piątek, 21 czerwca 2013

WYSPA TOKIO (Natsuo Kirino, 2012)



Natsuo Kirino, Wyspa Tokio, tłum. Renata Sowińska-Mitsui, Wyd. Sonia Braga, 2012

Gdy tylko pojawia się na półkach polskich księgarń kolejna powieść Natsuo Kirino (ur. 1951), sięgam po nią bez najmniejszego wahania. Chociaż w Polsce znane są ledwie cztery powieści Japonki z jej bogatego dorobku literackiego, obejmującego dwadzieścia cztery pozycje beletrystyczne, zbiory opowiadań i esejów, to nie mam żadnych wątpliwości, że kolejne dzieło autorki warte jest ze wszech miar zainteresowania. Kirino to gwarancja jakości, mimo iż następne po wybitnym „Ostatecznym wyjściu” (2006) powieści: „Groteska” i „Prawdziwy świat” spotykały się z mniej entuzjastycznym przyjęciem przez polskich czytelników. Najnowsza książki pisarki: „Wyspy Tokio” (wyd. oryg. 2008) wydana w naszym kraju zbiera różne recenzje, ale nikt nie podważa wysokiego poziomu tego utworu.

Kirino przyzwyczaiła polskich czytelników, że z niebywałą wnikliwością i okrutną bezkompromisowością portretuje współczesną Japonię i swych rodaków. W jej książkach Kraj Kwitnącej Wiśni nie ma nic z turystycznego raju: to miejsce ponure, nieprzyjazne i złowrogie. Japonię opisywaną przez autorkę „Ostatecznego wyjścia” zamieszkują bohaterowie (zwłaszcza kobiety) pogrążeni w beznadziei i paraliżującej rutynie dnia codziennego, wiodący puste i pozbawione perspektyw życie. Skazani są na samotność i alienację, które na krótką chwilę rozświetla mrocznym światłem tragiczne wydarzenie, najczęściej brutalny, niespodziewany mord. W „Wyspie Tokio” Kirino opuszcza brzydkie, posępne przedmieścia stolicy Japonii i przenosi akcję na bezludną wyspę. Znajdują na niej schronienie rozbitkowie: małżeństwo w średnim wieku, grupa najemnych japońskich robotników oraz chińscy emigranci. Już zawiązanie akcji jest pretekstowe, bowiem autorkę interesuje jak różniące pod względem narodowości, płci (jedna kobieta i trzydziestu jeden mężczyzn), charakterów i postaw osoby będą w stanie nawiązać ze sobą współpracę, by przeżyć w trudnych warunkach.

„Wyspa Tokio” gdzieś daleko korzeniami sięga słynnej osiemnastowiecznej powieści Daniela Defoe, „Przypadki Robinsona Crusoe”. Jednakże Kirino nie interesuje awanturniczo-przygodowa anegdota, dlatego znacznie bliżej powieści Japonki do bogatych w refleksje filozoficzne utworów: William Goldinga, „Władca much” i Kenazburo Oe, „Zerwać pąki, zabić dzieci”. W oby dwóch tych powieściach, chociaż fabularnie odmiennych, mamy do czynienia z podobną sytuacją: pozostawiona sama sobie grupa dzieci zmuszona jest zorganizować się w społeczność, ustalić zasady koegzystencji, wybrać władzę i stworzyć namiastkę społeczeństwa.

Przed podobnym zadaniem stają również bohaterowie „Wyspy Tokio”. A jednak mam wrażenie, że Kirino większą wagę przykłada nie do procesów socjalizacji, lecz raczej do skonstruowania wyraźnej metafory. Wiele elementów wskazuje, że pisarka nie jest w sposób szczególny zainteresowana realistycznym, reporterskim relacjonowaniem wydarzeń, lecz nadaniem im alegorycznego, a nawet symbolicznego kształtu. Akcja rozgrywa się zatem na fikcyjnej wyspie. Niebawem zostaje ona zaludniona przez rozbitków o dość specyficznym składzie osobowym i narodowościowym. Przybysze nie muszą się zbytnio trudzić by przeżyć w nowym miejscu, bowiem wyspa okazuje się być rajem na ziemi. Nowi mieszkańcy nadają wyspie, jak też jej częściom: plażom, wzgórzom, klifom nazwy zaczerpnięte z rzeczywistego Tokio. Podobnie rzecz ma się z „osiedlami”, w których zamieszkują Japończycy, przyjmując nazwy z osiedli faktycznie istniejących w stolicy Japonii. Gdy na wyspę przybywają kolejni rozbitkowie: Chińczycy, Kirino podkreśla różnice w postawie obu nacji. Japończycy poświęcają się mało praktycznym zajęciom, wykazują się biernością w swoich działaniach nakierowanych na tymczasowe przeżycie. Chińczycy natomiast stawiają na pragmatyzm, działają zespołowo, metodycznie, wytwarzają własne narzędzia i starają się podporządkować sobie wyspę a nie – tak jak Japończycy – pozwolić podporządkować się naturze. Co więcej udaje im się nawet zbudować łódź. Okazuje się jednak, że wyspa jest jak zazdrosna kobieta: nie ma zamiaru wypuścić rozbitków. Wyspa staje się więzieniem.

W poprzednich powieściach Kirino zaprezentowała się jako mistrzyni psychologicznych portretów, zwłaszcza kobiecych bohaterek, które przedstawiała z cały bogactwem i skomplikowaniem kobiecej psychiki. Tym razem kobieta jest jedna: to czterdziestosześcioletnia, niezbyt atrakcyjna kobieta imieniem Kiyoko. Jednak autorka nie ukrywa, że postać ta jest dla niej przede wszystkim symbolem kobiecości. Dlatego też przez kilkadziesiąt pierwszych stron podkreśla seksualność Kiyoko i władzę, którą dzięki swej płci, zdobywa nad mężczyznami. Czyni ją również matką – bohaterka staje się symbolem macierzyństwa, przyrównanym do wysypy - matki a tym samym do macierzyńskiego bóstwa. Bohaterka jest zatem postacią symboliczną, ale niejedyną. Bo nie tyle jest literacką ona wersją fikcyjnej osoby, która mogłaby istnieć w realnym świecie, ale nosicielem treści metaforycznych. I tak wykluczony poza japońską społeczność Watanabe jest uosobieniem outsidera, wykluczonego, żyjącego na marginesie społeczeństwa wyrzutka. Cierpiący na rozdwojenie jaźni Manta to pośrednik między materią a duchem, czyli przywódca duchowy. Gunji Mori to udający amnezję konformista. Atama i Jason to przedstawiciele półświatka. I można by tak wyliczać kolejnych bohaterów, lecz zasada, którą kierowała się Kirino pozostaje dla wszystkich taka sama. To nie postaci z krwi i kości, lecz nosiciele symbolicznych treści. Jeśli jednak uznać „Wyspę Tokio” za wielką metaforą, to tego rodzaju sposób prezentacji bohaterów wydaje się usprawiedliwiony.

Pozostaje najważniejsze pytanie: czego zatem metaforą jest powieść autorki „Groteski”? Wydaje się, że najłatwiej dostrzec w „Wyspie Tokio” alegorię współczesnej Japonii. Powieść Kirino pełna jest bowiem symboli, intertekstualnych aluzji, trafnie (czasem z ironią) przedstawionych narodowych przywar (bierność i akceptacja swego losu), fobii (lęk przed skażeniem promieniotwórczym) oraz krytycznie opisanej japońskiej mentalności (skłonność do ulegania fanatyzmowi). Ale zarazem to historia Japonii poprzez liczne odniesienia do mitologii (np. postać Kiyko jako aluzja do bogini-matki Izanami). Kirino poświęca też wiele uwagi kobiecości, władzy, cywilizacji, związkom człowieka z naturą i zasadom regulującym tworzenie i istnienie społeczeństw. Pod względem poruszanej tematyki jest to powieść najbardziej ambitna spośród utworów wydanych w Polsce.

Niestety, problem z „Wyspą Tokio” polega na tym, że jej wieloznaczność nie służy zbytnio powieści. Wieloznaczne może być bowiem to, co odznacza się pewnym stopniem ogólności, bowiem tylko wtedy przekaz wykracza poza ograniczające ramy konkretu; zyskuje walor uniwersalny, metaforyczny. Nie mam nic przeciwko uniwersalizmowi i metaforom, ale ceną za ich skuteczność jest pretekstowa fabuła, sprowadzeni do roli symbolicznych figur bohaterowie i powierzchowne traktowanie realizmu, bo realizm narzuca jednak jakąś formę rzeczywistości. Sęk w tym, że właśnie głębokie osadzenie w realistycznie przedstawionym świecie japońskiej współczesności było najmocniejszą stroną poprzednich powieści Kirino. Ten świat był zaludniony przez postaci z krwi i kości, z którymi było o wiele łatwiej się utożsamić, przejąć się ich losem, nawiązać emocjonalny stosunek. Realizm, który autorka spycha na obrzeża swego utworu, by nie przeszkadzał jej w konstruowaniu „wielkiej metafory”, był najistotniejszym fundamentem „Ostatecznego wyjścia”, „Groteski” i „Prawdziwego świata” i to zarówno w opisie literackiej rzeczywistości tych powieści, jak psychologicznych portretów bohaterów. Niestety, choć „Wyspa Tokio” to dzieło realistyczne a momentami naturalistyczne (m.in. opis homoseksualnego gwałtu), to nie jest podporządkowane zasadzie realizmu. Dla mnie to wada.

Postawmy jednak sprawę jasno: „Wyspa Tokio” nie jest słabą książką. Sądzę, że dla wielu czytelników, może być pozycją lepszą, bogatszą w treści, skłaniającą do głębszych refleksji niż „Ostateczne wyjście” czy „Groteska”, ale ja twórczość Natsuo Kirino pokochałem za jej drapieżny realizm, za bezkompromisowość w tropieniu mrocznych stron Kraju Kwitnącej Wiśni, za jej wspaniałe, niebywale wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów (zwłaszcza kobiet) a przede wszystkim za autentyczne emocje, które towarzyszyły jej brutalnym, okrutnym opowieściom z Japonii: kraju czynszowych domków, najemnych robotników, psychopatycznych gangsterów i samotnych, zdanych na siebie kobiet. Tych wszystkich elementów zabrakło mi w „Wyspie Tokio”. Niemniej mimo moich zastrzeżeń i tak warto sięgnąć po tę pozycję, bo to wciąż literatura na najwyższym poziomie.

MOJA OCENA: 6 +/10


ps. W 2010 r. Makoto Shinozaki zrealizował filmową adaptację „Wyspy Tokio” - „Tokyo Jima” z Tae Kimurą w roli Kiyoko. Poniżej trailer z filmu:




Brak komentarzy :

Prześlij komentarz