No.
No?
He`s just starting the next game.
/fragment
dialogu z filmu/
O co chodzi?
Seiji Hasumi jest młodym, przystojnym nauczycielem zatrudnionym w
jednym z japońskich liceów. Uwielbiany jest przez uczniów i
szanowany przez nauczycieli, bowiem ma przyjacielski stosunek do
swych podopiecznych i pełen jest skutecznych pomysłów,
usprawniających działanie szkoły. Jednak nie wszyscy w szkole są
bezkrytycznie zachwyceni osobą Hasumiego. Nauczyciel fizyki Tsurii prowadzi prywatne śledztwo w sprawie ulubieńca uczniów (a
zwłaszcza uczennic). W poprzedniej szkole, w której Hasumi pracował
doszło do serii tajemniczych samobójstw, a życiorys mężczyzny
wiązał się z zaskakująco często występującymi tragicznymi
zdarzeniami (m.in. śmiercią rodziców Hasumiego). Swoimi
podejrzeniami Tsurii dzieli się jednym z uczniów, Keisuke, również
nie wierzącym w czyste intencje charyzmatycznego nauczyciela.
Wkrótce Tsurii w dość niespodziewanych okolicznościach popełnia
samobójstwo a ciekawski uczeń znika bez śladów. Nikt nie zdaje
sobie sprawy, że za śmierć nauczyciela i zniknięcie Keisuke
odpowiada Hasumi. W rzeczywistości jest on śmiertelnie
niebezpiecznym psychopatą, zagrażającym uwielbiającym go uczniom.
Powrót
Miike
Wyjaśniam:
guru japońskiego kina kultowego, Takashi Miike od 1991 r. z
powodzeniem kręci filmy w Japonii i nic nie wskazuje, aby w tej
kwestii cokolwiek miało ulec zmianie. Wyraz „powrót” użyty w
tytule tego akapitu oznacza comeback
reżysera do gatunku szeroko pojętej grozy. Ostatni film Japończyka
przynależny do horroru pochodzi z 2006 r.: to „Detective Story”.
Od tego czasu Miike zdobywał kolejne obszary kina gatunków, w
których jeszcze nie pracował: m.in. komedia familijna („Ninja
Kids”, 2011), remake klasyków jidai geki
(„13 Assassins”, 2010 oraz „Harakiri”, 2011), czy dramat
sądowy („Ace Attonery”, 2011) a także powracał do filmów
niegdyś przez niego realizowanych (m.in. „Crows Zero 2” i
„Zebraman 2”). Yakuza eiga
i horror, które to gatunki przyniosły mu status reżysera
kultowego, omijał, ale znając skłonność Miike do nieustanego
wymykania się jakiemukolwiek zaszufladkowaniu, decyzja ta wydaje się
zrozumiała. Na szczęście dla wszystkich fanów filmowej grozy
twórca „Gry wstępnej” i „Ichi- zabójcy” powraca do horroru
i to w imponującym stylu.
Z pewnością na ostateczny kształt „Lesson of The Evil” miał
wpływ literacki pierwowzór scenariusza Miike, powieść niezwykle
poczytnego japońskiego pisarza Yusuke Kishiego. Twórczość artysty
jest w Polsce kompletnie nieznana, a na Zachodzie tylko jedna
książka, „The Crimson Labirynth” doczekała się wydania. Na
szczęście można ją poznać pośrednio, przez filmowców, którzy
często dostrzegali w mrocznych opowieściach Kishiego materiał na
scenariusz filmowy. Obrazy takie jak „Isola: Multiple Personality
Girl”, „Black House” (zarówno wersja japońska i koreańska),
jak także omawiany „Lesson of The Evil” wskazywały, że pisarz
jest szczególnie zainteresowany różnymi odcienie patologii
osobowości, bowiem wszystkie te tytuły wiąże postać bohatera,
mającego poważne problemy z własną psychiką.
Był
sobie psychopata
Centralną
postacią filmu Miike jest zatem psychopata, który najwyraźniej
pozazdrościł charyzmy niejakiemu dr Hannibalowi Lecterowi. Rzecz
jasna są znaczące różnice między słynnym mordercą kanibalem a
Seijim Hasumim (znakomita rola Hideakiego Ito), ale istotniejsze są podobieństwa. Obaj panowie
reprezentują bowiem najbardziej efektowny typ filmowych złoczyńców:
fascynujących, charyzmatycznych a zarazem przerażających i
demonicznych. Źródłem fascynacji jest przeważnie ich sposób
obycia, urok osobisty, nadzwyczajna inteligencja, charyzma (w
przypadku Hasumiego jest nim również erotyczny magnetyzm). Można
zaryzykować tezę, że tego rodzaju filmowi psychopaci roztaczają
swoistą aurę, która staje się jednak śmiertelnie niebezpieczną
pułapką, bowiem oczarowywane ofiary przestają być czujne i
wpadają w sidła mordercy. A ten kto dostanie się w ręce
wcielonego zła, którym są złoczyńcy tego typu, musi się liczyć
nie tylko ze śmiercią, ale ze śmiercią nadzwyczaj bolesną. Dr
Lecter pożerał swe ofiary, Hasumi jest może nieco mniej
wyrafinowany w tym względzie, ale niemniej okrutny, posługując się
m.in. lutownicą i shotgunem.
Mimo zatem pewnych różnic obaj bohaterowie reprezentują zło w
efektownej, fascynującej postaci, bo mimo odrazy ich czynów
trudno odmówić im specyficznego uroku a nawet klasy.
Czy zatem „Lesson of The Evil” jest opowieścią o zwodniczym,
atrakcyjnym obliczu zła? Jeśli tak, to nie sposób pozbyć się
wrażenia wtórności i banału. Dwulicowi psychopaci tak często
pojawiali, pojawiają się i pewnie będą się pojawiać w kinie, że
w przypadku tak nietuzinkowego reżysera jak Miike, można poczuć
rozczarowanie. Niesłusznie. Historia o dwoistości natury to tylko
powierzchnia obrazu Japończyka, na dodatek mimo jej wyeksponowania
mało istotna.
Szkolne
piekło
Na film twórcy „Ichiego - zabójcy” można spojrzeć przez zawód
wykonywany przez „czarny charakter” oraz miejsce akcji. Nie od
dziś wiadomo, że japoński system edukacji jest jednym z
najbardziej przeciążonych i stresogennych na świecie, zwłaszcza
na etapie szkoły średniej. Trwające niekiedy do godzin
późnowieczornych zajęcia dodatkowe, olbrzymi materiał do
opanowania, nauka oparta na zapamiętywaniu a nie rozumieniu
nauczanych treści – nic dziwnego, że japońska szkoła jest
miejscem rozlicznych patologii. Plaga samobójstw szerząca się
wśród uczniów, szkolna przemoc (ijime), którą stanowi formę
rozładowania stresu silniejszych uczniów na słabszych, a także
nadużycia ze strony nauczycieli (znęcanie się, molestowanie itp.)
- zdecydowanie nie jest fajnie uczęszczać do japońskich szkołach.
A do tego zachodzi zażarta rywalizacja między uczniami o jak
najlepsze oceny i ograniczoną ilość miejsc na prestiżowych
uczelniach.
Miike niejako na drugim planie historii o psychopacie opowiada o
każdej z tych patologii, nękających japońskie szkolnictwo.
Pojawia się motyw podejrzenia o molestowanie, szkolnej przemocy i
fali samobójstw a nawet romansu nauczyciela i ucznia: i w to dwóch
wersjach (hetero i homoseksualnej). Co ciekawe wszystkie okazują się
być związane z Hasumim: albo z jego podejrzaną działalnością
albo z jego niecnymi knowaniami. Można zatem przyjąć, iż Hasumi
jest kimś więcej niż psychopatą o twarzy modela z żurnalu mody,
ale także postacią metaforyczną. Wówczas krwawy finał, w którym
Miike rozpętuje niemal apokaliptyczną rzeź niewiniątek, staje się
wręcz dosłownym wyrażeniem tezy, że uosabiany przez szalonego
nauczyciela system edukacji „niszczy” młodych ludzi,
odbierając im młodość, radość i wolność, zmuszając ich do
morderczego wyścigu o przyszłą zawodową karierę.
A jednak czy taka interpretacja jest uprawniona? Może i jest, ale
filmy Miike zawsze należy oglądać do ostatniej sceny a nawet
napisów końcowych.
Miike i nawias
O twórcy „Żywego lub martwego” można powiedzieć wiele dobrych
rzeczy: że wszechstronny, że pracowity, że uzdolniony i niebywale
warsztatowo sprawny i że w swej bezkompromisowości nie cofnie się
przed żadnym, nawet najbardziej szokującym tematem. Ale być może
największą zaletą Miike jako artysty jest przewrotna inteligencja,
wyrażająca się choćby w nieustannym wymykaniu się z kolejnych
zgrabnych formułkę, w których próbuje go się zamknąć.
Inteligencję Japończyka poznać również po jego dystansie do
siebie i do tworzonych filmów, po ironii, która czasem jest gorzka
a czasem prześmiewcza, ale zawsze wysokiej klasy. Sądzę, że nawet
tak często wykorzystywana przez Miike estetyka postmodernizmu jest
wyrazem owej inteligencji artysty, bo aby ją skutecznie i efektywnie
wykorzystać, trzeba mieć umysł otwarty i błyskotliwy.
Znać, że reżyser „Lesson of The Evil” jest twórcą
inteligentnym również po tym jak kończy swoje filmy. Czy to w
„Nieodebranym połączeniu”, czy w „Gozu: Teatr grozy” albo w
„Detective Story” Miike umieszcza scenę, której absurdalny lub
groteskowy charakter zdaje się zgrzytać z poważnie potraktowaną
do tego momentu opowieścią. Nie ma dla tej końcowej sceny zazwyczaj sensownego fabularnego uzasadnienie, dlatego wielu widzów czuję się
zdezorientowanych, a nawet poirytowanych. Nie ma powodu. Bowiem do
tak zaprezentowanej historii Miike wprowadza nawias, w który bierze
wcześniejszy rozwój i charakter fabuły. Ten nawias czy cudzysłów
zmienia optykę odbioru filmu i przenosi ciężar z historii na
sposób jej opowiedzenia, na grę z oczekiwaniami widzów. „Lesson of The
Evil” jest znakomitym przykładem tej twórczej strategii.
Bo powiedzmy sobie szczerze, film, owszem jest zrealizowany w
mistrzowski sposób i w zajmujący sposób opowiedziany, ale głębsze
przesłanie, wymowa, refleksje, do których by skłaniał? To, że
nie poznamy natury człowieka po jego uśmiechniętej twarzy, ale po
jego ukrytych zamiarach, nie jest niczym odkrywczym a w kinie należy
do jednych z najbardziej wyeksploatowanych tematów. Nie jest też
niczym szczególnym stwierdzenie, że źle się dzieje z japońskim
system edukacji, który w istocie szkodzi rozwojowi japońskiej
młodzieży. Jakby zatem nie spojrzeć na „Lesson of The Evil” -
pozostanie rozczarowanie. Ale to samo uczucie towarzyszyło sporej
części widzów „Nieodebranego połączenia”, które dopiero w
ostatniej scenie okazało się być czymś więcej niż powtórką z
J-Horroru.
Z omawianym filmem Miike jest dokładnie to samo. Nie chcę zdradzać
finału, ale proszę zwrócić uwagę na końcową wymianę zdań
scenę między Hasumi a Reiką ( przytacza jej fragment na początku
tej recenzji) i na reakcję psychopatycznego nauczyciela. Warto
również zobaczyć co stanie się z Miyą, dziewczyną romansującą
z „czarnym charakterem” oraz na ostatnią planszę. Wskazówki są
zresztą rozsiane po całym filmie: hiperbolizacja przemocy,
podkreślanie konwencjonalnego charakteru psychopaty, motyw z
„partnerem Hasumiego” i krukami, wielość perspektyw,
intertekstualne nawiązania do filmów (już w prologu pojawia się
aluzja do „Halloween”) a nawet specyficzna ścieżka dźwiękowa
z powtarzającym z muzycznym evergreenem „Mack The Knife” Kurta Weilla do słów Bertolta Brecht (w filmie mamy kilka wersji tego utworu m.in w wykonaniu samego autora tekstu) – wszystkie te element zawierają
inteligentnie podrzucone tropy, jak należy ten film odczytać.
Znajdują one ostateczne zwieńczenie w zaskakującym, na pozór „nie
pasującym do całości” w finale. Dopiero wtedy zdajemy sobie
sprawę, że reżyser z nas... zadrwił. Sądząc po niektórych
recenzjach wiele osób nie dostrzegło, że historia o szalonym
nauczycielu, została ujęta w subtelny, przewrotny nawias. Kończąc
recenzję z tego filmu Tom Mes napisał: „To jest Takashi Miike,
ale jedyną rzeczą jaką wiesz ( o nim) na pewno to, to, że nigdy
niczego nie wiesz”.
MOJA
OCENA: 8 +/10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Może i kiedyś Miike kręcił szybko i czasem
byle jako, ale teraz kręci szybko i w maksymalnie profesjonalny
sposób. Aż miło popatrzeć!
|
Obowiązkowy seans dla każdego polskiego
nauczyciela, zestresowanego, bezradnego i z góry skazanego na
porażkę w konfrontacji z uczniem, jego rodzicami i dyrekcję
szkoły. To chociaż widokiem nauczyciela, strzelającego do
uczniów jak do kaczek można się trochę podbudować.
|
Może i jest to film o dwoistości ludzkiej
natury, i może jest to krytyka japońskiego systemu edukacji a
może nawet i jest to pastisz filmów o szkolnej młodzieży albo
nawet slashera. A może to jedna wielka zmyłka. O Takashim Miike
wiadomo jedno: że nigdy niczego nie wiadomo.
|
Film jest niesamowity i zaskakujący. Takashi Miike jest sam w sobie autorytetem i chodzącą kontrowersją. W "Lesson of the Evil" od połowy występuje podobny motyw co w "Django" Tarantino, lecz jest zupełnie inaczej zrobiony technicznie. Nie mniej jednak byłam pod wrażeniem. Hideaki Ito zawsze przypominał mi aktora, który idealnie wpasowałby się w kolejne odcinki "Mody na Sukces", ale tutaj zagrał w taki sposób, że nabrał mnie na swoje niewinne oczy. Kto by pomyślał co się za nimi kryło! Również świetnie zagrała para Nikaido Fumi oraz Sometani Shota, którą widziała w "Himizu". Tutaj również byłam pod wrażeniem. Lecz chyba największe wrażenie zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa i jej ulokowanie w najmniej oczekiwanych momentach. Cieszę się, że muzycznym motywem przewodnim była oryginalna wersja "Mack the Knife" lecz dobrze, że przedstawili również wersję angielską. Ponadczasowy utwór. Scenografia również urzeka - szczególnie dom i pracownia nauczyciela sztuki. Z filmu płynie piękny choć zastanawiający morał i ma się niezapomniane wrażenia po obejrzeniu. Najbardziej jednak zachwyciły mnie napisy końcowe, w którym poinformowano nas o kolejnej części tej historii ;]
OdpowiedzUsuńPrzy okazji polecam obejrzeć koreańską "Cinderellę" z Shin Se Kyung w roli głównej. Ciekawa fabuła, niezłe momenty grozy i przede wszystkim wspaniała tajemnica. Niestety wykonanie strasznie chaotyczne ...
Dodatkowo warto też obejrzeć "Battle Roayle" reżyserii Kinji'ego Fukasaku. Film jest niesamowity i wstrząsający, z najlepszą obsadą jaką kiedykolwiek widziałam.
Obie ostatnie produkcje i ich recenzje znajdziesz na moim blogu. Jeśli jesteś ciekawy mojego obszerniejszego zdania na temat "Aku no Kyouten" znanego bardziej jako "Lesson of the Evil" to również znajdziesz jego recenzję na moim blogu.
Cieszę się, że tu trafiłam. Mam nadzieję, że znajdę coś dla siebie wśród twoich recenzji.
I z góry przepraszam za słowotok.
Tytuły, które wymieniasz znam doskonale. W końcu trafiłaś na blog poświęcony azjatyckiemu kinu (grozy) ;) A "Battle Royale" to zresztą film z pierwszej dziesiątki moich ulubionych horrorów (zob. dział TOP 10).
UsuńTwój blog odwiedziłem, ale na razie tylko pobieżnie się po nim rozejrzałem.
a wytlumaczycie mi koncowke zamiast opowiadac te wyuzdane frazesy o nieprzewidywalnym takeshi mike i drugim dnie?;)
OdpowiedzUsuńczy tam w ogole o cos chodzilo?
"Wyuzdane frazesy" - dobre! ;)
OdpowiedzUsuńCzy o coś chodziło? To wyłącznie zależy od Ciebie. Można po prostu odebrać film Miike jako typowe kino rozrywkowe, bez żadnego dna (tak większość zachodnich krytyków odczytała ten film) albo starać się doszukać czegoś pod jego powierzchnią bezmyślnego slashera. Ja wybrałem tę drugą opcją.