnym
wyrazem tematu utraty tożsamości jest eksponowanie przez reżysera
różnego rodzaju luster, witryn sklepów, szyb. Odbija się w nich
twarz Junko, która w pewnym momencie staje się twarzą Lulu. Motyw
wizualnego podwojenia koresponduje z motywem podwojenia w fabule
filmu. I tak odbiciem Junko jest Lulu, odbiciem Yoko -Ayano, odbiciem
matki Junko – starzejąca się kobieta, szukająca potwierdzenia w
ramionach przypadkowych kochanków, odbiciem Yuyi, chłopaka Yoko –
Yuya, head hunter, odbiciem grubego, wyśmiewanego przez otoczenie
otaku (fana) Lulu – mściciel, który w finale dokona
spektakularnej rzezi w obronie swej idolki. Tak naprawdę prawie
wszystkie postaci mają w obrazie Sato problem z własną
tożsamością; każda z nich chciałby uciec od tego kim jest, bo
tym kim są jest dla nich niekończącą się udręką.
Ale
„Love & Loathing...”, chociaż jest obrazem smutnym, a
momentami przejmującym, nie jest pozbawiony nadziei. Być może
dzięki przyjaźni z Ayano, a także przykrym doświadczeniom
związanym z branżą porno (przedmiotowe traktowanie, psychopatyczni
fani, zażarta rywalizacja między aktorkami) Junko ostatecznie
odnajduje siebie nie w wykreowanej na potrzeby filmów dla dorosłych
Lulu, ale w … Junko. Film Sato to rzecz o dojrzewaniu do akceptacji
samej siebie z wszystkimi wadami i zaletami. Bo dokąd można uciec
przed sobą? Tylko w kłamstwo albo szaleństwo.
Niebiański
Król Łagodności
Reżyser
„Love & Loathing...” Hisayasu Sato to artysta szczególny.
Karierę filmową zaczynał w połowie lat osiemdziesiątych od kina
erotycznego, pinku eiga
i mimo iż dziś ma w dorobku prawie sześćdziesiąt tytułów nigdy
filmowej erotyki nie zdradził, aczkolwiek zmieniał nieco jej
charakter. Omawiany film, jak do tej pory ostatni w filmografii
reżysera, również porusza się po tematyce erotycznej, ale jest to
jednak obraz zaskakujący na tle wcześniejszych dokonań Japończyka.
Znany ze swej bezkompromisowości w ukazywaniu seksualnej przemocy i
najbardziej zwyrodniałych seksualnych patologii łącznie z
sadomasochizmem i zoofilią jest w „Love & Loathing...” nad
wyraz łagodny. W filmie jest właściwie tylko jedna scena,
ukazująca w dość oględny sposób stosunek płciowy, chociaż
całkiem sporo scen, które zmierzają w tym kierunku, lecz reżyser
albo je ucina albo z jakiegoś powodu nie dochodzą one do skutku.
Przemoc – drugi z rozpoznawalnych znaków Sato – jest obecny
jedynie w scenie finałowej, gdy szalony otaku tnie skalpelem kilku
facetów. Krew wprawdzie malownicza obryzguje ściany i twarze
aktorów, lecz jej jasnoczerowny, nienaturalny kolor odbiera jej
realistycznego wyglądu a tym samym osłabia charakter sceny. No cóż
obraz Japończyka to produkcja niezależna, niskobudżetowa,
aczkolwiek to nie wada, bo cały film jest bardziej dramatem
obyczajowym niż kinem seksploatacji, która przyniosła Sato tytuł
jednego z czterech Niebiańskich Królów Pinku Eiga.
Warto
również przestrzec, tych wszystkich, którzy dokonując prostej
dedukcji: Sato+erotyka = ostre momenty, że to błędny sylogizm.
„Love & Loathing...” to film nie tylko łagodny, ale także
konwencjonalny, aczkolwiek rozgrywający się w środowisku jednak
nieczęsto pokazywanym na ekranie. Nie jest to film również
szczególnie odkrywczy: nie trzeba specjalnie wytężać szarych
komórek, by uświadomić sobie, że przemysł porno to piekło
mizoginizmu a sława gwiazdy ma więcej cieni niż blasków. A jednak
jest w tym filmie sporo życiowej prawdy, jak zwykle wiele trafnych
społecznych obserwacji i autentyczne wzruszenie, których dostarcza
gra młodych japońskich aktorek. Norie Yasui jest może nieco nazbyt
przerysowana, ale za to Mayu Sakuma w roli Yoko/Ayano tworzy bardzo
przekonujący portret kobiety walczącej o prawo do szczęścia.
Warto również zwrócić uwagę na zdjęcia w ulubionej
zimno-niebieskiej tonacji, w której japoński twórca filmuje Tokio.
Być
może Sato nie jest w „Love & Loathing & Lulu & Ayano”
tak drapieżny jak kiedyś, ale wciąż potrafi jak mało kto
pokazać samotność w wielkim mieście.
MOJA
OCENA: 7/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Niski budżet, ale znać rękę Mistrza.
Filmowane na zimno-niebiesko Tokio i w dokumentalnym stylu
chwytane na gorąco życie metropolii-molocha wciąż robią
wrażenie.
|
Jeżeli jesteś nikim, to... zostań gwiazdą
porno, czyli blaski i cienie (przede wszystkim) przygody amatorki
z branżą porno. Momentów (prawie) nie ma.
|
Czy szczęście można odnaleźć tylko udając
kogoś innego? Od siebie można uciec jedynie w kłamstwo albo
szaleństwo. Nie uciekaj, tylko zaakceptuj tym kim jesteś. Proste
a jakże trudne.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz