sobota, 4 stycznia 2014

THE MAN FROM NOWHERE (Ajeossi, Korea Płd, 2010)



The Man from Nowhere (2010) on IMDb

O co chodzi?

Cha Tae-sik jest samotnym, małomównym mężczyzną, który prowadzi mały lombard w dzielnicy ciszącej się złą sławą. Niewiele o nim wiadomo poza tym, że skrywa mroczny sekret związany z ze swoją przeszłością i że stara się unikać ludzi. Jedyną osobą, która dotrzymuje mu towarzystwa, jest gadatliwa, ale pełna dziecięcego uroku dziesięcioletnia So-mi, córka sąsiadki - tancerki z nocnych klubów i narkomanki. Zaniedbywana przez matkę, samotna jak Tae-sik, dziewczynka bywa częstym gościem u właściciela lombardu, który opiekuje się So-mi. Gdy matka małej kradnie sporą narkotyki, należące do bezlitosnego gangu handlarzy narkotyków, dorabiających także na handlu ludzkimi organami, ściąga na siebie i na córkę poważne kłopoty. Kobieta zostaje w bestialski sposób zamordowana a So-mi porwana. Tae-sik, dla którego dziewczynka była jedyną bliską osobą, choć ścigany przez stróżów prawa niesłusznie podejrzewających go o zbrodnie, wypowiada prywatną wojnę bandytom, którzy zabili matkę So-mi i porwali dziewczynkę.

Koreański recykling filmowy

„The Man from Nowhere” to dopiero drugi w karierze Lee Jeong-beoma, reżysera i scenarzysty, pełnometrażowy film, ale mimo tak niewielkiego dorobku filmowego, śmiało można mówić o narodzinach reżyserskiej gwiazdy. „The Man from Nowehere” okazał się bowiem największym komercyjnym i artystycznym sukcesem roku 2010. Obraz Lee obejrzało ponad sześć milionów widzów (pierwsze miejsce na liscie koreańskiego box office`u w 2010 r. ) a zyski ze sprzedaży biletów wyniosły ponad 47 bilionów wonów (tj. ponad 42 mln dolarów). Omawiany film spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno przez rodzimą branżę filmową, zgarniając najważniejsze nagrody na niemal wszystkich koreańskich festiwalach (m.in. Nagroda Wielkiego Dzwonu dla odtwórcy głównej roli, Won Bina), jak też z niemniej entuzjastycznym przyjęciem na arenie międzynarodowej (m.in. nagroda publiczności na festiwalu w Filadelfii). Po wczorajszym seansie tego filmu mogę stwierdzić tylko, że byłbym wielce zdziwiony, gdyby te wszystkie wyróżnienia i zaszczyty nie spotkały obrazu Lee.

„The Man from Nowhere” jest bowiem wyjątkowo wdzięcznym materiałem na nieco głębszą analizę tego, co jest największym atutem kina koreańskiego a co określam mianem „filmowego recyklingu” (poruszałem ten temat na moim w blogu w artykule K-HORROR, CZYLI O CO CHODZI W KOREAŃSKIM KINIE GROZY, który – jak widać – ma zasięg wykraczający poza gatunek grozy). Na pierwszy rzut oka bowiem recenzowany obraz to nic innego, jak kolejny film o małomównym twardzielu, którego serce kruszeje pod wpływem przyjaźni z małą, niewinną istotą - dzieckiem (dodajmy: dzieckiem w opałach). Tego rodzaju historie znamy choćby z „Leona zawodowca” (1994), „Człowieka w ogniu” (2004), czy takich filmów jak np. „Uprowadzona” (2008) i „Drive” (2011). Także w koreańskim kinie natkniemy się na podobne historie (m.in. w „Seven Days” czy w pochodzącym z 2010 r., „Man of Vendetta” a także, rzecz jasna, w omawianym „The Man from Nowhere”. Anglojęzyczny tytuł jest nieco mylący (koreański, „Ajeossi” znaczy „wujku” - tak So-mi zwraca się do Tae-sika), ponieważ w trakcie filmu dowiadujemy się kim jest milczący Tae-sik i poznajemy jego tragiczną przeszłość, zatem nie można o bohaterze powiedzieć, że „jest znikąd”, choć początkowo fragmenty sugerują pewien związek z postacią „jeźdźca znikąd” - tajemniczego bezimiennego wybawcy uciemiężonych. W każdym razie bohater okazuje się byłym agentem wywiadu, który po tragicznej śmierci ciężarnej żony, targany poczuciem winy wobec nienarodzonego dziecka i zmarłej żony, próbuje spłacić swój dług wobec bliskich, opiekując się So-mi i czyniąc wszystko, by nie stracić kolejnej bliskiej mu osoby. Można się jednak żachnąć i powiedzieć, ale to już było (choćby we wspomnianym obrazie Tony`ego Scotta, „Człowiek w ogniu”). Jak zatem twórcy „The Man from Nowhere” udało się mimo tak licznych analogii do innych filmów opowiedzieć historię, która od pierwszych kadrów porywa widzów w istny emocjonalny rollercoaster ?

To właśnie wspomniany filmowy recykling. Znacząca wydaje mi się wypowiedź reżysera, udzielona Spencerowi Murphy`emu w wywiadzie dla portalu „Cine Vu”. Lee stwierdził bowiem, że Korea Płd, położona między dwoma wielkimi państwami o wysoce rozwiniętej kulturze, czyli Chinami i Japonią, niejako wymusza na Koreańczykach poszukiwanie własnej kulturowej tożsamości. Z drugiej strony koreańska kultura ze wszystkich azjatyckich krajów jest najbardziej otwarta na wpływy Zachodu, stanowiąc rodzaj kulturowego mostu między Hollywood a Azją. Sądzę, że Lee niezwykle trafnie ocenił miejsce koreańskiej, może bardziej pop kultury, niż kultury, co też znajduje wyraz w owej niezwykłej łatwości przyswajania zachodnich wzorców popkulturowych do koreańskich realiów. To jest właśnie ów „filmowy recykling” - gatunki czy nurty tematyczne (np. filmów o zemście), które na Zachodzie, zwłaszcza w USA, twórczo się wypalają lub są już wypalone, w kinie koreańskim otrzymują potężny zastrzyk świeżej krwi.

Myślę, że ma to związek z jeszcze jedną cechą kina koreańskiego, a wynikającą z owej pozycji koreańskiej pop kultury jako miejsca kulturowego pośredniego, co przekłada się na wyjątkową zdolność do naturalnej symbiozy różnych stylów, gatunków i wpływów. Wielu widzów dostrzega w obrazie Koreańczyka podobieństwo do hollywoodzkich filmów takich, jak wspomniany „Leon zawodowiec” czy „Człowiek w ogniu”, ale reżyser we wspomnianym w wywiadzie przyznaje się do wpływy wizualnego stylu „Ultimatum Bourne`a” (2007) wyreżyserowanego przez Anglika, Paula Greengrassa. Ale przecież nie na tym kończą się mniej lub bardziej wyraźne wpływy, które ostatecznie tworzą całość, w której odnajdziemy nieco kina hollywoodzkiego, europejskiego, hongkońskiego (a szczególnie mrocznej odmiany kina akcji zwanego Hongkong noir), jak też rodzimego, koreańskiego (postać Won Bina nie bez powodu przypomina bohatera, „Słodko-gorzkiego życia” Kim Ji-woona). Najbardziej zdumiewające jest jednak, że choć „The Man from Nowhere” ma tak wiele źródeł inspiracji i że tak naprawdę składa się on z kilku filmów (thriller, kino akcji, dramat, kino gangsterskie, filmy sztuk walki a nawet nietypowy … romans) obraz Lee pozostaje filmem spójnym i jednorodnym. Być może dlatego, że jak wspominał reżyser, Koreańczycy, szukając swej kulturowej tożsamości, próbując odnaleźć się między kulturą chińską, japońską a zachodnią, nauczyli się czerpać z nich wszystkich to, co najlepsze i w mistrzowski sposób łączyć z tym co koreańskie (a to np. motyw cierpienia, pokuty, naprawy wyrządzonego zła, czy motyw - bardziej zakotwiczony w koreańskiej pop kulturze niż kulturze – melodramatycznych rozstań i pożegnań).

O dobrodziejstwie elips

Ale na „The Man from Nowhere” warto także spojrzeć nie tylko pod kątem fenomenu kulturowego kina koreańskiego, ale także jako popisowej roboty czysto warsztatowej. Jednym z aspektów, który szczególnie dobrze jest uwidoczniony w omawianym filmie, a który na dobrą sprawę odnieść można do większości azjatyckich filmów, to jest absolutnie fenomenalne operowanie montażowymi elipsami (najprościej mówiąc „skrótami”, polegającymi na wycinaniu scen lub ujęć, w celu zwiększenia ekonomii opowiadanej historii lub wykreowania efektu zaskoczenia). Warto zwrócić uwagę jak Lee w swoim obrazie zawiązuje akcję i przedstawia głównych antagonistów. W prologu w serii niezwykle dynamicznych scen poznajemy większość najważniejszych filmowych postaci, a wątek tancerki kradnącej paczkę z heroiną gangsterom niemal naturalnie przekierowuje widzów na główny wątek Tae-sika i So-mi. Dodajmy, że reżyser nie traci czasu na jakieś szczególne przedstawianie protagonistów: kilka ujęć wystarczy, aby widz doskonale zorientował w się w relacjach łączących mężczyznę i dziewczynkę a nawet w ich relacjach z otoczeniem. To oczywiście jeden z wielu przykładów, gdy elipsy pracują na rzecz ekonomi narracji. Z kolei przykładem, gdy elipsa kreuje efekt zaskoczenie jest scena z gałkami ocznymi oraz tego, do kogo w rzeczywistości należą (reżyser z pełną premedytacją ucina scenę ich wycinania, aby w kolejnych scenach wywołać efekt zaskoczenia).

Ale elipsy montażowe skłaniają widza także do uważniejszego oglądania, aby nie stracił kontroli nad rozwojem filmowej akcji. Z kolei wytężona uwaga okazuje się prostą metodą na zwiększenie zaangażowania widza i tym samym większą identyfikację z bohaterami. Oczywiście elipsy przy obrazie bardziej skomplikowanym fabularnie mogłyby utrudnić odbiór filmu, ale Lee wie, co wyciąć a co zostawić, by widz nie stracił kontaktu z protagonistami, ale jednocześnie nie miał wszystkiego wyłożonego na tacy. Krótko mówiąc umiejętne wprowadzenie do filmy zasady, że „nie pokazujemy wszystkiego” procentuje nade wszystko większym współuczestnictwem widza w seansie i czymś co można by nazwać „inteligentnym oglądaniem” - nie tylko bezmyślnie odbieramy obrazy, ale staramy się je układać w znaczenia odsyłające poza to, co aktualnie widzimy na ekranie.

Wab na widza

Lee stosuje zresztą jeszcze jeden, kto wie czy nie większy, „plaster na widza”. Jedną z bohaterek czyni sympatyczną, dziesięcioletnią dziewczynkę (kolejne genialne dziecko koreańskiego kina – naturalna i w pełni profesjonalna Kim Sae-ron), której na dodatek dzieje się wyjątkowa, wręcz niewyobrażalna krzywda. Nie dość, że jest zaniedbywana przez matkę, prześladowana przez otoczenie, to jeszcze staje się świadkiem bestialskiej śmierci matki, zostaje porwana, wykorzystywana do pracy na rzecz morderców jej rodzicielki i przeznaczona do handlu organami. Obecność w filmie krzywdzonego dziecka to zarazem najlepszy wab na emocje widza, ale z drugiej strony też wielkie ryzyko popadnięcia w pułapkę taniej ckliwości lub równie zgubnej taniej sensacji. Lee jednak mądrze rozgrywa postać małej przyjaciółki Tae-sika, skutecznie unikając nadmiernej ckliwości a zarazem epatowanie złem, które jej przytrafia. Przez większość ekranowego czasu śledzimy losy Tae-sika, który z obsesyjnym uporem i przerażającą bezwzględnością tropi bandytów i ich likwiduje. Ale także i w tej postaci reżyser dokonuje małej manipulacji. Będącego niczym mroczny anioł zagłady Tae-sika gra przystojny młody aktor Won Bin, który na dzień dobry podbija niewieście serca i wzbudza zazdrość wśród płci przeciwnej, i wyglądem, i umiejętnościami łamania kości, przecinania tętnic i posługiwania się nożem. Nie sposób nie dostrzec zresztą podobieństw z Lee Byung-hyunem, aktorem który zagrał w „Słodko-gorzkim życiu” gangstera mszczącego się na byłych kolegach po fachu. Obaj aktorzy w mistrzowski sposób wykorzystują kontrast między chłopięcą urodą a, szaleńczą, ślepą żądzą zemsty, którą może powstrzymać tylko ich śmierć. I choć w istocie bohater Won Bina nie grzeszy szczególnym wewnętrznym bogactwem, to gra aktora, reżyseria i scenariusz Lee oraz zdjęcia Lee Tae-yoona sprawiają, że pewna jednowymiarowość bohatera i jego „niezniszczalność” zupełnie nam nie zgrzytają. Wręcz przeciwnie. Oglądając jak Tae-sik wyrzyna kolejnych złych i bardzo złych facetów nie tylko go usprawiedliwiamy, ale wręcz czerpiemy sadystyczną satysfakcję, ze bandziorów, którzy ośmielili się zadrzeć z bohaterem, spotyka zasłużona kara. Bo kino to jest jedna wielka manipulacja.

A poza tym „The Man from Nowhere” to po prostu znakomita filmowa robota. Dynamiczne, efektowne, trzymające w napięciu, angażujące emocje; brutalne kiedy trzeba i wzruszające do łez, kiedy łzy powinny popłynąć. Choć to tylko kino rozrywkowe, to ze wszech miar godne wszystkich tych nagród i wyróźnień, którymi je obsypano. Godne także naszego uznania, rzadko bowiem rozrywka, zwłaszcza w kontekście kina zachodniego, prezentuje tak wysoki, wyśrubowany poziom.

MOJA OCENA: 8 + /10


REALIZACJA
FABUŁA
DRUGIE DNO
Realizacyjne mistrzostwo wedle najlepszych, nie tylko,   hollywoodzkich wzorców.
Twardziel, którego serce skruszyć jest w stanie tylko niewinne, skrzywdzone dziecko. Jak nie trzymać za kogoś takiego kciuków, nawet jeśli łamie kończyny i przecina tętnice „złych” i „ bardzo złych” panów. Historia jakich kino zna wiele, a i tak ogląda się ją na krawędzi fotela.
Może to, żeby nie zadzierać z sąsiadem, który jest agentem wywiadu, mistrzem sztuk walki i na dodatek facetem, który nie odpuszcza, gdy dzieje się krzywda dziecku. Czyli rzecz o ojcowskiej miłości przeniesionej na sympatyczną, rezolutną dziesięciolatkę.



1 komentarz :

  1. Genialny film. Świetna recenzja. Sceny na parkingu należą do moich ulubionych. Niesamowity shake dla widza. Całkowicie niespodziewany zwrot akcji.

    OdpowiedzUsuń