O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
/Leopold Staff, Deszcz jesienny, frag./
To nie będzie standardowa recenzja. Tak jak „niestandardowy” jest film, którego dotyczy. Czasem można natknąć się w bezdennych czeluściach Internetu na rzeczy tak niezwykłe, zadziwiające i niesamowite, że ich istnienie wydaje się być możliwe tylko w wirtualnej rzeczywistości. „Rain Town”, krótkometrażowy film animowany Hiroyasu Ishidy, ledwie, dwudziestotrzyletniego studenta Kyoto Seika University, to właśnie przykład czegoś tak niezwykłego, że aż nierzeczywistego. Odczucie tego rodzaju wywołuje opowiedziana przez Ishidę historia, choć raczej należałoby napisać, „namalowaną”, bo plastyczna siła tego skromnego filmiku jest tak wielka, że można ją przyrównać do malarskiego dzieła. Moc „Rain Town” bierze się z jego wizualnego piękna, urzekającego poetyckiego charm`u, z cudownej, subtelnej muzyki i z niemal mistycznego zespolenia w doskonałą jedność formy i treści.
Fabuła jest prosta: gdzieś w nienazwanym świecie, w mieście, w którym od zawsze pada deszcz, pojawia się mała dziewczynka. Błąkając się po zalanych przez deszcz ulicach, mijając opustoszałe domy, przypominające bardziej samotne, zapomniane groby niż mieszkania ludzi, dziewczynka dostrzega, że oprócz niej jest ktoś jeszcze w tym skażonym śmiercią mieście. W szczelinie między budynkami, sprawiającej wrażenie bramy do innego świata, dziewczynka dostrzega, tajemniczą postać o cienkich nogach, rękach i okrągłej głowie. To automat. Ale skrywający ludzkie serce. Dziewczynka i tajemnicza istota, o której nie wiadomo nic, ponadto, że jest Inna od człowieka (ale w jakimś sensie zarazem mu bliska) zaprzyjaźniają się. Maszyna ratuję nawet dziewczynce życie, gdy ta wpada do niewidocznej w zalanej woda ulicy wyrwy. „Przyjaciel” dziewczynki nie jest doskonalszą wersją człowieka. Jest tylko samotna, kruchą istotą. Gdy dziewczynka zbyt gwałtownie pociąga automat za rękę, ten się rozpada.
„Rain Town” to przykład dzieła, które oddziaływa przede wszystkim na emocje widza. Czyni to przez perfekcyjnie dobraną formę surrealistycznej baśni i styl (np. w tym przypadku jakby zamgloną przez nieustannie padający deszcz fakturę rysunków) oraz przez przywołanie sugestywnie ukazanego świata przedstawionego. Pojawia się w nim wiele elementów silnie nacechowanych emocjami (m.in. dziecko, deszcz, opustoszałe miasto, przyjaźń). Elementy te są mistrzowsko wkomponowane w film, zdają się być częścią przedstawionego świata w sposób tak naturalny, jak powietrze, którym oddychamy. Zabrzmi to jak banał, ale „Rain Town” to film atmosfery. To film, który udawania, że sztuka filmowa, nawet animowana, choć posłguje się konkretnym obrazem, w rękach uzdolnionego artysty, może osiągnąć poziom abstrakcji możliwy tylko w literaturze czy muzyce. Wydaje się, że obraz Ishidy nie tworzy poetyckiej atmosfery zadumy i ulotnego piękną, ale że on jest tę atmosferą.
Mam wrażenie, że im staram się więcej napisać o „Rain Town”, tym bardziej oddalam się od istoty, esencji tego niezwykłego dzieła. Bo z tym filmem jest jak z winem najwyższej jakości: jest po to, żeby delektować się jego smakiem, a nie o nim rozprawiać. Nie pozostaje nic innego jak zaprosić do seansu: oglądajcie i zachwycajcie się!
PS: A ja tak po cichu myślę sobie, że być może z Hiroyasu Ishidy wyrasta następca Hayao Miyazakiego albo Satoshi Kona. Czas pokaże, ale trzymam za tego młodego człowieka kciuki.
MOJA OCENA: 10/10
REALIZACJA | FABUŁA | DRUGIE DNO |
To nie jest typowe anime, to coś znacznie więcej. Sfilmowane malarskie dzieło | Na deszczowym cmentarzu-mieście rodzi się przyjaźń… | Mnóstwo w tym filmie symboli i odwołań do popularnych w kulturze japońskiej motywów (potop, dziecko, postać Innego itp.), ale najważniejsze są emocje. I padający deszcz… |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz