piątek, 24 maja 2013

A BLOODY ARIA (Guta-yubalja-deul, Korea Płd, 2006)




Only fools abide by the rules 
/cytat z filmu/

O co chodzi?

Park Young-sun jest profesorem muzyki, miłośnikiem oper oraz młodych atrakcyjnych studentek. Takich właśnie jak Ing-yeong, która wraz z wykładowcą zgodziła się wybrać na samochodową przejażdżkę nowiusieńkim mercedesem. Podróż jednak dość szybko przestaje układać się po myśli profesora. Najpierw zostaje upokorzony przez policjanta-motocyklistę, Moon-jae. Potem skręca w polną dróżkę, która prowadzi nad piaszczysty brzeg rzeki, nieopodal mostu kolejowego. Tutaj próbuje zgwałcić dziewczynę, ale Ing-yeong udaje się zbiec. Gdy profesor chce odjechać, samochód zakopuje się w piasku. Jakby tego było mało wokół auta zaczyna kręcić się bezdomny O-egun, zerkając na samochód. Tymczasem dziewczyna staje się świadkiem jak dwóch punków bije i zakopuje w ziemi młodego licealistę. Gdy chłopak przestaje dawać ślady życia przerażeni oprawcy pakują worek z ofiarą na motor i odjeżdżają. Dziewczyna ucieka i dostaje się nad drogę. Zatrzymuje Bong-yeona, który godzi się zawieźć dziewczynę do Seulu. W rzeczywistości mężczyzna zawozi ją nad brzeg rzeki, gdzie w samochodzie ukrywa się profesor, przechadza się O-egun oraz zatrzymali się dwaj oprawcy z lasu z chłopakiem we worku. Jak się okazuje wszyscy, poza oczywiście Young-sunem i nieszczęsnym licealistą, doskonale się znają, bowiem są panami tej okolicy. I na dodatek bardzo nie lubią, gdy po ich terenie kręci się jakiś wygalantowany profesorek w szpanerskim mercedesie z młodą atrakcyjną dziewczyną.

Szkoła przetrwania, czyli walka klas

Reżyser filmu Won Shin-yeon zadebiutował horrorem, „The Wig” o nawiedzonej peruce, umierającej na raka dziewczynie i mściwym duchu pewnego młodzieńca. Pokazał tym filmem, że warsztat filmowy ma w małym paluszku, a i fabuła jego debiutanckiego filmu, choć czyniła zadość konwencji azjatyckiej ghost story, przemycała niegłupie refleksje na temat ludzkiej pamięci i śmierci. Swoją klasę zdolnego reżysera doskonale czującego się w kinie gatunków potwierdził obrazem „Seven Days” z gwiazdą serialu „Lost”, Kim Yun-jin w roli matki za wszelką cenę starającej się uwolnić porwaną przez bandytów córkę. Jednak najlepszym filmem, z tych które Won już wyreżyserował, jest „A Bloody Aria”, koreański survival horror zrealizowany w sposób absolutnie nietypowy dla tej odmiany filmu grozy.

Skoro zasygnalizowaliśmy, że „A Bloody Aria” jest filmem, który można zaliczyć do „kina przetrwania”, lecz nie do końca zgodnym ze schematem tej odmiany horroru, warto ten schemat przypomnieć. Z grubsza prezentuje się on następująco: grupa mieszczuchów udaje się na prowincję, by pobyć przez kilka dni na łonie natury. Już na początku pobytu narażają się miejscowym swoim zachowaniem, doprowadzając do konfliktu. Ów konflikt dość szybko przemienia się w pojedynek na śmierć i życie między „tutejszymi” a przybyszami. Tego rodzaju historię mogliśmy oglądać zarówno w „Oswobodzeniu” Johna Boormana, w „Teksańskiej masakrze piłą łańcuchowa”, w norweskim „Manhunt: Polowanie” czy w głośnym swego czasu „Eden Lake” Jamesa Watkinsa.

W koreańskim obrazie również mamy do czynienia z konfliktem między grupą miejscowych a przypadkowo znajdującymi się na ich terenie przybyszami zewnątrz. Przybysze, a dokładniej jeden z nich profesor Young-sun irytuje jednak nie swoim zachowaniem, lecz samym faktem, że jest inny i że prezentuje obcy, bogaty świat, niedostępny dla tubylców, będących kimś w rodzaju koreańskich rednecków. Dziewczyna natomiast przez długi czas zmuszona jest znosić po prostu towarzystwo prymitywnych miejscowych. Dopiero, gdy wychodzi na jaw jej znajomość z Young-sunem, przywódca bandy, pocieszny grubasek Bong-yeon zaczyna traktować dziewczynę tak samo wrogo jak profesora. Oboje należą do świata luksus, bogactwa, elegancji i dobrego jedzenia, czyli do świata, do którego Bong-yeon nie ma dostępu. W „A Bloody Aria” podobnie jak w „Eden Lake” znaczenie ma tło społeczne. W koreańskim filmie możemy się go co prawda jedynie domyślać, ale to właśnie ledwie zasugerowane różnice społeczne tworzą granice podziału. Banda Bong-yeona zwanego też Dickhead`em (tłumaczenie zbędne) reprezentuje tych obywateli sytego koreańskiego społeczeństwa, którzy w trakcie zmian gospodarczych, zostali wyrzuceni na margines życia. Byli zbyt biedni, mało mądrzy lub mało zaradni by znaleźć się po stronie profesora i jego studentki. To właśnie frustracja wynikająca, że zadowolona z siebie, robiąca kariery i nieprzyzwoicie się bogacąca część Koreańczyków. zapomniała o tym, którym nie udało się zebrać owoców koreańskiego cudu gospodarczego.

Mieszczuchy i tubylcy

Wyłom w schemacie większości survival horrorów polega także na tym, że nie ma w tym filmie czarno-białego podziału. Przybysze nie okazują się być niewinnymi ofiarami, jedynie nieświadomymi okrutnych reguł panujących wśród tubylców. Young-sun jest snobem i antypatycznym typem. Z premedytacją łamie zasady ruchu drogowego, stara się przekupić policjanta, zamierza zgwałcić Ing-yeong, a kiedy w końcu dostanie się w łapy zwyrodnialców myśli tylko o sobie i o swym super wypasionym mercedesie. Z kolei Bong-yeon i jego kumple wydają się być życzliwie i uczynnie nastawieni do intruzów. Zapraszają dziewczynę i muzyka na wspólny grill, starają się wypchnąć samochód profesora, dużo się uśmiechają i żartują. Czy tak wyglądają prymitywni miejscowi? Te sceny, kiedy Young-sunowi oraz In-yeong pozornie nic nie grozi ze strony Bong-yeona i jego bandy trzymają w wielkim napięciu. Czekamy bowiem, kiedy w końcu grupka sympatycznych obwiesiów przeistoczy się w potwory.

Bardzo psychologicznie wiarygodnie przedstawiono wszystkich bohaterów w tym filmie. O ile możemy się domyślić na podstawie pierwszych scen, że profesor okaże się tchórzem i egoistą, o tyle zaskakuje postać Bong-yeona. Na pierwszy rzut oka wygląda na spolegliwego, do rany przyłóż, faceta. Ale to pozory, w istocie jest to skrywający charyzmę przywódca bandy, któremu nikt młodszy ani silniejszy nie jest w stanie się przeciwstawić i który okazuje się ostatecznie być niebezpiecznym psychopatą. Nie ma jednak mowy o prostym schemacie. Bong-yeon trafi na swego pogromcę, a po drugie ma swoją smutną historię. Podobnie jak najbardziej prymitywny, upośledzony O-egun. Historia obu bohaterów wiąże się z przemocą, której obaj byli ofiarami. Bong-yeon w szkole, a w dorosłym życiu za sprawą sadystycznego gliniarza zwanego Barbarian. O-egun był natomiast katowany przez wyższego rangą żołnierza, który uszkodził mu słuch oraz doprowadził go do pomieszania zmysłów, z których – jak się zdaje nie do końca – się wyleczył. Czy takich bohaterów spotykamy w klasycznym survival horrorze? Nie przypominam sobie. Zazwyczaj tubylcy są symbolem prymitywnego niecywilizowanego świata, który z ich pomocą bierze zemstę na mieszczuchach.

Ludzie jak zwierzęta

Przemoc, która uczyniła z miejscowych osoby przemoc stosującą jest zasadniczym tematem „A Bloody Aria”. Jej dawka w filmie początkowo wydaje się śladowa, lecz gdy w końcu się pojawia nie schodzi z ekranu aż do końca filmu. A jest to obraz autentycznie brutalny, choć przeważa przemoc psychiczna. Zmuszanie licealisty z worka do rozbierania się do naga, do publicznej masturbacji, zmuszanie Ing-yeong do masturbowania chłopaka, próba gwałtu, zmuszanie profesora do walki z licealistą i liczne sceny bicia pięścią po twarzy i kopania czynią ten film niezwykle brutalnym i trudnym do zniesienia. Jest to tym trudniejsze, że widz jest niemal całkowicie pozbawiony konwencji tego rodzaju filmów, której mógłby się uchwycić i wytłumaczyć sobie, że to tylko film. Oczywiście to tylko film, ale nieprzyjemnie realistyczny, wręcz życiowy, w którym obraz rozkwaszanych twarzy aktorów na długo pozostaje w pamięci.

Zatem „A Bloody Aria” traktuje o przemocy. O przemocy jako immanentnej części ludzkiej natury i formy załatwiania wszelkich spraw. Profesor chce posiąść Ing–yeong, więc stara się ją zgwałcić, Bong-yeon chce zemścić się na policjancie, wiec porywa jego młodszego brata i podaje go psychicznym i fizycznym torturom. Licealista, który okazuje się być całkiem nieźle wytrenowany w sztukach walki, chce żywcem spalić swych oprawców. Gdy dziewczyna go powstrzymuje, przekonując go, że zabijanie jest złe, oprawcy znów są górą i omal nie zabijają chłopaka. Gdy Barbarian, dowiaduje się, co Bong-yeon i jego banda zrobiła z jego bratem-licealistą zamienia twarz przywódcy tubylców w krwawą miazgę. Nawet Ing-yeong w akcie kobiecej zemsty wydaje profesora, przyznając się do znajomości z nim.

Albert Einstein powiedział kiedyś: „Przemoc niekiedy pozwala rozprawić się szybko z jakimiś przeszkodami, ale nie jest zdolna czegokolwiek stworzyć”. Jedyne bowiem co tworzy ta spirala przemocy i łańcuch zemsty, to kolejne jeszcze większe cierpienie, które ostatecznie prowadzi do śmierci. Nie bez przyczyny w tym filmie padają zdania w rodzaju: „jestem psem” albo „jesteście gorsi niż psy”, bowiem Won pokazuje ze zwierzęcenie ludzi, którzy uczynili z przemocy sposób na załatwienie wszelkich problemów. W tym filmie nikt nie jest od niej wolny, więc film pod koniec zamienia się w orgię przemocy. Choć są filmy znacznie brutalniejsze i szokujące, to obraz ludzi, kierujących się najprymitywniejszymi emocjami budzi autentyczną grozę i pozostaje w pamięci. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek to bydlę wytresowane przez kulturę. Ale jakim bydlęciem musi być, ktoś kto nie ma pojęcia o kulturze?

„A Bloody Aria” jest jednym z najlepszych filmów o mieszczuchach skonfrontowanych z prymitywnymi tubylcami. Śmiało wykracza poza konwencję, jest rewelacyjnie zagrany przez cały zespół aktorski (choć moim faworytem jest Lee Moon-sik jako Bong-yeon), a na dodatek bezbłędnie sfilmowany w minimalistycznej scenerii praktycznie jednego pleneru. I co najważniejsze pozostawia widza z przejmującym poczuciem, że duma z tego, że jest człowiekiem jest ułudą. W skrajnej sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie filmu, prysnęłaby jak bańka mydlana. Mocne, a przy tym inteligentne kino potwierdzające, że koreańscy filmowcy wciąż mają wiele do przekazania.

Guta-yubalja-deul (2006) on IMDb
MOJA OCENA: 8/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Realistyczne, naturalistyczne kino w najlepszym koreańskim wydaniu.
Klasa średnia na łonie natury i łasce bandy koreańskich rednecków. Bywa zabawnie, ale tylko po to, by było jeszcze bardziej straszno i okrutnie.
Kultura kontra natura, czyli człowiek to bydlę; nieważne czy w drogim garniturze czy w wytartym dresie. Tylko wyje nieco inaczej.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz