piątek, 7 czerwca 2013

LESSON OF THE EVIL (Aku no kyôten, Japonia, 2012)



He`s crazy. The bastard`s completely crazy!
No.
No?
He`s just starting the next game.
/fragment dialogu z filmu/

O co chodzi?

Seiji Hasumi jest młodym, przystojnym nauczycielem zatrudnionym w jednym z japońskich liceów. Uwielbiany jest przez uczniów i szanowany przez nauczycieli, bowiem ma przyjacielski stosunek do swych podopiecznych i pełen jest skutecznych pomysłów, usprawniających działanie szkoły. Jednak nie wszyscy w szkole są bezkrytycznie zachwyceni osobą Hasumiego. Nauczyciel fizyki Tsurii prowadzi prywatne śledztwo w sprawie ulubieńca uczniów (a zwłaszcza uczennic). W poprzedniej szkole, w której Hasumi pracował doszło do serii tajemniczych samobójstw, a życiorys mężczyzny wiązał się z zaskakująco często występującymi tragicznymi zdarzeniami (m.in. śmiercią rodziców Hasumiego). Swoimi podejrzeniami Tsurii dzieli się jednym z uczniów, Keisuke, również nie wierzącym w czyste intencje charyzmatycznego nauczyciela. Wkrótce Tsurii w dość niespodziewanych okolicznościach popełnia samobójstwo a ciekawski uczeń znika bez śladów. Nikt nie zdaje sobie sprawy, że za śmierć nauczyciela i zniknięcie Keisuke odpowiada Hasumi. W rzeczywistości jest on śmiertelnie niebezpiecznym psychopatą, zagrażającym uwielbiającym go uczniom.

Powrót Miike

Wyjaśniam: guru japońskiego kina kultowego, Takashi Miike od 1991 r. z powodzeniem kręci filmy w Japonii i nic nie wskazuje, aby w tej kwestii cokolwiek miało ulec zmianie. Wyraz „powrót” użyty w tytule tego akapitu oznacza comeback reżysera do gatunku szeroko pojętej grozy. Ostatni film Japończyka przynależny do horroru pochodzi z 2006 r.: to „Detective Story”. Od tego czasu Miike zdobywał kolejne obszary kina gatunków, w których jeszcze nie pracował: m.in. komedia familijna („Ninja Kids”, 2011), remake klasyków jidai geki („13 Assassins”, 2010 oraz „Harakiri”, 2011), czy dramat sądowy („Ace Attonery”, 2011) a także powracał do filmów niegdyś przez niego realizowanych (m.in. „Crows Zero 2” i „Zebraman 2”). Yakuza eiga i horror, które to gatunki przyniosły mu status reżysera kultowego, omijał, ale znając skłonność Miike do nieustanego wymykania się jakiemukolwiek zaszufladkowaniu, decyzja ta wydaje się zrozumiała. Na szczęście dla wszystkich fanów filmowej grozy twórca „Gry wstępnej” i „Ichi- zabójcy” powraca do horroru i to w imponującym stylu.

Z pewnością na ostateczny kształt „Lesson of The Evil” miał wpływ literacki pierwowzór scenariusza Miike, powieść niezwykle poczytnego japońskiego pisarza Yusuke Kishiego. Twórczość artysty jest w Polsce kompletnie nieznana, a na Zachodzie tylko jedna książka, „The Crimson Labirynth” doczekała się wydania. Na szczęście można ją poznać pośrednio, przez filmowców, którzy często dostrzegali w mrocznych opowieściach Kishiego materiał na scenariusz filmowy. Obrazy takie jak „Isola: Multiple Personality Girl”, „Black House” (zarówno wersja japońska i koreańska), jak także omawiany „Lesson of The Evil” wskazywały, że pisarz jest szczególnie zainteresowany różnymi odcienie patologii osobowości, bowiem wszystkie te tytuły wiąże postać bohatera, mającego poważne problemy z własną psychiką.

Był sobie psychopata

Centralną postacią filmu Miike jest zatem psychopata, który najwyraźniej pozazdrościł charyzmy niejakiemu dr Hannibalowi Lecterowi. Rzecz jasna są znaczące różnice między słynnym mordercą kanibalem a Seijim Hasumim (znakomita rola Hideakiego Ito), ale istotniejsze są podobieństwa. Obaj panowie reprezentują bowiem najbardziej efektowny typ filmowych złoczyńców: fascynujących, charyzmatycznych a zarazem przerażających i demonicznych. Źródłem fascynacji jest przeważnie ich sposób obycia, urok osobisty, nadzwyczajna inteligencja, charyzma (w przypadku Hasumiego jest nim również erotyczny magnetyzm). Można zaryzykować tezę, że tego rodzaju filmowi psychopaci roztaczają swoistą aurę, która staje się jednak śmiertelnie niebezpieczną pułapką, bowiem oczarowywane ofiary przestają być czujne i wpadają w sidła mordercy. A ten kto dostanie się w ręce wcielonego zła, którym są złoczyńcy tego typu, musi się liczyć nie tylko ze śmiercią, ale ze śmiercią nadzwyczaj bolesną. Dr Lecter pożerał swe ofiary, Hasumi jest może nieco mniej wyrafinowany w tym względzie, ale niemniej okrutny, posługując się m.in. lutownicą i shotgunem. Mimo zatem pewnych różnic obaj bohaterowie reprezentują zło w efektownej, fascynującej postaci, bo mimo odrazy ich czynów trudno odmówić im specyficznego uroku a nawet klasy.

Czy zatem „Lesson of The Evil” jest opowieścią o zwodniczym, atrakcyjnym obliczu zła? Jeśli tak, to nie sposób pozbyć się wrażenia wtórności i banału. Dwulicowi psychopaci tak często pojawiali, pojawiają się i pewnie będą się pojawiać w kinie, że w przypadku tak nietuzinkowego reżysera jak Miike, można poczuć rozczarowanie. Niesłusznie. Historia o dwoistości natury to tylko powierzchnia obrazu Japończyka, na dodatek mimo jej wyeksponowania mało istotna.

Szkolne piekło

Na film twórcy „Ichiego - zabójcy” można spojrzeć przez zawód wykonywany przez „czarny charakter” oraz miejsce akcji. Nie od dziś wiadomo, że japoński system edukacji jest jednym z najbardziej przeciążonych i stresogennych na świecie, zwłaszcza na etapie szkoły średniej. Trwające niekiedy do godzin późnowieczornych zajęcia dodatkowe, olbrzymi materiał do opanowania, nauka oparta na zapamiętywaniu a nie rozumieniu nauczanych treści – nic dziwnego, że japońska szkoła jest miejscem rozlicznych patologii. Plaga samobójstw szerząca się wśród uczniów, szkolna przemoc (ijime), którą stanowi formę rozładowania stresu silniejszych uczniów na słabszych, a także nadużycia ze strony nauczycieli (znęcanie się, molestowanie itp.) - zdecydowanie nie jest fajnie uczęszczać do japońskich szkołach. A do tego zachodzi zażarta rywalizacja między uczniami o jak najlepsze oceny i ograniczoną ilość miejsc na prestiżowych uczelniach.

Miike niejako na drugim planie historii o psychopacie opowiada o każdej z tych patologii, nękających japońskie szkolnictwo. Pojawia się motyw podejrzenia o molestowanie, szkolnej przemocy i fali samobójstw a nawet romansu nauczyciela i ucznia: i w to dwóch wersjach (hetero i homoseksualnej). Co ciekawe wszystkie okazują się być związane z Hasumim: albo z jego podejrzaną działalnością albo z jego niecnymi knowaniami. Można zatem przyjąć, iż Hasumi jest kimś więcej niż psychopatą o twarzy modela z żurnalu mody, ale także postacią metaforyczną. Wówczas krwawy finał, w którym Miike rozpętuje niemal apokaliptyczną rzeź niewiniątek, staje się wręcz dosłownym wyrażeniem tezy, że uosabiany przez szalonego nauczyciela system edukacji „niszczy” młodych ludzi, odbierając im młodość, radość i wolność, zmuszając ich do morderczego wyścigu o przyszłą zawodową karierę.

A jednak czy taka interpretacja jest uprawniona? Może i jest, ale filmy Miike zawsze należy oglądać do ostatniej sceny a nawet napisów końcowych.

Miike i nawias

O twórcy „Żywego lub martwego” można powiedzieć wiele dobrych rzeczy: że wszechstronny, że pracowity, że uzdolniony i niebywale warsztatowo sprawny i że w swej bezkompromisowości nie cofnie się przed żadnym, nawet najbardziej szokującym tematem. Ale być może największą zaletą Miike jako artysty jest przewrotna inteligencja, wyrażająca się choćby w nieustannym wymykaniu się z kolejnych zgrabnych formułkę, w których próbuje go się zamknąć. Inteligencję Japończyka poznać również po jego dystansie do siebie i do tworzonych filmów, po ironii, która czasem jest gorzka a czasem prześmiewcza, ale zawsze wysokiej klasy. Sądzę, że nawet tak często wykorzystywana przez Miike estetyka postmodernizmu jest wyrazem owej inteligencji artysty, bo aby ją skutecznie i efektywnie wykorzystać, trzeba mieć umysł otwarty i błyskotliwy.

Znać, że reżyser „Lesson of The Evil” jest twórcą inteligentnym również po tym jak kończy swoje filmy. Czy to w „Nieodebranym połączeniu”, czy w „Gozu: Teatr grozy” albo w „Detective Story” Miike umieszcza scenę, której absurdalny lub groteskowy charakter zdaje się zgrzytać z poważnie potraktowaną do tego momentu opowieścią. Nie ma dla tej końcowej sceny zazwyczaj sensownego fabularnego uzasadnienie, dlatego wielu widzów czuję się zdezorientowanych, a nawet poirytowanych. Nie ma powodu. Bowiem do tak zaprezentowanej historii Miike wprowadza nawias, w który bierze wcześniejszy rozwój i charakter fabuły. Ten nawias czy cudzysłów zmienia optykę odbioru filmu i przenosi ciężar z historii na sposób jej opowiedzenia, na grę z oczekiwaniami widzów. „Lesson of The Evil” jest znakomitym przykładem tej twórczej strategii.

Bo powiedzmy sobie szczerze, film, owszem jest zrealizowany w mistrzowski sposób i w zajmujący sposób opowiedziany, ale głębsze przesłanie, wymowa, refleksje, do których by skłaniał? To, że nie poznamy natury człowieka po jego uśmiechniętej twarzy, ale po jego ukrytych zamiarach, nie jest niczym odkrywczym a w kinie należy do jednych z najbardziej wyeksploatowanych tematów. Nie jest też niczym szczególnym stwierdzenie, że źle się dzieje z japońskim system edukacji, który w istocie szkodzi rozwojowi japońskiej młodzieży. Jakby zatem nie spojrzeć na „Lesson of The Evil” - pozostanie rozczarowanie. Ale to samo uczucie towarzyszyło sporej części widzów „Nieodebranego połączenia”, które dopiero w ostatniej scenie okazało się być czymś więcej niż powtórką z J-Horroru.

Z omawianym filmem Miike jest dokładnie to samo. Nie chcę zdradzać finału, ale proszę zwrócić uwagę na końcową wymianę zdań scenę między Hasumi a Reiką ( przytacza jej fragment na początku tej recenzji) i na reakcję psychopatycznego nauczyciela. Warto również zobaczyć co stanie się z Miyą, dziewczyną romansującą z „czarnym charakterem” oraz na ostatnią planszę. Wskazówki są zresztą rozsiane po całym filmie: hiperbolizacja przemocy, podkreślanie konwencjonalnego charakteru psychopaty, motyw z „partnerem Hasumiego” i krukami, wielość perspektyw, intertekstualne nawiązania do filmów (już w prologu pojawia się aluzja do „Halloween”) a nawet specyficzna ścieżka dźwiękowa z powtarzającym z muzycznym evergreenem „Mack The Knife” Kurta Weilla do słów Bertolta Brecht (w filmie mamy kilka wersji tego utworu m.in w wykonaniu samego autora tekstu) – wszystkie te element zawierają inteligentnie podrzucone tropy, jak należy ten film odczytać. Znajdują one ostateczne zwieńczenie w zaskakującym, na pozór „nie pasującym do całości” w finale. Dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę, że reżyser z nas... zadrwił. Sądząc po niektórych recenzjach wiele osób nie dostrzegło, że historia o szalonym nauczycielu, została ujęta w subtelny, przewrotny nawias. Kończąc recenzję z tego filmu Tom Mes napisał: „To jest Takashi Miike, ale jedyną rzeczą jaką wiesz ( o nim) na pewno to, to, że nigdy niczego nie wiesz”.

MOJA OCENA: 8 +/10
Lesson of the Evil (2012) on IMDb



REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Może i kiedyś Miike kręcił szybko i czasem byle jako, ale teraz kręci szybko i w maksymalnie profesjonalny sposób. Aż miło popatrzeć!
Obowiązkowy seans dla każdego polskiego nauczyciela, zestresowanego, bezradnego i z góry skazanego na porażkę w konfrontacji z uczniem, jego rodzicami i dyrekcję szkoły. To chociaż widokiem nauczyciela, strzelającego do uczniów jak do kaczek można się trochę podbudować.
Może i jest to film o dwoistości ludzkiej natury, i może jest to krytyka japońskiego systemu edukacji a może nawet i jest to pastisz filmów o szkolnej młodzieży albo nawet slashera. A może to jedna wielka zmyłka. O Takashim Miike wiadomo jedno: że nigdy niczego nie wiadomo.


4 komentarze :

  1. Film jest niesamowity i zaskakujący. Takashi Miike jest sam w sobie autorytetem i chodzącą kontrowersją. W "Lesson of the Evil" od połowy występuje podobny motyw co w "Django" Tarantino, lecz jest zupełnie inaczej zrobiony technicznie. Nie mniej jednak byłam pod wrażeniem. Hideaki Ito zawsze przypominał mi aktora, który idealnie wpasowałby się w kolejne odcinki "Mody na Sukces", ale tutaj zagrał w taki sposób, że nabrał mnie na swoje niewinne oczy. Kto by pomyślał co się za nimi kryło! Również świetnie zagrała para Nikaido Fumi oraz Sometani Shota, którą widziała w "Himizu". Tutaj również byłam pod wrażeniem. Lecz chyba największe wrażenie zrobiła na mnie ścieżka dźwiękowa i jej ulokowanie w najmniej oczekiwanych momentach. Cieszę się, że muzycznym motywem przewodnim była oryginalna wersja "Mack the Knife" lecz dobrze, że przedstawili również wersję angielską. Ponadczasowy utwór. Scenografia również urzeka - szczególnie dom i pracownia nauczyciela sztuki. Z filmu płynie piękny choć zastanawiający morał i ma się niezapomniane wrażenia po obejrzeniu. Najbardziej jednak zachwyciły mnie napisy końcowe, w którym poinformowano nas o kolejnej części tej historii ;]

    Przy okazji polecam obejrzeć koreańską "Cinderellę" z Shin Se Kyung w roli głównej. Ciekawa fabuła, niezłe momenty grozy i przede wszystkim wspaniała tajemnica. Niestety wykonanie strasznie chaotyczne ...

    Dodatkowo warto też obejrzeć "Battle Roayle" reżyserii Kinji'ego Fukasaku. Film jest niesamowity i wstrząsający, z najlepszą obsadą jaką kiedykolwiek widziałam.

    Obie ostatnie produkcje i ich recenzje znajdziesz na moim blogu. Jeśli jesteś ciekawy mojego obszerniejszego zdania na temat "Aku no Kyouten" znanego bardziej jako "Lesson of the Evil" to również znajdziesz jego recenzję na moim blogu.

    Cieszę się, że tu trafiłam. Mam nadzieję, że znajdę coś dla siebie wśród twoich recenzji.
    I z góry przepraszam za słowotok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytuły, które wymieniasz znam doskonale. W końcu trafiłaś na blog poświęcony azjatyckiemu kinu (grozy) ;) A "Battle Royale" to zresztą film z pierwszej dziesiątki moich ulubionych horrorów (zob. dział TOP 10).
      Twój blog odwiedziłem, ale na razie tylko pobieżnie się po nim rozejrzałem.

      Usuń
  2. a wytlumaczycie mi koncowke zamiast opowiadac te wyuzdane frazesy o nieprzewidywalnym takeshi mike i drugim dnie?;)
    czy tam w ogole o cos chodzilo?

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wyuzdane frazesy" - dobre! ;)
    Czy o coś chodziło? To wyłącznie zależy od Ciebie. Można po prostu odebrać film Miike jako typowe kino rozrywkowe, bez żadnego dna (tak większość zachodnich krytyków odczytała ten film) albo starać się doszukać czegoś pod jego powierzchnią bezmyślnego slashera. Ja wybrałem tę drugą opcją.

    OdpowiedzUsuń