O co chodzi?
Yuki Satoshihisa jest
młodym mężczyzną z poważnymi kłopotami finansowymi.
Niespodziewanie z niezwykłą propozycją zgłasza się do niego
spotkana w hipermarkecie młoda kobieta, Shoko Suwamei. Proponuję
Yuki udział w eksperymencie psychologicznym, w którym można w
prosty sposób wygrać aż 112 tys. jenów za dzień (w sumie
eksperyment na trwać siedem dni).Yuki zgadza się bezzwłocznie
także dlatego, że poczuł coś niezwykłego od pierwszej chwili do
Shoko, a ona również zgłosiła się na uczestniczkę. Wkrótce
okazuje się, że poza Yukim i Shoko na udział w eksperymencie
zgodziło się wziąć udział osiem osób w różnym wieku, o różnym
wykształceniu i wykonywanym zawodzie. Cała dziesiątka zostaje
zamknięta w ultranowocześnie wyposażonym budynku zwanym „Paranoia
House”. Wkrótce wychodzi na jaw, że ów eksperyment ma formę gry
ze swoimi określonymi zasadami, nagrodami, ale także karami. Gdy
niespodziewanie ginie zastrzelony jeden z uczestników, a bohaterowie
odnajdują w swoich pokojach skrytki z ukrytą bronią, do tej pory
raczej pokojowo nastawieni względem siebie uczestnicy zaczynają się
antagonizować. Tymczasem giną kolejne osoby, a ci którzy wciąż
żyją albo sobie zaufają i zaczną współpracować albo się
nawzajem pozabijają. Ku uciesze milionowej, międzynarodowej
publiczności oglądającej za pomocą łączy internetowych
poczynania osamotnionych uczestników gry o przetrwanie.
Reżyser (nie)jednego
filmu
Hideo Nakata nigdy nie przepadał za horrorami. Zaczął je kręcić,
by uzbierać pieniądze na wymarzony dokument o brytyjskim reżyserze
Joseph`ie Losey`u. A jednak w 1998 zrealizował film, który stał
się klasykiem współczesnego kina grozy i najsłynniejszym
przedstawicielem japońskiej współczesnej ghost story zwanej
J-horrorem. Mowa oczywiście o „The Ring-Krąg”. Chociaż po tym
obrazie Nakata wyreżyserował jeszcze piętnaście różnych
filmowych projektów (filmy pełnometrażowe, dokumentalne, seriale)
żaden z nich, nawet „Dark Water”, nie spotkał się z tak dobrym
przyjęciem jak jego słynna opowieść o Sadako. Czy dlatego, że
filmy po 1998 r. zrealizowane przez Nakatę były słabe? Nic z tych
rzeczy! „Kaidan” z 2007 r. to jeden z najpiękniejszych filmów
grozy ostatnich lat, a „L:Change The World” zarobił tylko w
samej Japonii ponad 28 mln dolarów. O niechęci do „poringowych”
filmów Nakaty nie decyduje zniżka formy reżysera, lecz raczej siła
przyzwyczajenia krytyków i przynajmniej części publiczności. Ta
siła przyzwyczajenia wpływa na odbiór twórczości Japończyka w
ten sposób, że cokolwiek nakręci jest porównywane do „The Ring-
Krąg” i jakąkolwiek miałoby to wartość, zawsze porównanie ze
słynnym horrorem wypada na niekorzyść. Po co o tym wszystkim
piszę? Ponieważ po premierze jeden z nowszych obrazów Nakaty, „The
Incite Mill” zebrał wiele złych recenzji. A ja zastanawiając się
dlaczego, doszedłem do wniosku, że jedynym logicznym wytłumaczeniem
jest owa „siła przyzwyczajenia”; skłonność ludzi do
szufladkowania i niechęć do nowości. „The Incite Mill” jest
bowiem filmem niesłusznie odsądzonym od czci i wiary, tylko
dlatego, że nie jest nowszą wersją „The Ring-Krąg”.
Deadly Show
Jasne, fabuła brzmi znajomo. Bo niemal automatycznie przychodzi
na myśl kultowy filmu Kinji Fukasaku, „Battle Royale”,
opowiadający o grupie uczniów walczących ze sobą na śmierć i
życie na bezludnej wyspie. Pojawiają się także inne skojarzenia.
Na przykład, również z 2010 r., „Death Tube” – opowieść o
grupie osób zmuszonych do pokonywania kolejnych zadań pod groźbą
utraty życia w makabrycznych okolicznościach i obserwowanych przez
internautów. Japońskie „Real Onigocco” i „The Shock
Labirynth”, tajlandzkie „13 Beloved” i „Scared”, koreański
„Death Bell”, amerykańska seria „Piła”, film Davida
Finchera „Gra” a nawet polski „Show” Macieja Ślesickiego -
to tylko niektóre tytuły z długiej listy filmów wykorzystujących
schemat gry, w której stawką jest przetrwanie (część z
wymienionych tytułów powtarza też inny wątek – widowiska,
którym stają się zmagania bohaterów oglądanych przez anonimową,
żądną emocji widownię). A zatem pierwszy zarzut: wtórność? A
wcale, że nie. Nakata zaadaptował powieść Hononu Yonezawy, więc
jeśli jest „wtórny” to tylko w takim stopniu jak utwór
literacki i jej adaptacja. Oczywiście nie ma sensu się wypierać
podobieństw do wspomnianych filmów, ale ich istnienie nie czyni
film wtórnym.
„The Incite Mill” opowiada zatem historię podobną, lecz jednak na tyle inną, że ogląda się ją bez przykrego uczucia deja vu. Zasługa w tym zapewne udanej mieszanki filmu detektywistycznego, kryminału, thrillera mystery, dramatu psychologicznego a nawet dramatu społecznego. Brakuje w tym wyliczeniu co prawda horroru, choć mamy trochę rozlanej krwi i mocniejszych momentów, lecz to, że film Nakaty nikogo nie wystraszy, rekompensowane jest interesującą, nieprzewidywalną intrygą i kilkoma scenami przyzwoitego napięcia. Na dobrą sprawę można nawet pokusić się o komplement i tego rodzaju: gdyby Alfred Hitchcock żył współcześnie i był japońskim reżyserem, z pewnością wyreżyserowałby „The Incite Mill”.
„The Incite Mill” opowiada zatem historię podobną, lecz jednak na tyle inną, że ogląda się ją bez przykrego uczucia deja vu. Zasługa w tym zapewne udanej mieszanki filmu detektywistycznego, kryminału, thrillera mystery, dramatu psychologicznego a nawet dramatu społecznego. Brakuje w tym wyliczeniu co prawda horroru, choć mamy trochę rozlanej krwi i mocniejszych momentów, lecz to, że film Nakaty nikogo nie wystraszy, rekompensowane jest interesującą, nieprzewidywalną intrygą i kilkoma scenami przyzwoitego napięcia. Na dobrą sprawę można nawet pokusić się o komplement i tego rodzaju: gdyby Alfred Hitchcock żył współcześnie i był japońskim reżyserem, z pewnością wyreżyserowałby „The Incite Mill”.
Być jak Hitchcock
Postać Mistrza suspensu przywołałem nie bez powodu, ponieważ
Nakata wielokrotnie dawał wyraz w swych filmach, że jest fanem a na
pewno znawcą twórczości słynnego Anglika. Przecież w „The
Ring-Krąg” przeklęta kaseta wideo była niczym innym jak
Hitchcockowskim MacGuffin`em – elementem fabuły koncentrującym i
napędzającym intrygę filmu. Z kolei w „Chaos” Nakata
nawiązywał do zimnych, wyrachowanych blondynek z filmów
Hitchcocka. W „The Incite Mill” z kolei pojawia się znanym z
filmów Anglika motyw złowieszczego labiryntu, w którym znajduje
się niewinny bohater, zmuszony do walki z siłami, których do końca
nie jest w stanie zrozumieć (np. „W cieniu podejrzenia”,
„Północ, północny zachód” i wiele innych). Bliska Hitchcocka
jest także emanująca z thrillera Nakaty atmosfera klaustrofobii i
osaczenia (”Okno na podwórze”, „Zawrót głowy”). Japończyk,
podobnie, jak twórca „Psychozy”, ma dar tworzenia filmowej
rzeczywistości, w której na pozór wszystko jest na swoim miejscu,
lecz w istocie podszyta jest ona niepokojącą ambiwalencją i
niepewnością. Ten dar uwidacznia się właśnie w „The Incite
Mill”. Już sama sceneria budynku, przypominającego bardziej
wnętrze jakieś kosmicznej stacji niż przyjazne miejsce, budzi
niepokój. Niepokojące są także inne elementy: brak wiedzy o
istocie eksperymentu, w którym mają wziąć udział bohaterowie,
dziwne zasady, które mają przestrzegać, krążący po budynku
„Strażnik” (czyli poruszający się na szynach przeczepionych do
sufitu robot), a nade wszystko niewiedza co do prawdziwej tożsamości
i zamiarów innych uczestników. Okazuje się bowiem, że podstawowym
warunkiem funkcjonowania ludzi w grupie jest zaufanie. W filmie
Nakaty bohaterowie są jego pozbawieni.
„The Incite Mill”
można zatem potraktować jako opowieść o reakcjach ludzi w
skrajnych sytuacjach. Ale nie tylko. To także film o amoralności
mediów (i odbiorców), krytyka konsumpcyjnego stylu współczesnych
Japończyków, opowieść o zaniku międzyludzkich związków i o
bezdusznej manipulacji przez finansowo potężne organizacje,
sterujące naszym życiu. Krótko mówiąc to film o samotności
człowieka naszych czasów. Wszystkie te tematy wybrzmiewają w „The
Incite Mill” z różną silą, ale i tak istotniejsze jest to, że
Nakacie udało się je zgrabnie zmieścić w filmie rozrywkowym. Nie
jest to, co prawda obraz wybitny (kilka nielogiczności się
przytrafiło), lecz ja zawsze staram się docenić tych twórców,
którzy dbają by film się fajnie oglądało a zarazem, żeby nie
był to bezmyślny seans. Dla mnie zatem mocna "siódemka".
MOJA OCENA: 7/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Być jak Hitchcock, czyli twórca „The
Ring-Krąg” już nie straszy, ale trzyma w napięciu. I to z
całkiem niezłym skutkiem.
|
Dziesięć nieznanych sobie osób. Szczelnie
zamknięty ultranowoczesny budynek. Eksperyment psychologiczny
niewiadomego celu. Morderca, który może być każdy z
uczestników. I miliony widzów, przyglądających się walce o
przetrwanie. Było? Było, ale warto obejrzeć jeszcze raz.
|
Jesteś tylko pionkiem w grze.
|
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz