Natsuo Kirino, Wyspa
Tokio, tłum. Renata Sowińska-Mitsui, Wyd. Sonia Braga, 2012
Gdy tylko pojawia się na
półkach polskich księgarń kolejna powieść Natsuo Kirino (ur.
1951), sięgam po nią bez najmniejszego wahania. Chociaż w Polsce
znane są ledwie cztery powieści Japonki z jej bogatego dorobku
literackiego, obejmującego dwadzieścia cztery pozycje
beletrystyczne, zbiory opowiadań i esejów, to nie mam żadnych
wątpliwości, że kolejne dzieło autorki warte jest ze wszech miar
zainteresowania. Kirino to gwarancja jakości, mimo iż następne po
wybitnym „Ostatecznym wyjściu” (2006) powieści: „Groteska”
i „Prawdziwy świat” spotykały się z mniej entuzjastycznym
przyjęciem przez polskich czytelników. Najnowsza książki pisarki:
„Wyspy Tokio” (wyd. oryg. 2008) wydana w naszym kraju zbiera
różne recenzje, ale nikt nie podważa wysokiego poziomu tego
utworu.
Kirino przyzwyczaiła
polskich czytelników, że z niebywałą wnikliwością i okrutną
bezkompromisowością portretuje współczesną Japonię i swych
rodaków. W jej książkach Kraj Kwitnącej Wiśni nie ma nic z
turystycznego raju: to miejsce ponure, nieprzyjazne i złowrogie.
Japonię opisywaną przez autorkę „Ostatecznego wyjścia”
zamieszkują bohaterowie (zwłaszcza kobiety) pogrążeni w
beznadziei i paraliżującej rutynie dnia codziennego, wiodący puste
i pozbawione perspektyw życie. Skazani są na samotność i
alienację, które na krótką chwilę rozświetla mrocznym światłem
tragiczne wydarzenie, najczęściej brutalny, niespodziewany mord. W
„Wyspie Tokio” Kirino opuszcza brzydkie, posępne przedmieścia
stolicy Japonii i przenosi akcję na bezludną wyspę. Znajdują na
niej schronienie rozbitkowie: małżeństwo w średnim wieku, grupa
najemnych japońskich robotników oraz chińscy emigranci. Już
zawiązanie akcji jest pretekstowe, bowiem autorkę interesuje jak
różniące pod względem narodowości, płci (jedna kobieta i
trzydziestu jeden mężczyzn), charakterów i postaw osoby będą w
stanie nawiązać ze sobą współpracę, by przeżyć w trudnych
warunkach.
„Wyspa Tokio” gdzieś
daleko korzeniami sięga słynnej osiemnastowiecznej powieści
Daniela Defoe, „Przypadki Robinsona Crusoe”. Jednakże Kirino nie
interesuje awanturniczo-przygodowa anegdota, dlatego znacznie bliżej
powieści Japonki do bogatych w refleksje filozoficzne utworów:
William Goldinga, „Władca much” i Kenazburo Oe, „Zerwać
pąki, zabić dzieci”. W oby dwóch tych powieściach, chociaż
fabularnie odmiennych, mamy do czynienia z podobną sytuacją:
pozostawiona sama sobie grupa dzieci zmuszona jest zorganizować się
w społeczność, ustalić zasady koegzystencji, wybrać władzę i
stworzyć namiastkę społeczeństwa.
Przed podobnym zadaniem
stają również bohaterowie „Wyspy Tokio”. A jednak mam
wrażenie, że Kirino większą wagę przykłada nie do procesów
socjalizacji, lecz raczej do skonstruowania wyraźnej metafory. Wiele
elementów wskazuje, że pisarka nie jest w sposób szczególny
zainteresowana realistycznym, reporterskim relacjonowaniem wydarzeń,
lecz nadaniem im alegorycznego, a nawet symbolicznego kształtu.
Akcja rozgrywa się zatem na fikcyjnej wyspie. Niebawem zostaje ona
zaludniona przez rozbitków o dość specyficznym składzie osobowym
i narodowościowym. Przybysze nie muszą się zbytnio trudzić by
przeżyć w nowym miejscu, bowiem wyspa okazuje się być rajem na
ziemi. Nowi mieszkańcy nadają wyspie, jak też jej częściom:
plażom, wzgórzom, klifom nazwy zaczerpnięte z rzeczywistego Tokio.
Podobnie rzecz ma się z „osiedlami”, w których zamieszkują
Japończycy, przyjmując nazwy z osiedli faktycznie istniejących w
stolicy Japonii. Gdy na wyspę przybywają kolejni rozbitkowie:
Chińczycy, Kirino podkreśla różnice w postawie obu nacji.
Japończycy poświęcają się mało praktycznym zajęciom, wykazują
się biernością w swoich działaniach nakierowanych na tymczasowe
przeżycie. Chińczycy natomiast stawiają na pragmatyzm, działają
zespołowo, metodycznie, wytwarzają własne narzędzia i starają
się podporządkować sobie wyspę a nie – tak jak Japończycy –
pozwolić podporządkować się naturze. Co więcej udaje im się
nawet zbudować łódź. Okazuje się jednak, że wyspa jest jak
zazdrosna kobieta: nie ma zamiaru wypuścić rozbitków. Wyspa staje
się więzieniem.
W poprzednich powieściach
Kirino zaprezentowała się jako mistrzyni psychologicznych
portretów, zwłaszcza kobiecych bohaterek, które przedstawiała z
cały bogactwem i skomplikowaniem kobiecej psychiki. Tym razem
kobieta jest jedna: to czterdziestosześcioletnia, niezbyt atrakcyjna
kobieta imieniem Kiyoko. Jednak autorka nie ukrywa, że postać ta
jest dla niej przede wszystkim symbolem kobiecości. Dlatego też
przez kilkadziesiąt pierwszych stron podkreśla seksualność
Kiyoko i władzę, którą dzięki swej płci, zdobywa nad
mężczyznami. Czyni ją również matką – bohaterka staje się
symbolem macierzyństwa, przyrównanym do wysypy - matki a tym samym
do macierzyńskiego bóstwa. Bohaterka jest zatem postacią
symboliczną, ale niejedyną. Bo nie tyle jest literacką ona wersją
fikcyjnej osoby, która mogłaby istnieć w realnym świecie, ale
nosicielem treści metaforycznych. I tak wykluczony poza japońską
społeczność Watanabe jest uosobieniem outsidera, wykluczonego,
żyjącego na marginesie społeczeństwa wyrzutka. Cierpiący na
rozdwojenie jaźni Manta to pośrednik między materią a duchem,
czyli przywódca duchowy. Gunji Mori to udający amnezję
konformista. Atama i Jason to przedstawiciele półświatka. I można
by tak wyliczać kolejnych bohaterów, lecz zasada, którą kierowała
się Kirino pozostaje dla wszystkich taka sama. To nie postaci z krwi
i kości, lecz nosiciele symbolicznych treści. Jeśli jednak uznać
„Wyspę Tokio” za wielką metaforą, to tego rodzaju sposób
prezentacji bohaterów wydaje się usprawiedliwiony.
Pozostaje najważniejsze
pytanie: czego zatem metaforą jest powieść autorki „Groteski”?
Wydaje się, że najłatwiej dostrzec w „Wyspie Tokio” alegorię
współczesnej Japonii. Powieść Kirino pełna jest bowiem symboli,
intertekstualnych aluzji, trafnie (czasem z ironią) przedstawionych
narodowych przywar (bierność i akceptacja swego losu), fobii (lęk
przed skażeniem promieniotwórczym) oraz krytycznie opisanej
japońskiej mentalności (skłonność do ulegania fanatyzmowi). Ale
zarazem to historia Japonii poprzez liczne odniesienia do mitologii
(np. postać Kiyko jako aluzja do bogini-matki Izanami). Kirino
poświęca też wiele uwagi kobiecości, władzy, cywilizacji,
związkom człowieka z naturą i zasadom regulującym tworzenie i
istnienie społeczeństw. Pod względem poruszanej tematyki jest to
powieść najbardziej ambitna spośród utworów wydanych w Polsce.
Niestety, problem z
„Wyspą Tokio” polega na tym, że jej wieloznaczność nie służy
zbytnio powieści. Wieloznaczne może być bowiem to, co odznacza się
pewnym stopniem ogólności, bowiem tylko wtedy przekaz wykracza poza
ograniczające ramy konkretu; zyskuje walor uniwersalny,
metaforyczny. Nie mam nic przeciwko uniwersalizmowi i metaforom, ale
ceną za ich skuteczność jest pretekstowa fabuła, sprowadzeni do
roli symbolicznych figur bohaterowie i powierzchowne traktowanie
realizmu, bo realizm narzuca jednak jakąś formę rzeczywistości.
Sęk w tym, że właśnie głębokie osadzenie w realistycznie
przedstawionym świecie japońskiej współczesności było
najmocniejszą stroną poprzednich powieści Kirino. Ten świat był
zaludniony przez postaci z krwi i kości, z którymi było o wiele
łatwiej się utożsamić, przejąć się ich losem, nawiązać
emocjonalny stosunek. Realizm, który autorka spycha na obrzeża
swego utworu, by nie przeszkadzał jej w konstruowaniu „wielkiej
metafory”, był najistotniejszym fundamentem „Ostatecznego
wyjścia”, „Groteski” i „Prawdziwego świata” i to zarówno
w opisie literackiej rzeczywistości tych powieści, jak
psychologicznych portretów bohaterów. Niestety, choć „Wyspa
Tokio” to dzieło realistyczne a momentami naturalistyczne (m.in.
opis homoseksualnego gwałtu), to nie jest podporządkowane zasadzie
realizmu. Dla mnie to wada.
Postawmy jednak sprawę
jasno: „Wyspa Tokio” nie jest słabą książką. Sądzę, że
dla wielu czytelników, może być pozycją lepszą, bogatszą w
treści, skłaniającą do głębszych refleksji niż „Ostateczne
wyjście” czy „Groteska”, ale ja twórczość Natsuo Kirino
pokochałem za jej drapieżny realizm, za bezkompromisowość w
tropieniu mrocznych stron Kraju Kwitnącej Wiśni, za jej wspaniałe,
niebywale wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów (zwłaszcza
kobiet) a przede wszystkim za autentyczne emocje, które towarzyszyły
jej brutalnym, okrutnym opowieściom z Japonii: kraju czynszowych
domków, najemnych robotników, psychopatycznych gangsterów i
samotnych, zdanych na siebie kobiet. Tych wszystkich elementów
zabrakło mi w „Wyspie Tokio”. Niemniej mimo moich zastrzeżeń i
tak warto sięgnąć po tę pozycję, bo to wciąż literatura na
najwyższym poziomie.
MOJA OCENA: 6
+/10
ps. W 2010 r. Makoto
Shinozaki zrealizował filmową adaptację „Wyspy Tokio” - „Tokyo
Jima” z Tae Kimurą w roli Kiyoko. Poniżej trailer z filmu:
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz