piątek, 19 kwietnia 2013

LOVE & LOATHING & LULU & AYANO (Namae no nai onna-tachi, Japonia, 2010)




Wouldn`t it be fun, if you could become someone else?
/cytat z filmu/

O co chodzi?

Junko Ogura jest młodą, nieśmiałą, zdominowaną przez matkę dziewczyną. Pracuje jako sekretarka w małej firmie, jest samotna i ma dość swego szarego, nudnego życia. Zaczepiona na ulicy przez nieznajomego mężczyznę, który oferuję jej odmianę dotychczasowego życia i zagranie w filmie pornograficznym, nie waha się zbytnio. Pierwsze doświadczenia w nowej pracy są okropne, ale jako Lulu Sakurawaza – taki pseudonim przyjmuje Junko – zyskuje nową tożsamość i zaczyna się czuć z nią coraz lepiej. Wkrótce, nie wybrzydzając na kolejne oferty, Lulu zyskuje sławę. Napływają do niej listy od fanów a on sama otrzymuje główną rolę w filmie, który zapowiada się na hit pornograficznego rynku. Junko jako Lulu czuje się po raz pierwszy w życiu szczęśliwa. A jednak, Yoko występująca pod pseudonimem Ayano, koleżanka z pracy i weteranka filmów porno uświadamia bohaterkę, że bycie „gwiazdą” filmów dla dorosłych ma również swe ciemne strony. Yoko, choć naiwność Junko wprawia ją początkowo w irytację, postanawia zaopiekować się mniej doświadczaną koleżanką. Niebawem jednak Junko przekona się, że w branży pornograficznej wszystko ma swoją słoną cenę.

Bezimienne kobiety

Na świecie najlepiej sprzedają się dwie rzeczy: seks i przemoc. Dlatego trudno wyobrazić sobie świat bez wojen, podobnie zresztą jak trudno wyobrazić sobie współczesne życie bez wszechobecnej pod najróżniejszymi postaciami pornografii. W każdym razie na pewno trudno wyobrazić sobie takie życie w Japonii, istnym Imperium zmysłów, w którym przemysł pornograficzny generuje rocznie do 100 bilionów jenów, zalewając rynek średnio 20 tys. tytułów filmów, mang, gier itp. na rok. Aby nadążyć z takim tempem produkcji w japońskim przemyśle pornograficznym zatrudnia się ok. 40 tys. aktorek. Tylko 5 % z nich stanowią aktorki zawodowe, kontraktowe tzw. tanaki a pozostałe 95 % to amatorki, kikaku, zatrudnione na godziny lub do wykonania konkretnych „zadań aktorskich”. Zatrudnia się je poprzez head hunte`rów, którzy najczęściej werbują kikaku z ulicy, proponując łatwy zarobek, ekscytującą przygodę lub możliwość spełnienia swych najskrytszych fantazji erotycznych. Chociaż zatrudniane w ten sposób kobiety otrzymują o wiele niższe wynagrodzenie niż zawodowe aktorki filmów dla dorosłych, to i tak zarabiają aż o 70% więcej niż małych, rodzinnych firmach czy instytucjach państwowych.

To właśnie tym bezimiennym (prawie nigdy nie wymienia się ich w napisach końcowych) aktorkom-amatorkom Atsuhiko Nakamura poświecił książkę, „Women No Names”, w której zamieszczone zostały wywiady z kikaku, opowiadającymi swe, często dramatyczne historie o przygodzie z porno branżą. Książka Nakamury trafiła do rąk scenarzysty, Naoko Nishidy, który zaadaptował ją na potrzeby filmu „Love & Loathing & Lulu & Ayano” w reżyserii Hisayasu Sato. Oryginalny tytuł obrazu Japończyka w tłumaczeniu na polski to: „Bezimienne kobiety”. Tytuł znamienny nie tylko dlatego, że nawiązuje do postaci głównej bohaterki, typowej kikaku, ale dlatego, że odsyła do najważniejszego tematu „Love & Loathing...” - poszukiwania własnej tożsamości, własnego imienia w bezimiennym, anonimowym i bezdusznym świecie miasta-molocha.

Życie w tłumie

Kim bowiem jest główna bohaterka, Junko Ogura? Nieśmiałą, zakompleksioną, zdominowaną przez despotyczną matkę, młodą dziewczyną, która wiecznie ściszonym głosem i pochyloną w uniżonym geście głową wydaje się przepraszać samym sobą, że w ogóle istnieje. Tak naprawdę Junko jest nikim. Jest przezroczysta jak szyby, które Sato na różne sposoby eksponuje w kadrach. Ludzi tego rodzaju co bohaterka myli z kimś innym, pomija przy awansach, przerywa, gdy mówią, ignoruje, gdy zwracają się o przysługę, nie dostrzega na ulicy. Skoro jest się nikim, to co można stracić? Junko podejmuje decyzję o występie w filmie pornograficznym z ciekawości i z gorącym pragnieniem odmiany swego żałosnego życia. Odmiana faktycznie następuje. Jako Lulu Sakurawaza, z niebieską peruką na głowie, w marynarskim mundurku i spódniczką mini Junko przeistacza się w „anime girl” i odnajduje w tej postaci utraconą tożsamość. Nic dziwnego, że bohaterka rozpaczliwie chwyta się tej fikcyjnej tożsamości, bo lepsza taka niż żadna. Lulu przynosi bohaterce radość z życia, której nie mogła zaznać będąc Junko. Czy to jednak nie dramatycznie smutne, że szczęście można odnaleźć tylko udając kogoś innego?

Historia Junko ma oczywiście wymiar ponadjednostkowy. Los bohaterki jest wyrazem złożonego i powszechnego problemu dezintegracji jednostki we współczesnych społeczeństwach, a na pewno w kolektywnym i opresyjnym społeczeństwie japońskim. Społeczeństwo to tłum, który Sato z taką lubością filmuje w swych filmach a także w „Love & Loathing...”. Ten tłum gna gdzieś przed siebie, przelewa się ulicami, jest jak niekończący się strumień z nigdy nie wysychającego źródła. Ten tłum nie ma imienia, jest bezkształtną masą anonimowych jednostek. Bycie w tłumie ma swoje dobre strony: nie trzeba zastanawiać się nad kolejnym ruchem, nie trzeba przechodzić męki nieustannych wyborów, nie trzeba nawet brać odpowiedzialności za swoje życie, a jedyne co trzeba, to podążać za nim. Bycie w tłumie jest wygodne, upraszcza i ułatwia trudy związane z samodzielnym decydowaniem o własnym losie. I tak właśnie żyje Junko: bezpiecznie i spokojnie, podporządkowując się matce i roli społecznej: dobrej córki i sumiennej pracownicy. Wiele, o ile nie większość ludzi, żyje w ten sposób, ponieważ bunt i sprzeciw zbyt wiele kosztuje, zbyt wiele wymaga a czasem jest po prostu niemożliwy.

Bycie w tłumie ma jednak swoje ciemne strony. Wykorzystując swoją słynną metodę filmowania tzw. guerilla shooting technique, która polega na filmowaniu aktorów pośród przechodniów nieświadomych, iż są filmowani z ukrytej kamery, unaocznia jako bardzo można być samotnym w tłumie. W „Love & Loathing...” jest kilka scen sfilmowanych tym sposobem, gdy aktorka odtwarzająca postać głównej bohaterki Norie Yasui jest swoistym kontrapunktem dla anonimowego tłumu. Wrażenie za każdym razem jest jednak takie same: całkowita obojętność przechodzących obok aktorki przechodniów. W filmach Sato bowiem wytarty frazes o samotności wśród tłumu nabiera zaskakującego przejmującego wymiaru. Samotność, wyalienowanie to stały element mentalnego pejzażu bohaterów filmów Japończyka. Junko ze swoją biernością, brakiem asertywności i poczuciem winy, że w ogóle przyszła na świat jest osobą straszliwie samotną. Ale nie przestaje nią być także, gdy staje się Lulu. Choć nie jest już przezroczysta, to ani na moment nie przestaje być samotna. Fani widzą w niej tylko wyidealizowaną gwiazdę a nie żywego człowieka, producenci – towar, na którym można zarobić, koleżanki po fachu – rywalkę i zagrożenie. Jest w filmie przejmujące ujęcie, gdy na drugim planie bohaterka osuwa się pod ciężarem swego osamotnienia oparta o wielką wystawą szybą sfilmowana a na pierwszym planie reżyser filmuje nogi przechodniów spieszących się gdzieś przed siebie. Dopiero przyjaźń z równie samotną, zmęczoną życiem Ayano wyrwie Junko/Lulu z otchłani samotności. Przynajmniej na chwilę.

Wizualnym wyrazem tematu utraty tożsamości jest eksponowanie przez reżysera różnego rodzaju luster, witryn sklepów, szyb. Odbija się w nich twarz Junko, która w pewnym momencie staje się twarzą Lulu. Motyw wizualnego podwojenia koresponduje z motywem podwojenia w fabule filmu. I tak odbiciem Junko jest Lulu, odbiciem Yoko -Ayano, odbiciem matki Junko – starzejąca się kobieta, szukająca potwierdzenia w ramionach przypadkowych kochanków, odbiciem Yuyi, chłopaka Yoko – Yuya, head hunter, odbiciem grubego, wyśmiewanego przez otoczenie otaku (fana) Lulu – mściciel, który w finale dokona spektakularnej rzezi w obronie swej idolki. Tak naprawdę prawie wszystkie postaci mają w obrazie Sato problem z własną tożsamością; każda z nich chciałby uciec od tego kim jest, bo tym kim są jest dla nich niekończącą się udręką.

Ale „Love & Loathing...”, chociaż jest obrazem smutnym, a momentami przejmującym, nie jest pozbawiony nadziei. Być może dzięki przyjaźni z Ayano, a także przykrym doświadczeniom związanym z branżą porno (przedmiotowe traktowanie, psychopatyczni fani, zażarta rywalizacja między aktorkami) Junko ostatecznie odnajduje siebie nie w wykreowanej na potrzeby filmów dla dorosłych Lulu, ale w … Junko. Film Sato to rzecz o dojrzewaniu do akceptacji samej siebie z wszystkimi wadami i zaletami. Bo dokąd można uciec przed sobą? Tylko w kłamstwo albo szaleństwo.

Niebiański Król Łagodności

Reżyser „Love & Loathing...” Hisayasu Sato to artysta szczególny. Karierę filmową zaczynał w połowie lat osiemdziesiątych od kina erotycznego, pinku eiga i mimo iż dziś ma w dorobku prawie sześćdziesiąt tytułów nigdy filmowej erotyki nie zdradził, aczkolwiek zmieniał nieco jej charakter. Omawiany film, jak do tej pory ostatni w filmografii reżysera, również porusza się po tematyce erotycznej, ale jest to jednak obraz zaskakujący na tle wcześniejszych dokonań Japończyka. Znany ze swej bezkompromisowości w ukazywaniu seksualnej przemocy i najbardziej zwyrodniałych seksualnych patologii łącznie z sadomasochizmem i zoofilią jest w „Love & Loathing...” nad wyraz łagodny. W filmie jest właściwie tylko jedna scena, ukazująca w dość oględny sposób stosunek płciowy, chociaż całkiem sporo scen, które zmierzają w tym kierunku, lecz reżyser albo je ucina albo z jakiegoś powodu nie dochodzą one do skutku. Przemoc – drugi z rozpoznawalnych znaków Sato – jest obecny jedynie w scenie finałowej, gdy szalony otaku tnie skalpelem kilku facetów. Krew wprawdzie malownicza obryzguje ściany i twarze aktorów, lecz jej jasnoczerowny, nienaturalny kolor odbiera jej realistycznego wyglądu a tym samym osłabia charakter sceny. No cóż obraz Japończyka to produkcja niezależna, niskobudżetowa, aczkolwiek to nie wada, bo cały film jest bardziej dramatem obyczajowym niż kinem seksploatacji, która przyniosła Sato tytuł jednego z czterech Niebiańskich Królów Pinku Eiga.

Warto również przestrzec, tych wszystkich, którzy dokonując prostej dedukcji: Sato+erotyka = ostre momenty, że to błędny sylogizm. „Love & Loathing...” to film nie tylko łagodny, ale także konwencjonalny, aczkolwiek rozgrywający się w środowisku jednak nieczęsto pokazywanym na ekranie. Nie jest to film również szczególnie odkrywczy: nie trzeba specjalnie wytężać szarych komórek, by uświadomić sobie, że przemysł porno to piekło mizoginizmu a sława gwiazdy ma więcej cieni niż blasków. A jednak jest w tym filmie sporo życiowej prawdy, jak zwykle wiele trafnych społecznych obserwacji i autentyczne wzruszenie, których dostarcza gra młodych japońskich aktorek. Norie Yasui jest może nieco nazbyt przerysowana, ale za to Mayu Sakuma w roli Yoko/Ayano tworzy bardzo przekonujący portret kobiety walczącej o prawo do szczęścia. Warto również zwrócić uwagę na zdjęcia w ulubionej zimno-niebieskiej tonacji, w której japoński twórca filmuje Tokio.

Być może Sato nie jest w „Love & Loathing & Lulu & Ayano” tak drapieżny jak kiedyś, ale wciąż potrafi jak mało kto pokazać samotność w wielkim mieście.

Love & Loathing & Lulu & Ayano (2010) on IMDb
MOJA OCENA: 7/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Niski budżet, ale znać rękę Mistrza. Filmowane na zimno-niebiesko Tokio i w dokumentalnym stylu chwytane na gorąco życie metropolii-molocha wciąż robią wrażenie.
Jeżeli jesteś nikim, to... zostań gwiazdą porno, czyli blaski i cienie (przede wszystkim) przygody amatorki z branżą porno. Momentów (prawie) nie ma.
Czy szczęście można odnaleźć tylko udając kogoś innego? Od siebie można uciec jedynie w kłamstwo albo szaleństwo. Nie uciekaj, tylko zaakceptuj tym kim jesteś. Proste a jakże trudne.










Brak komentarzy :

Prześlij komentarz