O co chodzi?
Osiemnastoletnia India
Stoker oraz jej matka Evelyn opłakują tragiczną śmierć ojca i
męża w wypadku samochodowym. Nieoczekiwanie na pogrzebie zjawia się
od lat nie dający znaku życia brat zmarłego, Charlie. India,
wzorowa uczennica, ale zamknięta w sobie nastolatka jest zła na
matkę, że nigdy nie wspominała o wuju Charlie`m, jego zaś samego
traktuje z podejrzliwością. Nie bez słuszności. Wkrótce po
przybyciu tajemniczego krewnego do posiadłości Stokerów w
niejasnych okolicznościach znika wieloletnia służąca rodziny, a
jej los dzieli kuzynka Evelyn, najwyraźniej starająca się
przestrzec samotne kobiety przed stryjem. Tymczasem pełen osobistego
uroku Charlie uwodzi matkę Indii, lecz jego celem jest właśnie
ona. Nastolatka coraz bardziej ulega fascynacji, a gdy ten na jej
oczach zabija szkolnego kolegę, który próbuje zgwałcić
dziewczynę, India staje się także wspólniczką w zbrodni.
Dziewczynę nie są w stanie odstraszyć przerażające fakty o jej
wuju, które przypadkowo odkrywa. Co więcej zaczyna pojmować, że
łączy ją z diabolicznym krewnym więcej niż przypuszczała.
Mr Oldboy w Hollywood
Recenzja „Stokera”,
amerykańskiego debiutu Parka Chan-wooka może wydawać się
zaskakująca na moim blogu poświęconym kinu azjatyckiemu.
Postanowiłem jednak w tym przypadku odstąpić od zasady
recenzowania tylko filmów azjatyckich, ponieważ pierwszy
hollywoodzki film twórcy „Oldboya” moim zdaniem zasługuje na
uczynienie wyjątku. Bo to po prostu udany obraz. I choćby fakt, że
azjatycki reżyser zdołał z powodzeniem zadebiutować na
niegościnnej dla azjatyckich artystów kina amerykańskiej ziemi
godne jest odnotowania, a nawet nieco dłuższego tekstu niż
wzmianka. Bo powszechnie wiadomo, iż filmowe przygody twórców z
Azji w Hollywood w zdecydowanej większości kończyły się z marnym
skutkiem i to dla amerykańskich producentów (kiepskie wyniki
komercyjne), i dla sprowadzonych z zagranicy reżyserów (w
artystycznym rozwoju jest to zazwyczaj regres). Najlepszym przykładem
jest debiut Kim Ji-woona, twórcy niezapomnianej „Opowieści o
dwóch siostrach”, którego amerykański „The Last Stand” z
Arnoldem Schwarzeneggerem, choć jest filmem solidnym, żadnej ze
stron nie przyniósł oczekiwanych korzyści. Film osiągnął jak na
standardy kina zza Oceanu marny wynik finansowy, dla gwiazdora kina
akcji z lat 80. wielkim powrotem na ekrany raczej nie był, a dla
Kima pod względem artystycznym było to doświadczenie raczej
uwsteczniające niż rozwijające.
Nie znaczy to, że nie zdarzają się wyjątki. Najbardziej
spektakularnym przypadkiem twórcy z Dalekiego Wschodu, który
znakomicie zadomowił się w kinie hollywoodzkim jest Ang Lee. Lee
urodził się na Tajwanie, tam też nakręcił pierwsze filmy, choć
światową sławę przyniosły mu dopiero produkcje zrealizowane dla
Amerykanów (m.in. „Rozważna i romantyczna”, „Przyczajony
Tygrys, Ukryty Smok”, „Brokeback Mountain”). Inna sprawa, że
Lee od kilku lat ma obywatelstwo USA zatem formalnie nie jest
przedstawicielem Azji. Niemniej wspominam o jego przykładzie, bo
słynny koreański reżyser Park Chan-wooka ma szansę podążyć
drogą kariery podobną do Lee. „Stoker” co prawda finansowo
wypadł kiepsko (tylko ok 10 mln dolarów zysku przy budżecie 12
mln), ale uzyskał wiele pochlebnych recenzji krytyków a także
widzów (wysoka ocena na IMDB – 7,3). Wydaje się zatem, że Park
może otrzymać drugą szansę od amerykańskich producentów,
chociaż osobną kwestią jest czy sam reżyser będzie nią
zainteresowany i czy dobrze, by wybitny twórca kina koreańskiego na
dłużej zapuszczał korzenie w Hollywood.
Koncert obrazów pod
batutą Maestro Parka
Pora na szczegóły,
czyli dlaczego, mimo niedobrych doświadczeń z przyszłości, udało
się bez większych zgrzytów pogodzić artystyczną osobowość
twórcy, przybywającego z odmiennej kultury, tradycji i
społeczeństwa z potężną hollywoodzką machiną produkcyjną?
Przede wszystkim współczesny świat to globalna wioska, w której
wpływy najróżniejszych kultur w naturalny sposób nieustannie
krzyżują się, a ponadto język filmu jest językiem ponad
międzynarodowym. Po drugie Park Chan-wook nigdy nie krył swych
fascynacji amerykańskim kinem gatunkowym, zatem reguły rządzące
nim są mu doskonale znane. Nie sposób też nie wspomnieć o
ulubionej estetyce, w której tworzy Park czyli o postmodernizmie,
łączącym swobodnie różne style filmowe, co ułatwia dostosowanie
się do wymogów komercyjnych, a zarazem zachowanie własnej
autorskiej wizji filmu. Po trzecie wreszcie cokolwiek by powiedzieć
o scenariuszu Wentwortha Millera, gwiazdy serialu „Prison Break”,
to można stwierdzić jedno: historia jest na tyle uniwersalna i
pojemna, że nie ogranicza w znaczny sposób inwencji reżysera. I to
widać w „Stoker” już od pierwszych kadrów.
To, co bowiem najbardziej
rzuca się w oczy, to niezwykła strona wizualna. Nietypowe
kompozycje kadrów, nieszablonowe ustawienia kamery i jej
wyrafinowane ruchy, przywiązywanie wagi do detali, czy też
wykraczające poza zwykłe relacjonowanie wydarzeń korzystanie z
montażu filmowego. „Stoker” zachwyca, zwłaszcza na tle
standardowych, do bólu schematycznych i wtórnych realizacji
amerykańskich, kreatywnością wizualnej wyobraźni reżysera, który
– ma się wrażenie – pragnie niemal każde ujęcie nakręcić w
sposób maksymalnie efektowny i nietuzinkowy. Nie będę mnożył
jednak kolejnych epitetów, określających imponującą zdolność
Parka do mistrzowskiego opowiadania obrazem: niech przemówią
konkretne przykłady.
W jednej ze scen India
czesze włosy swojej matki. Ujęcie w wielkim zbliżeniu ukazuje
rozczesywane pasma gęstych, rudych włosów Nicole Kidman,
odtwarzającej postać Evelyn, a kamera podąża za posuwistymi
ruchami grzebienia. W pewnym momencie włosy matki w płynny sposób,
bez zmiany ujęcia, przemieniają się w kępy gęstej trawy wśród,
których ukryci są India i jej ojciec, polujący na zwierzynę.
Ujęcie to bowiem ilustruje wymianę zdań między Evelyn a jej córką
o wspólnych polowaniach dziewczyny z ojcem. Fani horrorów bez
problemu dostrzegą podobieństwa w sposobie przejścia od detalu do
planu ogólnego ze słynnym ujęciem makiety labiryntu, którą
ogląda Jack Torrance, bohater „Lśnienia”. Wraz z coraz większym
powiększeniem makiety kamera odkrywa, że po labiryncie... spacerują
żona i syna Jack`a. Reżyser filmu, Stanley Kubrick użył tricku, łączącego w niezauważalny sposób w jednym ujęciu dwa
ujęcia: sfilmowany przy użyciu zoom`u obraz papierowej makiety
labiryntu i obraz uchwycony z helikoptera, przedstawiający
„prawdziwy” labirynt z żywopłotu, znajdujący się przed
hotelem „Overlook”.
Wróćmy jednak do obrazu
Parka i jego niezwykłego wizualnego stylu. Oto jeszcze jeden
przykład pomysłowości koreańskiego reżysera, tym razem w
kompozycji kadru, igrającej z oczekiwaniami widzów. W jednej ze
scen w posiadłości Stokerów zjawia się szeryf, rozpytując Indię
o jej randkę z zaginionym szkolnym kolegą. Kadr jest
zainscenizowany następująco: po jego prawej stronie, w zbliżeniu
widzimy skupioną twarz wujka Charliego (bezpośrednio
zainteresowanego, tym co zezna szeryfowi India). Po lewej, w głębi
kadru, w planie pełnym widzimy rozmawiającą z przedstawicielem
prawa nastolatkę. Wydawać by się mogło z tak skomponowanego
ujęcia, że Charlie stoi tyłem do prowadzących ze sobą rozmowę
osób, przysłuchując się wymianie słów. Gdy jednak mężczyzna
rusza przed siebie okazuje się, że scena rozmowy widoczna w lewym
boku kadru była odbiciem w lustrze, a krewny stał zwrócony przodem
do rozmawiających. Niby drobiazg, ale u koreańskiego twórcy nie ma
nieważnych czy mniej ważnych elementów kadrów.
Przykładów tego rodzaju
jest mnóstwo i każdy można by szczegółowo analizować się,
zachwycając się nie znającą granic kreatywnością reżysera.
Wydaje się bowiem, że Park nie reżyseruje, a raczej dryguje
bezbłędnie zgraną orkiestrą, składającą się z obrazu, dźwięku
i gry aktorskiej. Zresztą polecam zwrócić uwagę na sekwencję z
zabójstwem kuzynki Evelyn, gdy kilkoro różnych postaci w różnych
miejscach, ale wykonujących podobne czynności połączonych zostaje
w mistrzowskim montażu polifonicznym, o spektakularności i napięciu
porównywanym ze słyną sekwencją z dzwoniącym telefonem z prologu
„Dawno temu w Ameryce” Sergio Leone. Krótko mówiąc „Stoker”
to realizacyjny majstersztyk. Nawet gdyby film był niemy, oglądałoby
się go z zapartym tchem.
Barkowy styl Parka to nie
jest wyłącznie przypadek amerykańskiego debiutu. W porównaniu do
takich koreańskich filmów twórcy „Oldboya”, jak „I`am
Cyborg, but it`s Ok” czy „Thirst” „Stoker” jest raczej
obrazem w miarę oszczędnym w kreatywnym podejściu do materii kina.
Niemniej co innego jest w tym fakcie interesujące: że Parkowi udało
się zachować własne autorskie podejście do sztuki filmowej.
Zazwyczaj zagraniczni reżyserzy zostają wynajęci do wykonania
określonego zadania i poza jego treść i formę nie pozwala im się
wykraczać. Być może to estyma koreańskiego artysty, a być może
podobieństwo poglądów na rolę obrazu w filmie między Parkiem a
producentami jego filmu, Ridleyem i Tonny`s Scottem sprawiło, że
Koreańczyk mógł do woli eksperymentować z warstwą wizualną.
No, ale film, to także
treść.
Cień zła
Scenariusz Millera, co
podkreśla jego autor, zawierający wiele świadomych nawiązań do
fabularnie zbieżnego klasyka mrocznego thrillera, „Cienia
wątpliwości” Alfreda Hitchcocka, jest historią zaskakująco
zgrabnie napisaną. Oś intrygi zasadza się na wzajemnych,
dwuznacznych relacjach między Indią a wujkiem Charliem. Są to w
filmie najlepiej i najciekawiej napisane rolę, a odtwórcy tych
postaci na ekranie Mia Wasikowska („Alicja w Krainie czarów”) i
Mathew Goode („Strażnicy”) są idealnie „zgrani” ze swymi
bohaterami. Miller miał nosa, że głównymi bohaterami uczynił
postacie mroczne, niejednoznaczne, budzące grozę, ale także
niezdrową fascynację (zwłaszcza stryj Charlie), a zarazem
skutecznie unikające banałów i schematów przedstawiania czarnych
charakterów. Demoniczny wujek wpisuje się co prawda w formułę
filmowego psychopaty (czy też nawet: filmowego, amerykańskiego
psychopaty), ale nie jest typem prymitywnego szaleńca. Co prawda nie
cofa się przed fizycznym unicestwieniem ofiary (ulubiona metoda:
duszenie), niemniej jest przede wszystkim wyrafinowanym
manipulatorem, który używając subtelnych metod (perswazji,
uwodzenia, podstępu), niczym pająk tka swą niewidzialną sieć
wokół swej ofiary. Nie bez powodu w jednej z pierwszych scen kamera
z uwagą śledzi, wspinającego się po nodze Indii pająka.
Park bowiem na wiele
sposobów stara się dać do zrozumienia widzom, że Charlie to
uosobienie zła. Jest to zło „filmowe”, bowiem efektowne,
fascynujące, magnetyzująco erotyczne, ale zarazem tajemnicze.
Trafny zabiegiem okazało się pozostawienie niedopowiedzenia w
kwestii pochodzenia niebezpiecznych skłonności Charlie`ego do
wyrządzania krzywdy innym osobom. Stryj jest zły bo ludzie bywają
źli. Bez powodu. Co prawda Park podrzuca kilka tropów (m.in.
rzekoma miłość do Indii, choroba psychiczna), ale w istocie nie
wyjaśniają one, lecz jedynie jeszcze bardziej komplikują poznanie
przyczyny zła, którego wcieleniem jest Charlie. I bardzo dobrze, że
w tej kwestii reżyser pozostawia pole do domysłów, bowiem postać
enigmatycznego krewnego urasta do rangi metafory.
Wydaje się, że postać
Indii jest jeszcze bardziej interesująca. Bo skoro Charlie jest
reprezentantem zła, to dziewczyna – Dobra. Na szczęście ten
czarno-biały podział nie jest w filmie Parka tak oczywisty. Bo
nastolatka jest nie tyle „dobra”, co raczej niewinna, nieskalana,
czysta, ale gdybyśmy chcieli dopowiedzieć, że pojawienie się
psychopatycznego wujka odbiera jej niewinność i pozostawia skalaną,
to nie do końca byłaby to prawda. Podoba mi się w tej postaci
cień, który kładzie się na czystość tej bohaterki. Ten cień
zła, który z niej wyziera jest w filmie na wiele, sposóbów
wyraźnie akcentowanych. Niepokojące może się wydawać choćby
zamiłowanie Indii do polowań i zabijania żywych istot. Ale są też
bardziej subtelne sygnały (ujęcie, w którym Indii, leżąc na
łóżku wykonuje pozornie bezsensowne ruchy „motyla” rękoma i
nogami). Krótko mówiąc Indii nie jest dobra, a niewinna jest
tylko, dlatego, że jeszcze nie spotkała swego nauczyciela. W końcu
jednak uczeń spotyka swego mistrza (Charliego), dlatego też nie
powinien nas zaskakiwać krwawy finał.
Interesujące jest jednak
w postaci Indii, że choć drzemią w niej siły zła, siły dobra
nie dają łatwo za wygraną. Dziewczyna początkowo odnosi się do
wuja z wielką niechęcią, nie daję mu się uwieść ani
zmanipulować. W pewnym momencie pakuje rzeczy krewnego i pragnie go
wyrzucić z posiadłości, lecz zarazem nie powiadamia policji gdy
odkrywa jedną ze zbrodni Charliego, okłamuje szeryfa, gdy ten pyta
ją co stało się z jej szkolnym kolegą. Co więcej na wspomnienie
jego ostatnich chwil życia, których była świadkiem, doznaje
seksualnego podniecenia, skłaniającego ją do masturbacji. Nie wiem
czy jest to zasługa reżysera czy scenarzysty, ale udało im się
stworzyć niebywale gęstą sieć emocji, uczuć i żądz, którymi
główni bohaterowie są opleceni. Nic dziwnego, że w początkowo
chłodnych relacjach między wujem a jego bratanicą, z czasem
zaczyna się dziać coraz więcej i gorącej.
Fabularnie zatem „Stoker”
jest opowieścią o niebezpiecznej fascynacji złem, której o tyle
łatwo ulec, że nikt od jego nasion nie jest wolny. To także
historia dojrzewania, utraty niewinności i wkraczania w dorosłość,
która okazuje się być drogą w mrok. To także opowieść o
dziwnych, skomplikowanych związkach między Erosem a Tantosem. A
pewnie uważny i dociekliwy widz znalazłby pretekst jeszcze do kilku
innych refleksji ogólnej natury. W każdym razie całkiem nieźle
jak na mainstreamowy film hollywoodzki.
Trochę narzekania
Kilka rzeczy jednak się
nie udało. Wydaje mi się, że istnieje dość duża dysproporcja
jakościowa między głównymi rolami a rolą Kidman, jak też
pozostałych postaci drugiego planu. Evelyn momentami jest irytująca
(chyba, że taka miała być?) a inne postaci raczej statystują.
Można też przyczepić się do finału, że nazbyt dosłowny i
logicznie wątpliwy. No i jeśli spójrzmy na „Stokera” przez
pryzmat koreańskich dokonań Park Chan-wooka, to rzecz jasna film
ten wypadnie raczej blado. Ale gdy za punkt odniesienia przyjmiemy
dorobek azjatyckich reżyserów, kręcących dla Hollywood (choćby
Kim Ji-woona), to amerykański debiut twórcy „Trylogii Zemsty”
prezentuje się nadspodziewanie udanie. Imponująca realizacja,
niegłupia historia, świetne kreacje aktorskie - to nie często
zdarza się w przypadku reżyserów werbowanych przez Hollywood.
Zresztą warto samemu sprawdzić.
MOJA OCENA: 8/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Realizacyjny majstersztyk a wizualną
kreatywnością mógłby Park Chan-wook obdzielić kilka filmów.
|
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
albo zapasy Dobra i Zła, Niewinności i Zepsucia, Światła i
Mroku. Wynik starcia wydaje się jednak przesądzony, skoro Zło
nie gra fair.
|
O niebezpiecznych związkach między Złem a
nieco mniejszym Złem.
|
Bardzo są podzielone zdania na temat tego filmu. Jeszcze nie obejrzałam, trochę się boję zawodu, a Chan-wook dotąd mnie nie zawodził.
OdpowiedzUsuńDziękuję za obszerny tekst, może to mi pomoże podjąć decyzję :).
Dlatego warto obejrzeć i wyrobić sobie własne zdanie.
Usuń