O co chodzi?
Atsumi jest cenioną autorką mang i wiedzie szczęśliwe życie u boku swego narzeczonego, Koichiego. Młodzi planują wzajemną przyszłość, lecz niespodziewanie, z niewiadomych powodów, Atsumi popełnia samobójstwo. Nie odbiera sobie życia, ale zapada w śpiączkę. Koichi godzi się wystąpić w roli królika doświadczalnego i z pomocą eksperymentalnej techniki przeniknąć do umysłu Atsumi, aby dopomóc w przebudzeniu świadomości narzeczonej i przy okazji poznać motywy jej dramatycznego czynu. Okazuje się to nie takie łatwe. Uwięziona w podświadomości Atsumi nie opuszcza swojej pracowni, pogrąża się w pracy nad kolejną mangą. Być może odnalezienie rysunku z dzieciństwa przedstawiającego przedpotopowego gada, plejozaura pomoże powrócić Atsumi do realnego świata. Koichci rozpoczyna poszukiwania malunku, jednocześnie coraz częściej nawiedzają go zmaterializowane, makabryczne wizje postaci z pełnych grozy mang Atsumi. Czy to aby na pewno tylko efekt uboczny eksperymentalnej techniki?
Mentalny duch i cala reszta
Pięć długich lat czekałem, aż Kiyoshi Kurosawa, jeden z najwybitniejszych, najoryginalniejszych twórców japońskiego kina przełomu wieków zaprezentuje swój pełnometrażowy obraz kinowy. Apetyt był wielki, bo japoński reżyser z reguły nie realizuje pod rząd dwóch tych samych filmów, a ponadto zaostrzony przez znakomitą pięcioodcinkową mini-serię „Penance” (2012) nakręconą dla telewizyjnej satelitarnej WoWow. O „Real” było wiadomo, że będzie on luźną adaptacją bestsellerowej powieści Rokuro Inuiego o wdzięcznym tytule „A Perfect Day for Plesiosaur”, a także, że będzie to pierwszy w karierze Kurosawy obraz science-fiction (choć pewne elementy tego gatunku pojawiły się już w „Pulsie” i „Dopelggangerze”). Dodatakową atrakcją zwłaszcza dla japońskich widzów, był udział gwiazd kina japońskiego: Haruki Ayase („The Incite Mill”), Takeru Satoha (seria „Kamen Rider”), Joe Odagriego („Bright Future”) oraz Shoty Sometaniego („Himizu”). Tak więc „Real” na starcie miał wszystkie atuty, by stać się wielkim filmowym wydarzeniem. Ale, jak to bywa, efekt ekranowy okazał się nie do końca zadawalający.
Już pierwsze ujęcie filmu przedstawiające wnętrze mieszkania Atsumi i Koichiego ucieszy każdego fana twórczości Japończyka. Mamy bowiem do czynienia ze wszystkim typowymi dla Kurosawy elementami kompozycji kadru: trzy strefy głębi, mocne pionowe i poziome linie, izolujące postaci w kadrze (nie bez powodu, jak się dowiemy z treści filmu, jest nią Koichi) ich wzajemne oddalenie od siebie. To pierwsze ujęcie jest obiecującym zwiastunem, że obejrzymy Kurosawe z czasów jego świetności. I rzeczywiście. Przede wszystkim rzuca się w oczy charakterystyczne dla twórcy „Pulsu” podejście do gatunku filmowego. Punktem wyjścia jest kino science-fiction z motywem ingerencji w ludzki umysł (co przywołując na myśl takie obrazy, jak „Matrix” czy dylogię Shinjiego Tsukamto, „Nightmare Detective” ), lecz ów punkt wyjścia szybko zmienia kierunek i zaczyna podążać szlakiem wytyczonym przez horror (i to co najmniej w dwóch odmianach: ghost story i monster movie). Końcowe sceny przynoszą kolejną metamorfozę, ale na razie nie chciałbym zdradzać w co wyewoluował „Real”. Zmianom konwencji gatunkowych towarzyszy także zmiana samych konwencji, co mnie, akurat najłatwiej było dostrzec na przykładzie motywu „zemsty zza grobu”, który w omawianym obrazie, dzięki modyfikacji – nazwijmy to - „miejsca”, w którym zostaje on rozegrany zyskuje innego, a na pewno nieco innego wymiaru. Krótko mówiąc Kurosawa czyni w „Real” dokładnie to, do czego się przyznał w wywiadzie dla portalu Midnight Eye: „Nie zaczynam od podejścia filozoficznego albo tematycznego (realizację filmu – przyp. mój). Zamiast tego zaczynam od gatunku, który jest stosunkowo łatwy do zrozumienia i następnie zastanawiam się, w jaki sposób chcę w nim pracować. I tak temat albo podejście rozwijają się. (Ale – przy.mój.) Gatunek jest pierwszy.”
Ale także rozwijająca się fabuła dostarcza nam kolejnych mniej lub bardziej wyraźnych nawiązań do tematów, motywów i wątków obecnych w filmach japońskiego reżysera. Nie ma sensu wyliczać ich wszystkich, więc wspomnę o niektórych. Niemożność oderwania się od rysowania mang, utknięcia w niezmienności, przywodzi figury duchów Kurosawy: milczących, znieruchomiałych w jednym miejscu istot, które skazane są na wieczne trwanie. Podobnie ma się rzecz z tajemniczym rysunkiem dinozaura, który Atsumi wykonała w dzieciństwie i który jak tytułowe drzewo w „Charisma”, meduza w „Bright Future” czy postać w białym całunie w „Eyes of Spider” pełnił funkcję wieloznacznego symbolu .
Inny powtarzający się motyw w twórczości Kurosawy, a w „Real” bodaj najciekawszy, to koncepcja rzeczywistości jako nieuchwytnego, niepoznawalnego strumienia, pozbawionego esencjonalnego substratu. W recenzowanym filmie rzeczywistość zmienia się bowiem nieustannie, tak że trudno orzec, czym ona jest. Czy tym co odbieramy zmysłami, czy też naszym umysłem a może po prostu złudzeniem? Uczciwie trzeba przyznać, że z pomocą scenografa Takeshiego Shimizu (nie mylić z Takashim Shimizu) oraz z pomocą efektów komputerowych, Kurosawa zdołał stworzyć fascynujący i przerażający świat, zamieszkały przez „filozoficzne zombie”, postacie z mang Atsumi oraz wielkiego i bardzo rozgniewanego plejozaura. W tym świecie pustka zżera ludzi, jakby były figurkami z lukru a wielkie miasta ulatniają się niczym powietrze. Nie sposób, rzecz jasna nie wspomnieć o „Pulse”, w stronę którego reżyser czyni w „Real” wiele ukłonów oraz o filozofii buddyzmu zen, na którym swe filary opiera cala twórczość Kurosawy.
A jednak ostatecznie na plan pierwszy wysuwa się historia niejakiego Morio, który przez cały czas trwanie filmu przewija się gdzieś w tle, by wreszcie w końcowych scenach zdominować fabułę. Wątek ten, łączący się z losami pary głównych bohaterów, nie bez powodu przypomina klasyczną ghost story z jakże fundamentalnym motywem zemsty zza grobu, ponieważ Morio jest kimś w rodzaju ducha. Jest niedostrzegalny dla świadomości bohaterów, ponieważ żyje w jej „zaświatach” - podświadomości, jest więc „duchem mentalnym”, symbolizując wspomnienie wyparte przez świadomość do głębokich pokładów podświadomości. Można by rzec, trzymając się analogii do ghost story, że Morio jest duchem nie zmarłej osoby, lecz zmarłego tj zatartego wspomnienia. Ale ono nie chce dać o sobie zapomnieć. Od pierwszego swego pojawienia się w fabule, na różne sposoby, stara się przeniknąć do świadomości Koichiego (bo głównie o niego mu chodzi). Dlaczego jednak bohater nie chce dopuścić go do świadomości? Ponieważ, i tu znowu kłania się konwencja ghost story, wiąże się ono z najbardziej traumatycznym zdarzeniem z życia bohatera. Zdarzeniem, które naznaczyło piętnem bohatera całą jego egzystencję. „Real” jest więc w istocie opowieścią o traumie, poczuciu winy i pamięci. Ale jest też o czymś jeszcze.
Obudź się!
Kiyoshi Kurosawa należy do tego grona twórców kina, którzy tak naprawdę wciąż kręcą ten sam film (przynajmniej od 1997 r.). Zmieniają się gatunki, poszczególnego jego elementy, kontekst, lecz osnowa, szkielet tego jednego obrazu pozostaje bez zmian. I tak też jest w przypadku „Real”. Niezmienną treścią większości filmów Japończyka jest bowiem opowieść o przebudzeniu. Przebudzeniu ze snu, którym jest dotychczasowe życie bohaterów. Toteż motyw zapadnięcia w śpiączkę przez Atsumi nie tylko przypomina los bohatera „Licensce To Live” (1998), Yuataki, który na dziesięć lat zapadł w śpiączkę, lecz narzuca metaforyczne odczytanie stanu, w którym znalazła się Atsumi. Wielu bohaterów filmów Kurosawy zapada w rodzaj dziwnej „śpiączki”: na pozór wydaje się, że żyją pełną świadomością, ale splot różnych (przeważnie dramatycznych) okoliczności uświadamia im, że większość swego życia „przespali”, popadając w rutynę, oddalając się od bliskich i ich uczuć. Pierwsze słowa, które padają w „Charismie” skierowane do detektywa Yabuike brzmią: „Obudź się”, ale można je odnieść do protagonistów innych filmów Japończyka („License to Live”, „Cure”, „Bright Future”, „Dopelgganger”, „Tokyo Sonata” i innych). Słowa przebudzenia można zaadresować także do bohaterów „Real”. Tyle tylko, że nie jest to jedynie uświadomienie sobie pustki dotychczasowego życia i utknięcia w nim na dobre, co raczej uświadomienia sobie wagi traumy z czasów dzieciństwa, ponownego zmierzenia się z nią i wreszcie zrzucenia poczucia winy (z pomocą miłości bliskiej osoby), które stało na drodze ich szczęścia. Chociaż zatem Kurosawa kończy swój film w sposób jawnie czerpiący z konwencji romansu, to ma ono nieco głębszy wymiar niż mogłoby się wydawać.
Miłość dobra na każdego plejozaura
Niemniej nie sposób nie zgodzić się recenzentką „Variety”, która stwierdziła, że jest to jeden z najmniej fascynujących i niepokojących filmów twórcy „Tokijskiej sonaty”. Chociaż należy oddać reżyserowi, że w niezwykle wiarygodny i przekonujący sposób przedstawia działanie naszego umysłu, znajdując efektowne i pomysłowe wizualne ekwiwalenty dla ukazania jego funkcjonowania, to zwłaszcza w finale zbyt często sięga po zgrane chwyty (ghost story, romans), które ewidentnie pobrzmiewają konwencjonalną opowieścią o sile miłości, spłycając enigmatyczną wymowę pierwszych dziewięćdziesięciu minut. Skierowanie uwagi na tematykę winy, pamięci, świadomości i podświadomości niestety też dokłada swą cegiełkę do pomniejszenia wartości tego filmu. Jest to bowiem tematyka tak często poruszana w kinie, na najróżniejsze sposoby, że można poczuć się rozczarowanym, mając na uwadze osobę reżysera i jego wcześniejsze dokonania.
W wywiadzie dla Jerry`ego White`a Kurosawa stwierdził jednak, że celem jego artystycznej działalności jako reżysera jest „zgłębianie natury kina”, co przekłada się na to, że on nieustannie podejmuje nowe wyznania, sięgając po nowe gatunki (science-fiction) i próbując nowych technik (jak np. efekty CGI). Niewątpliwie jest to postawa godna pochwały. Artysta bowiem, który zamyka się z w swojej niszy nigdy nie stanie się wielkim. Z drugiej jednak strony bezkompromisowość takiego podejścia do uprawianej sztuki wiąże się z ryzykiem niezrozumienia i odrzucenia. Dlatego też „Real” tak naprawdę nie zadowolił w pełni nikogo. Dla fanów reżysera, za wiele tutaj dopowiadania, komercji, zaś dla miłośników kina rozrywkowe za dużo tu dziwactw (plejozaur, „filozoficzne zombie”) i zagmatwanej fabuły (ach te piętra świadomość!) Nie dziwi zatem niska ocena na IMDB – 5, 7 – obok debiutanckiego „Kandagawa Wars”, najniższa ze wszystkich filmów kinowych japońskiego twórcy ocenionych na tym portalu. Rzecz jasna, nie jest to żadna wyrocznia, jednakże biorąc pod uwagę raczej sceptyczne recenzje, z którym film się spotkał, jakiś tam miernikiem wartości tego filmu jest.
Chociaż nie mogę być tego pewien, to mam wrażenie, że Kurosawa wcale się tym nie przejmuje i dalej robi swoje. W tym samym roku nakręcił bowiem „Seventh Code” (po raz pierwszy poza granicami Japonii, bo we Władywastoku) i wiele wskazuje, że będzie to film, który sprawi wiele radości fanom mistrza egzystencjalnego niepokoju..
MOJA OCENA: 6 + /10
REALIZACJA
|
FABUŁA
|
DRUGIE DNO
|
Kiyoshi Kurosawa zawsze próbuje czegoś
nowego. Tym razem spróbował efektów komputerowych, z całkiem
interesującym... efektem.
|
Jak dowiedzieć się, dlaczego nasza ukochana
nie ma zamiaru obudzić się ze śpiaczki i powrócić do świata
rzeczywistego? Trzeba tam wysłać ukochanego! Ale nie dajcie się
zmylić, bo ten film jest o czym innym. Że zawsze trzeba uważać,
komu wręcza się wisiorek.
|
O tym, o czym prawie zawsze u Kurosawy: o
przebudzeniu. Tym razem polegającym na przypomnieniu sobie czegoś
brzydkiego z przyszłości, po to, aby móc żyć szczęśliwie w
przyszłości. No i także o sile miłości, która niejdenego
plejozaura do morza przegoni.
|
Cześć, mam pytanie związane z fabułą.
OdpowiedzUsuńSpojlery!
Jak to w końcu było z tą końcówką? Mieliśmy sen we śnie, czy jednak nie? Chciałbym, żeby tak było, bo podniosłoby to moją ocenę filmu ;) Argumenty za snem we śnie, czyli tym, że to jednak dziewczyna była w śpiączce, a nie mężczyzna:
- naiwna, dość ckliwa końcówka, ograne motywy - mężczyzna umiera, po czym bez protestów podłączają go do maszyny i mamy ostatecznie happy end - to na pewno Kurosawa jakiego znamy?
- początkowo mężczyzna rozmawia z publikatorami mangi, używa konkretnego zdania nakazującego wstrzymanie publikacji ; ewidentnie (?) później kobieta odwiedza publikatorów i używa tego samego zdania, słowo w słowo - nie powinna, jeśli to nie był sen, a ich mózgi nie były połączone
- w naszych snach nie ma psychologicznych zombich, ludzie zachowują się w miarę naturalnie, podczas gdy w śnie mężczyzny były te dziwne, milczące, sztuczne postacie - jeśli to był sen we śnie, czyli na głębszym poziomie, to wtedy mózg mógł wytworzyć tę iluzję, że tak wygląda sen ; na płytszym poziomie postacie były jak prawdziwe
- ostatnia scena, gdy mężczyzna otwiera oczy - też w taki nienaturalny, surrealistyczny sposób
Co do recenzji, bardzo miło się czytało. W moim odczuciu jednak film jest fascynujący i niepokojący, jak poprzednie produkcje Kurosawy.
Cieszę się, że podzieliłeś się swoimi spostrzeżeniami. Bo to jest właśnie urok filmów Kurosawy, że można je na wiele sposobów interpretować.
OdpowiedzUsuńSPOILERY!
Co do Twojej interpretacji. Po pierwsze nie za bardzo widzę sens w zakończeniu, który
Ty zaproponowałeś. Bo co by mogło wynikać z motywu snu w śnie, poza sztucznym mnożeniem pięter filmowej rzeczywistości? Że życie jest snem? Trochę to banalne i raczej nie wydaje mi się, żeby o to chodziło w tym filmie.
Ale jeśli przyjąć, że sens zakończenia, mimo wszystko był taki, że Atsumi wciąż śniła o Koichimi to nasuwa się pytanie: co z wątkiem Morio i powiązanym z nim wątkiem rysunku? Co z nim zrobić, zwłaszcza z finałowymi scenami? Gdyby to był sen w śnie, to byłby to zupełnie zbędny wątek.
Druga sprawa: to że Koichi i Atsumi wypowiadają te same słowa do wydawcy może świadczyć o wielu różnych innych rzeczach np. można to odebrać jako efekt uboczny eksperyemntów, albo - i to wydaje mi się najbardziej prawdopodobne - być wyrazem "jedności dusz" czy też "świadomości" Koichiego i Atsumi.. Za tym przemawia pierwsza scena, gdy Atsumi mówi o swoim przeczuciu, że żyła z Koichimi "przed swoim urodzeniem", jak też scena późniejsza, gdy podobnego stwierdzenia dokonuje Koichi. Być może więc chodzi o to, że w poprzednim wcieleniu byli kochankami? W każdym razie wszystkie te podobieństwa mają wskazywać na jedność Atsumi i Koichiego, a jednoczącą siłą jest miłość. Tutaj argumentu dostarczają wypowiedzi Kurosawy, który powiedział, że chciał nakręcić love story z tym, że teraz z młodymi bohaterami (bo wcześniej zrobił "Loft", który też uważał za love story tyle, że ze starszymi bohaterami). Oczywiście miłość jako jedność mogłaby być argumentem za motywem snu w śnie, tylko że przyjęcie go w moim odczciu do niczego nie prowadzi.
Co do filozoficznych zombie, to w filmie jest wyjaśnione, że są one "odpryskiem" świata stworzonego przez umysł Atsumi/Koichiego. Wg mnie one po prostu uosabiają wspomnienia. Mówi się o niektórych wspomnieniach, że są "żywe", czyli, że dobrze się je pamięta. A zatem analogicznie wspomnienia, które słabo się pamięta można by nazwać "martwymi wspomnieniami". Te filozoficzne zombie wyglądają jak cienie a ich mimika jest tak ograniczona, ponieważ są zatartymi wspomnieniami, nie można więc je odtworzyć dokładnie tak jak wspomnienia żywe, czyli w postaci ludzkiej. Zauważ zresztą, że gdy Koichi coraz więcej przypomina sobie o Morio, ten staje się coraz wyraźniejszy.. Na początku był podobny do filozoficznych zombie, ale im chłopak bardziej uświadamiał sobie jego osobę, tym bardziej stawał się on ludzki.
A co do ostatniej sceny, to widziałem film dwa razy i nie odniosłem wrażenia, aby w przebudzeniu Koichiego było coś niezwykłego. Wybudził się z głębokiego i pełnego wrażeń snu, więc jakoś to trzeba było zaakcentować. Może dlatego dostrzegłeś coś surrealistycznego.?
A na koniec jeszcze taka historyjka mi się przypomniała, związana z tym, że ludzie często nadinterpretują filmy Kurosawy.. Jak wiesz w "Cure" kilka razy pojawia się ujęcie bohaterów jadących autobusem zza szyb, których rozciągają się chmury. Ludzie interpretowali to, że bohaterowie fruną w powietrzu i na wiele innych sposobów, a Kurosawa przyznał, że dał w tych ujęciach chmury jako tylnią projekcję, żeby nie było nudnie. Po prostu! ;)
Rzuciłem okiem na inne recenzje/opinie i niestety nikt tego wątku nie porusza, więc pewnie to tylko moje urojenia ;) Film jest interpretacją japońskiej powieści, zapewne do niej musiałbym sięgnąć, żeby pozbyć się złudzeń. Reżyser w wywiadzie wspomniał, że film spokojnie mógłby być dłuższy, więc może pojawiłby się jeszcze jakieś dodatkowe wątki.
OdpowiedzUsuńJednak jeśli miałaby być koncepcja snu we śnie, to chyba tylko po, żeby twistami fabularnymi budować napięcie, zaciekawienie, poczucie większej dezorientacji. Teoretycznie wątek połączenia mózgów pozwala tworzyć dowolne scenariusze, które będą usprawiedliwione tą konwencją, a więc równie dobrze mógłbym założyć, że mężczyzna przygnębiony samobójstwem żony, tuż po podłączeniu do maszyny podświadomie odrzuca prawdę, a tworzy iluzję. Ostatecznie to on cierpi we śnie, żeby pobudzić emocjonalnie żonę, wszakże cierpienie ukochanego boli niekiedy bardziej, niż własne. Tej wizji pomaga fakt, iż bohaterowie mają wspólną traumę związaną z Morio, więc wszystko jedno, kto ją przeżywa. Ważne, że bohaterowie współdzielą tę pamięć, a skutkiem ubocznym są urojenia.
W przebudzeniu dość dziwne było to, że bohater otwierał oczy w sposób nienaturalny - bardzo powoli i jednostajnie, przy zastygłych mięśniach twarzy (no chyba, że tak wygląda procedura budzenia się ze śpiączki, nie wiem).
Natomiast może po prostu tutaj za dużo nadinterpretacji. W wywiadzie ktoś zapytał Kurosawy, czy w "Real" ruiny na wyspie to alegoria ostatniego tsunami. Okazało się, że jednak nie, że zwykły przypadek ;) Niestety sprawia to, że fabularnie film jest rozczarowujący w kontekście poprzednich obrazów Kurosawy. W filmie surrealistycznym tylko jeden fabularny twist, zaraz za połową? I to jeszcze dość przewidywalny i mało zaskakujący. Oczywiście są jeszcze te wszystkie odniesienia, motywy, które ładnie opisałeś, wszakże tutaj fabuła jest tak naprawdę drugorzędna, pretekstowa. Bawiłem się dobrze, ale i tak jestem trochę rozczarowany.
Niemniej jeszcze mam dużo obrazów Kurosawy do nadrobienia, ale wszystko w swoim czasie :)
A widzisz! A jeszcze komentarz wyżej nie zgadzałeś się z moją opinią że:film "jest mniej fascynujący i niepokojący", w porównaniu do poprzednich produkcji Kurosawy. ;)
OdpowiedzUsuńZazwyczaj filmy, do których Kurosawa nie pisze scenariusza, są słabsze (choć są wyjątki, np. "Serpent Path"), co być może wynika z faktu, że wizja Kurosawy i scenarzysty często się różnią między sobą i trzeba przyjąć kompromisowe rozwiązanie. A z kompromisami wiadomo jak jest ;)