wtorek, 21 czerwca 2011

FUNNY GAMES (Austria, 1997)



 PRZEMOC NIE DO STRAWIENIA

„Funny Games” to najsłynniejszy film w reżyserii Michaela Haneke. I jeden z najbardziej przewrotnych i wstrząsających thrillerów w dziejach gatunku. Sam reżyser określa go mianem „parodii thrillera”, ale widzowi podczas seansu raczej nie będzie do śmiechu. Obraz opowiada historię trzyosobowej rodziny, wywodzącej się z klasy średniej, która podczas letniego wypoczynku staje się ofiarą psychopatycznych morderców. Napastnicy z łatwością zdobywają pełną kontrolę nad przerażonymi członkami rodziny, terroryzując, upokarzając i dręcząc psychicznie swe ofiary. Wymyślają przeróżne „gierki i zabawy”, by jeszcze bardziej dotkliwie pogrążyć bezradnych mieszkańców letniskowego domku, do którego podstępem wtargnęli. Jedna z najważniejszych gier polega na zakładzie: czy komuś z rodziny uda się dożyć do ranka, czy też nie? Jednak reguły gry, która toczy się między intruzami, a rodziną nie mają nic wspólnego z zasadami  fair play, bo to mordercy je ustalają i kiedy chcą zmieniają.

Głównym tematem dzieła austriackiego reżysera, Michaela Haneke jest bowiem analiza zjawiska filmowej przemocy. Analizę tę twórca „Pianistki” przeprowadza z prawdziwą wirtuozerią mistrza. Bo on podobnie, jak negatywni bohaterowie "Funny Games", prowadzi wyrafinowaną, bezlitosną grę z widzem. Gra rozpoczyna się już od mylącego, sarkastycznego tytuły filmu, który sugeruję komedię, a przynajmniej czarną komedię. Tymczasem „śmiesznymi grami” nieproszeni goście określają torturowanie i zabijanie ludzi. W obrazie Haneke przemoc (głównie psychiczna) przybiera bowiem postać okrutnej zabawy w zabijanie. Czy tytuł filmu zatem to tylko ponura ironia?

Kolejny mylący trop dotyczy przynależności gatunkowej dzieła Haneke. Obraz zaczyna się jak familijny film obyczajowy, by z chwilą dostania się intruzów do domu letniskowego, zmienić się w thriller, który następnie przechodzi kolejne metamorfozy: horror, czarna komedia, a w końcu autotematyczna gra w kino. Ta żonglerka, dodajmy – mistrzowska,  filmowymi gatunkami ma wyraźny cel: za każdym razem, gdy widz zaczyna się oswajać z konwencją filmowego gatunku, reżyser z premedytacją zmienia gatunek na inny. Drastycznie tym samym odbiera widzowi poczucie pewności i przewidywalności, bo wszelkie poczynione przez niego spekulacje, co dalszego rozwoju filmowej intrygi spalają na panewce. Ale Haneke osiąga coś jeszcze. W ten sposób bezpieczny dystans odgradzający odbiorcę od ekranowej rzeczywistości zostaje zmniejszony, ale, rzecz jasna, Haneke nie poprzestaje tylko na tym. Kolejnym krokiem ku całkowitemu zniesieniu owego dystansu jest łamanie filmowych konwencji w opisie bohaterów.

Mężczyzna, Georg ( Ulrich Muhe) jest mężem Anny (Susanne Lothar), ojcem kilkuletniego Schorsi`ego (Stefan Clapczynski), powinien więc tradycyjnie uosabiać obrońcę domowego ogniska zagrożonego przez dwójkę bezwzględnych psychopatów. Powinien uosabiać siłę, mądrość i odwagę, a tymczasem napastnicy to właśnie jego unieszkodliwiają jako pierwszego. Georg ( ze złamana nogą) okazuje się zresztą najmniej odpornym i najbardziej bezradnym członkiem rodziny. Najsilniejszą postacią wydaje się być Anna, żona Georga, która dzielnie znosi wszystkie doznawane od napastników upokorzenia i nawet wzbudza w nich coś na kształt podziwu. Przewrotność opisu bohaterów dotyczy jednak w głównej mierze morderców: Paula (Arno Frish - ulubiony aktor Haneke, którego mogliśmy oglądać w roli młodocianego mordercy w „Benny`s Video” ) i Petera (równie znakomity Frank Giering), choć ten ostatni jest nazywany także Tomem, Fatty`m lub Butthead`em. Prześladowcy nie mają bowiem w istocie imion, są - jak stwierdził w jednym z wywiadów Haneke –  medialnymi tworami (tyle tylko, że Paul ma tego świadomość, a jego kompan nie, ale o tym więcej nieco dalej). Mordercy dalecy są bowiem od naszych oczekiwań i stereotypów, do których przyzwyczaiły nas setki filmów opowiadających podobne historie. Zachowują się uprzejmie, są grzeczni (do czasu), ubrani w krótkie spodenki i koszulki polo wyglądają tak banalnie i niewinnie, że aż przerażająco. Widzowi zostaje odebrane kolejne bezpieczne schronienie - demonizacja zabójcy. Wiadomo wszak, że psychopaci pokroju Hannibala Lectera istnieją tylko w wyobraźni pisarzy i scenarzystów filmowych, wiec w istocie nie są groźni. Ale Paul i Peter wyglądają i zachowują się jak osoby, które codziennie mijamy na ulicach. Prawdziwie przerażająca jest właśnie ich banalność, a nie efektowna demoniczność. Ponieważ zło nie jest efektowne, jest pospolite i banalne i dlatego tak niebezpieczne.

 Ale bynajmniej nie ostatnia to niemiła niespodzianka czekająca na odbiorcę. Okazuje się, że młodzieńcy, którzy wtargnęli do domku letniskowego i zamienili wakacje trzyosobowej rodziny w koszmar, nie mają motywu. Na pytanie zrozpaczonego Georga „dlaczego to robią”, wymieniają całą listę coraz bardziej absurdalnych powodów, kpiąc sobie z mężczyzny i z oczekiwań widza. To kolejna „gra”. Napastnicy torturują i zabijają dla samego torturowania i zabijania. Po prostu. W pewnym sensie same zabójstwa też nie w pełni odpowiadają obrazom przemocy znanym z innych  serial killer movies . Brak im widowiskowości, rozmachu, a nawet pomysłowości – żadne z morderstw  nie jest pokazane ze szczegółami, czasem jedynie odgłos strzału sugeruję, że ktoś został śmiertelnie postrzelony. Widz czuje się oszukany i zawiedzony, ale na pewno nie mniej przerażony. W "Funny Games" sposób uśmiercania ofiar jest banalny, źródłem grozy jest nieuchronność śmierci, której nie są w stanie powstrzymać bezradne ofiary.

 Jednak tak naprawdę bezradny staje się także widz. To dlatego mniej wyrobieni widzowie mają problem z przewrotnością filmu Haneke, który czyni wszystko by zburzyć iluzję filmowej fikcji. Filmowy obraz przemocy tak często przedstawiany na ekranie, w końcu sam stał się jedną wielką konwencją, co pozwala widzowi zachować dystans i po seansie zapomnieć o traumatycznych doświadczeniach filmowych bohaterów, których był świadkiem. Ale tak nie dzieje się w przypadku omawianego filmu. Kilkukrotnie reżyser za sprawą postaci Paula wprowadza zabieg bezpośredniego zwracania się filmowego bohatera do widowni. Paul pyta w pewnym momencie widzów, wpatrując się wprost w kamerę: „Jak sądzicie: wykończyć ją teraz, czy później ?”. Innym razem, gdy Anna chwyta za strzelbę i oddaje śmiertelny strzał, Paul chwyta za pilota od wideo i wciska przycisk, po czym na ekranie w przyspieszonym tempie cofają się ujęcia z Anną strzelającą do Petera aż do momentu, w którym Anna dostrzega leżącą na stole broń. Tym razem jednak Paul ją uprzedza i żaden z prześladowców nie ginie. Zabójcy wciągają widza w świat stworzonej dla niego filmowej agresji: pytają się o jego samopoczucie, jego zadowolenie, nagromadzenie zła. Widz staje po tej samej stronie barykady. Staje się tak samo odpowiedzialny i winny. Austriacki reżyser nie obwinia, rzecz jasna, widza w sposób dosłowny, ale oskarża o chorą fascynacje przemocą. Bo to przecież dla jej zaspokojenia powstają setki filmów, z coraz bardziej wymyślnymi obrazami upokarzania, torturowania, mordowania.

Do czego zmierza ta destrukcja ekranowej fikcji? Haneke przebijając się przez konwencję, niszcząc estetyczny nawias, pragnie dotrzeć do nagiej, przerażającej prawy o widzu. To nic, że podczas realizacji nikt nie zginął a film to przecież fikcja, bo Austriaka interesuje pozbawiona racjonalnych podstaw fascynacja przemocą.  Haneke wyjaśnia: „Nie chodzi o to, czy i jak pokazywać przemoc, ale pozwolić widzowi uświadomić sobie własny stosunek do przemocy i do sposobu, w jaki została pokazana. W „Funny Games” chciałem pokazać przemoc taką, jaką jest naprawdę, to znaczy niemożliwą do strawienia.” I przemoc u Haneke odarta z wykpionych filmowych stereotypów, klisz i konwencji jest nie do przełknięcia. Czy dalej drogi widzu podoba ci się zabijanie na ekranie? Czy nadal uważasz, że filmowa przemoc to tylko „śmieszną gra”?

Więcej o  FUNNY GAMES

MOJA OCENA: 9/10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Niezwykła mieszanka gatunkowa i kino autotematyczne. Mniej wyrobiony widz może się zniechęcić zwłaszcza, że Haneke stosuje ulubione długie statyczne ujęcia, podczas których pozornie nic się nie dzieje, ale w istocie dzieje się tyle, że emocje aż rozsadzają kadry.
Nie ma to jak weekend we własnym domku letniskowym! Zwłaszcza, gdy dwaj sympatyczni młodzieńcy wpadają po jajka i nie mają zamiaru szybko sobie pójść. Fabuła typowa dla większości thrillerów, ale jej drugie dno – zdecydowanie wyjątkowe. 
Podoba się Wam zaibjanie na ekranie, uważacie, że przemoc jest cool? Po filmie Haneke poczujecie obrzydzenie do samych siebie. Przewrotny, inteligentny traktat o zjawisku filmowej przemocy i sposobie jej odbioru przez widza.
 




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz